Warto czasem się poświęcić
W ciemnej, opuszczonej kopalni decepticonów stały dwa, wystraszone klony. Dostały one tajemniczą, anonimową propozycję na polepszenie swojego losu i koordynaty spotkania. Obaj nie mieli zbyt dużo do stracenia, więc przyszli do tego miejsca.
- Steve, jak sądzisz, czy to był żart chłopaków?
- Wątpię Miles... bo przecież już dawno by na nas wyskoczyli ze śmiechem... - odparł niepewnie, rozglądając się czujnie - Raczej mogłaby to być zasadzka autobotów...
- W sumie wszystko mi jedno. Czy tak czy tak zginiemy... - westchnął con.
- Mi zależy na tym, żebyście nie musieli się poświęcać... - usłyszeli nagle z góry cichy, kobiecy głos.
Oba mechy zadrżały, jednak nim zdążyły spojrzeć w górę, z sufitu zeskoczyła jakaś ciemna postać. Zrobiła pojedyncze salto w przód i wylądowała na lekko ugiętych nogach, okrywając się skrzydłami. Jej lakier był ciemnofioletowy, a optyki granatowe ze srebrnymi plamkami.
- Steve i Miles...
- Kim jesteś? Chcesz nas zabić? - spytał jeden.
- Chcę wam pomóc. To życie, jakie prowadzicie nie ma żadnego celu i sensu...
- Dzięki, że nam przypinasz...- westchnął Miles.
- Ciii! - zgasił go jego kolega - Mów dalej.
- Jeśli się zgodzicie na moją propozycję, odnajdziecie nowy cel w życiu.
- A jeśli nie?
- Cóż... Nie mam żadnych praw wobec was. Możecie się nie zgodzić i nic wam nie będę w stanie zrobić. - powiedziała spokojnie postać, patrząc na nich mądrymi, zmęczonymi optykami - Chcę wam zaproponować dołączenie do mnie...
- Primusie... znowu?! I co nam obiecasz za posłuszeństwo!? Władzę? Góry złota!?
- Coś o wiele cenniejszego. Wolność. - powiedziała spokojnie - Chcę was zabrać do mnie, to znaczy do mojej kryjówki. Mieszka tam wiele zagubionych Cybertrończyków, którzy pragnęli normalnego życia, wolności i rodziny. To wszystko pomogłam im zdobyć.
- Brzmi super, ale jak znam życie, jest jakiś warunek.
- Nie ma żadnych warunków. Na Wyspie obowiązuje tylko prawo, które wszyscy ustaliliśmy.
- To znaczy jakie na przykład?
- Dbamy o swoich i ich nie zostawiamy na śmierć..
- Hmm... Ale jeśli my pójdziemy... Co z chłopakami?
- Steve... ty się o to martwisz?! I dlaczego od razu zakładasz, że niby chcemy pójść!? Co jeśli to stek kłamstw!?
- Miles, mam dość życia w strachu! Jeśli to prawda, jeśli naprawdę gdzieś na tym świecie można żyć z godnością, nie wyczekując jedynie śmierci, to ja chcę tam być!
- Moi drodzy, nie musicie podejmować decyzji od razu... - wtrąciła się Femme - Mogę was tam zabrać na kilka godzin, a potem sami zdecydujecie...
- A jaką mamy gwarancję, że nas nie zabijesz?!
- Macie słowo BeautifulDeath. - zrobiła znak krzyża nad Komorą Iskier.
Nastała cisza. Mechy patrzyły na botkę z przerażeniem.
- Ty jesteś...!?
- Tak.
- Ale przecież...!!
- Nie, nie zabijam. Nie, nie patroszę. Nie, nie wysysam energonu. - westchnęła bezgłośnie, patrząc na nich - Ja tylko bronię słabszych przed niesprawiedliwością na świecie i daję im szczęście. Te opowieści to kłamstwa, wymyślone przez Primów, by wszyscy się mnie bali i chcieli zgładzić
Klony umilkły, wpatrując się w nią. To wszystko mogło mieć sens... w końcu słyszeli od najstarszych klonów, że Primowie byli niesprawiedliwi i zachłanni. Nadużywali władzy i usuwali tych, którzy im się przeciwstawiali. Jeśli botka mówiła prawdę, oznaczało to, że ona jako jedyna wciąż robiła im na złość, walcząc o dobro innych, a oni nie mogli sobie z nią poradzić.
