Trening Iskry

Była to głęboka noc. Większość wojowników spała już głęboko, odpoczywając przed poważniejszymi ruchami wojennymi. Lecz prócz strażników odbywający wartę, była jeszcze jedna osoba, która dryfowała na granicy snu i jawy.

- Chciałaś porozmawiać.

Fioletowa Femme leżała na pryczy z zamkniętymi optykami i wsłuchiwała się w siebie, koncentrując na tym całą swoją uwagę.

Zastanawiałam się, kiedy sobie o mnie przypomnisz. Czy uzyskam twoje słowo, że wysłuchasz mnie bez przerywania?

- Oczywiście, jeśli tylko pozwolisz mi zadać pod koniec pytania. - mruknęła - Jednak nie licz, że uwierzę we wszystko co powiesz.

Tak... wiem. Nie zmieni to jednak faktu, że mówię prawdę.

Skrzydlata nie odpowiedziała nic, tylko cicho westchnęła. I tak zamierzała podejrzliwie traktować każde słowo.

Zacznę od początku, byś nie miała wątpliwości. Unicron, jak wiesz z przepowiedni, dał początek Iskrze i mocy. Nie wiesz natomiast, że kiedyś byłyśmy jednością. Jednakże twoi rodzice zauważyli to i zwrócili się o pomoc do przywódcy. A on zdołał odizolować mnie i wyrzucić jak Scrapleta.

Chociaż próbowała tego nie okazywać, Femme była w szoku. Nie miała zamiaru traktować słów Ciemności za pewnik, lecz... sama możliwość tego, że faktycznie były kiedyś połączone... To nie była informacja, którą można by przyjąć obojętnie.

Ponieważ nas rozdzielono, nie mogłaś nigdy osiągnąć pełni możliwości, a przez to, że rozbito ci Iskrę, nie mogę się w pełni z tobą połączyć. Mogę jednak czasem przejąć kontrolę, co już sama wydedukowałaś Angelbotko. Niestety dla Unicrona było to za mało dlatego próbował pozbawić nas mocy i zniszczyć. Dlatego, w jądrze planety zaczął nas pozbawiać mocy. Nie zdążył odebrać wszystkiego, ale zablokował resztę. Dlatego nie możesz z niej korzystać.

Zapadła dłuższa chwila ciszy. Skrzydlata trawiła powoli uzyskane informacje.

- Dlaczego rodzice mięliby chować przede mną fakt, że byłyśmy złączone? I czemu nigdy nie czułam pustki po tym zabiegu?

Twoi Stwórcy obawiali się twojej reakcji. Wszyscy się ciebie boją w głębi Iskry.

- Mówisz mi to wszystko, bo chcesz, żebym ci uwierzyła. - stwierdziła spokojnie - Ale jednocześnie łżesz. Ja wiem, że oni się o mnie martwią, ale nie obawiają się.

Sama nie wierzysz w to co mówisz. A co to pustki... jakbyś nie zauważyła, nie pamiętasz. Dokładnie tak samo jak przy ataku Unicrona.

- Ale to nie ma sensu... Dlaczego nie mogę mieć wspomnień z własnego ciała?!

Bo nie są twoje, tylko moje.

- Poza tym jak niby Jednorożec mógł zablokować moce, których nie wzięłam od niego? - fioletowa botka nie przerwała wywodu, nawet gdy rozmówczyni jej przerwała.

Mógł to zrobić, bo osłabił twoją wewnętrzną energię. Dopóki jej nie odbudujesz, nie będziesz mogła się nią posługiwać i będziesz osłabiona.

- Nigdy wcześniej tak nie miałam...

To, że tak nie było, nie znaczy, że nie może się stać. Poza tym nie nauczono cię wszystkiego, co powinnaś o tym wiedzieć.

- Jak mogłam się dowiedzieć? Moi Stwórcy nie chcieli, żebym zwiększała siłę i wiedzę. Do większości tego co potrafię obecnie, dochodziłam całkiem sama.

Twoja Twórczyni najbardziej nie chciała. Ale w końcu wszyscy dostrzegli, że kiedyś wrócę i lepiej by było, byś potrafiła jakkolwiek walczyć.

Zapadła dłuższa chwila ciszy. Skrzydlata zagryzała zęby, zastanawiając się nad prawdziwością słów Ciemności.

- Jakie moce zabrał mi Unicron? - spytała wreszcie, zamyślona.

Telekinezy, przemiany materii rzeczywistej, a z tym leczenie na odległość. Pozostała ci tylko przemiana własnego energonu, jako bardzo plastycznego materiału, gdyż nie dobrał się do tego. W sumie zostawił ci jedną umiejętność defensywną i dwie pasywne.

Skrzydlata nie odpowiedziała. Wszystko co mówiła Ciemność, składało się w logiczną całość... mogło być w sporej części prawdą. Zastanawiała się tylko, po co Ciemność jej to wszystko mówi. Żeby zdobyć zaufanie?

Nie wszystko kręci się wokół ciebie Angelbotko. Jedyne czego chcę, to mieć pewność, że nie zginiesz.

- I zamierzasz osiągnąć to niszcząc mnie od środka i zsyłając koszmary?

