Wulkan

Przechadzała się bez celu po dachach Darkmountpass, milcząc. Pierwszy raz od czasów załamania nerwowego po śmierci rodziców nie była w stanie pracować. Natomiast drugi raz w swoim życiu cierpiała tak, jakby miała zaraz pęknąć jej Iskra. Nie zważała na opinię innych, ignorowała wyzwiska, czy agresję ze strony Primów - jej zaledwie biologicznej rodziny, lub obojętność przyszywanego, teraz już utraconego, oddziału partyzantów, wśród których się wychowywała. Brak prawdziwych krewnych rekompensowała sobie, tworząc silne więzi emocjonalne ze swoimi najlepszymi przyjaciółmi, czy słabszymi, odrzuconymi przez społeczeństwo botami, skazanymi na śmierć w rynsztokach. Za każdego gotowa była skoczyć do kadzi do przetopu, bo wiedziała, że ma ich miłość i wsparcie, byli jej największą siłą... ale i najpoważniejszą ze słabości.

Była kochliwa i miała tego świadomość. Szybko nawiązywała silne więzi ze wszystkimi, których do siebie przyjmowała. Zwłaszcza mocno wiązała się z tymi, których decydowała się obdarzyć swoją Iskrą. I za każdym razem, gdy ich traciła, bądź ją oszukiwali, była nieszczęśliwa. Nic jej tak nie bolało jak świadomość, że straciła kogoś, na kim jej zależało. Zaczęło się od rodziców, potem nadeszła czas na drobne rany, gdy traciła kogoś z otoczenia, aż do teraz... do zdrady Darkknighta. Wyrzucała sobie ślepotę i zauroczenie kimś takim. Było jej źle i nie potrafiła sobie z tym poradzić. A nie chciała mówić o tym z przyjaciółmi. Była to jej prywatna sprawa, prywatny szlam. Powinna się z nim uporać, a nie zrzucać na innych.

W pewnym momencie zmieniła lakier i po cichu zeskoczyła na ziemię w ciemniejszym zaułku. Ruszyła na spacer częścią miasta należącą do najbiedniejszych z Cybertrończyków. W milczeniu słuchała gwaru i szmeru miasta. Życie wokół toczyło się dalej. Mimo swoich nie najlepszych warunków biedacy żyli, handlowali, usiłowali cokolwiek zarobić.

Szła przed siebie samotnie, obserwując zza wizjera to, co się wokół niej działo. Lekko się garbiła, trzymając się za ramiona. Najchętniej skuliłaby się gdzieś, w jakimś kącie i nawet tutaj, w tym brudzie i smrodzie spalonego oleju przeczekała do rana. Skręciła nawet w jedną z mniejszych uliczek, pocierając jedno ramię.

Niestety weszła w sam środek awantury. Trzech rosłych mechów właśnie tłukło jakiegoś obszarpanego chudzielca, który kulił się i usiłował jakoś wyczołgać się z tego miejsca, ale nie na wiele mu to się zdawało. Wciąż ktoś przytrzymywał go, a reszta kopała niemiłosiernie.

Skrzydlata była w takim stanie, że mało co ją obchodziło, ale na coś takiego na pewno nie mogła pozwolić. Zdecydowanym krokiem ruszyła w tamtą stronę, a następnie odepchnęła trójkę od rannego.

- Co tu się dzieje?

- Nie wtrącaj się Scraplecie, bo i tobie się dostanie!

- P-pomóż mi... - wystękał obity bot, ledwo co podnosząc się na rękach.

- Obrończyni się znalazła! Zabieraj się!

- Jeśli ci Iskra miła, zabieraj stąd swoją zardzewiałą rufę, albo skończysz z nią w gardle!

- Jest was trójka, a ja jestem jedna. Ale wcale nie jest was więcej. To taki matematyczny paradoks i wyjątek od reguły. - rzekła spokojnie.

Napastnicy spojrzeli po sobie tępo.

- Znaczy, że co?

- Znaczy won w podskokach, bo pożałujecie. - chwyciła jedną ręką za kark poszkodowanego i podniosła go do pionu.