- BeautifulDeath, czy my... możesz nam dać czas?
- Ile?
- Kilka dni na decyzję? Proszę?
- Oczywiście. Będę czekała na was tutaj za 7 ziemskich dni. Czy tyle czasu wam wystarczy?
- T-tak... - zająknął się Miles.
- Dobrze więc. Zobaczymy się tu o północy za tydzień. - powiedziała spokojnie, tworząc portal nad sobą - Do zobaczenia...
- Cz-czekaj! - krzyknął nagle Steve.
- Tak?
- Czy... czy i nasi przyjaciele będą mogli iść z nami? Chciałbym, żeby i oni mogli przeżyć...
Femme uśmiechnęła się pod maską i skinęła głową.
- Każdy, kto jest godny zaufania może iść z wami... Nawet cała załoga Nemezis. Ale musicie być zupełnie pewni, że nie zdradzą. Nie mam zamiaru narażać moich poddanych. - powiedziała spokojnie i wleciała do portalu, uśmiechając się pod nosem. Czuła, że dobrze wybrała. Te dwa decepticony pomogą jej ocalić jeszcze trochę niewinnych istnień... Dla niej to, że były to klony powszechnie uważane za bezmyślne mięso armatnie nie miało znaczenia. W końcu każdy z nich miał własną Iskrę, własny umysł i własną wolną wolę. To był wystarczający powód dla ratowania ich.
- To na pewno te współrzędne, które podałeś Makeshiftowi!? - spytał Starscream rozdrażnionym głosem. Chłopak mojej podopiecznej skinął głową - To czemu to tyle trwa!?
- Może zgotowano twojemu chłopcu gorące powitanie! Zrobiło mu się tak przytulnie, że postanowił zmienić strony... - warknął wrecker, nasuwając maskę na twarz. Westchnęłam cicho, powoli idąc bokiem, tuż przy ozdobnikach po bokach statku. Ja nie miałam zamiaru się ujawniać.
- Nie widzisz, że poważnie przewyższamy cię liczebnie!? - spytał wnerwiony Starscream
- Myślę, że twoja armia szczerze się ucieszy gdy wbiję ci zęby do środka. - odparł autobot, zbliżając się do nich.
- Grrrha! Zabić go! - wrzasnął Pchełka i najlojalniejsze Vechicony ruszyły do ataku.
Rozpoczęła się zwyczajna strzelanina. Mech wyciągnął katany i ruszył na wroga. Ja zignorowałam to co tam się działo. Jestem pewna, że mech sobie poradzi. Nie chcę tutaj walczyć.
Zaczaiłam się z boku, w cieniu i obserwowałam oddział. Obawiam się, że tym razem jedni z chętnych mogą być w tej grupie... Zadrżałam lekko na myśl o tym i wytężyłam wzrok. O nie... dokładnie piętnaście klonów zostało oznaczonych na maskach specjalnym znaczkiem, który widziały tylko kocie optyki lub noktowizory. Kojarzę ich... to miała być ta najnowsza grupka. Nagle zmroziło mnie. Wśród nich jest Steve! Muszę go ocalić, inaczej to na co tak ciężko pracowałam legnie w gruzach! Szybko przemknęłam bokiem na sam tył oddziałów i stanęłam tuż za decepticonem. Pomiziałam go ogonem po plecach, przez co zesztywniał i bardzo powoli się obrócił. Na mój widok najpierw zamarł ze strachu, ale gdy przyjrzał się moim optykom, od razu się uspokoił. Przykląkł obok mnie.
- Pani...
- Steve, zbierz chłopaków i uciekajcie. - szepnęłam, obserwując bota, który wgniatał właśnie Pchełkę w ziemię - Widziałam przy jego pasie granat, a wy macie naziemne alt-mode. Jeśli go odpali, zgaśniecie.