Nie ja cię niszczę. Twoje ciało jest słabe, dlatego gaśniesz. A bez koszmarów nie uświadomiłabym ci, że jestem i mam na ciebie wpływ. Nie zgodziłabyś się na rozmowę.

Femme chciała coś powiedzieć, ale darowała sobie. Nie było sensu dyskutować. Nie było na razie żadnych dowodów za ani przeciw temu, co mówiła Ciemność. Jedyne co można było zrobić, to rozważyć to wszystko, lecz z pewnością nie tera... Było na to zbyt późno.

Jest wiele innych rzeczy, o których musisz wiedzieć, ale to nie dziś. W przyszłości powiem ci więcej. Na razie odpocznij...

- ... odpocząć?! Odpocznę jak wreszcie zga... Och... No proszę proszę... któż to zechciał wstąpić w moje skromne progi?

- Jak zawsze w formie i z tego co widzę już się zainstalowałeś w nowym warsztacie...

- Oczywiście. Nie będzie lenistwa na mojej wachcie!

Rzeczywiście, stara kuźnia z wioski wilkobotów działała pełną parą, pod czujną optyką zbrojmistrza. Takiego ruchu nie było tu nawet w czasach jej świetności. Po lewej, w głębi, przy maszynach obsługujących piece i rozlewanie transformium do form. Na wprost, w głębi pomieszczenia, wyrabiano drobne elementy, jak druty czy kable, oraz te bardziej precyzyjne, które wykuwało siedmiu kowali. Natomiast z prawej strony ostrzono pazury i wymienne ostrza, montowano razem części prostszych działek, karabinów, a także różnych mniej lub bardziej typowych rodzajów broni. Wszędzie było gorąco jak we wnętrzu pieca.

Grubas zna się na rzeczy. Mogłabyś się od niego uczyć stanowczości.

Już lepiej nic nie mów. Muszę się skoncentrować

- Cieszę się, widząc cię w dobrym zdrowiu i humorze. - uśmiechnęłam się - Jak zawsze zajęty?

- Tytuł najlepszego speca od broni zobowiązuje. Nadzoruję tych patałachów przy pracy. - mruknął - A co cię do mnie sprowadza?

- Postanowiłam unowocześnić uzbrojenie. Mógłbyś mi pomóc coś wybrać?

- Mogę ci nawet od razu zamontować. Nie ma proble... - urwał niespodziewanie - A niech mnie Scraplety podgryzają... Starscream?

Obejrzałam się. Chudy con stał dwa kroki za mną, z założonymi za plecami rękoma. Na dźwięk głosu bota zadrżał, a jego skrzydła opadły. Uśmiechnął się paskudnie, jednak jego nerwowe spojrzenie go zdradziło.

Dlaczego marnujesz czas na tak żałosną kreaturę?

Nie nazywaj go tak i nie przeszkadzaj mi.

- Dawno już nie widziałem twoich przerdzewiałych blach... - zbrojmistrz uderzył pięścią w otwartą dłoń, dając krok w jego kierunku.

- On jest ze mną. - położyłam dłoń na ramieniu bota, patrząc znacząco na Stara - Nie sprawi kłopotów... ma tylko naostrzyć pazury i lotki, co zaraz pójdzie zrobić.

Były decepticon skłonił się i posłusznie czmychnął na prawo. Był wyraźnie wystraszony tym niespodziewanym, dla siebie, spotkaniem. Zbrojmistrz spojrzał na mnie ze zdenerwowaniem.

- Mogę wiedzieć co ten przerdzewiały, zlany olejem złom robi z tobą w moim  tym miejscu?

- Powiem ci w twoim warsztacie. Na razie skupmy się na broni.

Mech burknął coś, ale ostatecznie poszliśmy do jego jasnej pracowni. Na samym środku stał blat roboczy, z porozrzucanymi w artystycznym nieładzie narzędziami i częściami. Za nim, przy ścianie na przeciw wejścia znajdował się regał z częściami potrzebnymi do zmontowania wszystkiego czego sobie mech zapragnął. Po lewej, przy trzech ścianach stały trzy szafy z gotowymi tworami mecha, natomiast po prawej, nieco wciśnięty w kąt, znajdował się fotel pacjenta, w którym czasem sam zbrojmistrz montował ulepszenia pacjentom. Usiadłam na nim, spoglądając spokojnie na zbrojmistrza, który otworzył swoją "skarbnicę".

- Czego szukamy? - mruknął, spoglądając na mnie.

- Nie potrzebuję ulepszenia tego, co już mam... Ale przydałoby się coś defensywnego, nieszablonowego. Może być nawet prototyp, byle mógł zaskoczyć.

Bot skinął głową i zamknął dwie szafy, po czym zaczął grzebać w trzeciej.

Masz zamiar sprawić sobie jakiś nowy gadżet? Może dźwięk godowy predacona?

Czy ty możesz być cicho przez pięć minut?! Westchnęłam bezgłośnie, wpatrując się w zbrojmistrza. Jego cisza nie zwiastuje najlepszej dla mojego projektu... Ale i tak spróbuję go przekonać.