Napastnicy spojrzeli po sobie, niepewni co robić dalej. Ale ona nie oglądała się na nich. Rozłożyła tylko skrzydła i wzniosła się razem z ofiarą pobicia do góry. Szybko wyminęła mosty, kable i parę przeszkód na swojej drodze, po czym wylądowała na dachu jakiegoś budynku z powierzchni.

- Jesteś cały?

- Tak... dzięki za pomoc Skrzydlata. - odparł wesoło - Jak na potwora jesteś wyjątkowo ładna!

Femme spojrzała na niego, unosząc jeden łuk optyczny. Dziwne... zazwyczaj Transformery się jej bały, bo Primowie przyprawiali jej Scraplecią mordę.

- Nie ma za co. Czego właściwie od ciebie chcieli?

- Kasy, jak zwykle. A że nie miałem, to postanowili mnie skopać. Wiesz jak jest. - zaśmiał się.

- Tak, jasne... - botce było coraz dziwniej, ale zarazem w jakiś sposób śmiesznie - Jak masz na imię?

- Redstar! Ale dla ciebie mogę być twoją Iskrą.

- Nie mam nastroju na takie żarty. - mruknęła, odsuwając się - Wracaj do siebie i nie pakuj się więcej w kłopoty.

- Spróbuję zapamiętać Piękna, ale niczego nie obiecuję. - skłonił się zabawnie i zaczął zeskakiwać w dół.

Dziwny był ten mech. Nie bał się zupełnie i chyba nawet próbował z nią flirtować? Niecodzienna sytuacja. Ale właściwie nawet jej poprawił odrobinę humor. Coś w sobie miał, w tym wesołym spojrzeniu i nieco skrzekliwym tenorze, co sprawiało, że nie można go było nie lubić. Zupełnie jak Deathplay...

Botka westchnęła cicho. Już i tak musi wracać. Nie powinna martwić przyjaciół i zostawiać podopiecznych... Już lepiej do nich iść z problemem. Otarła lekko optyki i pstryknęła palcami, otwierając most do kryjówki. Miała dwa lekarstwa na swoje smutki i zmartwienia: ciężką pracę oraz rozmowa z przyjaciółmi z oddziału. Oni nie pytali. Oni rozumieli. Byli jej doradcami, druhami, powiernikami i jedynymi w całej jej ukrytej kolonii, którzy potrafili wywrzeć na niej realny wpływ.

Ufała im bardziej niż sobie i wierzyła święcie, że mimo wszystko jej nie zostawią... w końcu mięli tylko siebie na tym świecie, prawda?

- Mięliście już to sobie darować!

- Przy mojej Iskierce nie można sobie nic darować. - szary mech podniósł swoją żonę, posadził sobie na kolanach i wyszczerzył się w naszym kierunku.

- Musicie z tym żyć. - westchnęła błękitno-zielona botka, obejmując go za szyję - Ale można go za to pokochać, wierzcie mi.

- Oszczędzajcie nam tego, co!? - prychnął Bust.

- Nie bądź zazdrosny ptaszorku! Ty też kiedyś poznasz miłą sokolicę, która może cię zechce.

Uśmiechnęłam się, przerywając karmienie Moona. Zamknęłam osłonę Komory Iskier, po czym ułożyłam skrzydła za sobą. Ueach... Na tej małej, bezludnej wyspie spędziliśmy około dwóch godzin i jeszcze nie zaczęliśmy się nudzić. Mamy tyle tematów do rozmowy, powodów by spędzać na tej wyspie więcej czasu... Mam nadzieję, że będziemy to powtarzać częściej.

- Uspokójcie się. Przecież okazywanie sobie czułości jest normalne...

- Ale jak można takie rzeczy robić w publicznym miejscu! - obruszył się Bust

- Nic takiego nie robimy... jeszcze.

- Aj, głupiś! - zaśmiała się lekko Sea.

Postawiłam Iskierkę obok siebie. Mały mech ziewnął przeciągle i... niespodziewanie transformował się. Sam, bez niczyjej pomocy! Stanął chwiejnie na dwóch nóżkach i przytulił się do mojej ręki, zamykając optyki. A to ci spryciarz! Sam sobie poradził? Zwykle do pierwszej transformacji potrzeba dużo czasu, aby dziecko mogło się przyjrzeć jak inni to robią i samo spróbować. Hah, dumna jestem z niego.