- Już uciekamy. - zerwał się na równe nogi i ruszył ostrzec resztę.
A ja znów schowałam się z boku, patrząc na autobota, który uciekał przez portal. Obawiam się, że był to most z bazy botów... a idąc tym tropem, cony wysłały szpiega do ich bazy. Starscream liczył widocznie na to, że decept otworzy im drogę to zgaszenia drużyny Prima. Pokręciłam łbem z dezaprobatą. Zamiast zastanowić się jak się pogodzić dla świętego spokoju, ten chce wciąż brnąć w tę wojnę... Nie jestem w stanie zrozumieć jego intencji. Przeskoczyłam bliżej poprzedniej lokalizacji Mostu. Zobaczymy, czy przypadkiem szpieg nie okaże się sprytniejszy niż autoboty.
Po kilku minutach wypełnionych skrzekami Komandora ujrzeliśmy znów błękitno-zielony portal. Przeciągnęłam się i pobiegłam w jego stronę, nie dbając już o to czy zauważą mnie czy nie. Ważna jest teraz ochrona botów. Nie mogę pozwolić, żeby znikli, bo wtedy musiałabym wydać otwartą wojnę decepticonom.
- Rhaa!!! Na co jeszcze czekacie!? Zabić ją i na most! - wrzasnął ze złością Star.
Klony ruszyły naturalnie za mną, ale nie przejęłam się tym. Bardziej zainteresował mnie specyficzny zapach dochodzący z wnętrza bazy botów. Hmm... ja... znam tę woń! Tak samo pachniał ten szpieg, który... Wyszczerzyłam kły. To ten zardzewiały złom, przez którego tamtego dnia straciłam Death! Zawarczałam głośno, wysuwając pazury.
Jednak dostrzegłam, że ciało szpiega leci w moją stronę. Padłam plackiem na ziemię, a con ominął mnie o włos, zrzucając inne cony. Czy oni zwariowali!? Oddali im kogoś, kto poznał lokalizację ich bazy?! Obejrzałam się, ale dostrzegłam tylko zamykający się portal. Niech to szlag... Biegiem!
Rzuciłam się do ucieczki. Przymknęłam optyki i biegłam jak mogłam najszybciej. Po chwili wyzułam przed sobą kilka kształtów. Zacisnęłam zęby i wbiłam pazury w podłoże. Otworzyłam oczy. Ujrzałam wnętrze ogromnego silosu pełnej ludzkiego, ale podrasowanego sprzętu. Po prawej stały platformy, stworzone z pewnością dla ludzi, po lewej znajdowały się jakieś korytarze. Przede mną stały 4 boty, które kojarzyłam. To Arcee, Bumblebee, Rachet i chyba Bulkhead... Po chwili dostrzegłam również tę trójkę dzieciaków spod szkoły, które pokazała mi Karen. Pfha...
Nagle boty zaczęły strzelać w moją stronę. Uskoczyłam przed pociskami i schowałam się za pustymi pojemnikami po energonie. Trzeba spadać, bo jeszcze mnie uszkodzą z wdzięczności. Wyskoczyłam z kryjówki i pobiegłam w stronę korytarza, przeskakując nad zbliżającą się Arcee i... silny cios w bok odrzucił mnie na ścianę. Uderzyłam głową o jej kant i zrobiło mi się ciemno przed optykami. Mój procesor! Sss... Zamknęłam na chwilę oczy. Boli...
Kiedy po chwili znów spojrzałam na świat przede mną... Dziwne. Upadłam gdzieś indziej... Potrząsnęłam łbem i znów syknęłam z bólu. Zakręciło mi się w głowie. Niech to... musiałam zemdleć. Rozejrzałam się z trudem. Leżałam na koi w centralnym pomieszczeniu bazy. Bardzo blisko mnie, na blacie roboczym leżały różne narzędzia. Z boku zauważyłam prymitywną komorę regeneracyjną oraz sprzęt medyczny. Hmm... czyżby Rachet zbudował to ze złomu? Nie sądzę, żeby mieli własny statek, w końcu mieszkali by w nim, a tak... Od strony teleportera i platform dla ludzi usłyszałam głośną muzykę i rozmowy. Boty? Nie zabiły mnie?
