Zmiana priorytetów

BlackRiver stała samotnie na szczycie stromej ścieżki. Kilka tygodni temu opuściła z córeczką kryjówkę MoonRise'a. Femme zrobiła to, bo bała się, że w końcu któryś z patroli, które jeszcze jej szukały, w końcu odnajdzie ich trójkę i zabije. Nie chciała go mieć na sumieniu. Dlatego też, gdy tylko odzyskała siły, opuściła jaskinię mecha i ruszyła z córeczką do tajemnej Doliny Angelbotów. Nazwę zawdzięczała ona temu, że według legend, to tu miał się narodzić pierwszy Prime, który powinien być przodkiem dziecka urodzonego w chwili ukazania się Konstelacji Anioła. Mieszkały tam dzikie i niebezpieczne, jednakże mądre Femme, z których wywodziła się BlackRiver. Opowiedziała im ona o tym, co przeżyła u Prima, a jej siostry wszystko zrozumiały i zgodziły się przyjąć ją wraz z córeczką. Jednak kiedy botki ujrzały Iskierkę, wszystkie zrozumiały, że to ona jest Dzieckiem Gwiazdozbioru Angelbota.

Chciały zacząć ją trenować, jednak River im na to nie pozwoliła. Wiedziała, że im szybciej jej dziecko zdobędzie swoje moce oraz potęgę, tym szybciej Primowie ją odkryją i przypomną sobie treści Przepowiedni Sprzed Początku Czasu, a wtedy ją zabiją. Dlatego pozwoliła im tylko przekazywać swojej córeczce całą wiedzę, jaką posiadał ich gatunek, uczyć określonego systemu wartości i nic więcej.

Femme zastanawiała się, czy nie lepiej byłoby teraz wrócić do niego i zabrać go do siebie, skoro maleńka jest bezpieczna, ale nie była pewna, czy reszta zaakceptuje ten pomysł. Femme z tej doliny nie chciały wiązać się z nikim, specjalnie po to, by jeśli zaszłaby taka potrzeba, móc całkowicie skupić się na walce i nie rozpraszać przez uczucia. Westchnęła ciężko.

- Ładnie to tak uciekać? - usłyszała nagle za sobą spokojny, męski głos i odwróciła się gwałtownie.

Moon siedział wygodnie na wystającej skale, tuż za nią. Femme nie odpowiedziała. Była w wielkim szoku. Zupełnie nie spodziewała się, że ktokolwiek odnajdzie to miejsce. A mech właśnie zeskoczył ze skały i ruszył w jej stronę. Stanął przed nią i uśmiechnął się ciepło.

- Przyznaję, nie tak łatwo było cię wytropić... - mówił dalej, delikatnie gestykulując - Schowałaś się naprawdę wspaniale! Ale moja Piękna, ja nie odpuszczam mojej ofierze... - dotknął jej policzka i pogłaskał go.

- MoonRise... - szepnęła po chwili, stojąc w bezruchu. Iskra trzepotała w jej piersi

- BlackRiver... - spoważniał i ukląkł przed nią - Kocham cię. Zakochałem się w tobie od pierwszego wejrzenia. Od razu wiedziałem, że to tobie oddam moją Iskrę. Dlatego chcę wiedzieć: czy odwzajemniasz moje uczucia?

Zapadła cisza. River bała się poruszyć, a w jej procesorze trwało straszliwe zamieszanie. Bot patrzył jej prosto w optyki rozkochanym, lekko wystraszonym spojrzeniem. Po chwili zdecydował się kontynuować:

- Wiem przez co przeszłaś, mam świadomość tego, że boisz się mechów i obcych, ale... Mnie nie musisz się bać. Ja niczego na tobie nie chcę i nie będę wymuszał. Sama podejmij decyzję, a ja się temu podporządkuję. Jeśli chcesz, to już nigdy więcej nie wrócę i zostawię cię w spokoju...

- Nie! Nie... zostań... - lekko się zarumieniła i po chwili wzięła jego twarz w dłonie - Ja... ja też się w tobie zakochałam... ale zajęło mi trochę czasu, żeby to zrozumieć...

Moon uśmiechnął się szeroko i wstał. Objął czule swoją ukochaną i delikatnie podniósł jej brodę. Botka przytuliła się do niego. Patrzyli sobie w optyki i po chwili pocałowali się z miłością.