- Paczcie państwo na tego małego cwaniaka! - zachichotał szary mech.

- A to niezwykłe!

- Ma to zdecydowanie po tobie. Chyba, że Pasiasta się z nim bawiła.

- Ha ha bardzo śmieszne.

- Mama! - mruknął cicho, ściskając mnie z całym zapałem malutkiego dziecka.

- Mój mały zdolny smok... - uśmiechnęłam się leciutko, podnosząc malca. Zaczęłam go kołysać - A wracając do naszej rozmowy... Jeśli chcesz, możesz zatrzymać tę broń Sea. Nawet do ciebie pasuje.

- Nie Angel. Brak nam dobrej broni w skarbcu, a ja nie zawsze byłabym pod ręką. - odparła grzecznie - Niech tam zostanie. Z resztą mi i tak by się nie przydało.

- Jak sobie życzysz. - skinęłam z szacunkiem głową, uśmiechając się do niej.

- Tak w ogóle słyszałem od Jeta, że było coś na rzeczy ze Starscreamem. - mruknął Black - To prawda?

- Tak. Wzięłam go pod uwagę. - położyłam na kolanach na wpół śpiącego predacona.

- Czyś ty zwariowała?! Starscreama?!

- Tak Bust.

- Przecież to zdrajca i oszust. Prawdopodobieństwo zdradzenia nas wynosi 100%.

- Nie uważam tak Sea. - spojrzałam jej prosto w optyki - Nikt nie jest z przyrodzenia "jakiś". Coś sprawiło, że Komandor utracił honor, godność i moralny egzoszkielet. Nie powinniśmy go tak całkowicie skreślać...

- Nie za bardzo obchodzi mnie co do tego doprowadziło. Dla mnie liczy się skutek.

- Ciężko mi to powiedzieć, ale Papuga ma rację. Nawet Knockout wypowiadał się o nim w inwektywach.

- Ta.. chwileczkę siostra! Kiedyś ty rozmawiała z tym conem?!

- Lekceważycie to wszyscy, ale ja wierzę, że mimo warunków Nemezis nie nastąpiła tam całkowita degrengolada. - przerwałam kłótnię, zanim zaczęła się na dobre - Dlatego daję szansę Vechiconom, czy oficerom. Z resztą tak samo robiliśmy podczas wojny, pamiętacie? Dawaliśmy szansę obu stronom, okazywaliśmy miłosierdzie nawet jeśli odnosili się do nas wrogo. Gdybyśmy zawsze mieli takie podejście, nic byśmy nie zyskali. - przesunęłam z wolna wzrokiem po mojej paczce - Aby zrozumieć dramat tych transformerów, musimy poznać ich przeszłość i dać kredyt zaufania.

- Chyba ci się przegrzał procesor! Zaufać?!

- Ostrożnie, ale tak. Starscream byłby cennym sprzymierzeńcem. Dużo wie, zna się na planowaniu, jest sprytny. - błysnęłam lekko optykami - Jego wady rodzą się ze strachu i szaleńczej walki o przeżycie. Po trosze również z pragnienia zemsty, ale to pomniejsza motywacja. Podstawą do przyciągnięcia go jest obietnica bezpieczeństwa i solidarności środowiska. Czytaliście z pewnością raporty Darkshadow na temat Nemezis i moje notatki ze słów oficerów. Tam trwa ostra wewnętrzna walka. Musimy chociaż próbować im pomóc.

- Całego świata nie zbawisz Ogoniasta...

- Ale dlaczego nie mam próbować uczynić go lepszym?

- Nikt cię nie przegada. - zaśmiała się Tygryska, przysuwając bliżej - I uważam, że masz rację. Inaczej nie byłoby nas tutaj.

- Aż szkoda, że nie mamy stężonego... dobra chwila na toast.

- Pijak

- Skrzekuła.

Sokół zaczął przekomarzać się z mężem, a Sea przewróciła optykami. Przysunęła się do mnie, czym natychmiast zwróciła uwagę swego partnera. Blackblade niemal natychmiast zakończył sprzeczkę.

- Iskierko, nie zostawiaj mnie.

- Jesteś ze mną całe dnie.

