~ROZDZIAŁ ÓSMY~

Po powrocie do domu siedziałem nad zostawionym przez Evana dla mnie zeszytem, próbując utrwalić sobie w spokoju pokazane wcześniej znaki. Na razie były to tylko dwa wyrażenia, które mam nadzieję rozszerzą swoje granice. Migowy naprawdę mnie zaciekawił, to w końcu rozmowa rękami. A podczas takiej rozmowy ci, którzy nie będą znali tego języka w ogóle nie będą wiedzieć, o czym rozmawiamy. Dokładnie tak, jak się działo w bibliotece.

Zachowanie tamtego chłopaka było dość... dziwnie i chyba nieodpowiednie? Dlaczego aż tak obraził się na Evana, przecież to nic takiego, że mógł przykładowo o nim zapomnieć, gdy poszedł mnie uczyć migowego. Ale jeśli już wcześniej się umówili, rozumiem jego zachowanie, jednak to nie oznacza, że powinien zachowywać się jak dupek. To w końcu przyjaciele, tak?

– Victor, zrobiłam pierogi, chciałbyś zjeść? – nagle do mojego pokoju weszła mama, w ogóle nie przejmując się tym, że dziwacznie wymachiwałem rękami. Często tak wpadała bez pukania. Taki miała nawyk. Nie winiłem jej. Byłem jedynakiem i to wiadome, iż chciała wiedzieć, co aktualnie robię.

– Hm... Myślę, że tak. Z mięsem, czy owocami?

– Z mięsem, z owocami zrobię w piątek. Co tam notujesz?

Białowłosa kobieta podeszła do biurka, zaglądając do mojego zeszytu, który tak naprawdę należał do Evana. Z uśmiechem patrzyła na to, co jest tam zapisane, chociaż mogła nie rozumieć tych obrazków.

– Co to takiego? Czego się uczysz? To do szkoły?

– Nie, to język migowy. Kolega ze szkoły go umie, wydaje się ciekawy, więc chciałbym się go nauczyć, żeby łatwiej mi było się z nim porozumiewać.

– Ach, rozumiem, czyli jest Rybą? Masz takie dobre serce, skoro chcesz mu w ten sposób ułatwić waszą znajomość – mama poczochrała mnie po włosach i schyliła się, by ucałować mnie w policzek. Było to trochę żenujące, że nadal pozwalam całować się mamie jak jakieś dziecko, ale nie narzekałem. Robiła to z miłości. — Hm? A co to za numer? Jakiejś dziewczyny?

– Nie, nie! To tego kolegi. Znamy się od niedawna i dopiero teraz miał okazję mi go dać. Jeśli można nazwać to okazją...

– Ojej! To wspaniale! Możesz zaprosić go kiedyś na obiad, tak jak kiedyś zapraszałeś Tobiasa! Twój tata ucieszy się z gości!

– Mamo, możemy nie poruszać tematu Tobiasa? Wiesz, że on...

– Tak, przepraszam. Wciąż uważam, że powinniście spokojnie porozmawiać. Jesteście... Byliście przyjaciółmi od dzieciństwa, nie można bez powodu wypowiadać sobie wojen. Jej już nie ma i lepiej, żeby żadnej nie było – mama dotknęła palcem swojej delikatnej dłoni mój nos, tak jak robiła to gdy byłem mały i trapiło mnie coś. Rozweselało mnie to, bo wiedziałem, że mogłem jej ufać, bez względu na to, jak duży mam problem.

– Dziękuję, że to rozumiesz. Kiedyś być może nasz konflikt się skończy i będzie jak dawniej.

– Ja również mam taką nadzieję. Chodźmy, pierożki nam stygną.

– Zostawmy tylko kilka tacie – zaśmiałem się, wstając od stołu i kierując się z mamą na dół do kuchni, gdzie na stole stał wielki talerz z pierogami.