Nawet nie wiedzieli, że mała córeczka River przez cały czas ich obserwowała z krzaków. Nie do końca rozumiała wszystko co się stało, ale mimo to cieszyła się, że "tata wrócił". Po dłuższej chwili wstała i nieco niezgrabnie pobiegła do rodziców, by przytulić się mocno, najmocniej jak mogła. Wtedy boty zakończyły pocałunek i uśmiechnęły się do niej czule.

- Chodź no tu Gwiazdeczko! - zaśmiał się Moon, podnosząc ją i przytulając.

- Nasza maleńka wojowniczka. - BlackRiver pocałowała ją w policzek - Jesteś silna skarbeńku... Nigdy się nie załamiesz.

Syknęłam cicho, otwierając optyki. Moja głowa... ale boli... Powoli rozsunęłam skrzydła i podniosłam łeb. Gdzie ja jestem? Co to za miejsce? Otaczał mnie jasnozielony las, dziwnie znajomym, chociaż nie mogłam sobie przypomnieć gdzie już taki widziałam. Za mną leżało kilkadziesiąt połamanych, zniszczonych drzew oraz dość głęboki rów, który stworzyłam przy upadku. Był to słoneczny dzień.

Zerknęłam w dół. Co to... Moment. Znam te mechy. To... potrząsnęłam głową. Megatron i Optimus Prime, moi... przyjaciele. Ostrożnie zsunęłam ich z siebie. Chwileczkę, jak to się stało, że ja i oni tutaj... w tym lesie... Po chwili przypomniałam sobie wydarzenia sprzed utraty przytomności. No tak... most wybuchł i zostałam ranna... Ale czy oni przypadkiem nie są ranni? Obwąchałam i delikatnie szturchnęłam łapą jednego i drugiego. Nie, wszystko w porządku. A jak ze mną? Obejrzałam całe moje ciało w miarę możliwości. Wygląda na to, że mam płytką ranę na głowie, trochę oparzonych kabli... ugh... blachę wbitką w lewą łopatkę, prawą, przednią łapę i... o nie... uszkodzili mi błonę skrzydła! Patrzyłam na paskudną dziurę rozciągającą się od koniuszka ramy aż do nasady kończyny. Byłam wystraszona. Jeśli w ciągu 24 godzin nie zostanie naprawiona... Ale... może jeśli się skupię... Zamknęłam optyki. Po chwili przez moje ciało przeszedł dreszcz, a także ostry ból. Ghaaa! Poczułam się silnie osłabiona. Dopiero po kilku minutach otworzyłam oczy. Ach... ledwie udało się uleczyć do połowy. Niedobrze... muszę wstać... spróbowałam się podnieść, ale nic z tego nie wyszło. Przewróciłam się na powrót. No dalej! Warknęłam. Wszyscy uważają cię za silną! Udowodnij teraz, że się nie mylą! Położyłam łapy na ziemi i wielkim wysiłkiem woli podniosłam ciało. Zaczęłam kuśtykać w stronę wydeptanej ścieżki. Jest szansa, ze to droga do wodopoju... a ja teraz naprawdę mocno potrzebuję wody. Muszę się obmyć.

Ech... nie dam rady tam dojść. Zatrzymałam się. Spróbuję sobie zmaterializować wodę. Popatrzyłam na ziemię, lekko zbliżając do niej pysk.

....

Co jest? Czemu ona się nie zmienia?? Skupiłam się mocniej, ale nic się nie wydarzyło. Co się...?! Zbladłam. O nie... jestem na TEJ wyspie... zadrżałam lekko i wbiłam pazury w ziemię. Nie nie nie nie... Sprawdziłam na szybko, próbując podnieść telekinezą drobną gałązkę, jednak nie udało mi się. Tragicznie! Zablokowane moce, zablokowany sygnał... no i ostatnim razem kręciło mi się w głowie po kilku minutach, a kto wie ile tu już leżę! Może ten ból jest spowodowany tym metalem?! Jęknęłam cicho. Muszę stąd iść... Ruszyłam ścieżką na południe. Muszę się pośpieszyć... Wlekłam się bardzo wolno, ale mimo to czułam coraz większe zmęczenie. Nie dam chyba rady... muszę odpocząć... rozejrzałam się leciutko i lekko zboczyłam. Położyłam się pod zwalonym drzewem i zaczęłam głęboko oddychać. Nie mogę... nie pójdę dalej... Położyłam płasko łeb, patrząc na drogę z której przyszłam. Słabo mi...