- A nie było mnie całe eony. Wiesz jak ja tęskniłem? - wziął ją znów na kolana i pocałował w czoło. Seadasch westchnęła lekko i przytuliła się do niego, milcząc.

- A tak swoją drogą... Będziecie się starać o Iskierkę?

- Owszem Kociaczku, ale raczej gdy stanie się spokojniej. Na razie zbliża się czas zrównania planet...

- Wierzysz w te bzdury?

- To nie są bzdury Bust. To przeznaczenie. W końcu nastanie Chaos. - westchnęłam cicho.

- O ile to prawda, to jest to faktycznie nie najlepszy czas na Iskierki...

- Ale na znalezienie Bratniej Iskry w sam raz! Może wreszcie moja siostrzyczka znajdzie sobie równie zwinnego i prędkiego partnera jak ona.

- Blaaack! - przeciągnęła krytycznie samogłoskę - Ja już mam kogoś na optyce!

- Uhuhu, dorosła się nagle zrobiłaś? - zachichotał - No to doradź i Dżidżi jak powinna sobie znaleźć Sparkmate'a!

- Ja nie chcę mieć partnera. - odparłam łagodnie, spoglądając na śpiącego Moona. Z twarzy zupełnie nie wyglądał jak młody smok. Jednak wielce rzadka przypadłość: sprawne po transformacji skrzydła oraz fantazyjnie wygięte rogi po bokach oblicza zdradzały jego pochodzenie - Mam już rodzinę, nie muszę jej znów tworzyć.

- Oj, co ci szkodzi! - zachichotał Black - Może ten zielony predacon będzie zainteresowany.

- A ja tam słyszałam, że kręci się przy niej ten Lord decepticonów. - wypaliła nagle Tygryska

- Ostatni Prime też.

- Hoho, doborowe towarzystwo! Aż z trzema kręcisz?

- Chciałabym. - uśmiechnęłam się nieznacznie - Z przywódcami frakcji jesteśmy starymi przyjaciółmi, nikim więcej. Poza tym ja i tak nie czuję potrzeby szukania partnera.

- Oj nie wstydź się Dżidżi! Fajnie ci będzie z przystojnym mechem u boku!

- Może nawet trochę pracy ci ubędzie?

- Na wszystkie świętości nie! Nie zniosę kolejnej szczebiocącej pary! - Bust aż jęknął.

- Uspokójcie się wszyscy. Jeszcze może nie trafiła na właściwego. Nie ma co jej agitować.

- Nie pragnę poznać przyjemności związku. - uśmiechnęłam się delikatnie, patrząc na obecnych ze spokojem - Może po wojnie. Na razie niczego więcej nie pragnę, niż pewności, że będziecie bezpieczni.

- Haha, jak zwykle sztywny przywódca.

- No dobrze Dżidżi, ale nie wiadomo, czy kiedykolwiek tego doczekasz.

- Ja tam jestem pewna, że doczeka i jeszcze na Cybertronie będzie nami rządzić. - Tygryska machała lekko ogonem, błyskając wesoło zielonymi optykami - I będzie miała swojego króla.

- Hoho, ciekawe tylko kto nim będzie! Może ta zielona jaszczurka? Albo jakiś con lub bot? A może jakiś stary znajomy?

- Już byś siebie na tym miejscu widział Papugo!

- Oj nie mów mi takich rzeczy, bo twoja Iskiereczka będzie zazdrosna.

- Ona nie jest z tych zazdrosnych, tylko z tych najukochańszych. - odparł, ściskając mocno żonę.

Bust znów jęknął, a Tygryska się skrzywiła. Wracamy do punktu wyjścia...

- Bardzo miło mi się z wami rozmawia, ale muszę zniszczyć te skrzydła. Posprzątajcie po nas, dobrze? Aha i Tygrysku, bardzo proszę, zaopiekuj się Moontear'em przez chwilę. Powinnam wrócić najdalej za pół godziny.

- W porządku. - ostrożnie odebrała ode mnie małego predacona.

- Jak karzesz Dżidżi!

- A może cię odprowadzimy?

- Nie trzeba. Poradzę sobie. - chwyciłam złożone skrzydła z wózka.

