Szalona Jazda
- Szybciej! Mocniej! Nogi nie pracują!
Średniej wielkości, fioletowa botka o srebrno-błękitnych optykach walczyła dzielnie ze swoją mistrzynią, trenerką i ukochaną przyjaciółką swej matki - Dreamlight. Bolały już ją ręce, ale nie miała prawo do odpoczynku. Musiała walczyć dalej.
- Szybciej! Nie rozpraszaj się! Atakuj!
Botka niestety nie miała sił, by walczyć dalej. Mogła już tylko bronić się przeciw silnym atakom przeciwniczki.
- Nie odpuszczaj! Garda wyżej! W trakcie walki wróg nie będzie dla ciebie łagodny! - szorstko rzuciła Femme.
Srebrno-optyka nie mogła już jednak walczyć dalej. Odsłoniła swój brzuch, a wtedy natychmiast otrzymała mocny cios w podwozie. Jęknęła głucho, upadając na ziemię. Jej wentylatory pracowały szybko.
- Wstawaj. - nakazała Dream - Nie możesz się poddawać.
- Nie mam już sił... - wyznała cicho.
- A więc wolisz wrócić do letargu pod optyką Blackriver?
- Nie, ale ja...
- Angel. - westchnęła cicho, po czym przykucnęła przy niej - Rozumiem, że możesz już mieć dosyć, ale nie możesz poddawać walki. Musisz nauczyć się, że nigdy nie wolno się poddawać. Poza tym ten trening nauczy cię jak radzić sobie z przemęczeniem. To same profity. Dasz sobie radę.
- D-dobrze... spróbuję. - powiedziała, dysząc jeszcze lekko.
- Nie martw się. - poklepała ją po ramieniu - Jeśli uda ci się mnie pokonać, będziesz mogła odpocząć.
Ogoniasta posłusznie wstała, przybierając ponownie pozycję do walki, jednak wciąż lekko się chwiała. Patrzyła na trenerkę ze zmęczeniem.
- Musisz mieć dobrą motywację. - powiedziała, obserwując swą uczennicę - Kiedyś będziesz je miała, ale teraz musisz sobie wyobrazić, że od tej walki, zależy twoje życie. Jeśli sobie nie dasz rady, stracisz je.
Fioletowa Femme przymknęła optyki. Jej życie? Nie czuła, by było zbyt wiele warte. Ale jej rodzina... była dla niej najważniejsza. Z całych sił postarała się uwierzyć, iż od niej zależy ich los. A gdy otworzyła optyki, błysnęły one nowym światłem. Ruszyła do walki z nową, nawet niespodziewaną werwą. Dreamlight była pod wielkim wrażeniem. W młodej naprawdę drzemała niesamowita potęga!
- Co pani wyprawia?! To szaleństwo!
- Dalej, ścigaj tych sukinsynów! - Miko w przeciwieństwie do chłopców była prze szczęśliwa - Juhu! Szybciej!
Zbliżałam się nieubłaganie do porywaczy. Iskra biła mi jak szalona. Zaczęła piec nieprzyjemnie, lecz nie przejmowałam się tym. Gnałam na złamanie karoserii, aby tylko ją uwolnić.
W pewnej chwili przez okna wychyliło się paru żołnierzy, którzy zaczęli do mnie strzelać. Próbowali przebić opony. Dzieciaki wrzasnęły ze strachu, lecz ja zachowałam zimny energon. Już nie raz brałam udział w pościgach. Nie ma co się rozklejać. Starałam się tylko jak mogłam unikać przebicia opon. Jak mnie unieruchomią, to po sprawie.
Niespodziewanie wróg skręcił w boczną drogę. Minęłam wjazd do tamtego miejsca, ale zaraz wrzuciłam ręczny, wcisnęłam sprzęgło i wprowadziłam się w kontrolowany poślizg. W odpowiedniej chwili zwolniłam hamulec, po czym, nieco przeciążając układy, ruszyłam z pełną prędkością za nimi. Całej operacji towarzyszył naturalnie pisk ekscytacji i dwa jęki strachu. Jednak nie tylko dzieciaki nie spodziewały się tego ruchu. Agenci MECH'u schowali się do furgonetki, odrobinę zwalniając. Nie zagrażali mi przebiciem opony.
