12 - Duży ptak, nie gołąb

im bacc, zrobi się tajemniczo i wincyj Janusza 




Janusza obudził dźwięk przychodzącej wiadomości, jak się za chwilę okazało, czwartej, a ostatnia brzmiała:

cho, czekam na garażach

Przewrócił się na brzuch i wtulił twarz w poduszkę, jednak gdy okazało się, że z poszewką w nosie nie da się oddychać, odwrócił głowę i spojrzał jeszcze raz na ekran telefonu. Dochodziła trzynasta w dzień boży. Janusz nie pamiętał, kiedy ostatnio wstał tak późno. Po chwili doszło do niego, że nie pamiętał wielu innych rzeczy, na przykład, jak znalazł się na swojej kanapie.

Ostatnią rzeczą, jaką miał w głowie był Bronek, który stał na balkonie i krzyczał, że kocha wszystkich. Pamiętał też, że u Bronka właśnie przymknął sobie oczy na fotelu, a ostatnią butelkę odłożył na stolik. Mógłby przysiąc, że to była ostatnia butelka. Nie pamiętał jednak która.

Z ciężkim westchnieniem podniósł się do siadu i otarł dłońmi twarz. Nie wiedział, co się dzieje ani co się wydarzyło, ani nawet czy na pewno jeszcze żyje. Nagle zadzwonił telefon, a Janusz był pewien, że zaraz pękną mu bębenki. Te uszne. Perkusja miała się o wiele lepiej niż perkusista.

Na ekranie wyświetliło się zdjęcie Tadeusza nakrytego z kawałkiem pizzy w ręku. Czyli to on musiał pisać te wiadomości.

- Halo? – wychrypiał do słuchawki Janusz.

- Janusz, co ty, już późno, piszę do ciebie od godziny, musisz tu koniecznie przyjść i mi pomóc – powiedział podekscytowany i lekko zirytowany Tadeusz.

W słuchawce słychać było szum wiatru, gdzie on znowu wylazł, pomyślał Dan.

- Nie jestem na siłach, Tadek, przełóżmy to na jutro.

- Jutro to se możesz pomarudzić, ja cię dzisiaj potrzebuje, chodź tu koniecznie. Jestem na garażach. Szybko – i to mówiąc, rozłączył się.

Janusz westchnął cierpiętniczo. Mógłby go zlać. Wyłączyć telefon i obudzić się za 50 lat, gdy przestanie słyszeć odchodzenie tapety od ściany. Ale był też świadom tego, że jeżeli nie wyjdzie z mieszkania, to Tadeusz przyjdzie do niego, a to byłoby jeszcze gorsze.

Poza tym, wydałoby się też, że był na imprezie bez niego, a Tadek bardzo nie lubił być pomijany w takich wydarzeniach. Co prawda, była to decyzja Bronka i Janusz już nie pamiętał, jaki był ku temu powód, nie był nawet pewien, czy go o to zapytał, w każdym razie miał nadzieję, że dwunastoletni zmysł spostrzegania, jaki rozwinął Tadeusz, nie wykryje poimprezowego cierpienia Janusza.

Po zimnym prysznicu, czymś na kształt jajecznicy i aspirynie, Janusz z bólem włożył na siebie czarny dres i wyszedł z domu. Czuł każde otarcie ortalionu na swojej skórze.

- Nigdy więcej – mruknął do siebie, gdy wychodził z bloku.

W głębi duszy wiedział, że nigdy oznacza do kolejnego piątku.

Tadeusz Józefowicz siedział na dachu najwyższego garażu i przyglądał się swojemu osiedlu. Ktoś z niejasnych powodów wyniósł na ten dach dwa stare fotele i gdy Tadeusz wynosił rano śmieci, nie mógł się oprzeć, by się nie oprzeć. O ten fotel. Wylazł więc na dach i jak zasiadł, tak już nie wstał.

- Nie sądziłem, że nasze osiedle ma punkty widokowe.

no nie ma to jak widok z 3 metrów nad ziemią, tylko se nie wypadnij za barierkę

- Bluri, czy ciebie nikt nie wychował, że wypada się witać codziennie?

sorki, ale jak stałem w kolejce po dobre maniery, to wszystkie się sprzedały, zanim nawet zdążyłem pooglądać

- Czemu ty tu w ogóle jesteś, co? Całkiem niedawno zniknąłeś na dość długi czas, gdzie byłeś? Nie możesz tam wrócić? Czy może tam też ciebie nie chcą.

Ała Tadek ranisz moje uczucia :'(

- Ty to robisz codziennie.

