Słoneczko
Cela była zimna i ciemna, a kajdany niewygodne. Ale czegóż można było się spodziewać po statku jenieckim? Chociaż nie dokładnie. Tak na prawdę ta jednostka przewoziła od 4 do 8 więźniów i zawsze była związana z jakimś statkiem-matką. Tak mały statek służył więc tylko do eksploracji planet i poszukiwania uciekinierów z planety, ewentualnie transferu więźniów.
Botka, której przyszło podróżować tym czymś z jednego okrętu więziennego na drugi, miała już serdecznie dosyć swego losu. Złapana jeszcze w środkowej fazie wojny, tułała się od jednego statku do drugiego. Pozostawiono ją żywą tylko dlatego, że miała bliższe stosunki z wyższymi szczeblami, a decepticony potrzebowały na gwałt informacji. Tak więc wciąż wypytywano ją o wszystko co było związane z jej bratem, mężem - dwoma medykami - i samym Optimusem Primem. Ale ona była uparta i nie zamierzała wydać żadnego z nich, chociaż nie przebierano w środkach, które miały ją nakłonić do współpracy.
Obiecała sobie, że nic nie powie i kropka. Ze znużeniem oczekiwała tylko momentu, w którym jej oprawcy to pojmą i dadzą jej zgasnąć. Dla steranej bólem, wojną i pracą botki byłaby to wręcz nagroda.
Wpatrywała się w drzwi, oczekując chwili w której po raz kolejny ujrzy w nich mordę oficera głównodowodzącego, jednak mikrocykle mijały, a on się nie zjawiał. Natomiast poza celą słyszała odgłosy wybuchów i walki. To było zarówno niepokojące jak i przynosiło nadzieję. W myślach błagała już Primusa, by był to oddział autobotów, który zabierze ją z tej dziury. Jednak los miał dla niej zupełnie inne plany, bowiem gdy w końcu otworzono pancerne drzwi, ujrzała w nich dwa mechy rosłej budowy oraz Femme... z potężnymi skrzydłami.
- To ostatnia. - oznajmił jeden z botów, podchodząc do panelu i wpisując odpowiednie polecenie.
Jego towarzysz złapał spokojnie zmęczoną autobotkę i rozerwał kajdany magnetyczne na jej dłoniach.
- Kim... jesteście? - dokładnie przyjrzała się obu mechom, ale jej obserwacje przyniosły jej więcej zmartwień - O w zderzak... Bezfrakcyjni...
- A to co ma znaczyć?! - najeżył się ten przy pulpicie.
- Nie gorsi my od ciebie.
- Spokój. - Femme przy drzwiach zmitygowała ich - Zabierzcie ją razem z resztą na statek. Z frakcją czy bez, musimy im pomóc.
Autobotka aż się zakrztusiła. Czy dobrze usłyszała? Tchórze, którzy nie obrali żadnej ze stron, nie zamierzali jej zabić, tylko pomóc!?
- Witamy wśród poddanych Beautifludeath. - zachichotał jeden z botów, obserwując ekspresję twarzy Femme i wyszedł.
Z trudem wstałam ze stołu operacyjnego. Operacja połączenia mnie oraz Moona przebiegła prawidłowo. Od teraz byliśmy tak związani ze sobą, jak Stwórczyni ze swym Iskrzeniem. Przeciągnęłam się ostrożnie. Ugh... mam więc dodatkowy ciężar w piersi. Spojrzałam na Bluespark.
- Malec jest, jak już zdążyłam wspomnieć, całkowicie zdrowy. Twój energon nie ma negatywnego wpływu na jego ciało, powiem nawet, że raczej przyśpiesza jego dojrzewanie.
- Co to oznacza w praktyce?
- Cóż... sprawa wygląda tak, że normalnie nasz cykl dojrzewania w Komorze Iskier trwa od 3 do 5 ziemskich miesięcy, predacony dojrzewają do formy jaja przez pół roku plus po wykluciu trwają ze cztery miesiące przy Iskrze Matki. - wycierała ręce w szmatkę, patrząc na mnie - On, z racji słabszego wyglądu i oznak wcześniactwa, powinien przebywać przy tobie jeszcze trzy miesiące, ale udało się to przyśpieszyć do dwóch. Może nawet wcześniej...