- Starscream trafił mi się na Ziemi. - westchnęłam - Nie będę zagłębiać się w szczegóły, ale mówiąc krótko, cały czas coś knuje. Ale...

- Królowo, chyba nie wierzysz, że go zmienisz? - spojrzał na mnie przez ramię.

- Każdy zasługuje na drugą szanse Ironhide. Nawet decepticon.

- Ale zdecydowanie nie ten! To najniższa forma egzystencji transformera! - obruszył się, odwracając się w moją stronę.

Podzielam jego zdanie.

- Dlatego mi go żal. Jest popychadłem wszystkich na Nemezis...

- Bo sobie zasłużył. - burknął.

Angelbotko, czy masz jakiś syndrom litości wobec żałosnych istnień?

Przestaniesz mnie zaczepiać? Zwróciłam spojrzenie na swoje ręce. Zbrojmistrz wrócił do przeglądania swoich autorskich broni. Muszę zebrać myśli.

- Pamiętam, jak cię wyciągnęliśmy z tego wraku. Byłeś tak oszołomiony, a jednak cały czas próbowałeś się bronić przed "decepticonami". W lecznicy cały czas były przez ciebie problemy. Wiele botów chciało, bym się ciebie pozbyła. - mech przestał szperać w szafie - Ale... postanowiłam dać ci szansę.

- To było co innego. - warknął w przestrzeń - Nie rozumiałem was jeszcze, dlatego taki byłem Królowo.

- On też jeszcze nie rozumie. Ale z pewnością nie pomoże mu w zrozumieniu fakt, że wszyscy oczekują od niego tego, co najgorsze. - zacisnęłam lekko pięści - Jedna szansa może zmienić wszystko w życiu transformera, może więc i jemu pomoże.

Znów zapadła cisza na kilka minut. Wreszcie mech przyszedł i położył na stoliku obok fotela kilkanaście różnych przedmiotów.

- I pomyśleć, że straszono nas "Bestią Cybertronu". - rzekł, kręcąc głową i usiadł obok - Twoja intuicja jeszcze nigdy nas nie zawiodła Pani, więc... ufam ci. Nawet jeśli nie mam pojęcia jak chcesz przerobić kłamcę na jednego z nas.

- Sam przyszedł po trening i uwierz mi, dam mu szkołę, jakiej nie zapomni. - uśmiechnęłam się lekko - A teraz pokazuj, co tam wynalazłeś.

*     *     *

- Ironhide, jesteś niesamowity. - pochwaliłam go, patrząc na ręce z zadowoleniem

- Podoba się? - uśmiechnął się z dumą.

Przyznaję, że to akurat może ci się przydać, jeśli się przyłożysz do treningu.

Milcz. I tak nie będziesz mnie trenować.

Bez tego nie odzyskasz pełnego potencjału.

Zignorowałam ją i z zadowoleniem oglądałam przedramiona. Pod ich zbroją schowane były już dwa podłużne, spłaszczone magazynki z wyrzutniami zamontowanymi na nadgarstkach. Szarpnęłam prawą ręką do przodu, a z prawej dłoni wystrzeliła wytrzymała linka. Pociągnęłam gwałtownie do siebie i po chwili mała spawarka przyleciała do mnie. Ironhide złapał ją, nim nas uderzyła.

- Trzeba trochę z tym poćwiczyć, ale wierzę, że w twoich rękach będzie wręcz zadziwiająco skuteczne. - odstawił urządzenie na bok - W obu magazynkach masz 25 metrów linki o naciągu czterech i pół tony każda. Twoja holoforma będzie miała takie samo urządzenie, ale nie gwarantuje, że regulacja wystrzelonej długości będzie działać.

- Powiedzieć, że znasz się na tym, to jakby nic nie powiedzieć. - rzekłam z uznaniem, chowając linkę - To jest dokładnie to, czego potrzebuję. Dziękuję ci.

- Do usług. - uśmiechnął się na chwilę, lecz zaraz spoważniał, otwierając przede mną drzwi - A co z tą łajzą? Jesteś pewna Pani, że sobie z nim poradzisz?

- Oczywiście. Ale jak widzę, wciąż nie podoba ci się ten pomysł.

- Sądzę, że ma niskie szanse powodzenia.

- Jak się spotkałeś z Skywrapem, to mówiłeś to samo.

- Starscream jest bardziej niebezpieczny Pani. - mruknął - Nawet jeśli to ścierwo wydaje się być w żałosnym stanie, potrafi śmiertelnie ukąsić.

Przedostaliśmy się do wyjścia bez większych przeszkód. Starscream czekał tam na mnie z paskudnym uśmieszkiem. Zatrzymaliśmy się kawałek od niego, by jeszcze porozmawiać.

- Gorzko pożałuje, jeśli spróbuje mnie oszukać, to mogę ci zagwarantować.

Śmiem wątpić. Jesteś zbyt miękka Angelbotko.

- Mam nadzieję. - dawny autobot zmierzył go nieprzychylnym spojrzeniem - Ale nie mam pojęcia jak go zmienisz Pani.

Przyjrzałam się Seekerowi z delikatnym uśmiechem, na co opuścił lotki.

- Trzeba go nauczyć. - powoli ruszyłam do zdenerwowanego lotnika - Trzeba go nauczyć wierzyć.

