~ROZDZIAŁ STO SIÓDMY~

Tęskniłem za Evanem znacznie bardziej, niż przypuszczałem. Gdy wyjechał nie mogłem spać, ponieważ martwiłem się, że z jego pociągiem coś się stało (na przykład się wykoleił albo pojechał na inną stację). Chciałem jednak wierzyć, że wszystko było w porządku, a nie pisanie do mnie przez dłuższy czas mogłem usprawiedliwić przedłużeniem z rozpakowaniem się w akademiku. Dał znać, że dojechał, jednak potem jakoś kontakt nam się urwał (ale nie tak całkowicie). Starszy odpisywał mi potem sporadycznie. Czyli w wolnej chwili, tak jak go prosiłem. Czasami miałem wrażenie, że powinienem złożyć śluby milczenia, żeby więcej nie mówić głupich rzeczy. Niektórzy ludzie tak robią, jednak wszyscy raczej tęskniliby za moim głosem. Było mi po prostu smutno, że Evana nie ma blisko mnie.

Z początkiem nowego, a zarazem dla mnie ostatniego roku szkolnego uznałem, że sama szkoła, jak i ludzie w niej odrobinę się zmienili. Coraz rzadziej widziałem na stołówce Apostołów, którzy wręcz uwielbiali dokuczać Rybom. Chodzi mi bardziej o to, że już ich nie zaczepiają. Wewnętrzny szósty zmysł podpowiadał mi, że za tym mógł stać Tobias. Czasami witaliśmy się na korytarzu gestem ręki, jednak naszą poprawioną relację pokazywaliśmy tylko w miejscu publicznym (lub nie, w zależności od okazji). No a tak poza tym... Peter zaczął powoli rozumieć migowy. Jego dziewczyna też się pilnie uczy, żeby w przyszłości mogli bez problemu się porozumiewać. Byłem z niego dumny, że w końcu zrozumiał powagę swojej sytuacji.

"Evana nie ma dopiero dwa tygodnie, a ty wyglądasz jak siedem nieszczęść."

Peter podsunął mi pod mos kartkę z tymi słowami podczas gdy mozolnie jadłem swoje drugie śniadanie. Spojrzałem na niego z wymownym wyrazem twarzy, jakbym chciał mu powiedzieć, iż zdaję sobie sprawę ze swojego wyglądu, jednak na pewno nie mógł być tak tragiczny. Przełknąłem do końca jedzone kawałku jabłka, mając zamiar mu odpowiedzieć.

– Chcę wyglądać pięknie tylko dla Evana, nie dla reszty świata – odpowiedziałem, a mój przyjaciel tylko przewrócił oczami. Nasza grupka przyjaciół na tę chwilę posiadała dwóch członków, ponieważ Martha i jej dziewczyna chcą czasami pobyć same. Rozumieliśmy to, więc dawaliśmy im wolną rękę. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz rozmawialiśmy z Peterem w cztery oczy...

"Dla mnie też możesz ubrać się w coś innego, niż znoszone dresy z trzema paskami."

– Nie brzmi to dobrze...

"No to jak nie chcesz dla mnie, wmów sobie podczas dobierania garderoby, że w szkole czeka na ciebie Evan, który pochwali cię za ładny strój. Prysznic też by ci się przydał."

– Czyli w skrócie mam się po prostu ogarnąć, rozumiem... No ale jakoś nie mogę.

Moje własne słowa sprawiły, że poczułem nagły smutek. Odstawiłem na bok swój posiłek, przykładając czoło do szkolnej ławki na stołówce. Kleiła się, ale w tej chwili niezbyt mnie to obrzydzało. Zacząłem wzdychać, starając się oczyścić umysł. Peter jednak miał inne plany, co do mojej "medytacji".

– Zróbmy sobie męski wypad! Od razu poprawi ci się humor! – kiedy przyjaciel się odezwał, mimo że od dawna mu to zabroniono, podniosłem na niego oczy, które wyrażały naprawdę wiele emocji. Szczególnie złość.