- A jak będzie z transformacją? Będzie bezpiecznie dla niego? - pogładziłam swój tors.
- Na spokojnie będziesz mogła transformować się w dowolną istotę... ale zaznaczam od razu, że u niektórych form ciąża będzie wyraźna. Na przykład twoja forma ziemskiej istoty powinna teraz posiadać brzuch z końca pierwszego, lub początku drugiego trymestru.
- Na pewno? - zmarszczyłam lekko łuki optyczne, przyglądając się krytycznie kształtom mojej ramy - Hmm... sądzisz, że autoboty będą coś podejrzewać?
- Raczej nie. W końcu nie widziałaś się z nimi przez miesiąc. - uśmiechnęła się - Poza tym nie zawsze kobiety mają wielki brzuch w ciąży. Możesz wcisnąć im jakąś bujdę.
- No dobrze Blue. A co z dolegliwościami ciąży? - westchnęłam cicho. Nie lubię tego robić.
- No niestety, zdecydowałaś się na stałe połączenie, to teraz masz. Wszystko będzie tak, jak normalnie, czyli nudności, zawroty głowy, senność, rozdrażnienie, nadwrażliwość na dźwięki, czy zapachy, ból brzucha, krocza oraz kręgosłupa. Będziesz też nienażarta jak Scraplet. - wyliczała, śmiejąc się cichutko. Po chwili uspokoiła się i poklepała mnie po ręce - No dobrze, idź już i uważaj na siebie. Zgłoś się do mnie wieczorem, jeśli coś będzie nie tak.
- Do zobaczenie Bluespark. - uśmiechnęłam się i położyłam jej dłoń na ramieniu.
Po chwili zabrałam rękę i poszłam w stronę podziemnego parkingu. Powiadomiłam moich zastępców o tym, że wychodzę dziś na cały dzień, porozmawiać z Karen oraz dzieciakami. Swoją drogą dzięki niebiosom, że tyle wczoraj zrobiłam. A jak jeszcze dziś dokończyłam te nieszczęsne prace z wczoraj, to już w ogóle świetnie. Jak wrócę, będą mnie czekały sprawy z dzisiaj oraz ze trzy detpady. Dobrze, że uporałam się z całą resztą.
Chwileczkę... czy pamiętałam zabrać obiecany sprzęt? Sprawdziłam schowek na biodrze i odetchnęłam z ulgą. Jak dobrze, że nie muszę się wracać do pokoju... Ziewnęłam cicho, po czym przetarłam delikatnie twarz. Zmęczona jeszcze jestem. Wróciłam o trzeciej według czasu tej części planety, wstałam o wpół do szóstej... Westchnęłam w Iskrze. Ile ja bym dała, by zyskać ponownie formułę na najlepszy środek pobudzający naszych czasów - "Energon Primusa". Szkoda, że przepadła mi formuła. Dałaby mi tyle energii do pracy!
Nagle zza rogu wyszła grupka Vechiconów. Zmierzali do laboratorium, w którym Blue zobowiązała się ich uczyć. To przyszli medycy... Przeszłam obok nich z wyprostowanymi plecami, odpowiadając na pozdrowienia i ukłony skinięciem głowy. Udawałam, że wszystko jest dobrze. Nikt nie wiedział o mojej nocnej eskapadzie, ani o powodach, które kierowały mną, gdy odwoływałam spotkanie z panią Darby, zarazem przesuwając w czasie moją operację. Nie chciałam ich martwić, ani przyznawać się do porażki. To moja wina, że nie mamy nic...
Iskra ścisnęła mi się boleśnie, przypominając o mojej małej przypadłości. Muszę się opanować dla dobra Moontear'a. Jeśli pozwolę sobie na błąd, mogę go uszkodzić.