Nagle, oprócz szmeru liści i własnego oddechu, usłyszałam ciche stąpanie dwóch dość ciężkich osobników. O nie... Obudzili się i idą za mną, a ja leżę tu sama i bezbronna... przymknęłam optyki. Nie jestem tak silna jak mama... nie podniosę się i nie dam rady odejść... Słyszałam już nawet ich głosy.

- Jak sądzisz: co to może być? Czyżby to ten predacon?

- To by się zgadzało ze śladami. Widać, że jest ranny i słaby. Tym łatwiej się go pozbędziemy.

- Niech będzie. Potem się rozchodzimy. - warknął jakiś głos.

Wtedy ujrzałam moich przyjaciół, którzy powoli zmierzali w moim kierunku, trzymając ostrza. Mruknęłam nieszczęśliwie. Chcą zabić bezbronne, ranne stworzenie? Czy naprawdę wojna i Primowie aż tak wyprali im procesory? Popatrzyłam na zbliżające się mechy ze smutkiem i bólem. Czułam coś jakby gorączkę trawiącą mnie oraz ból w Iskrze. Poruszyłam ogonem, a boty się zatrzymały, patrząc mi w optyki.

- Pora na kolejne trofeum. - zaśmiał się Megatron - Broń się bestio!

Ale ja tylko mruknęłam cicho i rozłożyłam łapy, odsłaniając pierś. Nie będę walczyć. To wbrew mojej wierze i uczuciom.

- Megatronie poczekaj... - Prime zbliżył się do mnie ostrożnie - Może działamy zbyt pochopnie?

- Niby dlaczego?! To bezrozumna bestia! - warknął ze złością.

- Ocaliła nas z wybuchu...

- Który sama zainicjowała!

- Ale mogła nas tam zostawić! Poza tym ma inteligentne optyki i chyba rozumie to o czym mówimy! - ostrożnie podszedł do mnie na tyle blisko, że mogłabym go dotknąć.

- Niemożliwe, żeby rozumiała! - Megatron również się zbliżył.

Wypuściłam mocniej powietrze, aż stalowo-szary con się odsunął i spojrzałam na Optimusa. Położył on niepewnie dłoń na moim pysku. Uśmiechnęłam się w duchu. Więc jednak go nie zmienili do końca... wysunęłam język i delikatnie polizałam go po ramieniu. Uśmiechnął się delikatnie i pogłaskał mnie ostrożnie. Mruknęłam ze zmęczenia.

- Widzisz? Nie jest wcale bestią. To rozumne stworzenie. - popatrzył na Megatrona.

- No dobra miałeś rację. - przewrócił optykami - Ale co teraz? Skoro wiemy, że nas nie zabije to wydostańmy się stąd!

Con rzucił mi spojrzenie pełne ponurej radości. Westchnęłam w duchu. Będzie chciał mnie przekabacić na swoją stronę... ale ja nie chcę. Poruszyłam się i powoli podniosłam, ale zaraz upadłam na ziemię. Westchnęłam cicho. Kręci mi się w głowie...

- Myślę, że powinniśmy opatrzyć tego predacona... pomóc mu. - Prime popatrzył na mnie uważnie - W końcu uratował nas od śmierci, poświęcając się.

- To nie leży w naturze decepticona: odwdzięczać się. - warknął Megatron - Tym bardziej, że pokrzyżowała moje plany!

Warknęłam głucho. Ładne mi plany! Jak można być takim bezprocesorem?! Przecież na to tylko czekał Unicron! Podałby mu na tacy wielką armię i zanieczyszczony Cybertron! Wyszczerzyłam kły i wstałam z trudem, tym razem utrzymując się w pionie. Popatrzyłam z góry na mechy, które cofnęły się lekko wystraszone. Nie wiedziały co zamierzam. Zaraz nie wytrzymam i mu dam w ten... poczułam, że moja Iskra płonie. Zaczęła mnie bardzo boleć. Zacisnęłam zęby i zamknęłam optyki. No tak... Muszę się uspokoić... nie mogę sobie pozwolić na głębsze uczucia... Po chwili wszystko się uspokoiło. Otworzyłam oczy i popatrzyłam zimno na Megatrona. On się zmienił... i to znacząco. Kiedyś był inny. Odwróciłam wzrok i ruszyłam powoli w swoją stronę, zamiatając ziemię za sobą okaleczonym ogonem. Muszę dostać się do brzegu. Stamtąd nadam sygnał SOS, a jesli to nic nie da... spróbuję moich sił w pływaniu. Szłam spokojnie dalej. Było mi ciężko. Muszę szybko opuścić tę wyspę, bo skończy się to bardzo źle.