- Co pani wyprawia?! Niech pani zwolni!
- Szybciej!
- Rozbijemy się!
Zanim jedni czy drudzy zdołali się zorientować co się dzieje, moje rozpędzone alt-mode przywaliło w bok samochodu. Argh... Zacisnęłam zęby. Zabolało mocniej niż sądziłam, ale i tak nie tak mocno jak porywaczy. Wpadli bowiem w poślizg. Kierowca próbował hamować i jakoś uratować pasażerów, lecz nic to nie dało.
Auto zderzyło się z wielkim kamieniem, a jego przód wyskoczył do przodu jak ptak do lotu. Zaraz jednak grawitacja ściągnęła je na ziemię, przez co obiło się dachem o podłoże i bok, a finalnie maszyna zakończyła akrobację, stając na czterech kołach. Efekty tego fikołka były imponujące. Pancerne szyby pokrywały siatki pęknięć, niektóre zostały rozbite. Blachy powyginały się w różne strony, a zderzak zerwał się i wisiał smętnie, niczym wyłamana szczęka. Delikatna smużka dymu unosiła się z maski.
Zatrzymałam się przed nimi, skręcając ostro, przodem do zniszczonego samochodu.
- Nie wychodzić. - nakazałam z powagą, odpinając pas holoformie.
Wysiadłam z terenówki, w ekspresowym tempie zmierzając do tylnych drzwiczek. Było mi gorąco z przejęcia. Zatrzymałam ich w brutalny sposób, ale wiem, że Karen nie będzie nic większego. Musieli ją związać i mocno trzymać, by im nie uciekła, a więc nie powinna być zbytnio poobijana.
Dostrzegłam iż pasażer od strony kierowcy jest przytomny, choć nieco otępiały. Usiłował otworzyć sobie drzwi, jednak jedno moje silne kopnięcie, pozostawiające silne wgniecenie na zniszczonej karoserii, upewniło go, że to zły pomysł.
- Nawet nie próbuj, bo pożałujesz. - rzekłam chłodno.
Nie próbował oponować, zwyczajnie odsunął dłoń ze strachem. Ja natomiast chwyciłam za klamkę od tylnych drzwi i szarpnęłam w swoją stronę. Rdza... zatrzasnęły się. Zmarszczyłam brwi. Wydostanę ją stamtąd, choćbym miała je wyważyć. Odsunęłam się nieco, a następnie z całej mocy walnęłam w drzwi pięścią. Otworzyły się z hukiem, mocno kogoś uderzając.
W środku było czterech nieprzytomnych ludzi. Żyli tylko dlatego, że dziwaczny pojazd posiadał siedzenia z pasami. Dwóch agentów w charakterystycznych, ciemnozielonych kombinezonach z czarnymi otworami na oczy trzymało między sobą Karen. Zgodnie z moimi przypuszczeniami, miała związane za plecami ręce. Tymczasem z jej skroni wolno sączyła się krew.
Drgnęłam lekko, czując ból w klatce piersiowej. Różne uczucia buzowały mi w piersi, ale cały czas starałam się zachować trzeźwość umysłu. Nie czas na zemstę. Zaraz może być ich tutaj więcej, muszę się zbierać. Wyciągnęłam młodą ze środka. Pobiegłam do terenówki.
- Zróbcie miejsce! - nakazałam z oddali - Miko do przodu, Jack do tyłu! Masz ją opatrzyć chłopcze.
- A-ale ja się na tym nie znam! - Jackson był wręcz przerażony moimi słowami.
Najmłodszy otworzył mi drzwi, a ja natychmiast wsadziłam do środka pannę Sparks. Spojrzałam na dzieciaki.
- Migiem się zamieniać! Miko na przednie siedzenie, natychmiast! - rozkazałam - Dearby uspokój się. Masz matkę pielęgniarkę, na sto procent przekazała ci podstawową wiedzę medyczną. Rafaelu, daj mu apteczkę.