Jak tylko przekroczyłam drzwi prowadzące do hangaru i stanęłam przy jednej z kopii mojego alt-mode, transformowałam się do formy dziewczyny o fioletowo-granatowych włosach w czarnych balerinach, obcisłych jeansach i białej koszulce opinającej mój wyraźnie zaznaczony brzuch. Rzeczy ze schowka znalazły się w wojskowej torbie na ramię. Od razu włożyłam ją na tylne siedzenia, a następnie popatrzyłam po sobie krytycznie. Nie, absolutnie nie. Wolę ukrywać ciążę przed botami dopóki będę mogła. Trzeba to poprawić. Skupiłam się, przez chwilę, po czym oceniłam efekt. Zmieniłam spodnie na jasnoniebieskie jeansy o numer większe, bluzkę na duży, szary, mięciutki sweter ze zbyt długimi rękawami oraz kołnierzem. Buty zostawiłam, jednakże przywołałam też sobie okulary przeciwsłoneczne, które oparłam o czoło.
Wsiadłam do terenówki i od razu zaczęłam szukać soczewek. Skoro planuję się spotkać z botami, to muszę się zabezpieczyć. Pudełko znalazłam w schowku na rękawiczki. Zakładając drugie szkło kontaktowe, uświadomiłam sobie pewną rzecz, która mocno mnie zafrasowała. Przecież Optimus widział mnie z Moonem... na pewno wyda mu się dziwnym, że zarówno ja, jak i moje alter ego mamy Iskrzenia. Może to mu pomóc połączyć fakty, a wtedy... cóż, moja pozycja przestanie być tak komfortowa. W każdym razie nie będę mogła zbierać informacji tak, jak robiłam to dotychczas.
Ale z drugiej strony nie mogę tam nie pojechać. Muszę spotkać się z June i przeprosić ją, choćby Rachet usiłował wycisnąć ode mnie informacje na temat Bluespark. Jestem winna to jej oraz jej synowi. W końcu miałam zapewnić im bezpieczeństwo i nawaliłam...
Westchnęłam cicho, przekręcając kluczyk w stacyjce i otwierając sobie portal do kanionów niedaleko Jasper. Od razu wjechałam do środka, przyśpieszając w granicach rozsądku. Skierowałam się do miasta, ale nagle zatrzymałam się. Jest piątek rano... ona na pewno siedzi już w szkole. Pokręciłam głową i zawróciłam gwałtownie na ręcznym.
W milczeniu ruszyłam przez pustynię. Być może popełniam błąd, ale... i tak muszę tam jechać. Wrzuciłam wyższy bieg. Już za chwilę powinnam zobaczyć ich kryjówkę. Tylko pytanie brzmi: czy mi otworzą?Zwolniłam nieco przy zjeździe z głównej drogi, obserwując ukryte wejście. Na szczęście moje obawy okazały się błędne, gdyż skała rozsunęła się i wpuszczono mnie do środka.
Nie odczuwałam żadnych emocji, gdy przejeżdżałam przez ukryte wejście. Jednakowoż, kiedy znalazłam się w połowie korytarza, odczułam poważny niepokój. Iskierka w moim brzuchu poruszyła się lekko. Myślałam, że wczorajsze uczucia były związane z tym, że Moon został zabrany na całą noc... a znów czuję to co wczoraj, ale tym razem w mniejszym stopniu. Nie podoba mi się to. Znów się coś szykuje.
Wkrótce zajechałam do głównego pomieszczenia bazy i zaparkowałam przy schodach. Wysiadłam spokojnie, po czym rozejrzałam się. Nie było tu nikogo poza Rachetem... czyżby jakaś misja? Możliwe, zważywszy na to, że wszystkich wywiało.
- Nie wiem, co tu robisz, ale lepiej będzie, jeśli odejdziesz. - warknął mech, idąc w stronę swojego laboratorium - Nic tu po tobie.
Nie odpowiedziałam mu nic. Mimo stosunków, jakie obecnie panują między mną, a medykiem, jest to niepowtarzalna okazja dla uzupełnienia jego profilu psychologicznego w moim archiwum. Poza tym i tak powinnam się z nim rozmówić w sprawie pewnych kwestii...
Spokojnie wyciągnęłam mój worek i zamknęłam za sobą drzwi, po czym zaczęłam się wspinać po schodach. Tylko jak zacząć tę rozmowę? Wydaje mi się, że na razie lepiej nie wspominać o tym, co mu przynoszę. Chyba, że...
