~ROZDZIAŁ PIERWSZY~

Piasek pod moimi butami z każdym dużym susem odlatywał do tyłu, a ja przyspieszałem, omijając pozostałych zawodników. Nie ukrywałem, spośród nich to ja byłem tym najszybszym i już od początku było wiadome, że wygram. Niektórzy z tłumu krzyczeli moje imię, żebym dzięki temu zwiększył swoją motywację. Działało, gdyż już po chwili udało mi się przegonić tego, który biegł jako pierwszy. Do końca zostało zaledwie 50 metrów, moje ciało było zmęczone, ale istniała możliwość, że jednak dobiegnę pierwszy do mety. Dawałem z siebie wszystko, całe 120% lub nawet więcej. Moim celem była wygrana.

– Nie do wiary! Pierwszym na linii mety został numer dwudziesty trzeci, Victor Lavelle! – krzyknął komentator, dosłownie w tej samej sekundzie, gdy przekroczyłem dwie tyczki, które robiły za metę. Zatrzymałem się kilka metrów dalej, podpierając się na kolanach w ramach odpoczynku.

– Gratuluję wygranej – powiedział chłopak, który zajął trzecie miejsce, tym samym marnując swoje słowa na życie. Znałem go z widzenia, jednak orientowałem się w ilości jego słów. Niepozorne siedemset piędziesiąt tysięcy. Założę się, że większość już zmarnował.

– Dzięki... Gratuluję trzeciego miejsca.

– Za rok na pewno zdobędę drugie.

Mówiąc to przybił mi piątkę i odszedł do jakiejś dziewczyny, stojącej w pierwszym rzędzie trybun. Z daleka mogłem zobaczyć łzy w jej oczach, co oznaczało, że wzruszyła się wynikiem mulata. Spojrzałem na pozostałych chłopaków, którzy biegli. Jedni byli zawiedzeni swoim wynikiem, a inni cieszyli się, że chociaż udało im się dotrwać do pierwszej dziesiątki.

– Że też taki słabiak, jak ty wygrał... Żałosne – wysyczał zdobywca drugiego miejsca, zaciskając ręce w pięści. Znam Tobiasa od podstawówki i wiem, że takie miejsce go nie zadowala. Mnie za to nie zadowala to, że tak jak ja posiada nieskończenie wiele słów na życie i dzięki temu może dogryzać innym. Ci inni nie mają nawet szansy na sprzeciw, bo muszą oszczędzać słowa.

– Skoro wygrałem, nie sądzę, żebym był słabiakiem. Drugie miejsce to też coś.

– Zamknij się. W moich oczach zawsze nim będziesz. Ciesz się wygraną, bo następnym razem nawet nie dobiegniesz do mety.

– To brzmi, jak groźba, więc udam, że tego nie słyszałem – odpowiedziałem, idąc w stronę wylotu z szatni przy trybunach, na co kibice zaczęli krzyczeć głośniej, niż podczas biegu. Potrzebowałem teraz odpoczynku oraz spokoju.

Po schodach schodziłem ostrożnie. Mięśnie po takiej dawce biegu zaczynały mnie trochę boleć, dlatego od razu po posadzeniu się na jedną z ławek przy stoliku dla wspomagających odprężyłem się. Co dziwne, przy stoliku nie było prawie nikogo, oprócz niskiego jasnobrązowowłosego chłopaka, mającego na rękach podejrzanie białe rękawiczki. Po zobaczeniu mnie podał mi ręcznik i kubek z wodą. Nawet się nie odezwał.

– Dzięki – napiłem się, spoglądając na nieznajomego mi chłopaka. Wydawało mi się, że czasem widywałem go pod salą biologiczną, gdzie znajdowały się dwa chomiki i jedna papuga (która swoją drogą umie mówić i zawsze kabluje nauczycielowi kto ściąga na testach). To chyba on się nimi zajmuje.

Chłopak stanął ode mnie może metr dalej. Wyciągnął mały notes z kieszeni swoich dżinsów razem z ołówkiem i ku mojemu zaskoczeniu zaczął na nim coś pisać. Oszczędzał swoje słowa. Na moje oko wyglądało jakby się męczył robiąc to w powietrzu, jednak nie będę mówił mu, co ma robić. Gdy skończył pokazał mi napisane zdania.

"Niesamowicie biegłeś. To było imponujące. Zasłużyłeś na pierwsze miejsce."

– Ach... Tak, jasne. Dzięki. Starałem się – zacząłem wycierać się ręcznikiem, a on znów zaczął coś pisać cały czas stojąc przede mną, jakby nie mógł usiąść do stolika obok.

"Lubisz bieganie?"

– W jakiś sposób tak. Ale i tak nie wiem, czy mógłbym robić to zawodowo. Moją przyszłością jest praca, w której nie ma limitu słów. Nauczyciel, aktor, prezenter wiadomości...

"Rozumiem."

– A ty? Ile masz słów? – zapytałem nagle, na co chłopak pokazał mi dwa palce u prawej ręki. – Dwa tysiące?

Pokręcił głową na nie. Jeszcze raz pokazał mi tą samą liczbę i dzięki temu zrozumiałem, że miał tylko dwa słowa.

– Hm... Nieciekawie. Pewnie masz ciężko.

"Nie narzekam."

Po tej odpowiedzi przestałem już się odzywać. Nie chciałem wprawiać tego chłopaka w melancholię, bo stoi przy kimś, kto może powiedzieć wszystko, a on sam przez całe życie nie mógł za wiele się odezwać, bo ma ograniczenia słowne. To trochę niezręczne.

Z głośnika poleciała nagle muzyka, co oznaczało, że wszyscy zawodnicy musieli stawić się na torze, żeby medale i dyplomy mogły zostać wręczone. Sportowy festiwal trwał cały dzień i nareszcie nadeszła pora na jego koniec, co bardzo mnie ucieszyło. Teraz chciałem tylko położyć się na wygodnym łożku, wypić zimny napój z lodówki i w ciszy delektować się resztą wieczoru, by następnego dnia wrócić na lekcje jako pierwszomiejscowy celebryta. Będą to pamiętać max tydzień, później im się znudzi.

Pożegnałem się ruchem ręki z chłopakiem i ruszyłem do wyjścia, biorąc w płuca kilka głębszych oddechów. Robiłem tak za każdym razem, gdy się denerwowałem. Na trybunach siedziało ponad 400 osób, było czym się denerwować. Te wrzaski, wiwaty, buczenia... To było częścią szkoły w tym porąbanym świecie, gdzie praktycznie większość powinnia siedzieć cicho i nie marnować swoich słów. Nie każdy ma ich nieskończoną ilość.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top