Dzieciaki ze strachem, ale posłusznie wykonały moje polecenia. W tym czasie ja zerknęłam na przód mojego alt-mode. Zgrzytnęłam zębami. Wgnietli mi przedni zderzak i rozbili reflektor! Na szczęście pancerz z transformium nie tak łatwo przebić zwykłym pociskiem, lekko go tylko podrapali. Szyby całe, ale w kilku miejscach są odpryski. Nie jest źle, ale i nie ma z czego się cieszyć. Nie zdołałam całkowicie uniknąć obrażeń.
Otrząsnęłam się. Nie czas na wycenianie ran. Czas na ucieczkę. Wskoczyłam na miejsce kierowcy, zamykając za sobą drzwi. Od razu wrzuciłam wyższy bieg i ruszyłam drogą przed siebie. Mam nadzieję, że nie zdołali jeszcze wezwać posiłków, albo chociaż, że są daleko.
- Ależ to była czaderska akcja! - Miko była wniebowzięta - To było ekstra!
- Omal nas nie zabili, a pani nas prawie rozbiła! - burknął Jack, rozcinając pęta Kar.
- Zapiąć pasy. - mruknęłam w odpowiedzi, przyśpieszając - Jaki jest jej stan?
- Nie budzi się. - rzekł cicho Esquiviel - Ale pewnie ma wstrząśnienie mózgu.
Nie odpowiedziałam na to nic, pędząc jak najdalej od furgonetki. Muszę znaleźć jakieś bezpiecznie miejsce, by skontrolować stan panny Sparks. Nie daruję sobie, jeśli stanie jej się coś poważnego. Westchnęłam w Iskrze, skręcając co chwilę w inną drogę, aby zmylić ewentualną pogon.
Wkrótce dotarłam do czegoś, co można by uznać za parking punktu widokowego. Otaczał je z trzech stron las, pozostawiając jedynie wąski pasek drogi, natomiast otwarta przestrzeń z ostatniej strony była zwyczajnym urwiskiem. Z tego miejsca rozciągał się niesamowity widok na pokrytą lasem dolinę i majestatyczne, szaro-białe góry. Zaiste, piękne miejsce. Szkoda, że nie przybyłam tu w innych okolicznościach.
Szary, spękany asfalt lekko chrzęścił pod oponami, dowodząc swojej starości. Nie było jednak tak źle. Bardziej martwił mnie brak dobrej kryjówki, ale z braku innych opcji, musiało wystarczyć. Zatrzymałam się, wyciszając silnik, a następnie obróciłam się do dzieciaków. Popatrzyłam na opatrywaną dziewczynę. Niepokój razem z poczuciem winy targnęły mą Iskrą. Gdybym lepiej się nią opiekowała, nie leżałaby w tym stanie tutaj...
- Lepiej nie będzie. - westchnął najstarszy chłopak, zawiązując jej na głowie bandaż - Ma szczęście, że żyje. Ale to co pani zrobiła, było skrajnie nieodpowiedzialne!
- A co według ciebie miała robić?! Pozwolić im ją zabrać?! - Miko stanęła w mojej obronie.
- Wezwać boty na przykład!
- Myślisz, że wtedy by się zatrzymali? - ironizowała Japonka.
- Nie zdążyliby na czas. - mruknęłam, chwytając za dłoń moją podopieczną - Nie było innego wyjścia.
- Było! Mogliśmy wezwać pomoc, a tak...!
W tym momencie poczułam lekki ruch dłoni poszkodowanej. Natychmiast skoncentrowałam na niej całą swoją uwagę. Ścisnęłam lekko jej rękę, przyglądając się badawczo. Czyżby miała się już wybudzić?
- Dżidżi? - dziewczyna otworzyła oczy z sykiem. Lekko dotknęła głowy ręką - Fuck...
- Spokojnie skarbie. Jestem. - pogłaskałam jej dłoń kciukiem.
- To cud, że nie jesteś kaleką. Zaliczyliście dachowanie. - chłopak uścisnął ją delikatnie.
- No! Ale była jazda! Szkoda, że tego nie widziałaś! - Nadakai bardzo ekscytowała się poprzednimi wydarzeniami.
Tylko brązowowłosy wciąż milczał. Po chwili przytulił się do Karen, która przyjęła to z niemałym zaskoczeniem. Uniosła się powoli do siadu, sycząc lekko. Podtrzymywała swoją głowę.