Spróbowałam się podnieść, ale znów poczułam okropne zawroty głowy. Grr... Warknęłam z lekką irytacją.
- O, już się obudził! - usłyszałam dziewczęcy głos pełen entuzjazmu. No nie... westchnęłam bezgłośnie i położyłam się na brzuchu.
Rachet, ninja, Bulkhead oraz Prime podeszli do mnie bardzo ostrożnie. Widziałam, że obawiają się mojej reakcji. Patrzyłam bez lęku w ich optyki, lekko wysuwając pazury prawej łapy. Naturalnie wszyscy się zatrzymali.
- Wheeljack, to zwierze naprawdę cię ocaliło? - Rachet patrzyła na mnie sceptycznie.
- Załatwił strażnika i pomógł mi odnaleźć drogę do wyjścia. - oznajmił spokojnie biały bot, podchodząc do mnie. Schylił się i wyszczerzył - Hej mały!
Popatrzyłam na niego poważnie, ale on tylko zachichotał i poklepał mnie po głowie. Au! Warknęłam, szczerząc kły i usiadłam. Czy on jest normalny.
- Wybacz za głowę. - wstał - Nie zdążyłem im powiedzieć, że mi pomogłeś.
- Wheeljack, naprawdę sądzisz, że on cię rozumie? - prychnął Rachet - Moim zdaniem nie rzucił się na nas tylko dlatego, że jest słaby.
- Brachu... to chyba niemożliwe...
- Bulk, nie powiesz mi chyba, że też mi nie wierzysz?!
Przekręciłam optykami. Nie mogę zostać. Odpowiedzialny przywódca zawsze trwa przy swoich i nigdy nie robi sobie "wolnego". Wstałam z trudem i zeskoczyłam na podłogę. Ruszyłam powoli do wyjścia.
Nagle jednak ktoś chwycił mnie za boki i podniósł. Warknęłam i obejrzałam się. Prime!? A on co chce zrobić?!
- Myślę, że Wheeljack nie zmyśla. - oznajmił - To stworzenie ma zbyt rozumne spojrzenie jak na bezmyślne zwierze.
Szarpnęłam się, ale w tej chwili przejął mnie Rachet i siłą posadził na koi. Zmarszczyłam się. Nie jestem jakąś lalką, żeby mnie tak traktować! Warknęłam na medyka, który lekko się odsunął.
- Ej, spokojnie mały! Też nie za bardzo mi się podobały badania doktorka, ale można mu zaufać! - poklepał moją łopatkę. No nie mogę...
- Nie nazywaj mnie tak Wheeljack! - warknął stary mech i popatrzył na zielonego osiłka - Przytrzymaj go!
Kłapnęłam zębami na zielonego i szarpnęłam się. Muszę wracać! Przecież moi podopieczni na pewno się zamartwiają! Przed powstaniem powstrzymały mnie czarne dłonie na bokach, Chwyciłam za jedną zębami, ale ich właściciel nie wystraszył się. Zaczął mnie głaskać po grzbiecie, a medyk burknął coś pod nosem i poprawił opatrunek na moim kasku.
- Spokojnie mały! Heh... nadawałbyś się na maskotkę wreckerów! - wyszczerzył się Wheeljack.
Kiedy wreszcie mnie puścili, przeciągnęłam się i ziewnęłam szeroko, prezentując swoje uzębienie.
- Rany... zęby ma jak Sckraplet! Zagryzłby nas w kilka chwil!
- To samiczka. - burknął medyk, patrząc na mnie uważnie.
- Że co?
- Samiczka. Tak przynajmniej pokazuje skan.
No wreszcie! Mruknęłam do siebie i już miałam zejść z koi, gdy biały mnie podniósł i wziął na ręce.