Rozsunęłam skrzydła i z trudem wzniosłam się w powietrze. Niech no się zastanowię... gdzie tu można polecieć o pozbyć się problemu? Jest wiele wulkanów na ziemi, ale ja bym potrzebowała czynnego, w stanie wrzenia.

- Harmonio, jest gdzieś na ziemi wulkan dość gorący, by rozpuścić stężone transformium?

- Tak pani. Wulkan Eyjafjallajökull, w południowej Islandii. Erupcja była zwiastowana od kilku miesięcy drobnymi wstrząsami. Według moich wyliczeń erupcja nastąpi w ciągu kilku dni, nawet godzin.

- Rozumiem. Wyślij mi most do tamtej lokacji.

- Pani, nie radziłabym się tam zbliżać. Chmury popiołu już od paru dni zakrywają tam niebo, a w dodatku, według badań predaconów, lawa powinna w tym momencie dochodzić do krawędzi.

- Będę się śpieszyć. - odparłam spokojnie - Bez odbioru.

Po krótkiej chwili otworzono mi wąski portal, który zabrał mnie od razu we właściwe miejsce, o parę kilometrów od brzegu wyspy. A sytuacja wyglądała jeszcze gorzej niż mi to przedstawiono. Z krateru wydobywały się już ciemne i szare kłęby dymu, popiołu oraz pary wodnej. Drobne igiełki szkła obijały się o pancerz. Wrząca lawa tryskała ze środka na wysokość 150 m.

Na moją optykę, to ten wulkan zaraz wybuchnie, trawiąc wszystko na swojej drodze! Muszę się pośpieszyć. Mam tylko nadzieję, że ludzie już zostali stąd ewakuowani.

Wysunęłam osłonę na twarz oraz wizjer, nie chcąc ryzykować utraty optyki czy przetwornika mowy. Wkrótce znalazłam się w dławiącym słupie dymu, jednak nie obniżałam pułapu. Wolę mimo wszystko nie ryzykować stopienia... Zatoczyłam krąg nad ponad pół-kilometrową szczeliną wypełnioną błyskającą magmą. Tak, tutaj zdecydowanie zostanie to przetopione. Cisnęłam kończynę dawno zmarłego smoka w środek wyrwy i zwróciłam się w stronę oceanu. Teraz tylko do domu i zacznę planować co zrobić w sprawie tego szyfru. Oj, ile ja bym dała, aby już mieć ten Energon Primusa! Ależ to by było cudowne. Rehabilitację miałabym już dawno za sobą.

Tymczasem usłyszałam nad sobą szum silników. Co znowu?! Uniosłam głowę i o mało się nie zatrzymałam z zaskoczenia. Podążało za mną dokładnie to samo F-16, które mnie wtedy zaatakowało! A wysoko nad nim zauważyłam doskonale mi znany, cybetroński myśliwiec. Po prostu nie wierzę. Machinalnie zapikowałam, okręcając się w miejscu. To ja już wolę szarpać się z wulkanem niż tą dwójką.

Rozłożyłam szeroko skrzydła i lotem ślizgowym dotarłam do pobliża wulkanu. Dławiący dym ograniczał widoczność i nie pozwalał czegokolwiek dostrzec, jednak liczyłam na jego osłonę. Okrążyłam południowe zbocze, zmierzając na wschód. Może dadzą się nabrać i będą mnie tylko szukać w tym dymie? Nadzieja straceńcza, ale może się udać.

Nagle przede mną lawę wyrzuciło mocno w powietrze. Przez chwilę przypominało to złocistą fontannę, albo pręciki kwiatu, lecz po chwili perspektywa stała się o wiele mniej przyjemna. Poparzyło mi skrzydło i uszkodziło pancerz na brzuchu, jednak na szczęście niezbyt mocno. Ale i tak boli! Syknęłam nieszczęśliwie, zaciskając zęby. Muszę zdobyć się na ten wysiłek, bo wpadnę. Machnęłam mocniej skrzydłami, ignorując ból. Leciałam wzdłuż z wolna kładącego się na południowym zboczu słupa dymu, licząc na to, że ich zgubię.

Ach... śród dymu i wulkanicznego pyłu mignęła mi przez chwilę kolorowa karoseria, a zaraz potem posłano mi parę strzałów z blastera. Ledwie zdołałam ich uniknąć. Muszę lądować, stanowię zbyt łatwy cel.