- Rachet... - powiedziałam w końcu, spoglądając na niego poważnie - Chcę z tobą pomówić...
- Ja nie mam zamiaru z panią rozmawiać. - burknął, pochylając się nad blatem.
- Więc wysłuchaj tego co mam do powiedzenia... - poprosiłam, wspinając się powoli po schodach do poziomu, na którym patrzyłabym mu prosto w optyki.
- Nie mam chęci. - odwrócił się do mnie bokiem, po czym zaczął grzebać śrubokrętem w jakiejś zepsutej maszynie.
Westchnęłam cicho, po czym wdrapałam się na samą górę. Odłożyłam worek obok kanapy i stanęłam przy barierce.
- Blue wspominała, że byłeś uparty, ale...
- Niech pani przestanie! - warknął nagle, zwracając się w moją stronę - To co pani robi jest podłe!
Uniosłam delikatnie brwi. Albo ja źle coś usłyszałam, albo on oszalał.
- Nie rozumiem...
- Bawi się pani moim bólem? Sprawia to przyjemność?! - zawarczał, podchodząc do mnie z wściekłością w optykach - Nie wiem, skąd się pani dowiedziała jak miała na imię, ale przestań się pastwić.
- Co? - wyprostowałam się i cofnęłam lekko. O czym on mówi do cholery?
- Taka pani zdziwiona? - syknął niczym kobra - Dobrze wiem, że Bluestar nie żyje!
- Rachet.
- Nie zwiedziesz mnie mały szpiegu. Dobrze wiem, że przyszłaś tu tylko po to, by wyciągać informacje dla Bezfrakcyjnych tchórzy! Nie pozwolę nas podać na tacy tym...
Tym razem trochę przesadził. Zupełnie mnie ignorował, a przy tym obrażał. Zmarszczyłam brwi.
- Rachet! - mój podniesiony głos zabrzmiał jak dzwon. Sama się sobą zdziwiłam. Jeszcze nigdy nie użyłam w ten sposób mojej mocy... A przynajmniej do tego celu. Chociaż mimo wszystko moje staranie odniosło skutek: medyk umilkł i przypatrywał mi się z zaskoczeniem - Wysłuchaj mnie w końcu. Nie jestem szpiegiem i nie mam zamiaru nikomu ujawniać tego, co się u was dzieje. Nie wierzysz mi, no trudno, jakoś to będę musiała znieść. Ale proszę cię, daj mi się wypowiedzieć, zanim już mnie zaszufladkujesz.
Stary mech zmrużył optyki i patrzył na mnie przenikliwie. Odwzajemniałam to spojrzenie nawet pomimo tego, że zaczął mnie boleć brzuch. Położyłam na nim dłoń, ale nie przestałam patrzeć na mojego rozmówcę.
Wreszcie wyprostował się on i założył ramię na ramię.
- Wszystko zależy od tego co ma mi pani do powiedzenia i jak wielka szansa jest na to, że mnie pani okłamie. Dobrze wiem, że gatunek ludzki jest skłonny do tuszowania prawdy.
- To prawda, nie będę mówić, że jest inaczej. - skinęłam głową, opierając się o barierkę - Ale ja nigdy nie kłamię.
Mech prychnął głośno, ale dalej stał przede mną z założonymi rękoma, czekając na to co mu powiem. Odetchnęłam więc i położyłam prawą dłoń na sercu.
- Ja i Karen Sparks jesteśmy w pewnym stopniu związane z Wyspą Bezfrakcyjnych, na której mieszkają te wszystkie boty, których uważacie za tchórzy. - mówiłam spokojnie i pewnie, patrząc mu w optyki - Królowa troszczy się o ich bezpieczeństwo i spokojną egzystencję, chociaż jest to praktycznie niemożliwe. Wciąż zmagają się z różnymi problemami, takimi jak wy, to znaczy z: brakiem energonu, decepticonami, chorobami, naturalnymi urazami i tym podobnymi.
- A w ramach utrzymywania bezpieczeństwa szpiegują nas, by w odpowiedniej chwili nas zgładzić. - warknął bot.