- Było aż tak źle?
- Nie tak najgorzej. Grunt, że jesteś cała. - zwróciłam się do kierownicy, zapinając na powrót pasy - Ale to dalej nie koniec. Nie wiem, skąd wiedzieli, że tu będziesz, ale skoro teraz cię znaleźli z taką łatwością, to mogą szybko zorganizować sobie wsparcie. Musimy się przemieścić, zanim nas namierzą.
- Przede wszystkim należy się skontaktować z autobotami. - stwierdził Jack, spoglądając na przyjaciela - Raf, zadzwoń do nich.
- Poradzilibyśmy sobie sami. - Japonka założyła ramię na ramię i obróciła się w inną stronę.
- Nie prawda!
- Spokój. - nakazałam, spoglądając przez ramię na dzieciaki - Nie kłóćcie się, tylko pomóżcie Karen. Zapiąć pasy.
Kiedy poczułam, że dzieciaki wykonały moje polecenie, warknęłam lekko silnikiem i spojrzałam przed siebie. Mam nadzieję, że już mimo wszystko się na nikogo nie natkniemy. Nie wiem, czy starczy mi sił na uniknięcie schwytania. Ruszyłam spokojnie przed siebie, spinając nieco siłowniki. Oby się udało...
Nagle poczułam przykry ból zderzaka, a moim alt-mode mocno wstrząsnęło. Dzieciaki krzyknęły ze strachu. Uderzyło we mnie auto MECH'u. Zacisnęłam zęby, naciskając mocniej pedał gazu. Zabolało mnie w środku, przeciążony silnik zawył lekko, ale wystrzeliłam do przodu, zanim inni również postanowili mnie staranować. Zaczęłam uciekać po szorstkiej drodze.
- Nie wygląda na to, by mieli zamiar nam odpuścić! - jęknęła Miko.
- Raf, dzwonisz czy nie?!
- Nie mogą nam wysłać mostu bez dokładnych współrzędnych!
- Nie możemy im uciec mostem. – warknęłam do siebie, spoglądając w lusterko wsteczne. Ścigały nas cztery samochody - Wjadą za nami do bazy.
Wrzuciłam wyższy bieg, starając się zwiększając dystans. Teoretycznie mogłabym się transformować i ich wszystkich pozałatwiać, ale w praktyce mogłabym uszkodzić dzieciaki, w dodatku nie wiem, co chowają w zanadrzu. Mogłoby być źle. Zacisnęłam zęby i wyciągnęłam "pistolet" ze schowka.
- Łap za kierownicę. - rzuciłam do Kar, otwierając szybę i rozpinając pasy.
Wychyliłam się lekko i dwukrotnie wypaliłam w kierunku szyby najbliższego pojazdu. Niestety były kuloodporna, więc skoncentrowałam się na przebiciu opon pościgu. Zaledwie połowa strzałów trafiła w opony wozów. Jeden nawet stracił panowanie i wpadł na ścianę drzew po prawej, ale reszta wciąż nas goniła. Straciłam wprawę... Schowałam się szybko do środka.
- Na razie nie pozbyłam się helikoptera. - powiedziałam, łapiąc znów za kierownicę - Ale damy sobie z nim radę.
Ledwie skończyłam mówić, a rozległ się pisk Miko oraz krzyk Jacka:
- Niech pani uważa!
- Przed nami!
Zwróciłam wzrok na drogę i na sekundę zamarłam. Zbliżałam się nieubłaganie do ostrego zakrętu. Zachowałam jednak zimny energon. Zaciągnęłam ręczny, wcisnęłam sprzęgło i skręciłam kierownicę, łapiąc dość gładko zakręt.
Czas jakby na chwilę zwolnił. Krzyk dzieci zmieszał się z piskiem opon i hukiem rozwalonych barierek. Lecz bardziej zajmował mnie teraz widok przede mną. Zakręty ostre, nie do zrobienie przy tej prędkości i mało miejsca. A srebrne barierki nie wyglądają zbyt solidnie... Przez chwilę było mi duszno, lecz zaraz opanowałam się i błysnęłam zębami. No to gramy!