*     *     *

- Uderz mnie.

- Słucham?! - wybałuszył na mnie optyki ze zdziwienia.

- Uderz mnie. - powtórzyłam spokojnie - Spróbuj mnie trafić i nie daj się powalić.

- Ale... po co? - popatrzył na mnie niepewnie.

- Sam prosiłeś mnie o to, bym cię uczyła, a kwestionujesz moje rozkazy? - pokręciłam głową - Nie ma żadnego haczyka. Potraktuj to jako część treningu...

Ledwie skończyłam mówić, a musiałam się odchylić, by uniknąć jego pazurów. Natychmiast odskoczyłam, uchylając się przed kolejnym atakiem. Dłuższą chwilę wykonywaliśmy ten dziwny taniec uników i prędkich ciosów. Jednak w prędkości Starscream'a brakowało gracji i stabilności. Cały czas musiał balansować, by nie upaść, brakło mu energii i nieprzewidywalności... Cofałam się między drzewa, uważając na to, by na żadne nie wpaść, przy unikaniu ataków chudego cona. Po chwili jednak rzuciłam się w stronę polany, na którą przyszliśmy, zrobiłam przewrót w przód i podniosłam się, uchylając się przed kolejnym ciosem.

Wreszcie pociągnęłam go za rękę, odsuwając się na bok i podstawiłam mu nogę, by się przewrócił. Gdy mech ze skrzekiem padł jak długi na ziemię, zaczęłam mówić:

- Masz bardzo kiepską równowagę jak na takiego dobrego lotnika. Twoje ruchy, choć szybkie, są niepewne i sztywne. Brak ci gracji, pewności siebie i energii. Z dobrych stron jesteś czujny i masz zmysł strategiczny. Spychanie mnie w las to był dobry pomysł, ale nie wykorzystałeś go w porę. W dodatku nie ufasz mi. Mówiłam, że to tylko ćwiczenie.

- Podejrzliwość nie raz mnie uratowała - skrzywił się pocieszne - Ale Pani, przecież...

- Gdybyś mi ufał, może byś postarał się bardziej. - spojrzałam na niego surowo - Nie próbuj mnie oszukać. Wiem dobrze, kiedy mi kłamiesz. Masz zawsze mówić mi prawdę, inaczej cię wyrzucę. Czy to jasne?

- Tak... Pani. - wymamrotał.

I wierzysz, że naprawdę cię posłucha?

Oczywiście, że nie. Jeszcze nie.

Pożałujesz tego. To tylko marnowanie czasu, który mogłabyś przeznaczyć na trening mocy.

Na wszystko będzie jeszcze czas.

*     *     *

- ...udało nam się odbić tę część równin, ale wciąż okupują naszą stolicę i tereny w promieniu 500 kilometrów. Zablokowali też główne punkty komunikacyjne. - tłumaczył Skywrap, pokazując wszystko na trójwymiarowej mapie - Opór wroga stężał, więc raczej nie odzyskamy reszty tak łatwo.

- Musimy być naprawdę ostrożni w kolejnych ruchach. - mruknął Sharpcanine - Szarża, którą proponował Kai, nie ma w tej sytuacji większego sensu, tylko wytracilibyśmy naszych.

- Powolna walka w okopach też nie jest dobrym pomysłem. - odparł spokojnie czarno-szary mech - Na pewno wezwali już posiłki. Jeśli szybko się ich nie pozbędziemy, będziemy mięli cięższą przeprawę.

- Powinniśmy raczej poczekać aż dołączy południowe stado Wilkobotów z południa i Catboty z zachodu. - Skywrap popatrzył na nich - Wtedy będziemy mogli zaplanować to należycie.

- Zgadzam się z Kai'em. - wtrąciła Tygrysica - Catboty Wschodu są gotowe na walkę na śmierć i życie.

- Nie będziemy musieli ryzykować, jeśli mądrze to rozegramy. - mruknęłam, wpatrując się w mapę.

Żeby dobrać się do stolicy i ich statku powinniśmy zagarnąć mniejsze miasta. Ale jak zmusić ich do kapitulacji?

Możemy odciąć je od posiłków. Kiedy ich okrążymy, będą musieli się poddać.

Błysnęłam optykami i przyjrzałam się planowi. Zaczęłam kreślić na nim linie ruchu wojsk. To... to nie jest taki głupi pomysł. Ale zamiast pojedynczych miast, zagarnialibyśmy po kilka... to mogłoby się udać!

Co się tak dziwisz?

Nie spodziewałam się, że mi pomożesz.

Przypominam, że jesteśmy znów całością. Od tego, czy żyjesz, zależy też czy i ja istnieję.

- Słuszna uwaga... - uśmiechnęłam się delikatnie do siebie - Odetniemy małe skupiska od posiłków i zmusimy do poddania się.

- To zbyt duży teren! Nie uda nam się przeprowadzić tego bezpiecznie! - zaoponował stary predacon.

- Jest nas wiele, jesteśmy doświadczeni w walce. Działając skokowo i agresywnie, opanujemy te tereny nim zdołają zorientować się co się stało.