Po kilku minutach wleczenia się dotarłam do skraju lasu. Och... jaki piękny zachód słońca! Ruszyłam na niewielkie wzniesienie i położyłam się na nim, patrząc na niesamowity widok. Zachowałam kamienny wyraz twarzy. To takie śliczne... Rozłożyłam wygodniej skrzydła.

Nagle tuż obok mnie wyczułam dwie osoby. Westchnęłam bezgłośnie i popatrzyłam na nich. Właśnie próbowali się transformować, ale pole wyspy im to uniemożliwiało. Ciekawe... czyli u zwykłych transformerów blokuje to tylko zdolność transformacji całego ciała... obronną zachowuje.

- Nie mogę się transformować! - warknął Lord.

- Ani ja... to musi być związane z jakimiś uszkodzeniami, albo...

- Ze składem podłoża... - powiedzieli równocześnie, a ja cichutko zachichotałam. Ta zgodność w jakimś stopniu im pozostała.

Odwróciłam wzrok i zaczęłam mruczeć pod nosem cichą melodię. Kolejny zachód... kolejna obietnica wspaniałego końca mojego życia... Westchnęłam bezgłośnie i zaczęłam delikatnie lizać rany. Ślina predaconów doskonale odkaża. Poczułam na sobie wzrok dwóch mechów, ale nie przestawałam wykonywać swoich czynności. A nich się gapią, byle mnie tylko nie rozpoznali. Uśmiechnęłam się w duchu i leciutko okryłam skrzydłami. Rozejrzałam się delikatnie. Chyba naprawdę nikt tu nie mieszka, skoro do tej pory nikt nie zainteresował się prajaszczurem i dwoma robotami. Zerknęłam na skłócone boty. Jacy oni są dziwni. Tak piękny wieczór, a oni skupiają się na głupotach... Marnują tak piękną noc.

Ziewnęłam delikatnie i położyłam głowę na przednich łapach, obserwując wschodzący księżyc. Jutro rano pomyślę jak się stąd wydostać. Mam nadzieję, że mój stan się nie pogorszy. Co jest? Obejrzałam się. Czemu on...? Ryknęłam głośno z bólu. Prime wyrwał blachy wbite w moje ciało i teraz odsunął się, patrząc na mnie z lekką obawą. Megatron stał przy nim z założonymi rękoma. Warknęłam na nich, ale poczułam się nieco lepiej. Przestał mi dokuczać przejmujący ból.

- To chyba nie był najlepszy pomysł... - stwierdził con, przypatrując mi się.

- Chyba ta...

Nie dałam mu dokończyć, bo poruszyłam gwałtownie ogonem, patrząc na nich bez emocji. Stanęli w pozycjach bojowych, a ja lekko się uśmiechnęłam w duchu. Aż taki mają respekt? To doskonale. Mruknęłam cicho i znów wylizałam rany. A liderzy wycofali się ostrożnie i po chwili usiedli stosunkowo niedaleko. Wyglądało na to, że chcą mnie o coś spytać, albo.... chyba woleli być przy mnie niż siedzieć tam samotnie. Kto by pomyślał.

Przysunęłam się nieco i zwinęłam w kłębek, okrywając zdrowym skrzydłem. Po chwili poczułam jak coś, czy raczej ktoś opiera się o mnie plecami, ale nie miałam zamiaru reagować. Jestem na to zbyt zmęczona.

- Jest bardzo ciepła...

- W końcu to predacon. - burknął cicho mroczny bas - Zabijałem takie bestie jak ta na arenach Kaonu, a teraz muszę znosić jej humory i to jeszcze z tobą Prime.

- Widziałem te twoje "popisy". Nie miałeś dla nikogo litości. A teraz jak na ironię pożre cię bestia. - mruknął cicho - Przynajmniej nie będzie nam zimno.

Uśmiechnęłam się delikatnie, prężąc siłowniki. Ależ jestem wykończona. Prześpię się tylko troszeczkę... i zaraz wstanę... Coś szorstkiego zaczęło głaskać mnie po szyi. Och, jak dobrze...


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top