- To już sam powiedziałeś. - zmierzyłam go zimnym spojrzeniem, na które nie odwrócił wzroku, ale jego twarz lekko złagodniała - Królowa przyjęła politykę równowagi między wami, a waszymi przeciwnikami. Nie chce się mieszać...
- Tchórz.
- Nie. Nie chce wybierać ze względu na to, że obie strony mają trochę racji, a poza tym nie chce was pozabijać...
- Jak decepticony mogą mieć rację?! To okrutni mordercy! - zaperzył się Rachet.
- Czy mógłbyś przestać mi przerywać? - westchnęłam - Dostrzega ich rację. Poza tym, nie powiesz mi chyba, że przez całą wojnę byliście święci i nie zabiliście żadnego cywila.
Mech widocznie się stropił, ale w niewielkim stopniu. Warknął po chwili pod nosem i spojrzał na mnie ponuro.
- Niech pani mówi dalej.
- W każdym razie jej celem nie jest absolutnie zabijanie kogokolwiek z was. - potarłam dłonią skroń. Głowa też zaczęła mnie boleć - A ja i Karen... znamy ją od dość dawna. W każdym razie o wiele dłużej niż was, czy dzieciaki. Prawdę mówiąc, nie wkroczyłybyśmy w wasze życie, gdyby nie ten wypadek podczas wypadu Jacka. Mówiąc szczerze, żadna z nas nie chciała tu przyjeżdżać właśnie z powodu waszych możliwych uprzedzeń w razie wydania kim jesteśmy.
- Powiedzmy, że pani wierzę. - zmrużył optyki - Ale dlaczego w takim razie jedna z jej bestii zaatakowała nas na Moście Kosmicznym, a druga pomagała Wheeljackowi, Blukheadowi i Arcee? Kto pomagał nam w walce z MECH'em, a potem zabrał relikt? Skąd wiedziałaś o tym, gdzie były dzieciaki?
- Odpowiem na wszystko, ale daj mi chwilę. - poprosiłam, ponownie opierając się o barierkę - Co do "bestii", jak to nazwałeś, Bezfrakcyjni chronią tę planetę, odkąd na niej zamieszkali. A tak się składa, że pojawili się na niej kilka eonów przed wami, z tego co wiem. Pantera, która wam towarzyszyła jest... niezależna. Podejmuje działania, jakie uważa za słuszne.
- Czy to jest ta wiedźma, Beautifuldeath? - zmarszczył łuki optyczne.
- Nie mogę ci powiedzieć... - westchnęłam, masując lekko brzuch - Po prostu... nie mogę.
- A więc jednak coś pani ukrywa! - warknął.
- Tak jak i wy. - pokręciłam głową - Ta osoba... ten człowiek, który wam zabrał Żniwiarza też jest związana z Wyspą.
Cóż... muszę przyznać, że wystąpiłam tyle razy w życiu Autobotów i to w tylu formach, że mogłabym uznać to za ucieleśnienie osobowości mnogiej.
- No i to ostatnie... Wiem to od Bluestar. - spojrzałam mu prosto w optyki - Blue żyje i ma się dobrze. Doprowadziła do końca badania nad równoległymi światami. Wciąż jest wiele tych, których nie odkryliśmy, jednakowoż piąty wymiar odkryto już dawno temu i ona zdołała poznać jego zasady.
- Nie wierzę. - warknął, zbliżając się - Moja Mate została zabrana przez decepticony tuż po zniszczeniu Blaster City!
- Przysięgam, że to prawda. Królowa odnalazła ją w trakcie wielkie podróży. Statek z więźniami zapuścił się bardzo daleko w galaktykę, dlatego zdołała ją przechwycić przed lądowaniem na Ziemi. - zacisnęłam dłonie na barierce, przysuwając się bliżej.
Patrzyłam prosto w dużą, niebieską i wściekłą optykę. Doskonale widziałam jak powoli zmienia się jej ekspresja. Złość powoli przeszła w niepewność, której towarzyszyła nadzieja i ból.
- To nie jest możliwe... ona na pewno nie żyje... - powiedział w końcu.