– Zgodzę się, pod warunkiem, że nic już nie powiesz. Chyba, że będziesz migał.

"Dobrze."

Uśmiechnąłem się, kiedy Peter zamigał mi taką odpowiedź. Za kilka miesięcy powinien opanować migowy do perfekcji, na co sam liczyłem najbardziej, jako jego nauczyciel. Przewróciłem oczami na jego zachowanie i wróciłem do jedzenia, zastanawiając się, co takiego brunet nam zorganizuje na ten "męski wypad". Mogłem spodziewać się wszystkiego.

***

Po szkole Peter o dziwo kazał mi iść do domu. Twierdził, że pójdziemy na miasto, ale bez rzeczy, co w sumie miało sens. Posłusznie poszedłem do domu, czekając przez następną godzinę na przyjaciela. Zjawił się w innych ubraniach, niż początkowo w szkole. Przypominał w sumie... mnie. Też miał na sobie dresy, crocsy, a na plecach plecak kompletnie nie pasujący mu do reszty ubioru. Był to dosyć... niecodzienny widok. Co miał zamiar takim zachowaniem mi przekazać? Zanim cokolwiek powiedziałem, chłopak wyciągnął z kieszeni jakąś kartkę, pokazując mi napis na niej.

"Gotowy na zabawę życia?"

To pytanie było podchwytliwe. Nie miałem pojęcia, jak powinienem na nie odpowiedzieć, bo jeśli pójdę z Peterem (a na pewno z nim pójdę, ponieważ mu to obiecałem) czeka mnie coś nieznanego. Można było zatem powiedzieć, że szedłem prosto w paszczę lwa, który z początku wydaje się słodkim króliczkiem. Wiem też, że Evan chciałby, żebym cieszył się z życia za nas obu, jednak wolałbym robić to z nim. Chociaż... całe życie w porównaniu z tymi kilkoma latami naprawdę nie wydawało się złe. Niepewnie skinąłem głową, dając mu się pociągnąć gdziekolwiek mnie prowadził. Znałem umiar i miałem nadzieję, że Peter także.

Zostałem zaprowadzony na miasto. Prawie cały czas widziałem, jak mijani po drodze ludzie patrzyli na nas jak na parę wariatów. Niecodziennie ma się w końcu szansę zobaczyć dwóch gości, chodzących w dresach (w innych od siebie kolorach) i w dodatku wyglądających jak menele. Tak, patrząc na siebie w lustrze właśnie tak siebie widzę.

Pod koniec srogi postanowiłem ich zignorować, ponieważ weszliśmy do podejrzanej uliczki. W niej stał zamaskowany mężczyzna, który również nosił dres. Mając na myśli "zamaskowany", mam na myśli to, że zakrył głowę kapturem, założył okulary przeciwsłoneczne oraz miał na twarzy jednorazową maseczkę. Zatrzymaliśmy się przy nim, a mnie przeszedł dreszcz. Czemu mam wrażenie, że występujemy w jakimś serialu kryminalnym...?

– Dłużej się nie dało? – warknął na nas mężczyzna, a ja od razu rozpoznałem go po głosie. Był to Tobias. Zaczął zdejmować maseczkę i okulary, pokazując nam w całości swoją twarz. Nie wydawał się zadowolony, że musi tu tak stać. Peter wyciągnął kolejną kartkę, której nie mogłem oprzeć się przeczytania.

"Sorka, jakoś ci to wynagrodzę. Teraz ruszajmy."

– Czy ktoś mi wytłumaczy, co się tu dzieje...? – zapytałem, idąc za nimi. Wyglądało na to, że ta uliczka nie była celem naszej podróży i wybieramy się w jeszcze inne miejsce. A mogłem pójść wcześniej spać, jak na grzecznego chłopca przystało...

– Niedługo się dowiesz, Lavelle.

To były ostatnie słowa, które usłyszałem. Potem już żaden z nich nie miał zamiaru zdradzić mi, gdzie się wybieramy, a mnie coraz bardziej zżerała ciekawość naszego następnego przystanku.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top