~ROZDZIAŁ STO DWUDZIESTY~
Kawiarnia do której poszliśmy okazała się prawie pusta. Mogliśmy więc znaleźć dobre miejsce, gdzie nikt by nie zwracał na nas uwagi i moglibyśmy się sobą nacieszyć. Ceny napojów, czy innych dań z menu oczywiście pozostawiały wiele do życzenia, jednak raz na jakiś czas (lub raz na rok, w zależności kto jakim dysponował budżetem) można było sobie pozwolić na coś z wyższej półki. Evan polecił mi tutejsze orzechowe latte. Obaj je wzięliśmy i przez resztę pobytu w tym miejscu starszy opowiadał mi po migowemu jak mu idą studia oraz jakie potrawy tutaj mu smakowały (wyszło na to, że spróbował jak na razie cztery, ale bardzo je polecał).
Naszym następnym punktem wycieczki miało być centrum handlowe. Długo do niego jechaliśmy, a jeszcze krócej w nim byliśmy. Żaden z nas nie potrzebował z tego miejsca niczego konkretnego, a do kina nie było warto iść. Poszliśmy po prostu na spacer do parku. Mógł być to przełomowy moment, w którym klękam na jego kolano i w końcu pytam się Evana o rękę, jednak wokół nas było tyle ludzi, że cała odwaga ze mnie uleciała. Nie chciałem, żeby ktokolwiek nam w tym momencie przeszkadzał. Koniec końców aż do wieczora nie poczyniłem żadnego ruchu w kierunku pogłębienia naszej relacji. Nie podobało mi się to.
Wróciliśmy do pokoju Evana w akademiku nie za późno, ale też nie za wcześnie. Współlokator chłopaka jeszcze nie spał i wydawał się na nas czekać. Jego zachowanie było podejrzane.
– Witajcie! Jak wam minęła randka? – zapytał, machając nam zza biurka, przy którym siedział. Chyba się uczył, ale nie byłem do końca pewien. Może po prostu postanowił przeczytać jakąś książkę? Nie odezwałem się, chcąc żeby to Evan mu odpowiedział.
"Było fajnie. A ty jak spędziłeś te kilka godzin?"
– Uczyłem się. No i... Mam pewne pytanie do Victora. Gdzie zamierzasz spać?
Zarówno ja, jak i mój chłopak zdziwiliśmy się, słysząc to pytanie. Evan jednak nie zaczął migać, zostawiając tym razem mi pole do odpowiedzi. Ja jednak nie miałem pojęcia, co powinienem powiedzieć. Po tonie głosu Aleca jasno i zrozumiale przekazał mi, że nie ma ochoty gościć mnie w tym pokoju, gdziekolwiek bym nie spał. Od początku zakładałem, że będę spał razem z Evanem w zajmowanym przez niego łóżku, ale... teraz sprawy się skomplikowały.
– Jeśli widzisz problem, mogę spać na ulicy – odpowiedziałem, choć zabrzmiało to za bardzo sarkastycznie. Zobaczyłem kątem oka wkurzony wzrok Evana, który mówił, żebym nie był tak wredny. Nic jednak nie mogłem na to poradzić. To on w końcu zaczął.
– Tak, w pewnym sensie jest to problem. Wybacz Evan, ale nie chcę, żeby twój chłopak tutaj spał.
"Dlaczego?"
– Ponieważ... Akceptuję cię, ale to nie znaczy, że możesz się z tym obnosić. To prawie to samo, jakbym ja przyprowadził tu swoją dziewczynę na noc.
"Chyba musimy coś przedyskutować. Victor, weź swoje rzeczy i poczekaj na mnie na dole."
Bez żadnego słowa zrobiłem tak, jak kazał mi Evan i już po chwili schodziłem ze swoją walizką po schodach do wyjścia. Wyszedłem na zewnątrz, choć w sumie nie było to potrzebne. Takim sposobem czekałem na starszego około dziesięć minut, przyjmując na siebie podmuchy zimnego, wieczornego wiatru. Gdy Evan do mnie przyszedł, złapał mnie za rękę i bez słowa zaczął gdzieś prowadzić. Widziałem, że miał na ramieniu jakąś torbę. Czy to miało znaczyć, że obaj będziemy spać w innym miejscu?
O tej godzinie autobusy jeszcze kursowały, dlatego dojechaliśmy całkiem szybko do jakiegoś małego hotelu. Evan po drodze wyjaśnił mi na czym polegała jego rozmowa z jego kolegą. Po prostu nie chciał spać w jednym pokoju razem z parą gejów. Nie zdziwiło mnie to zbytnio, ale szatyn wyglądał na zawiedzionego. Pocieszyłem go, tłumacząc że niektórzy ludzie tacy po prostu są i nie musi długo się gniewać na współlokatora. Wiedziałem, że nie miał złych intencji. Evan raczej też się tego domyślił.
Po dojechaniu w odpowiednie miejsce nie liczyliśmy, że znajdzie się dla nas chociaż jeden pokój, ale mieliśmy to szczęście i zajęliśmy jeden z ostatnich, jakie mieliśmy do wyboru. Żeby było taniej wzięliśmy jeden pokój z małżeńskim łóżkiem (choć ta opcja była raczej zakładana od samego początku). Gdy znaleźliśmy nasz pokój, byłem wręcz w siódmym niebie, gdy okazało się, że łóżko należy do tych wygodniejszych. Moje plecy nie ucierpią od nieznanego materaca.
– Dziękuję, że postanowiłeś pójść ze mną. Ale wiesz, że nie musiałeś? – zacząłem, patrząc jak starszy wyjmuje ze swojej torby kilka rzeczy. Głównie ubrania do przebrania oraz ręcznik. Chyba miał zamiar się pójść odświeżyć.
"Przyjechałeś do mnie i nie mam zamiaru zostawiać cię samego."
– Jakoś bym sobie poradził...
Evan uśmiechnął się jedynie w moją stronę w odpowiedzi, całując mnie w policzek. Potem poszedł do łazienki, zamykając się w niej. Na tym nasza rozmowa się skończyła. Kiedy usłyszałem zza drzwi odgłos wody prysznicowej, zdałem sobie sprawę, że znajdowaliśmy się w hotelu. Razem. W dodatku byliśmy tu sami. Pomyślałem, że mogła być to odpowiednia okazja do oświadczyn. Przypomniałem sobie wtedy, jak ostatnio Evan mi odmówił. Co prawda wtedy byliśmy młodsi (zaledwie o rok), jednak co jeśli i tym razem szatyn powie mi "nie"? Nie miałem właściwie nic do stracenia.
Kiedy Evan wyjdzie, klęknę przed nim na jedno kolano. Tym razem na pewno to zrobię.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top