Teraz dla odmiany wypadki potoczyły się błyskawicznie, ale wiedziałam co robię. Całkowicie zaufałam instynktowi, refleksowi i własnym umiejętnościom. Przestałam nawet hamować, wiedząc, że aktualnie potrzebuję raczej prędkości. Rozluźniłam się delikatnie, by lepiej mi się jechało. Finezyjnie zaliczałam kolejne zakręty, redukując biegi, wrzucając ręczny i znęcając się nad sprzęgłem. Adrenalina buzowała w przewodach.
Znów usłyszałam krzyk, jednak tym razem to Karen zachwycała się tą szaloną jazdą. Miko też piszczała z ekscytacji.
- Fuck yea!
- Come on! Faster!
Młoda krew, gorąca krew. Przypominają mi zupełnie naszą pierwszą drużynę. Uśmiechnęłam się delikatnie, ściskając mocniej kierownicę. "Strzelając sprzęgłem" po raz kolejny, dostrzegłam kątem oka, iż helikopter nagrzewa działo z tym samym promieniem, który tak bardzo zagroził mi podczas misji z Bulkheadem.
- Uwaga!
Nie panikowałam jak oni, gdyż dostrzegłam ostateczne rozwiązanie. Przed nami, po prawej jest tunel! Widać go było z oddali, gdyż było przed nim nieco pustego miejsca. Wyglądał niczym ciemna paszcza skryta wśród drzew.
Błysnęłam lekko oczyma zza okularów przeciwsłonecznych i jeszcze przyśpieszyłam. Na długo przed zakrętem zaciągnęłam ręczny, a po paru sekundach przydusiłam sprzęgło. Aj, piecze! Ale warto. Wykonałam driftem długie kółko przed samym wjazdem, dokładnie w chwili, gdy helikopter puścił w naszą stronę jasną wiązkę. Chybił haniebnie, a ja zakończyłam pół okrążenie i wystrzeliłam niczym strzała w przejście.
Szybko przemknęłam przez czarny tunel, by wyjechać na otwartą drogę. Las niestety nie porastał tego zbocza, przez co byłam zupełnie otwarta na strzały, ale już nie tak mocno zagrożona jak poprzednio. Natomiast kolejną górę przed nami Iglaki razem z pomniejszymi krzakami okrywały całkiem szczelnie. Ledwie tam było widać kawałek drogi, opasującej wzniesienie. Ech, żeby tylko szybciej tam się dostać... nie schwytaliby nas już, nie ważne, czy helikopter zdołałby przelecieć ponad górę.
Dzieciaki wiwatowały i cieszyły się, ale ja nie przestawałam jechać. Może i się udało, ale nie wiadomo, czy w okolicy nie ma jeszcze jakichś jednostek. Niby można by było zawalczyć, ale nie wolno mi ryzykować ich życiem.
- Zadzwoniliście po wsparcie? - rzuciłam krótko przez ramię.
- Boty powinny być gdzieś tu blisko. - odparł radośnie Rafael - To było niesamowite!
- Tak! Cudowne! - Miko brzmiała, jakby miała wybuchnąć energią - Na początku bardzo się bałam, ale potem! Ależ to było świetne!
- Grunt, że im uciekliśmy. - odetchnął Jackson - I chyba potem poproszę o korepetycje z jazdy...
Nic nie odpowiedziałam, uśmiechając się delikatnie pod nosem. Zobaczymy. Jeśli będziesz dobrym uczniem...
Nagle jednak usłyszałam odgłos strzałów i lekko zaswędziała mnie karoseria. Przygryzłam lekko wargę, zerkając w lusterko. Mam na ogonie nowego lotnika. Bezskutecznie usiłuje mi przebić opony.
- Jeszcze za wcześnie na waszą radość. - mruknęłam cicho, zmuszając układy do większego wysiłku - Trzymajcie się mocno, może zdołam się gdzieś ukryć.
Ech... z deszczu pod rynnę! Najpierw był helikopter, teraz mam F-16. Zwróciłam wzrok przed siebie i zbladłam delikatnie. W ostatniej chwili wcisnęłam sprzęgło, redukując bieg. Ledwie wzięłam niespodziewany zakręt. Koła zabuksowały lekko o ziemię, ale zdołałam wyjść na prostą. Uff...