- Szczegóły trzeba będzie dopracować, ale... to może się udać. - poparł mnie Skywrap.

- I tak nie podoba mi się ten pomysł. - oponował smok - Wszędzie mają sporo pułapek na predacony. Nie będę narażał moich wojowników.

- Można je rozbroić, wystawiając w ich okolicach silne oddziały... - odezwał się niespodziewanie Starscream, wysokim ze zdenerwowania głosem. Dotąd przysłuchiwał się nam tylko i przyglądał mapie.

- A może od razu wysłać wiadomość: "Napadamy was niedługo, przyszykujcie się"? - zakpił Sharpcanine.

- Próbowaliśmy już nie raz, ale są zbyt dobrze chronione. - warknął Kai.

Seeker opuścił skrzydła, zbity z pantałyku. Krzyki wojowników odebrały mu resztkę pewności siebie. Westchnęłam cicho w Iskrze.

- Dokończ myśl. - poprosiłam, patrząc na niego łagodnie. Nawet jeśli to głupi pomysł, to muszę go wysłuchać.

- Gdyby widzieli wielki oddział w okolicach miasta, okopaliby się i trwali w czujności, aż do wyczerpania nerwowego. - wymamrotał - Pułapki byłyby wyciągnięte, by w razie ataku predaconów móc od razu ich użyć, a więc byłoby o tyle łatwiej...

- To nie jest zły pomysł. Łatwiej złamalibyśmy ich Iskry. - mruknęła Tygryska, szczęknąwszy pazurami.

- Jeśli zablokujemy komunikację...

- To sami bez niej zostaniemy!

- O ile każdy nauczy się swego zadania i wykona je w dokładnym czasie, dałoby się bez tego obejść. - uśmiechnęłam się lekko - Tygryska, Kai zajmiecie się ze mną opracowaniem planu uderzenia, Canine z synem podzielą nasze siły na odpowiednie oddziały oraz zorganizują uzbrojenie, a Skywrap i Starscream dopracują szczegóły opanowania samych miast. - skinęłam z uznaniem w stronę zaskoczonego lotnika - Koniec narady. Do roboty.

Przywódcy skłonili się przede mną, po czym wyszli. Po chwili i ja opuściłam pomieszczenie z Seekerem.

- Dobry pomysł. Trochę decepticoński, ale skuteczny. - pochwaliłam go ponownie.

- Pani, nie chcę podważać twych światłych decyzji, ale inni nie wydają się być zadowoleni z tego, że byłem dopuszczony do rady wojennej. - zaskrzeczał, truchtając obok, by za mną nadążyć.

- Jeszcze ci nie ufają.

- A ty tak? - zdziwił się.

- Cóż.... chcę, byś mi zaufał, a więc sama powinnam wykazać się dobrą wolą.

Dalej szliśmy w milczeniu, zajęci własnymi myślami. Mam tylko nadzieję, że mimo tych eonów spędzonych u decepticonów, zrozumie, iż nie próbuję go wykorzystać.

*     *     *

Szarpnęłam ręką w przód i natychmiast pociągnęłam do siebie. W ostatniej chwili uchyliłam się od lecącej na mnie końcówki i westchnęłam cicho.

Przyłóż się bardziej.

- Walczyłaś kiedyś czymś takim? - zwinęłam wszystko z powrotem.

Nie.

- Więc przestań. Robię co w mojej mocy.

Za dużo masz tej linki. W końcu nie uchylisz się i dostaniesz w twarz.

Przewróciłam optykami z irytacją i znów stanęłam w lekkim rozkroku. Nie z takimi rzeczami sobie radziłam.

I wychodziło ci to średnio.

- Przestań - warknęłam ze zmęczeniem.

Ponownie szarpnęłam ręką przed siebie, tym razem jednak nie tak ostro. Linka poszybowała w powietrzu i owinęła się wokół gałązki. Pociągnęłam mocno do siebie... ał!

Mówiłam.

Potarłam twarz, zaciskając zęby. Przeklęta gałąź... Westchnęłam cicho. Nie wolno mi się poddać. Muszę być cierpliwa. W końcu się nauczę.

*     *     *

- Podstawą Wszechświata jest balans. Bez niego wszystko się rozpada. - patrzyłam spokojnie w czerwone, niepewne optyki mecha - Równowaga wewnętrzna i zewnętrzna pozwoli ci pokonać wszelkie przeszkody dookoła ciebie.

Staliśmy na przeciw siebie, w lesie, niedaleko miasteczka Wilkobotów i naszej obecnej bazy. Balansowaliśmy na jednej nodze, ze złączonymi rękoma. On chwiał się na wąskiej skale, a ja stałam prosto na starej piłce do Rzucanki.

- Łatwo mówić...

- Chwiejesz się, bo się nie skupiasz. Próbuj dalej.

Con ponownie stanął na jednej nodze, spinając się mocno. Przez chwilę jego twarz wyrażała coś na kształt szczęścia, lecz prędko zmieniło się ono w strach i irytację. Niespodziewanie, jego równowagę zaburzyło małe, radosne stworzenie, które przeleciało między jego nogami. Star z głośnym skrzekiem poleciał na ziemię, a w głowie usłyszałam cichy, złośliwy chichot Ciemności. No pięknie...

