~ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY~
Praktycznie nie mogłem uwierzyć, że w końcu widzę Evana twarzą w twarz. Przelotne spojrzenia na korytarzu mi nie wystarczały, jako jego przyjaciel tęskniłem za nim i chciałem by sprawa z Thomasem również się rozwiązała. Czy mi tak bardzo brakowało jego obecności, skoro cieszę się taką małą rzeczą?
– Ja... – zacząłem, mając zamiar się przywitać, ale potem naszła mnie myśl, żeby zrobić to po migowemu. Dobrze byłoby pokazać mu, że przez ten czas opanowałem do perfekcji te dwa wyrazy, których zdążył mnie nauczyć. – "Dzień dobry."
Chłopak stojący przede mną otworzył ze zdziwienia lekko usta. Najwyraźniej był zaskoczony tym, że przywitałem się w taki sposób, jednak nie przeszkadzało mi to, w pewnym sensie było to urocze. Zaśmiałem się, a następnie uśmiechnąłem. Evan wyjął swój telefon.
"Świetnie sobie poradziłeś z przywitaniem. Jestem dumny. Nie mam zbyt dużo czasu, dlatego czy moglibyśmy wrócić razem do domu? Chciałbym poruszyć pewien temat."
– O-oczywiście! Ale co z Thomasem? Nie będzie nas śledził?
"Dzisiaj po lekcjach odbiera go mama, nie będzie w stanie nam przeszkodzić."
– W porządku! Będę odliczał minuty!
Nie wiem, czemu tak powiedziałem. Czułem w swoim ciele coś na kształt zdenerwowania, na sam widok jego twarzy drżałem i mój mózg zaczynał mówić same głupoty. To i tak nie miało znaczenia, Evana najwyraźniej śmieszyło moje zachowanie, ponieważ widziałem, jak probuje ręką zasłonić wykrzywione w uśmiechu usta. Taki widok sprawiał mi radość.
Evan pożegnał się ze mną znakami na "Do widzenia", czym odpowiedziałem tym samym. Jego uśmiechnięta twarz zniknęła w tłumie ludzi, a zaraz potem gdy brunet zniknął mi z oczu, poczułem lekki uścisk na ramieniu. Peter przypominał mi o swoim istnieniu.
– To raczej nie był Thomas Cooper.
– No tak. To był Evan, chłopak, który jako pierwszy bronił Thomasa przed Nancy. Potem ja obroniłem jego – wytłumaczyłem, zabierając ze swojego ramienia jego mokrą rękę. Lepiej było go nie dotykać w tym miejscu, ponieważ tam nadmiernie się pocił. Nie wiem w jaki sposób jego dziewczyna to wytrzymuje.
– Wow, nie myślałem, że znasz kogoś ze starszych klas oprócz Jerrego.
– Co takiego? Ze starszych?
– No tak, widziałem go na dniach otwartych w tamtym roku, zanim semestr się zaczął. Nie wiedziałeś?
– Nie poruszaliśmy tego tematu...
Zawstydziłem się, odwracając wzrok od przyjaciela. Wtedy zaczął coś do mnie mówić w stylu, że bardzo ładnie mi z czerwoną twarzą, ale wyglądam jak nie ja. Musiałem w taki sposób zareagować, w końcu Evan był ode mnie starszy, a ja myślałem, że jest w moim wieku przez jego wzrost... Lepiej nigdy już nic na ten temat nie wspominać.
***
Czekałem na Evana właściwie przy samym wyjściu. Nie umawialiśmy się w żadnym konkretnym miejscu, ale pomyślałem, że to było oczywiste, iż czekam tam, skąd powinniśmy wychodzić. Stałem przy drzwiach, jak jakiś tuman. Kiedy inni wychodzili, ja cierpliwie wyczekiwałem jego osoby, od czasu do czasu zerkając na korytarz, na którym powinienem zobaczyć Evana. Może jednak nie mógł przyjść? Może Thomas dowiedział się o naszym spotkaniu i zabronił mu ponownego kontaktu ze mną? Te myśli w ogóle nie dawały mi spokoju, przez co zacząłem wyobrażać sobie najgorsze scenariusze.
Gdy miałem już pisać do Evana z pytaniem, gdzie się podziewa, poczułem lekkie klepnięcia na ramieniu. Odwróciłem się w stronę klepacza, którym okazał się nikt inny, jak Evan. Ucieszyłem się na to i z małych nerwów znów pokazałem mu "Dzień dobry", czym chyba w ogóle się nie zraził. Ulżyło mi po tym.