Właśnie, sam sobie wymyśl hobby, odgapiaczu

Tadek wywrócił oczami i spojrzał jeszcze raz na bloki. Garaże i jego osiedle stało nad wielkim wyrobiskiem, z którego zrobiono park. Ścieżki, ławeczki, plac zabaw, boisko itp.. Po drugiej stronie stało kolejne osiedle, Słoneczne, na które zabraniało się chodzić dzieciom, ale Tadeuszowi Janina też zabroniła, tak na wszelki wypadek. Problem osiedla Lotników i Słonecznego był taki, jak z mitu o Ikarze. Jak się podleci na blisko, można dostać po ryju. Czy jakoś tak. Tadek nie uważał zbytnio na lekcjach polskiego.

Cały spór toczył się, jak to zwykle bywa w tym cywilizowanym kraju, o zespoły piłkarskie dwóch osiedlowych klubów, które musiały dzielić jeden orlik na wyrobisku i czasem spotykało się na sparingi. Barwy żółte i czerwone się nie lubiły. Tadeusz nie był wielkim fanem piłki nożnej, wiedział o niej tyle, ile nauczył się z fify i nie interesowały go żadne inne zwycięstwa niż jego własne na pikselowym boisku jego 30 calowego telewizora. Jednak już nie raz był świadkiem pojedynków kibiców w światłach flar i sygnałów policyjnych. Raz go nawet zaczepiali, bo nosił żółtą bluzę, ale któryś z nich rozpoznał go jako sprzedawcę choinek, co dał mu zniżkę na święta, więc go zostawili.

Jednak to nie było jeszcze takie najgorsze. Na Słonecznym działało nowe ugrupowanie dilerskie, siatka rozbita na tyle, że policja mimo prób, jeszcze ich nie wyłapała. Tadek pewnie nic by o tym nie wiedział, gdyby nie to, że poprzedniego dnia spotkał Marka Niedźwiedzkiego. Zobaczył, że ten zaczął nosić żółte skarpetki, co mu się nie zdarzało wcześniej. Tadek wiedział, bo skarpetki to było jedno z jego zainteresowań, to po skarpetkach oceniał ludzi.

- Ej, Tadek – krzyknął do niego Marek, gdy ten wracał do domu z zakupami.

- Co?

- Nico.

- Co?

- No hasło.

- Jakie hasło.

- Nico.

- Marek, ja nie mam czasu, Janina na mnie czeka.

- Stary, weź, mnie zmyliłeś – powiedział Marek i jakby nieco się załamał.

- Ale czemu, ja nie wiem, o czym do mnie mówisz, a to podobno ja gadam bez składu – oburzył się Tadek. Był głodny i nie miał ochoty na słowne gierki.

Wtedy też Marek bardzo ogólnie powiedział Tadkowi, rzecz jasna w tajemnicy, że Nico i Dziewięciaki to grupa sprzedawców, do której ten należy i że znakiem są właśnie żółte skarpetki.

dalej kisnę z faktu, że poczciwy Mareczek uznał, że też sprzedajesz

- Co, myślisz, że nie dałbym rady?

myślę, że nikt by od ciebie nie kupił

- No dzięki.

bardzo proszę

Niedługo potem na garaże wdrapał się Janusz Dan, ciężko oddychając, dosiadł się obok Tadeusza.

- Co było takie niecierpiące zwłoki? - wydyszał Janusz.

- Jakby było niecierpiące zwłoki, to bym cię nie wezwał, bo wyglądasz martwo.

- Ciebie też dobrze widzieć.

o rany, Januszek ma chyba zły dzień, wygląda jakby był chory, weź Tadek zobaczy, czy on ma gorączkę, może biedakowi trzeba rosołku i kocyku

- Bluri się martwi, żeś chory.

- Powiedz mu, że to tylko... przeziębienie – Janusz nie spodziewał się, że wymówka znajdzie się tak szybko.

- Sam mu powiedz, ja z nim nie rozmawiam.

JANUSZ MI ODPOWIEDZIAŁ CZY TO NAJWSPANIALSZY DZIEŃ MOJEGO ŻYCIA

­

Janusz spojrzał na Tadeusza dokładnie tak samo, jak spojrzał na siebie w lustrze, gdy zapewniał siebie, że już nigdy więcej się nie spije.

- Więc, co chciałeś, Tadek?

- Fajne dresy, tak w ogóle – powiedział Tadek, po raz kolejny ignorując najistotniejsze pytanie.

- Dzięki. Jakoś tak w nich bezpieczniej.

- Rozumiem. A, to zaprosiłem cię tutaj, bo widziałem sępa.

Janusz zmarszczył brwi, nie był pewien, czy dobrze usłyszał.

- Sępa?

- Sępa.

- W Polsce nie ma sępów.

- No to najwyraźniej przyleciały.

Janusz westchnął i oparł się wygodniej na fotelu. Miał wrażenie, że skądś znał te fotele, ale nie mógł sobie przypomnieć skąd, co więcej fakt, że są one na dachu garaży wcale go nie zdziwił.

- Gdzie go widziałeś? – zapytał Janusz.

