~ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY~
Pokój Evana nie wydawał się tak mały, jak korytarz, którym przed chwilą szliśmy. Pomieszczenie miało widok na dom sąsiadów, jednak była tam goła ściana, więc nikt nie mógł go podglądać i na odwrót. Kątem oka spostrzegłem w nim mały bałagan, ale nie przyjrzałem się mu, gdyż chłopak ku mojemu zdziwieniu położył się na swoim łóżku, klepiąc zostawione specjalnie dla mnie miejsce obok. Poczerwieniałem z tego powodu, ponieważ co miałem zrobić w takiej sytuacji? To był pierwszy raz, gdy będziemy przy sobie tak blisko, a moje serce być może tego nie wytrzyma. Mimo to wolnymi ruchami zacząłem kłaść się obok szatyna.
Moje ciało było znacznie większe od Evana. Dlatego też gdy tylko znalazłem się na zostawionej mi części mebla, chłopak się do mnie przytulił. Oplótł nogą moje nogi, przybliżając się do mnie na minimalną odległość. Nie, minimalna odległość została całkowicie zignorowana. Evan zwyczajnie do mnie przyległ, a ja znów nie miałem pojęcia, co o tym myśleć. Dlaczego chłopak tak nagle zechciał się przymilić?
– Evan... Chciałeś podładować baterie poprzez przytulanie? – po zadaniu tego pytania szatyn wstał, kręcąc głową. Był lekko czerwony i wydawało mi się, że planuje coś wielkiego. Po chwili zaczął migać, a ja podparłem się na łokciach, żeby lepiej go widzieć.
"Miałem w głowie trochę inne rzeczy."
– To znaczy?
Z twarzy Evana nawet na moment nie zniknęła czerwień. Chłopak pocałował mnie, podpierając się rękami nade mną i chyba oczekiwał, że takim sposobem zrozumiem jego przekaz. Tak się stało, już wiedziałem, czego szatyn chciał. Rosnące we mnie uczucia przejęły nade mną kontrolę i oddawałem każdy pocałunek. Evan nie dał rady już zwisać, toteż opadł na moje ciało. Skorzystałem z okazji i przewróciłem go na plecy. Teraz to ja nad nim byłem. Odsunąłem się, gdyż nasz pocałunek stawał się namiętniejszy, co powodowało brak dostępu do powietrza.
Ręce Evana przeniosły się na moje policzki. Uśmiechał się delikatnie, kilka razy całując mnie w nos lub jeszcze raz w usta.
"Dobrze wyglądasz z dołu."
– Dzięki... Czy... masz ochotę zrobić kilka kroków w przód...? – zapytałem nieśmiało, patrząc w jego zielone oczy, a potem na jego roztrzepane włosy na poduszce. Jakkolwiek by chłopak nie odpowiedział, zaakceptuję jego decyzję.
"Te kroki nie muszą być wielkie. Ale jeśli chcesz zajść dalej, pozwolę ci na to."
– Cóż... Takie całowanie jest całkiem miłe...
"W porządku. Nie musimy się spieszyć."
Evan objął moją szyję swoimi ramionami, podnosząc odrobinę głowę z poduszki. Dzięki temu był w stanie kolejny raz mnie pocałować, co oddałem od razu. Jedna z moich rąk zaczęła samowolnie wędrować do spodni starszego. Odsunęła kawałek bluzki i dotknęła z boku paska, jakby miał być to gest, który sprawi, że przedmiot zniknie. Nie dane mi było tego dokonać, gdyż chwilę potem oboje usłyszeliśmy trzask drzwi z dołu i to nas od siebie odsunęło. Z lekkim przerażeniem spojrzałem na domownika, który zaczął spode mnie wychodzić. Wyjął z szuflady swojego biurka kartkę i długopis, pisząc na niej coś. Zamigał mi, żebym został i sam wyszedł z pokoju.
Nie rozumiałem zachowania zielonookiego. Jego twarz podczas opuszczania pomieszczenia wyglądała na przerażoną. Nie wiedziałem dlaczego, w końcu skoro usłyszeliśmy hałas, oznaczał on, że do domu wrócił jego ojciec, z którym wcześniej wspominał, że mieszka. Wraz z tą informacją przypomniałem sobie, że ich relacje nie są najlepsze. Zacząłem się martwić i wbrew temu, co rozkazał mi Evan zszedłem na dół, słysząc już na schodach głos mężczyzny, który na coś narzekał.
Gdy stawiłem się przy Evanie i prawdopodobnie jego ojcu, obaj spojrzeli na mnie ze zdziwieniem w oczach. Starszy ode mnie o rok chłopak chyba był bardzo zawiedziony, że postanowiłem zejść bez jego pozwolenia, a siwowłosy mężczyzna patrzył na mnie z pogardą. Poczułem ciężar na swoich ramionach.
– Kim jesteś? – odezwał się mężczyzna, czym przycisnął mnie do niewidzialnej ściany. Jego głos był przesiąknięty nienawiścią do mojej osoby, chociaż ten jeszcze całkowicie mnie nie zna. Wziąłem głęboki wdech i ponownie zwróciłem wzrok na ojca Evana. Wyciągnąłem także do niego rękę.
– Jestem Victor i... przyjaźnię się z Evanem. Miło mi pana poznać.
– Jesteś Rolnikiem?
– Nie, Apostołem. Właśnie razem się uczyliśmy i chciałem wiedzieć dlaczego Evan nagle zszedł na dół...
– Wyjdź z mojego domu – warknął na mnie starszy, odtrącając w tym samym momencie moją rękę. Poczułem się urażony, jednak nie miałem zamiaru przerywać rozpoczętego tematu.
– Dlaczego wcześniej rozmawiał pan w nieprzyjemny sposób z Evanem? Nie powinien pan...
– Nie pouczaj mnie, jak powinienem rozmawiać z własnym synem. Wyjdź, zanim skończy się moja cierpliwość!
Mężczyzna odwrócił się, idąc w stronę kuchni. Zostawił nas samych. Chciałem pójść za nim, ale Evan złapał mnie za ramię i pokręcił głową na "nie". W kilka chwil otrzymałem do rąk swój plecak i z pomocą Evana zacząłem wychodzić z domu.
– Evan? – zapytałem przy drzwiach, kiedy chłopak podawał mi buty. Zerkał co kilka sekund za swoje plecy, najpewniej po to by zobaczyć, czy jego ojciec na nas nie patrzy.
"Proszę, wyjdź. Zobaczymy się jutro w szkole."
Evan ucałował mnie za drzwiami w policzek, żegnając się ze mną. Zatrzasnął mi drzwi przed nosem i przez minutę analizowałem, co się tu właśnie wydarzyło. Nie czułem się z tym dobrze, a wiedząc że Evan został w środku i najpewniej wysłuchuje narzekań swojego rodzica zaczynałem się martwić. Współczułem mu, jednak nie mogłem mu teraz pomóc, co bardzo mnie denerwowało. Z tym uczuciem niezadowolenia założyłem na ganku buty i zacząłem opuszczać teren domu, kierując się na autobus do swojej dzielnicy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top