***

Dni, w których nie widziałem Evana ciągnęły się w nieskończoność. Praktycznie oprócz wymieniania się z nim wiadomościami nie miałem z nim żadnego kontaktu, ponieważ jego przyjaciel, Thomas, czyli ten, który zrobił aferę na całą bibliotekę nie pozwala, byśmy spędzali ze sobą czas. Nie wiadomo z jakiego powodu chłopak może mnie nie lubić i ja to całkowicie szanuję, ale nie powinien kazać Evanowi mnie omijać. Nie jesteśmy dziećmi, ani żadnymi obcymi. Ponad to, uczę się dzięki niemu migowego, ale na razie utknąłem na tych nędznych dwóch wyrazach. Samodzielnana nauka w jakiś sposób mi nie idzie. Wolałbym robić to z Evanem.

– I wtedy mówię: Richie, ty pojebie i rasisto, woźny nie może być afroamerykaninem pod swoją białą jak ściana skórą, przecież wiadomo, że jest reptilianinem! – zaśmiał się w moją stronę Peter, kolejny raz mówiąc jakieś bzdury. Przerwa zaczęła się ledwie kilka minut temu, co spowodowało u mnie doła, którego w żaden sposób nie mogę wyjśnić. Czułem się jak nie ja. Skoro to nie ja, to kim byłem? – Ej, słuchasz mnie w ogóle?

– Co? Tak, co tam mówiłeś o nieistniejących jaszczurkach? – zwróciłem wzrok w kierunku przyjaciela, próbując przypomnieć sobie, co konkretnie mówił. W głowie miałem tylko Evana oraz to, że Thomas nie pozwalał mu się ze mną spotykać. To było dziwne.

– Reptilianie istnieją, mówię ci! Po prostu jeszcze nie nadeszła pora, by się ujawnili! Victor, czemu jesteś ostatnio taki nieobecny? Nawet na lekcji zareagowałeś dopiero za drugim razem, gdy nauczyciel sprawdzał ciebie na liście obecności. Dobrze się czujesz?

– Tak, to nic takiego. Małe błahostki, zwyczajnie kogoś wkurzam.

– Co takiego? Komu dokopać? Jeśli to znów Tobias, zgarnę swojego szwagra, on robi w policji, więc wiesz – Peter mrugnął do mnie znacząco, pokazując pięścią, że jakby co on też może dokopać Tobiasowi, którego nie widziałem dobry tydzień. Unikamy się, jak ognia, po co miałby mi dokuczać bez powodu?

– Jego na razie zostaw w spokoju. To... trudne do wyjaśnienia.

– Nie szkodzi, mam czas. No dalej, mów.

– Chodzi o to, że... Poznałem kogoś i tak się złożyło, że przyjaciel tej osoby z jakiegoś powodu nie chce nas razem widzieć – zacząłem tłumaczyć, zamykając swoją szafkę. I tak była ona otwarta na trzymanie w niej mojej lamętującej na siebie głowy.

– Kogo poznałeś? Dziewczynę? W końcu się zakochałeś?

– Nie, przestań w końcu o tej miłości. To ten chłopak ze stołówki, wiesz, co potrącił Nancy.

– Ah, kojarzę. Imię?

– Thomas. Jego nazwisko raczej zaczyna się na C...

– Cooper? Chyba chodziłem z nim do gimnazjum.

– Znałeś go? Rozmawialiście czasem?

– Gdzie tam. Z tego, co wiem jest Rybą, ale ma dość cięty język, gdy już się odezwie. Raz zapytałem, czy oddał wypracowanie do sprawdzenia, to on wyskakuje, że co mi do tego. Niemiły strasznie.

– Zdążyłem to zauważyć...

– Nie przejmuj się nim, Victor. Na świecie jest więcej ludzi wartościowych, niż tych opryskliwych – Peter klepnął mnie w ramię na pocieszenie i w tym samym momencie zobaczyłem idącego w moją stronę Evana.

Moje ciało z jakiegoś powodu samo ruszyło w jego stronę. Zatrzymaliśmy się przed sobą na samym środku korytarza, ignorując spojrzenia innych uczniów na nasze osoby. W końcu mogłem go zobaczyć, cieszyłem się jak dziecko, które dostało wymarzony cukierek. Chyba nie jest to niczym dziwnym, skoro tak jakby się przyjaźnimy... co nie? Chociaż... może "przyjaźnimy" to zbyt przesadne słowo?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top