- Żyje. - odpowiedziałam spokojnie - Jest na Ziemi.
Widziałam po ekspresji mecha, że ta wiadomość uderzyła w niego niczym grom. Odsunął się i cofnął lekko. Oparł się dłońmi o blat za sobą, spuścił wzrok, a jego twarz zdradzała wielkie zmieszanie.
Ech... szkoda mi go. Popatrzyłam na niego ze współczuciem, ale po chwili ziewnęłam lekko, zasłaniając twarz ręką. Zmęczona jestem. Niepotrzebnie się kładłam po dzisiejszej akcji. Nawet pomimo tej porażki i ogólnego osłabienia powinnam była pracować dalej. Więcej by to przyniosło pożytku niż ten trzygodzinny sen.
Zakręciło mi się w głowie, ale o wiele mocniej niż kiedykolwiek wcześniej w moim życiu. Złapałam się mocno barierki i spuściłam głowę. O mój Boże... co się dzieje? Przecież... moje ciało nie może tak reagować! Wpatrywałam się szeroko otwartymi oczyma w podłogę i moje nogi, które delikatnie drżały. Przecież to się nie dzieje z dnia na dzień...! Chyba, że to jest związane z tym, że nie spałam...
- Moja Blue... - słyszałam niedowierzanie w głosie Racheta. Zdaje się, że nie mi nie wierzy - Pani White, czy wszystko w porządku? Jest pani blada...
Że też nie skupił się na swojej żonie. Westchnęłam w myślach. Chciałam odpowiedzieć, że wszystko w porządku, ale ledwie się wyprostowałam, zawroty głowy powróciły ze zdwojoną siłą. Gdyby nie to, że mech podstawił mi dłoń, upadłabym na podłogę.
- To nic... To taka moja przypadłość, gdy mało śpię. - oznajmiłam, przełykając ślinę - Położę się i mi przejdzie... i tak muszę tu poczekać na dzieciaki... Obiecałam im przywieźć coś specjalnego.
Medyk patrzył na mnie z podejrzliwością, ale ostatecznie odłożył mnie na kanapę. Może i była twarda i niewygodna, ale na macierz centralną! Od razu poczułam się senna. Jednakowoż zwalczyłam to uczucie, gdyż chciałam załatwić jeszcze jedną rzecz.
Gdy bot chciał zabrać rękę, złapałam go za palec.
- Rachet, wiem, że pewnie długo będę musiała pracować na twoje zaufanie, ale... Wierz mi. Nie mam złych intencji wobec was.
- Powiedzmy, że pani wierzę. - odparł z rezerwą - Czas pokaże, czy była pani ze mną szczera.
- Byłam... - puściłam go i położyłam się na boku. W sumie mogłabym to powiedzieć - Tak jak szczera była miłość Bluestar do jej "Słoneczka"...
Zamknęłam oczy. Dobrze, że nawiązałam z nim nić porozumienia. To pierwszy krok do końca wyrzutów ze strony botów. A przy tym będę mogła uzupełnić kolejny detpad o moje spostrzeżenia na temat tego mecha. Chociaż... mam lekkie wyrzuty sumienia. Mówię im, że nie szpieguję, a jednak... Nieprzyjemnie mi się zrobiło. Westchnęłam w Iskrze. Mimo wszystko nie przestanę tego robić. Tak na prawdę chyba nigdy bym tego nie użyła przeciw komukolwiek. Ale przezornego predacony strzegą...
Czułam, jak przyjemna niemoc ogarniała moje ciało. Nie mogłam, a właściwie nie chciałam się ruszać. Było mi za dobrze w takiej pozycji. Oddychałam głęboko i spokojnie. Jednak w pewnym momencie, bez żadnej wyraźnej przyczyny poczułam, że nie mogę dłużej tak spać. Otworzyłam optyki i ziewnęłam cicho, lekko trąc oczy. Czułam się już lepiej niż poprzednio.
Niespodziewanie usłyszałam z tyłu głośny śmiech dzieciaków. Aż tak długo spałam?