Okręciłam się wokół własnej osi, dając nura. Obróciłam się w powietrzu i wylądowałam dość twardo na własnych nogach. Argh... a miał być chociaż raz spokojny wypad. Mimowolnie spojrzałam na poparzone skrzydła. Lawa stopiła pióra w paru miejscach i przerwała kable, ale więcej było tu bólu niż rzeczywistej szkody. Och, a to akurat dość zabawne. Nawet nie muszę zmieniać lakieru. Osmaliło mnie zupełnie na czarno. Uśmiechnęłabym się nawet, gdyby nie okoliczności. Złożyłam za plecami oparzone kończyny i wysunęłam ostrza, biegnąc w dół zbocza.

Niestety widoczność była równie tragiczna co powietrze. Wszystko zasłaniały mi chmury dymu, a gazy wnikające do mojej wentylacji zaczynały mnie podduszać. Brak chłodzenia przegrzewał układy. Niedobrze... żebym tylko tu nie zemdlała! W dodatku nie widziałam przeciwników, którzy do mnie strzelali z ziemi, ani dwóch lotników. Nie miałam przecież przywidzeń. Gdzie oni wszyscy się podziali?

Gwałtowne trzęsienie ziemi rzuciło mnie na ziemię, a gwałtowny huk na chwilę ogłuszył. Syknęłam do siebie, podnosząc się na rękach. Trzeba wstać... Zacisnęłam zęby, ledwie dostrzegając przed sobą czyjeś stalowe, granatowe nogi.  Ich właściciel poruszył się, jakby chciał się do mnie schylić. Odsunęłam się gwałtownie. W dymie nie widziałam kto to był. Za sobą natomiast poczułam jakiś twardy przedmiot. Gdy obróciłam głowę dostrzegłam matowe, potężne lędźwie i szponiastą łapę sięgającą po mnie.

O cholera... Spróbowałam się zerwać, lecz nagle w tej chwili ziemia zatrzęsła się z wielkim hukiem, a pod nami otworzyła się czarna przepaść. Krzyknęłam urywanie, nim spadłam w otchłań. Chciałam rozsunąć skrzydła, jakoś się ratować, lecz nim zdążyłam zrobić cokolwiek, poczułam silne zderzenie z czymś i zapadła ciemność.

*   *   *

Moje plecy... Poruszyłam się lekko, rozsuwając wizjer i otwierając oczy. Czułam się jak otępiała, dzwoniło mi w audioreceptorach. Wszędzie panowały egipskie ciemności, a ja nie miałam sił by wstać. Ledwie zdołałam usiąść.

Czuję się jak po tym długim dniu na Cybertronie, kiedy wyszukiwałam i znosiłam rannych do namiotu. Wtedy też mnie wszystko bolało. Kaszlnęłam kilkakrotnie, rozsunąwszy maskę na twarzy. Niedobrze mi się robi... Kaszlnęłam znów, trzymając się za Iskrę. Wciąż jestem w tej szczelinie, trzeba więc pomyśleć o ucieczce. Ale najpierw wypadałoby zorientować się w położeniu.

Próbowałam włączyć noktowizję, lecz system powiadomił mnie o drobnym wstrząśnieniu procesora i niemożliwości wykonania procesu. Ech...  no nic, trzeba się wspomóc umiejętnościami. Złączyłam dłonie jak do modlitwy, koncentrując się na wytworzeniu kuleczki energii. Po chwili zaczęłam je powoli rozkładać. Między nimi ukazała się z wolna rosnąca i coraz lepiej świecąca kulka, rzucająca refleksy światła niczym płomień.

- To będzie funkcjonalne. - mruknęłam do siebie, opierając się o ścianę. Powoli podnosiłam się z ziemi.

Uniosłam źródło światła do góry, by zaraz opuścić dłoń. Estetyczna wiązka oświetlała mi doskonale ponure otoczenie. Z chwili na chwilę opadły mi rysy twarzy. Uświadomiłam sobie w jak nieciekawym położeniu się znalazłam.