- Mama! Latam!

Moon skoczył wprost w moje ramiona. Zachwiałam się, jednak udało mi się utrzymać w pionie. Odetchnęłam cicho.

- Widzę Moon. Świetnie sobie radzisz. - spojrzałam z zażenowaniem na skrzywionego cona - Ale nie powinieneś przewracać innych. To niegrzecznie.

- Och... pseplasam.

- Królowo, tego się nie da zrobić! - poskarżył się - Mam za wysokie obcasy do tego!

Ten żart na cienkich nogach nie nadaje się do niczego. Zostaw go wreszcie!

Westchnęłam cicho, głaszcząc małego. Nie ułatwiasz mi tego...

- Musisz być jak głaz: spokojny, twardy i uparty. - rzekłam głośno, puszczając małego by latał dalej - Nie zniechęcaj się niepowodzeniem. Wyprostuj się, zepnij siłowniki i wsłuchaj się w siebie. Powoli wejdź w pozycję. Ty rządzisz ciałem, nie ono tobą.

Con patrzył na mnie chwilę z niedowierzaniem, ale wreszcie podniósł się zacisnął szczękę, ale po chwili zacisnął powieki i wykonał moje polecenia, tym razem bez chwiania się. Spojrzał po sobie, zaskoczony, jakby nie dowierzając temu, że się udało.

- Udało się! Jej! - Moontear podzielał entuzjazm byłego komandora i latał wokół nas, podekscytowany.

- Nigdy, pod żadnym pozorem nie wolno schodzić z wyższej pozycji. - uśmiechnęłam się lekko do synka, po czym ponownie złożyłam ręce razem i przymknęłam optyki - Broń nie jest jedynym przyjacielem. Może nim też być otoczenie. Ale by to wszystko wykorzystać, trzeba kontrolować w pełni ciało i umysł. Tylko pełna równowaga może ci to umożliwić.

*     *     *

- Miękkie, powolne ruchy Starscream.

- Królowo, wybacz, że ośmielam się podważać...

- Nie marnuj energii na marudzenie. Nic ci nie będzie.

Staliśmy na skałach rzecznych, tuż nad spokojnie szumiącą wodą. Mech starał się powtarzać moje powolne, proste ruchy, które pokazywałam i z rosnącą irytacją przyjmował moje korekty. Powoli jednak uczył się walczyć, chociaż zdawało się, iż tego nie dostrzegał.

- Wyżej ręka. Sięgnij i odepchnij. Tak, właśnie tak. Nie tak sztywno! - westchnęłam, nie przerywając ćwiczenia.

Tyle dobrego, że wykonujecie to samo, czego i ja chciałam cię nauczyć. Miękkie ruchy są istotne w kontroli przepływu energii.

- Wiem. - mruknęłam cicho, obracając się powoli na jednej nodze i wykonując pchnięcie lewą ręką - Miałabyś lekkie zaufanie do mnie. Wszystkiego musiałam uczyć się sama.

I dlatego nie doprowadziłaś wszystkiego do końca! Czy wreszcie przyjmiesz to, że musisz się ode mnie tego wszystkiego nauczyć?

- Daj mi spokój.

- Słucham Królowo? - Starscream spojrzał na mnie dziwnie.

- Nie istotne... - opanowałam zażenowanie i podniosłam się, łapiąc powietrze lewą ręką i ciągnąc za sobą - Skup się teraz. Jak myślisz, czemu tu przyszliśmy? - zmieniłam prędko temat.

- Nie Pani...

- Prąd. Płyń z nim, pozwól mu się unieść. - spojrzałam na niego, krzyżując ręce i podnosząc je do góry miękkim ruchem - Ponieś się rytmowi bitwy, nie walcz z nim, wykorzystuj go, a wyjedziesz zwycięsko. Jeśli ktoś biegnie na ciebie, pozwól mu się powalić jego własną siłą.

Odchyliłam się w tył, robiąc mostek i uniosłam nogi, robiąc wykop w powietrzu, po czym obróciłam się szybko i uderzyłam powietrze prawą ręką. Mech wybałuszył optyki, ale posłusznie próbował zrobić to samo.

- Bądź elastyczny, spokojny, nieodgadniony jak woda. Nie daj się przejrzeć na polu bitwy. - mówiłam dalej, obserwując wysiłki mojego ucznia - Zanim ujawnisz swoją siłę, musisz zrobić wrażenie na przeciwniku. Jeżeli zwiedzie go twój wygląd, bitwa jest wygrana.

Mech wywalił się przy wykopie i jęknął. Spojrzał na mnie spod byka.

- Boty uważają, że jestem słaby i strachliwy. - wykrzywił się w wymuszonym uśmiechu - Nie ma jak z tego robić użytku.

- Każdą słabość można przekuć w siłę. - uśmiechnęłam się, podając mu rękę - Jeśli przekonasz wrogów, że tak jest, tym większe będzie ich zaskoczenie, gdy obrócisz pęd przeciw nim.

*     *     *

Błoto rozprysnęło się na wszystkie strony, a w szumie drobnego deszczu rozległ się jęk cierpienia. Star po raz kolejny upadł na ziemię, krzywiąc się ze zmęczenia.