"Przepraszam, że tyle to trwało. Na schodach było mnóstwo ludzi."
– Nie ma sprawy, rozumiem cię. Chcesz przejść się do miasta, czy zwykły spacer pod mój dom ci wystarczy?
"Mogę cie odprowadzić. Mieszkam dalej, a z tego, co wiem, twój dom jest całkiem blisko szkoły."
Trochę się zawiodłem, gdy Evan nie chciał iść do miasta. Znaczy, mogłem założyć, że gdy ze mną porozmawia będzie miał coś innego do zrobienia, czego przecież zabronić mu nie mogę. Może spieszył się do domu, a ze mną porozmawia teraz, gdyż ma w tej chwili na to okazję? Bo, kto wie, czy Thomas nas nie obserwuje z ukrytej kamery? Lepiej, żebym się mylił...
Przez chwilę szliśmy w zupełnej ciszy. Evan jak na swoją chudą posturę w jakiś sposób oddychał głośniej ode mnie, być może miał astmę, czego stwierdzić po takim zachowaniu nie mogłem. Każdy inaczej reagował na choroby, a tacy jak on na pewno nie są odrębnymi przypadkami.
– Nie mówiłeś, że jesteś ode mnie starszy... – zacząłem, żeby nie było tak niezręcznie. Pokonaliśmy już połowę trasy, na szczęście omijając ulicę, w którą skręca Tobias. Nakrzyczałbym na niego, gdyby i tym razem za nami poszedł. – W której jesteś klasie?
"W jedenastej. Jakoś nie było okazji, by to powiedzieć, przepraszam. Przeszkadza ci to?"
– A-ależ nie, jak by miało? Po prostu myślałem, że jesteśmy tym samym rocznikiem, ponieważ...
Urwałem na końcu, a chłopak idący obok mnie podniósł pytająco brew. Chyba nie domyślał się, co chciałem powiedzieć i to bardzo dobrze. Czy gdybym dokończył to zdanie, obraziłby się? Nie wygląda na aż tak niskiego, może to ja jestem zbyt wysoki?
Chłopak zignorował moją wcześniejszą wypowiedź i pokazał mi swój ekran telefonu.
"Chcę cię przeprosić w imieniu Thomasa. To nie tak, że jest zły, po prostu nie umie dogadywać się z innymi."
– Zdążyłem zauważyć... Ale dlaczego tak się zachowuje? Jakby zbyt bardzo interesowało go twoje życie, sam wybierasz sobie przyjaciół, nie potrzebujesz jego opinii.
"Zdaję sobie z tego sprawę. Postaram się, by zmienił na twój temat zdanie, ale to łatwe nie będzie."
– Chętnie ci z tym pomogę. On coś do mnie ma, muszę dowiedzieć się co. Nie możesz dawać mu się manipulować, Evan. Wtedy już nie będziesz sobą, a ja takiego ciebie lubię.
Evan delikatnie uśmiechnął się na moje słowa i po chwili zaczął kolejny raz pisać na telefonie. Zajęło mu to dość długo, ponieważ pokazał mi wiadomość dopiero kilka domów przed moim.
"Ja też lubię cię za bycie sobą."
Z jakiegoś powodu ta wiadomość mnie uszczęśliwiła. Nie wiem dlaczego, tak po prostu sprawiła w moim ciele ciepłe dreszcze, które były całkiem miłe, aż nie chciało mi się ich pozbywać.
Zatrzymaliśmy się przy moim domu. Samochodu przy garażu nie było, a to oznaczało, że tata jeszcze nie wrócił z pracy. Gdy zaś i mamy nie było w domu, zawsze wywieszała na oknie w kuchni z przodu domu niebieską karteczkę. Właśnie teraz taka wisiała przyklejona na szybie.
– Hej, em... Chcesz może... na chwilę wpaść? Pouczysz mnie migowego, tak przy okazji... – zapytałem onieśmielony. To nie był pierwszy raz, gdy zapraszałem kolegów do domu, ale i tak z jakiegoś powodu ta sytuacja wydawała się niezręczna. Powinienem uspokoić myśli, nic takiego się nie dzieje.
Evan na początku się zdziwił, jednak zaraz potem uśmiechnął sie promiennie, kiwając głową na "tak".
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top