Stałam w na wpół zawalonej jaskini. Po mechach, które stały ze mną na górze nie było śladu. Chyba udało im się uniknąć wpadnięcia. Tyle dobrego, że nie będę musiała się o nich martwić. Zaczęłam się rozglądać za drogą ucieczki, ale to również nie wyglądało najlepiej. Miałam praktycznie jedno wyjście - ciemnawy, ale dość duży korytarz. Co prawda była również dosyć wąska szczelina w stropie. Niby miała tyle miejsca, abym zdołała się wspiąć, lecz... ech, nie wiadomo jak głęboko wpadłam. Nie widzę nieba. Zapewne dymy całkowicie pokryły tamten teren... Zagryzłam lekko wargę. Teoretycznie mogłabym wylecieć, ale nie sądzę, aby moje sparzone skrzydła zdołały mnie stąd wydostać. Nie mam tyle sił, by lecirć pionowo w górę przez dłuższy czas. A nie ma co marnować czasu na wspinaczkę. Zanim zdołałabym się tam dostać, nastąpiłaby erupcja, a to miejsce zalałaby zupełnie wrząca lawa.

Chociaż może udałoby mi się wezwać pomoc, albo otworzyć sobie most na powierzchnię? No, portalu raczej nie. Światło zużywa niewiele energii, a do mostów potrzeba jej właśnie trochę więcej... Ale jakoś uda się skontaktować z Wyspą? Przyłożyłam dwa palce do komunikatora, ale usłyszałam tylko serię pisków oraz trzasków.

A więc jestem odcięta! Ech... no dobra, nie ma co się rozklejać. Zostaje mi tylko ten korytarz. Nie jestem pewna gdzie mnie może doprowadzić, może w ślepy zaułek, albo w labirynt systemu jaskiń bez wyjścia, ale lepsze to, niż oczekiwanie na nie wiadomo co. Sięgnęłam do schowka, po zapasową kość energonu i wypiłam na wzmocnienie.

Jak tylko schowałam pusty pojemnik, postawiłam pierwszy krok do przodu, przerzucając na przód ciężar ciała. Iść dalej było już znacznie łatwiej. Odetchnęłam, poruszając lekko ogonem na boki. Czuję się lepiej niż wcześniej. Widocznie moje osłabienie brało się wyłącznie od dymu. Nie wiem jak inni mogli w nim funkcjonować.

Opierając się o ściankę korytarza, kroczyłam przed siebie, rozglądając się uważnie. Nie widzę tu na razie odnóg, zupełnie jakby to był pojedynczy tunel. Dziwne... a jednak nie. Okazało się, że już za załomem ściany znalazło się rozwidlenie dróg. Prawa odnoga była wyższa, natomiast lewa nieco szersza. Zdawało się, że obie minimalnie kierują się do góry.

Rozważając, którą drogą podążyć, dostrzegłam pewien interesując szczegół. Na podłodze znalazłam mały, ślad z energonu oraz niewyraźne odciski stóp. Ukucnęłam ostrożnie, biorąc na palce jego próbkę. Normalnie paliwo ma kolor jasnoniebieski, to tutaj natomiast jest wręcz nienaturalnie ciemnoniebieskie. Hmm... zdaje się, że jednak miałam towarzystwo, które widocznie jest ranne. Musieli mnie nie zauważyć w ciemnościach. Podniosłam się i zerknęłam na ślad. Prowadził do prawej odnogi korytarza. No cóż wiem przynajmniej jak mam podążać.

Ruszyłam "energonową drogą", przyglądając się cieczy. Jak głęboka może być ta rana? Ech... właściwie to nawet nie jest istotne. Jeśli go dogonię, zdołam uleczyć. Maszerowałam z takimi myślami i zniżającą się coraz bardziej kulką energii. Uniosłam wzrok z ziemi i... ufff. Uniknęłam spotkania głowy z wystającą skałą. Przyjrzałam się jej dokładnie. Och... ktoś musiał nieźle w nią przywalić. Zrobiła się spora szczerba. Schyliłam głowę, jeszcze przyśpieszając kroku.

Hmm... albo mam zwidy, albo widzę w oddali delikatny, błękitny odblask. Dolatywał też do mnie jakiś nie do końca zidentyfikowany dźwięk, jakby szczęk metalu oraz miękkie odgłosy rozmowy. Czyżby zaczęli się tam bić? Właściwie nawet by mnie to nie zdziwiło. Ale to światło... Niepokoi mnie. Skąd mogliby je mieć? Latarki nie dają takiego.