- Wstań.

Mech spojrzał na mnie zmęczonym, zbolałym wzrokiem, ale posłusznie podniósł się do pozycji stojącej. Przyjął pozycję i spróbował zaatakować, jednak odtrąciłam jego szpony i mocnym uderzeniem w pierś posłałam ponownie na ziemię.

- Wstań. - westchnęłam cicho.

Mech jednak opuścił głowę niżej i podsunął nogi do siebie, opierając na nich ręce.

- Znów upadnę... - odparł kwaśno.

- Nie wolno ci się poddać. Musisz walczyć dalej.

- To nie ma sensu. Nie ważne co zrobię, jak bardzo będę się starać i tak zawsze będę czyimś workiem treningowym. - odwrócił głowę - Porażką, na którą spojrzy byle trep i pomyśli: "Mogło być gorzej, mogłem skończyć jak on".

Angelbotko, zaniedbujesz własny trening specjalnie dla niego. Twoja Iskra ma zaledwie kilka miesięcy do ostatecznego pęknięcia, musisz się skupić i powstrzymać swój upadek! Zostaw go, on już się poddał. Nie ma sensu go ciągać, gdy tego nie chce.

Już wolę umrzeć, niż dać ci kontrolę. A on... to pierwszy raz, gdy mówi do mnie bez sztuczności, lizusostwa. Wreszcie zmusiłam go, by się odkrył. Nie wolno mi go tak zostawić. Usiadłam obok, spoglądając na formującą się przed nami kałużę.

- Widziałam cię rano nad rzeką. - rzuciłam nagle, obserwując kątem optyki mecha. Aż spiął się cały na mój głos - Trenujesz w samotności ruchy, których cię uczyłam, chociaż nie uważasz, że to coś przydatnego.

- Ja... no cóż... próbuję, ale... - plątał się, zmieszany.

- Pracujesz ciężko na to, by stać się lepszym i zrealizować swoje marzenia. - mówiłam dalej - Mówią, że by je urzeczywistnić, trzeba o nie walczyć, prawda? Ale nikt nigdy nie mówi, jak ciężko jest to zrobić. Dlatego najrozsądniej jest zrezygnować po pewnym czasie.

- Tak jest chyba lepiej... niektórych rzeczy się nie da zrobić. - mruknął, zniechęcony. Cały czas był odwrócony do mnie plecami.

- Może zamiast poddawać się, zrób sobie przerwę. Odetchnij. - uśmiechnęłam się delikatnie - Spójrz tu.

Wskazałam na kałużę pod nami. Con popatrzył najpierw na mnie, a potem w wodę. Ku mojemu zaskoczeniu milczał, patrząc na swoją, zniekształconą przez krople twarz.

- A pamiętasz życie na Nemezis? Gdy latałeś na rozkaz Megatrona i przyjmowałeś uderzenia za żywot? - spoważniałam.

- Tak... byłem żałosnym Scrapletem na Jego łasce. - wzdrygnął się.

- A teraz? Jesteś wolny, bezpieczny, lepszy, silniejszy. Nikt nie może ci zagrozić, ani przeszkodzić. Nie musisz się przed nikim płaszczyć, ani oszukiwać, możesz być sobą. - dotknęłam jego ramienia - Odzyskałeś nawet przyjaciela.

- Jeśli to porównać, to... nawet teraz nie wyglądam tak źle. - stwierdził z krzywym uśmieszkiem.

- Nigdy nie porównuj się z ideałem, do którego dążysz, a z osobą, jaką byłeś. Tylko wtedy zobaczysz jak wielki postęp udało ci się poczynić. - rzekłam, patrząc mu prosto w optyki - Nigdy nie powiesz: "Udało się", bo zawsze będziesz próbował być lepszym. - wstałam spokojnie i wyciągnęłam do niego rękę - Więc zamiast tracić nadzieję czy poddawać się, wstań i walcz dalej. Ponieważ w chwili, gdy podniosłeś się z upadku i ruszyłeś dalej, już zwyciężyłeś.

Mech patrzył na mnie z wahaniem. Uśmiechnęłam się do niego i skinęłam głową. Wreszcie przyjął moją dłoń i powstał z nowym błyskiem w optykach.

*     *     *

Znów rzucił się na mnie z pazurami. Gdy odbiłam pierwszy atak, niespodziewanie schylił się i spróbował mnie podciąć. Udało mi się jednak zrobić gwiazdę w tył i osłonić przed kolejnym ciosem. Jakże ta walka różniła się od naszych początków! Starscream był pełen energii i siły wewnętrznej. Jego ruchy, niegdyś kanciaste i przewidywalne, były teraz podstępne, szybkie, przypominały ruchy catbota. Dokładnie tak, jak chciałam...

Uskoczyłam na bok, robiąc przewrót w przód i sama zaatakowałam. Con usiłował mnie zablokować, ale tylko odrzuciło go do tyłu. Nie przewrócił się jednak i przy następnym ciosie uchylił się, ciągnąc moją dłoń. Jednocześnie drapnął moje plecy.

