~ROZDZIAŁ SIEDEMDZIESIĄTY DRUGI~
Obecna sytuacja nie wyglądała zbyt kolorowo. Walcząc z samym sobą zacząłem mieć wątpliwości, czy powinienem mówić Marthcie o moim związku z Evanem. Nie bałem się, że dziewczyna mnie wyśmieje, po prostu... Nie, chyba właśnie tego najbardziej się bałem. Ale w sumie dlaczego? Przeważnie to dziewczyny są bardziej tolerancyjne i dlaczego Martha, która wydaje się miłą osobą miałaby wyśmiewać się z mojej odmienności i z tego, kogo pokochałem? Takie myśli były wręcz niedorzeczne. Postanowiłem więc posłuchać Evana i już po chwili położyłem szatynowi ręce na ramiona, kierując nas obu w stronę czarnowłosej.
– Martho, chcę żebyś wiedziała, że... Evan jest moim chłopakiem. Praktycznie cała szkoła może o nas wiedzieć, dlatego wolałem powiedzieć ci o tym osobiście, niż miałabyś dowiedzieć się z plotek – wyrzucenie z siebie tych słów było dla mnie czystą radością. Nie spodziewałem się, że po zrobieniu tego będzie mi tak miło na sercu. Evan przytaknął nieśmiało na moje słowa, patrząc wraz ze mną na jej reakcję.
– Ojej... Jak miło.
– Czy to... nie jest dla ciebie dziwne?
– W żadnym razie. Miłość to miłość i nie ma w niej granic. Oprócz wieku... W każdym razie, ja już muszę was zostawić! Na pewno jeszcze kiedyś porozmawiamy!
Mówiąc to młodsza pożegnała się z nami radosnym ruchem, jeszcze kilka razy nam machając. Poszła w kierunku, który jeszcze niedawno jej pokazywałem, więc nie musiałem się martwić, że się zgubi. Patrząc spowrotem na Evana dostrzegłem w jego mimice coś... innego, niż zazwyczaj. Nie znałem jeszcze emocji, którą przez nią okazywał, co było niespotykanie. Podsunęliśmy się bliżej szafek, żeby inni nie słyszeli jak mówię. To nie ich sprawa, co się między nami dzieje.
– O co chodzi? Nie byłeś zadowolony z obecności Marthy?
"Nie, to całkiem urocza dziewczyna, ale z jakiegoś powodu czuję przy niej zazdrość. Czy ona aby nie wpadła ci w oko?"
– Nie, nie, nie. Ja jej tylko pokazałem szkołę, to jej pierwszy rok nauki tutaj. Poza tym... "Tylko ty jesteś dla mnie kimś wyjątkowym. Kocham cię." – odpowiedziałem pół mówiąc, a pół migając. Na twarzy Evana po tym zagościł uśmiech, który znaczył, że chłopak mi uwierzył. Prawda zawsze popłaca.
"Dziękuję, ja ciebie też. Niedługo zaczną się lekcje, odprowadzisz mnie do klasy?"
– Z wielką przyjemnością.
Razem z Evanem zaczęliśmy iść w kierunku obranym przez szatyna. Po drodze mijaliśmy dość sporo ludzi, przez co czasami oddalaliśmy się od siebie. Żeby tego uniknąć, pod koniec złapaliśmy się za ręce, idąc dumnie korytarzem, gdzie wśród tylu ludzi praktycznie nikt nie mógł zobaczyć naszego krótkiego, romantycznego spaceru. Tak mi się przynajmniej wydawało.
***
Podczas zwykłych przerw nie było za dużo czasu na odnajdywanie się z Evanem i rozmawianie o wszystkim oraz niczym. Ustaliliśmy więc spotkanie naszej małej paczki (czyli ja, Evan, Peter i Thomas) na przerwie obiadowej, jak mieliśmy w zwyczaju to robić w zeszłym roku. Tym razem też będziemy to robić, a nadzieja, że te spotkania będą częstsze ani na moment mnie nie opuszczała.
W stołówce pojawiłem się stosunkowo pierwszy (miałem przyjść z Peterem, ale on miał zajęcia w innej sali, niż ja), dlatego postanowiłem zająć nam stolik. Trochę trwało, zanim pojawił się mój rozweselony rowieśnik w towarzystwie starszego marudnika. Nie spodziewałem się, zobaczyć ich razem, a co za tym szło, nie spodziewałem się też, że będą się ze sobą komunikować. Wyglądali na całkiem dobrych kumpli, a Peter prawie cały czas opowiadał o tym, jak fantastycznie spędzili razem wakacje (podobno widzieli się niemal codziennie). Rolnicza buzia ani na moment się nie zamykała, dopóki Thomas nie postanowił (dosłownie) podstawić mu pod nos małą paczkę żelków. To na jakiś czas uciszyło Petera, skupiajàc jego uwagę już tylko na jedzeniu, co oznaczało że był chwilowo głuchy na naszą rozmowę.
– Naprawdę byłeś w domu Petera? Nie sądziłem, że ktoś jeszcze oprócz mnie ujdzie z życiem w jego zagranocym pokoju... – powiedziałem, popijając swojego bajgla sokiem jabłkowym. Co jakiś czas zerkałem na wejście do stołówki w poszukiwaniu czupryny Evana, jednak za każdym razem czułem zawód, że to nie był jednak on.
"Też się sobie dziwię. Nie było cię w mieście, więc ten dureń ciągle do mnie wypisywał, żebym przyszedł do niego grać."
– Mogłeś odmówić.
"Próbowałem, nie przyjął do swojej wiadomości, że mam lepsze rzeczy do roboty."
– Przyzwyczaisz się. Słuchaj, wiesz może, gdzie podział się Evan? Sam był taki chętny do przyjścia, a teraz go nie ma...
"Evan nie przyjdzie. Załatwia coś ważnego."
– I dopiero teraz mi to mówisz...? – westchnąłem, zgniatając pusty kartonik po soku. Peter powoli kończył swoje żelki i wstał, chcąc wyrzucić do pobliskiego kosza na śmieci opakowanie po nich. Dość szybko do nas wrócił i od razu zaczął ponownie swój monolg.
Dość zastanawiający był fakt, iż Evan nie powiadomił mnie, że nie przyjdzie. Zazwyczaj tak się działo, a teraz... Po prostu tego nie zrobił. Może nie miał czasu? Ciekawiło mnie bardzo czym się teraz zajmował w pierwszym dniu szkoły. Naprawdę było to coś ważnego?
Lekko zawiedziony całą tą sytuacją wyszedłem wcześniej ze stołówki, a idąc korytarzem do klasy na następną lekcję z oddali zobaczyłem Evana. Nie był sam, rozmawiał z dziwnie uczesanym chłopakiem, którego postawa nie była mi znana. Nie zawołałem ich. Po prostu schowałem się za ścianą, czując że nie powinienem przerywać im rozmowy. Ale... o czym dokładnie ta dwójka rozmawiała? I dlaczego było to ważniejsze ode mnie? Z tymi pytaniami w głowie usłyszałem dzwonek i po upewnieniu się, że Evan i nieznajomy mnie nie zobaczą poszedłem w stronę klasy, aby uczestniczyć w okropnie nudnej lekcji, jaką była chemia. Nie sądzę, bym po tym co zobaczyłem umiał się na niej dostatecznie mocno skupić.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top