- Jest całkiem przytulaśna. - zachichotał, a ja uderzyłam go ogonem w kask i zeskoczyłam.
Ucieknę zanim kolejny będzie miał zamiar bawić się mną jak lalką. No przecież to jest niemożliwe! Dość szybko pobiegłam w stronę mojej drogi na zewnątrz - tunelu, ale drogę zagrodził mi Bumblebee. Westchnęłam cicho i gwałtownie zmieniłam kierunek poruszania się. Schowałam się pod schodami na ludzką platformę i tam położyłam się, sycząc. Mój procesor... nie wiem kto to zrobił, ale jest doskonałym strzelcem. Zwinęłam się w kłębek, patrząc na skonsternowane autoboty. Zaczęłam lizać mój bok. Co prawda rana była już zaspawana, ale i tak przydałoby się po cichu ją uleczyć tak, by nikt się nie zorientował.
- Cóż... widocznie nie ma ochoty na przytulanki. - powiedział po chwili zielony wojownik, wzruszając ramionami - No to jak będzie brachu? Idziemy poszukać ci odpowiedniego modelu auta?
- Ech... - wesoły wrecker potarł kark. Ha, nie chce zostawać - Posłuchaj mnie Bulk... skoro mój statek jest cały, to chciałbym zobaczyć co jeszcze znajdę w kosmosie...
- Wyjeżdżasz?! - zainteresowała się mała.
Bot tylko popatrzył na nią przepraszająco, ale jego kumpel uśmiechnął się ze zrozumieniem.
- Bo niektóre boty nigdy się nie zmienią...
- Wheeljack... - odezwał się Prime - Wiedz, że zawsze możesz tu wrócić.
Mech kiwnął głową i stęknął pod siłą klepnięcia Bulkheada. Po chwili przybili sobie żółwika. Uśmiechnęłam się, patrząc na nich. No no, mają silniejsze więzi niż przypuszczałam... Zaraz jednak potrząsnęłam łbem i podniosłam się. No dobrze, odpoczęłam już to pora wracać. Wszyscy na pewno się zamartwiają... Ruszyłam powoli i z godnością do wyjścia.
- No no! A ty gdzie?! - warknął Rachet.
Arcee chwyciła mnie mocno za boki i przytrzymała. Wyszczerzyłam na nią kły i uderzyłam ogonem w kask. Poluźniła uścisk, dzięki czemu mogłam odskoczyć na bok. Zawarczałam, stając przy pojemnikach na energon.
- Chyba wiem kto będzie mi towarzyszył. - oznajmił Wheejack, uśmiechając się szeroko.
- No nie wiem... jest strasznie agresywna. Poza tym to dzikie zwierze!
- Przesadzasz. Uratowała mnie!
Popatrzyłam na niego przez chwilę, po czym ruszyłam w jego stronę. Wszyscy poza nim byli bardzo niepewni i chcieli mnie powstrzymać, ale ja wykonałam wspaniały skok ponad ich głowami, wylądowałam an betonowej platformie i usiadłam przy windzie. Rzuciłam spojrzenie Wheeljackowi, a on natychmiast zrozumiał. Westchnął ciężko.
- Nasza maskotka chyba woli pozostać samotnym wilkiem... - uśmiechnął się do mnie.
- Wyczytałeś to z jej optyk? - Miko popatrzyła na niego z zachwytem.
- To się po prostu wie... Widać to z całej postawy. - wyciągnął do mnie dłoń. No niech mu będzie... Pozwoliłam się pogłaskać - Żegnaj maleńka...
Poklepał mnie "lekko" i zaczął żegnać się z innymi. Patrzyłam na niego w milczeniu, ignorując nastolatkę, która zaczęła ganiać za moim lekko machającym ogonem. Szanuję go. Dzielny z niego wojownik. Szkoda, że chce odlecieć, ale widać tak być musi... Jednak jestem pewna, że jeszcze tu wróci. Uśmiechnęłam się delikatnie pod nosem.
W końcu... wszystkie drogi prowadzą na Ziemię.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top