~ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY SIÓDMY~
Po zawieszeniu kłódki na moście zakochanych zaczęliśmy wracać na trasę do domu moich dziadków. Cały czas trzymaliśmy się za ręce, ponieważ zaczęło pojawiać się przy nas więcej ludzi i bałem się, że Evan się zgubi (lepiej było nie spuszczać go z oka, w obcym mieście i kraju jest niebezpiecznie przebywać samemu). Puściliśmy się dopiero pod kamienicą, skąd mogli nas zobaczyć dziadkowie i wujostwo, czego chcieliśmy uniknąć.
Przy wkładaniu klucza do drzwi spostrzegłem, że zamek jest zakluczony nie tylko na górze, jak to zazwyczaj robią moi dziadkowie, ale też na dół. Robili to głównie kiedy wychodzili, a skoro musiałem otworzyć też na dole, oznaczało to, że nikogo nie było w domu. Dopiero po wejściu przekonałem się w racji postawionej hipotezy. Telewizor z telenowelami babci nie grał, dziadek nie siedział przy stole w jadalni i nie czytał gazety... Definitywnie wyszli podczas naszej nieobecności. Zerknąłem w milczeniu na Evana, chcąc zobaczyć jego reakcję na tą wiadomość, ale on jakby nigdy nic poszedł skocznym krokiem do toalety. Wyglądało na to, że jeszcze nie wiedział o całkowicie pustym domu i myślę, że tak było by najlepiej. Nie czułem się komfortowo z okłamywaniem go, ale czy nie mówienie mu o tym jest przejawem kłamstwa? Prędzej, czy później sam się domyśli.
Zaniosłem torby z zakupami do naszego pokoju. Ustawiłem je w miejscu, gdzie śmiało mogły dosięgnąć je drzwi, jednak jeśli nikt nimi nie trzaśnie, powinny wytrzymać aż do odlotu. Usiadłem ze zmęczenia na swoim łóżku, a po chwili przyszedł Evan, od razu o coś pytając. Nie musiałem się domyślać, jakie słowa zawierały jego pokazywane znaki.
"Jesteśmy tu sami?"
- Na to wygląda... Musieli wyjść na spacer albo coś takiego. Nie musisz się martwić, niedługo powinni wrócić. A do tej pory możemy...
"Mogę cię teraz pocałować?"
Nie za bardzo zdziwiło mnie kolejne pytanie Evana. Pewna część mojej duszy chciała mu w tym momencie odpowiedzieć twierdząco, jednak wolałem nie kusić losu. Zadowalanie naszych tymczasowych potrzeb było nie na miejscu, co obaj powinniśmy zaakceptować. Musiałem odmówić, dla naszego wspólnego dobra.
- No wiesz... Już raz cię dziś całowałem i istnieje możliwość, że ktoś może w każdej chwili wrócić...
"To nie zajmie nam długo. Nie daj się prosić."
- Eh... Dobrze, masz minutę... Przymknij przynajmniej drzwi...
Uradowany Evan niemal natychmiast zamknął drzwi (nie na klucz, bo ten model go nie posiadał) i przysiadł się do mnie. Jego uśmiech sprawiał, że robiło mi się cieplej na sercu, a ta chwilowa przyjemność być może poprawi nam obu humor. Z lekkim opóźnieniem pochyliłem się w stronę jego twarzy, jednak to on jako pierwszy zainicjował pocałunek.
Przez chwilę wydawało mi się, że tym razem to szatyn chce "dominować", więc bez żadnych problemów mu na to pozwoliłem. Nie zamierzaliśmy w końcu posuwać się dalej, niż powinniśmy. Jednak... całowanie go było tak przyjemne, że nieświadomie objąłem go wokół bioder. Starszy natomiast wplotł mi swoją rękę we włosy, bardziej się do mnie przysuwając. Nie miałem wręcz czasu na to narzekać, byłem pochłonięty dobrze znanym mi zajęciem, którego raz posmakowawszy nie miałem ochoty go przerywać. Na chwilę odsunęliśmy się od siebie, żeby złapać powietrze. Potem znowu zaczęliśmy się całować, zapominając o naszym postanowieniu.
Nim się obejrzałem Evan jakimś sposobem usiadł mi okradkiem na kolanach. Moje ręce same go tam naprowadziły lub nawet pomogły w przemieszczeniu się. One działały chyba własnym rozumem, ponieważ zaczęły przebywać w miejscu pośladków niższego. Kilka sekund po tych macankach szatyn odsunął się ode mnie, jednak jego mina wcale nie pokazywała, że był niezadowolony.
"Miała być tylko minuta, a minęło co najmniej pięć."
– No bo... Jakoś tak... Dodajmy do tej minuty jeszcze dziewięć. Najwyżej będziemy musieli nasłuchiwać kroków.
Evan zaśmiał się na moją odpowiedź i zawiesił swoje obie ręce po bokach moich barków. Przechylił w uroczy sposób głowę w swoją prawą stronę, co tylko bardziej mnie do niego ciągnęło. Chłopak mnie jednak nie pocałował, delikatnie zmienił swoją pozycję, specjalnie ocierając się swoim kroczem o moje. Chciał w ten sposób podsycić palący się od dawna we mnie płomień. Złapałem go za uda, uniemożliwiając mu dalsze ruchy.
– Nie tutaj. Z tym naprawdę musimy się wstrzymać – spojrzałem Evanowi w oczy, chcąc by wziął moje słowa na poważnie. Starszy skinął delikatnie głową i pocałował mnie w nos. Potem w policzek, podbródek, szyję... Nie chcąc pozostawać biernym podwinąłem mu koszulkę na plecach i powoli sunąłem palcami po całej ich długości.
Powoli zaczynałem mieć wrażenie, że dziadkowie tak szybko nie wrócą. Jeżeli do tej pory tego nie zrobili, to na pewno coś musi być na rzeczy. Evan zdążył mi zrobić jedną malinkę, czułem jej palące ciepło. Na szczęście była w miejscu, które mógłbym śmiało zakryć koszulką, za co dziękowałem mu wzrokiem. Siedząc zacząłem się odrobinę męczyć, więc nadal się od niego nie odrywając położyłem się na plecach, mając go cały czas na sobie. On akurat nie leżał lecz mógł to zrobić w każdej chwili.
"Nie powinniśmy przestać?"
– Możliwe... Jednak bardzo chcę, żebyś kontynuował.
"A jak ktoś przyjdzie?"
– To już nie ma znaczenia – odpowiedziałem, dotykając delikatnie jego policzek dłonią. Na twarzy szatyna pojawił się rumieniec i wtedy ponownie zaczęliśmy się całować.
W ciągu następnych kilku minut praktycznie się od siebie nie odrywaliśmy. Całowanie go było tak dobre, że przestałem w ogóle skupiać się na otoczeniu. Wtedy właśnie usłyszeliśmy trzask rozbijanego kubka (a nawet i dwóch) o podłogę, co nas od siebie odsunęło. Drzwi od pokoju były otwarte na oścież, a w nich stał dziadek. Z przerażeniem wymalowanym na twarzy stał nad rozbitymi kubkami, nie mogąc dobrać słów do tego, co widział. Poczułem nagły ucisk w żołądku, wiedząc że w spokojny sposób nie uda mi się wyjaśnić tej sytuacji.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top