- Ciszej Miko! Pani White śpi. - zaskoczyło mnie to, że głos, którym wypowiedziano te słowa, należał do Racheta. Czyżbym jednak zdobyła jego szczątkową sympatię? E, chyba nie. Myślę, że tylko nie chce, żebym wstała. Zwłaszcza, że ośmieliłam się poprzednio użyć przezwiska, którym obdarzyła go żona.
Zerknęłam na siebie. Och... ktoś mnie przykrył jakimś kocem. Uśmiechnęłam się delikatnie.
Lecz mój dobry nastrój został zniweczony, gdy nagle zrobiło mi się niedobrze, a ból brzucha się wzmógł. Drgnęłam lekko z zaniepokojenia. Z tego co wiem, mdłości miały występować tylko rano... Czyżby mój organizm się zbuntował? Poza tym to nadal za wcześnie! Podniosłam się do siadu i odrzuciłam koc na bok. Rozejrzałam się. Bee oraz Bulk stali niedaleko, a przed nimi na pojemnikach znajdowały się dzieciaki, z wyjątkiem Jacka, którego nie było. Stary medyk stał przy swoim standardowym stanowisku pracy.
Podniosłam się, ale zaraz tego pożałowałam. Lekkie zawroty głowy powróciły wraz z poczuciem, że nie powstrzymam tego co nieuniknione. Bardzo śle się poczułam. Muszę natychmiast pójść do łazienki, albo zwymiotuję na podłogę.
Podeszłam do balustrady, oddychając głęboko.
- Gdzie jest łazienka? - spytałam słabym głosem towarzystwo.
Momentalnie wszyscy ludzie się do mnie odwrócili. Z zaskoczeniem przyjęłam fakt, że Karen stała przy nich. Już mniej zdziwiło mnie to, że gapili się na mnie z niepokojem.
- Pani White, wszystko w porządku? - spytał grzecznie Rafael.
- Jest pani strasznie blada. - stwierdził Bulk.
A Karen przeskoczyła do mnie i podeszła bliżej z zaskoczoną, ale złą miną.
- Dżidżi, czy ty znów masz gdzieś dbanie o siebie?! Wyglądasz jakby ktoś ci dowalił! Jak spytam się naszych, a oni mi powiedzą, że znowu
Nie odpowiedziałam, tylko zakryłam dłonią usta. Nie mogę tu zwymiotować! Spojrzałam błagalnie na boty. Bee zlitował się nade mną i wziął mnie na rękę. Dość szybko doniósł mnie do szarych, niepozornych drzwi bocznego korytarza.
Zeskoczyłam mu z dłoni i wpadłam do środka prostego szarego pokoju. Po prawej dostrzegłam w przelocie umywalkę, po lewej kabinę prysznicową i białe szafki, a przed sobą kibelek. Podbiegłam do niego, otworzyłam klapę, po czym wypuściłam zawartość żołądka. Wymiotowałam dość długo i spazmatycznie, aż w pewnej chwili łzy stanęły mi w oczach. Jeśli w tej formie będę zwracała energon po każdym śnie, to obiecuję, że do końca tego okresu nie pokażę się w formie pani White!
Kiedy wreszcie skończyłam, podniosłam się powoli i spuściłam wodę. Starałam się nie patrzeć na to, co zwróciłam i podeszłam na chwiejących się nogach do umywalki. Przemyłam twarz, przepłukałam usta. Chryste Panie... to było paskudne.
Wyszłam z pokoju, opierając się dłonią o ścianę. Rozejrzałam się, ale Bee nigdzie nie było. Widocznie go zawołali... Westchnęłam i sama ruszyłam do głównego pomieszczenia.
Cały czas opierałam się o ścianę, gdyż kręciło mi się w głowie. Argh... chyba jednak będę musiała odpuścić sobie rozmowę z dzieciakami i pojechać z tym do Blue.
Gdy tylko dotarłam do końca korytarza, ujrzałam przetransformowaną Arcee, na której siedział Jack ze swoją matką. June przyglądała się teraz szeroko otwartymi oczyma wszystkim autobotom, które zgromadziły się w hali. Była onieśmielona i oczarowana, widziałam to wszystko w jej spojrzeniu.Pomachała niepewnie obecnym.