Im bliżej byłam, tym wyraźniejsze stawały się te dźwięki, a światła było więcej. Odsunęłam nieco moje źródło światła, aby nie zdradziło mojej pozycji i wychyliłam się ostrożnie zza załomu korytarza. 

Przed sobą ujrzałam dużą, przestronną jaskinię. Widziałam ją doskonale, gdyż oświetlały ją dziwaczne, fluorescencyjne grzyby. Nieco po lewej dostrzegłam pochylonego gladiatora z Kaonu. Trzymał się lewą ręką za brzuch, próbując jakkolwiek ograniczyć upływ energonu. Cała jego postawa wyrażała wściekłość i najwyższe skupienie na walce z... własnym ojcem. Nie mogłam w to uwierzyć. Skąd Destroyer się tu wziął?! To nie jest możliwe! Z szeroko otwartymi optykami patrzyłam na dużego, szaro-czarno-matowego wojownika. Sądziłam, iż nie przeżył tej wojny...

Potężne, podobne budową ciała mechy zacięcie walczyły ze sobą, nie zważając na nic. W pewnym momencie zaczęli się siłować, patrząc na siebie z nienawiścią.

- Mówiłem, że nigdy nie będziesz dość dobry. - warknął gniewnie największy sprzedawczyk Starego Cybertronu - Niczego dobrze nie potrafisz zrobić.

- Zamknij się i walcz jak mech tchórzu! - odparł zły Lord.

- Nie dość, że zniszczyłeś Cybertron w tej potwornej wojnie, to jeszcze dałeś się oszukać jak Iskrzenie tej zgrai. A teraz nie umiesz wykończyć tego słabego Prima, ani zgasić oporu garstki autobotów!

Decepticon już nic nie odpowiedział, tylko z widocznym wysiłkiem targnął się na swojego ojca, próbując go zranić. Ten uśmiechał się kpiąco, aż po chwili podciął syna i przystawił mu ostrze do gardła, przytrzymując go w miejscu nogą.

- Ale najlepsze jest to, że cały czas, gdzieś tam w głębi Iskry boisz się, że powrócę i odbiorę ci wszystko, na co tak ciężko pracowałeś... że sam wykonam twoją robotę i obejmę władzę. - zachichotał mrocznie - Nie mylisz się. To tylko kwestia czasu.

Zaskoczył mnie sposób jego wypowiedzi. Wie za dużo, mówi jakby go tu nie... Zmarszczyłam łuki optyczne, transformując prawą dłoń w blaster. Zobaczę jeszcze jak się rozwinie sytuacja. Nie chcę strzelać, bo coś mi tu śmierdzi.

Con chwycił za nogę przeciwnika i zrzucił ją z siebie, by po chwili zaatakować ponownie, jednak z o wiele większą werwą niż przed chwilą.

- Jesteś tylko iluzją, koszmarem... nie istniejesz i nie liczysz się! - warknął, zadając straszne cięcia. Widać poprzednio udawał osłabienie, aby go zwieźć.

- O nie synu... - uśmiechnął się w straszny sposób, ponownie powalając przeciwnika na ziemie - Jestem siłą, wobec której nic nie znaczysz!

Dobra, koniec tego teatrzyku. Wyszłam z ukrycia i strzeliłam w głowę mecha. Ku mojemu lekkiemu zaskoczeniu, padł ze szczękiem na ziemię, by po chwili rozpaść się na kawałki. Co jest?! Zmarszczyłam łuki optyczne, podchodząc powoli bliżej.

- Angel? Co ty tutaj robisz?! - mech z wolna się podniósł, ściskając ręką ranny bok.

- Mogłabym spytać o to samo, ale to nie czas na to... - mruknęłam, podtrzymując go z jednej strony - Chodźmy stąd... po drodze mi wyjaśnisz co tak na prawdę tutaj robisz mój drogi.

Wybaczcie, że tak długo musieliście czekać, ale miałam nierozwiązane problemy... nie wiem nawet, czy wyrobię się z rozdziałem na przyszły tydzień, ale zrobię co w mojej mocy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top