Udało mi się zrobić kolejny przewrót, obrócić się błyskawicznie i złapać za jego ręce przy kolejnym ciosie. Szarpnęłam nim i wyrzuciłam do góry. Chwilę leciał niezgrabnie, ale wylądował na ugiętych nogach.

Zatrzymaliśmy się oboje, dysząc. Patrzyliśmy na siebie spokojnie.

Naprawdę udało ci się go doprowadzić do jakiego takiego użytku.

Uśmiechnęłam się, wstając powoli. Skoro zdobywasz się na komplement dla mojej pracy, znaczy to, że naprawdę dobrze mi poszło. Starscream wyprostował się, obserwując mnie uważnie. Po chwili ukłoniliśmy się sobie na wzajem.

- Bardzo dobra robota. - strzepnęłam skrzydłami - Radzisz sobie naprawdę świetnie. Jednak następnym razem rób unik lub wytrącaj z równowagi, nie próbuj się z wrogiem. W próbie czystej siły mało kto jest w stanie wyjść zwycięsko.

- Oczywiście Królowo... - ukłonił się pokornie, jednak widziałam, że sam był z siebie zadowolony.

Skinęłam głową i dałam znak, by poszedł ze mną. Koniec treningu na dziś.

Czy wreszcie dopracujesz posługiwanie się tą swoją bronią?

Może... Wszyliśmy spomiędzy drzew do wioski Wilkobotów. Pod drzewami stały ich okrągłe, pokryte maskowaniem domki. Przypominały ogromne, zadziwiające narośle. Po środku, pod siatką maskującą stał już kolejny oddział posiłków, gotowy do wyruszenia. Na jego czele stał sam generał Skywrap.

- Królowo, melduję gotowość do wyjścia. - zasalutował.

Zmarszczyłam lekko łuki optyczne i zerknęłam na Starscream'a. Hmm...

To bardzo głupi pomysł.

Ale jeśli się uda, wyjdzie dwa razy lepiej. Uśmiechnęłam się lekko.

Robisz to na własną odpowiedzialność.

- Generale Skywrap, chcę, by Starscream dołączył do twojego oddziału... - obserwowałam ze spokojem zmieniające się wyrazy twarzy obu przyjaciół - Jako twój zastępca.

- Ależ... - bąknął mech.

- Jest już gotów. - rzekłam dobitnie, spoglądając na zaskoczonego cona i zaraz na zdziwionych żołnierzy - Lećcie po zwycięstwo i chwałę. Niech pożałują, że zadarli z Planetą Bestii!

Odpowiedział mi milczący salut i dziesiątki rozżarzonych entuzjazmem spojrzeń. Generał spojrzał na mnie jeszcze raz, lecz wreszcie ścisnął dłoń dawnego przyjaciela i dał znak do wyjścia. Wojownicy, żegnani przez pozostałych w wiosce ludzi, wyruszyli na bój...

Wycofałam się prędko z wioski i nieśpiesznym krokiem weszłam na pagórek za nią. Widać z niego było jeszcze kawałek drogi, którą musiał iść oddział Skywrapa. Po drodze doleciał do mnie mój mały smok.

- Mama! Moge iść z tobą?

- Oczywiście słoneczko. - wyciągnęłam do niego rękę.

Mech transformował się do normalnej formy i złapał moją dłoń. Razem poszliśmy na pagórek, obserwować żołnierzy.

I co teraz?

Co masz na myśli?

Czy wreszcie pozwolisz mi wskazać ci jak odblokować moc?

Byłam wczoraj u Akity na badaniu, jeśli nie pamiętasz. Nie mogę używać magii, niesie za duże ryzyko przeciążenia.

Nie musimy trenować w realnym świecie. Możemy w twoim umyśle.

Możemy?

Jeszcze nie umiesz posługiwać się cieniami, więc tam będzie nam najłatwiej trenować. Będę mogła cię naprawdę uczyć Angelbotko. Inaczej nie odzyskasz mocy.

 Milczałam, wpatrując się w maszerujące transformery. Po chwili podniosłam Iskierkę i posadziłam sobie na ramieniu, by lepiej widział odchodzących. Moontear radośnie machał im na pożegnanie. Mały jeszcze nie wiedział po co tak na prawdę idą... Nie zdawał sobie jak życie potrafi być niebezpieczne, a już szczególnie dla potężnych jednostek.

Jaki jest haczyk?

Przysięgniesz, że nie będziesz mi przerywać, gdy będę mówić, ani się sprzeciwiać. Chcę byś wykonywała co ci powiem bez szemrania.

A jeśli się nie zgodzę?

Przestanę cię uczyć i nigdy nie będziesz w stanie wykorzystać pełnego potencjału w walce z Primami. Nawet jej nie dożyjesz.

Zacisnęłam lekko pięść. Jak słyszę znasz sposób na uleczenie mnie...

Oczywiście. Więc jak będzie?

Raz jeszcze spojrzałam na moją Iskierkę. Muszę być dość silna by go chronić...

- Masz moje słowo...

Hej hej!

Kolejny rozdział za nami. Uff...
Jak wam mija czas? Macie ciekawe plany wakacyjne? Opowiedzcie proszę :)
Miłego dnia/popołudnia/wieczoru/nocy.

~Angel

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top