Nagle poczułam, że ktoś mocno przytula się do mojego brzucha i torsu. Powstrzymałam jęk bólu, gdyż nie chciałam nikogo alarmować. Spojrzałam na osobę, która mnie tak ściskała i ujrzałam Karen. Nastolatka już nie była zła i pełna pretensji. Te uczucia zastąpił niepokój oraz zmartwienie.
- Wszystko w porządku? Dobrze się czujesz? - patrzyła na mnie z przejęciem - Co się z tobą dzieje?
- Spokojnie. Wszystko jest dobrze. - odparłam spokojnie, głaszcząc ją po głowie. Po chwili wyszeptałam jej do ucha - Wiesz, opiekuję się teraz Iskierką predacona i to zapewne przez to...
Delikatnie odsunęłam ją od siebie i odetchnęłam cicho. Nie ma możliwości, bym pokazała dzieciakom co przyniosłam... Porozmawiam tylko z panią Darby i wracam. Blue na sto procent coś sknociła przy operacji.
- Skarbie, podprowadź mnie tam... - poprosiłam, wspierając się jedną ręką na ramieniu mojej podopiecznej - Muszę porozmawiać z June, a później wracam na Wyspę. W twoich rękach pozostawiam obdzielenie ich sprzętem. Domyślisz się co dla kogo.
- Jest aż tak źle? – zmartwiła się, patrząc na mnie z przejęciem.
- Muszę poprosić moją medyczkę o poprawki. Moja ostatnia operacja poszła widocznie nie najlepiej...
Nastolatka już nic nie powiedziała. Uścisnęła tylko moją dłoń i ruszyłyśmy powoli przed siebie. Akurat teraz Optimus przykląkł przed pielęgniarką i tłumaczył jej niedokończone kwestie. Cóż... wybacz przyjacielu, będę musiała ci przerwać. Śmiało skierowałam swe kroki do June i stanęłam przed nią, ściągając na siebie uwagę.
- Wybaczcie, że wam przerywam. – rzuciłam bezbarwnym głosem i wyciągnęłam do kobiety prawą dłoń – Nazywam się White. Tak, wiem kim pani jest. - matka Jacka uniosła lekko brwi, ale przyjęła moją rękę i uścisnęła ją – Przejdę od razu do sedna sprawy: to ja miałam dzisiaj rano do pani przyjść i porozmawiać o Jacku oraz jego zajęciach, przez które miał takie problemy z nauką. Jest mi niezmiernie przykro, że nie zdołałam ochronić was przed Arachnid i ludźmi MECH'u. Żałuję, że nie porozumiałam się z panią wcześniej.
Kobieta patrzyła na mnie, zdezorientowana. Zupełnie nie rozumiała co się dzieje. Spojrzała w końcu na swojego syna, który potarł kark z zakłopotaniem
- Pani White miała ci wyjaśnić, ale powiedziałaś, że nie masz czasu... Cały miesiąc próbowałem cię namówić na tę rozmowę mamo.
- To nie jest twoja wina Jackson, ani twojej mamy, tylko moja. Powinnam była mimo wszystko przyjść i objaśnić to jakoś...
- Chciała pani wyjawić nasz sekret?! – oburzył się Rachet.
- Nie. Chciałam wytłumaczyć Jacka. – podniosłam głowę i popatrzyłam na niego przez okulary. Znów zaczęła mnie boleć, dlatego opuściłam ją szybko – W każdym razie proszę przyjąć moje przeprosiny.
Położyłam prawą dłoń na sercu, lekko się skłoniłam, po czym dałam znak Kar i podeszłam z nią do samochodu. Wsiadłam do środka z cichym sykiem. Mam tego serdecznie dosyć. Spojrzałam na autoboty i westchnęłam tak, jakby dusza miała mi się zaraz rozlecieć.
- Do zobaczenia Dżidżi. – panna Sparks uścisnęła lekko moje ramię.
- Do widzenia pani. – dzieciaki pożegnały mnie kolejno.
Odpaliłam silnik i odjechałam. Mam wrażenie, że to był zły pomysł. Teraz zostawiłam ich w konsternacji i niepewności. Kto wie jak teraz będą o mnie myśleć?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top