- Tu, nad wyrobiskiem. Krążył sobie, a potem gdzieś odleciał. Potem przyleciał jeszcze raz – głos Tadeusza brzmiał nad wyraz poważnie, a przy tym przypominał postawę dziesięciolatka, próbującego sprzedać rodzicom jakąś półprawdę.

Janusz spojrzał na niebo. Było dość pochmurnie jak na lipiec, jednak nie widział żadnego ptaka większego od kruka.

- Skąd wiesz, że to sęp. Może jakaś większa wrona?

- Janusz, czy ty masz mnie za idiotę?

Janusz nie odpowiedział.

ja mam

- Wiem, jak wygląda sęp – dodał Józefowicz.

- Okej, okej... i co mam z tym zrobić?

- Musisz też go zobaczyć, bo mi z jakiegoś powodu ludzie nie wierzą.

no ciekawe czemu XD

- A co jak już nie przyleci? – dopytał Janusz.

- Przyleci – zapewniał go Tadek.

Minęła godzina i ptak nie przyleciał.

Janusz wrócił do mieszkania zły i zmarznięty, w lodówce nie znalazł nic do jedzenia, więc postanowił zamówić pizzę.

[15:24 Pizza przyjedzie za pół godziny]

Okej, pomyślał Janusz. Po dwudziestu minutach dostał kolejną wiadomość.

[15:44 Pizza przyjedzie za godzinę]

Nie okej, pomyślał.

Siedząc na kanapie i wyczekując na jedzenie, Janusz spoglądał zamyślony w okno. Nagle usłyszał huk i ujrzał ciemny kontur za firanką. Na balkonie wylądowało coś dużo większego niż gołąb. Nawet nie gruby gołąb. Potężny ptak.

Janusz z sercem w gardle powoli ruszył do okna i odsunął firankę. Na poręczy jego balkonu siedział sęp. Janusz przetarł oczy. Tadeusz miał rację. Na ich osiedlu pojawił się sęp.

- Czy to już halucynacje głodowe? – zapytał sam siebie.

Szybko wybrał numer Tadeusza.

- Halo, telefon Tadeusza – usłyszał głos Janiny.

- Janina? Hej, czy jest Tadek obok? Muszę mu coś powiedzieć – mówił roztrzęsionym głosem, nie spuszczając ogromnego ptaka z oka.

Sęp był wielki, dostojny, ale wyglądał jak włóczęga. Obracał głowę, prostował skrzydła, ale się nie ruszał. Czasem zerkał na Janusza.

- Myślałam, że jest z tobą. Wyszedł przed chwilą i nie wrócił jeszcze.

O choliwa, coś się stało, pomyślał Janusz.

- Ach... No to go poszukam... - odpowiedział niepewnie.

- Wszystko w porządku? – dopytała zmartwiona Janina.

- Tak, tak, znajdę go, pewnie się gdzieś szlaja po osiedlu. Do zobaczenia.

- Przyprowadź go do domu, Janusz.

- Nie martw się, Janka.

Pożegnał się i rozłączył. Dziwne. Czy Tadeusz nie wrócił do domu? Dlaczego nie miał ze sobą telefonu? Tadek relacjonował najmniejsze rzeczy na twitterze, jak mógł nie wziąć komórki?

Janusz spojrzał na sępa. Po chwili ptak zerwał się i odleciał.

- Czy ja zapomniałem zrobić zdjęcia – powiedział do siebie, po czym pacnął się ręką w czoło.

Janusz postanowił poczekać, aż przyjdzie jego pizza, bo nie chciało mu się szukać Tadeusza na pusty żołądek. Znając Józefowicza, pewnie bawił się gdzieś na placu zabaw i straszył dzieci albo chodził po parku i dyskutował z Blurim. Z drugiej strony Janusz martwił się, czy Tadek znów nie sfiksował i nie poszedł podpalić czegoś większego niż samochód.

[16:17 Tu dostawca Pizzy, niestety nie umiem otworzyć drzwi, czy mógłby pan odebrać zamówienie na dole?]

Janusz westchnął. Zamknął mieszkanie i zszedł na dół z portfelem. Wyszedł przed blok, jednak nie widział nigdzie dostawcy pizzy. Rozejrzał się po parkingu – pusto.

Czy on pomylił bloki?, zastanowił się Janusz.

Nagle ktoś szybkim ruchem założył mu coś na głowę, ktoś inny chwycił go tak, że nie mógł się ruszać. Janusz szarpał się i próbował krzyczeć, ale ręka na jego ustach mu to skutecznie utrudniała. Został podniesiony i wrzucony do najprawdopodobniej bagażnika. Wierzgał nogami, krzyczał, ale samochód ruszył i Janusz oblany strachem nic nie mógł zrobić.

Sęp krążył nad blokowiskiem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top