Strzały nie ustawały. Wróg strzelał raz z prawej raz z lewej, starając się jakoś zmusić mnie do zatrzymania się. Zgrzytnęłam lekko. Nie umknę mu na otwartej przestrzeni! Ale... argh, gdybym tak mogła przeskoczyć tam niżej, nie mógłby już mnie dorwać! Niestety most jest za daleko, musiałabym skoczyć. Chociaż... mam na to szansę.
Lekko skierowałam samochód na prawo, by po chwili gwałtownie wykręcić w lewo. Obróciło mnie niemal idealnie o 180 stopni i chociaż nieco wytraciłam pęd, zaraz pomknęłam przed siebie. Zaskoczony przeciwnik minął mnie, lecz szybko zakręcił w powietrzu i ruszył za mną.
Minęłam przed chwileczką jedyne miejsce pozbawione barierki, z którego skok może się udać. Z resztą co ja rozważam? Nie raz zdarzało mi się skakać przez o wiele bardziej oddalone budynki bez pomocy czegokolwiek, więc dlaczego teraz miałoby to nie wyjść? A jeśli jeszcze tylko trochę przyśpieszę, będę w stanie wylecieć na tyle do góry, by trafić nawet trochę dalej. Zawieszenie powinno wytrzymać!
- Co pani wyprawia?! Niech pani zwolni!
- Zabijesz nas!
Myśliwiec posłał za mną jedną rakietę, upewniając mnie tylko w moim zamiarze. Jeśli sądził, że to mnie zatrzyma, to się myli i to głęboko! Nie złapie mnie, choćby stanął na głowie. Skręciłam mocno w lewo, rycząc silnikiem. Towarzyszył mi krzyk przerażenia dzieciaków. Jedyna, niezabezpieczona krawędź zbocza pozwoliła mi wylecieć szybko z drogi. Ruchem tym ocaliłam nas wszystkich od prawdopodobnej śmierci, gdyż dokładnie wtedy rakiety uderzyły o ziemię. Lekka fala uderzeniowa tylko mocniej pchnęła mnie w przód.
Alt-mode leciało przez chwilę w przestworzach, lecz zaraz mocno wylądowało na czterech kółkach. Uderzenie może i nie było zbyt mocne, ale i tak zaparło mi dech w wentylatorach. O mój Boże... moje nogi... Ledwie zdusiłam w sobie jęk cierpienia. Szybko wzięłam się w garść. Jeszcze tylko chwileczka!
Dzieciaki trwały na swoich miejscach. Nie wyszły z przerażonego stanu. No cóż, zaraz im przejdzie. Znów zwróciłam wzrok na drogę, ignorując okulary przeciwsłoneczne, które spadły mi na dywanik. Wcisnęłam jeszcze gaz, zarazem odpalając hamulec dla dłuższego driftu. Bolą mnie już siłowniki, ale nie mogę się zatrzymać.
Pędziłam starym asfaltem w górę, szukając jakiejś odnogi, która mogłaby być naszym wybawieniem z tarapatów. O ile dobrze pamiętam, tam jest taka mała droga pożarowa na uboczu, gdzie mogę schować młodych. To gdzieś tu... ach jest! Skręciłam na piaszczystą, słabej jakości dróżkę, spoglądając w lusterko wsteczne. Nie widzę za nami pościgu.
Zwolniłam znacznie, by nie uderzyć w jakieś drzewo. Już finiszuję... Po parudziesięciu sekundach znalazłam się na ziemistym placyku, z którego ktoś musiał dość często korzystać. Wskazywała na to nieporośnięta trawą, ubita ziemia i coś w rodzaju ławki pomiędzy drzewami. Z drugiej strony, od świata odgradzało nieodgrodzone urwisko. Był to w każdym razie szerszy teren, który nadawał się na tymczasową kryjówkę. Zaparkowałam bezpiecznie, w cieniu drzew i wyciszyłam silnik. Oddychałam głęboko. To była naprawdę męcząca ucieczka.
- Wszyscy jesteście cali? - obrzuciłam dzieciaki badawczym spojrzeniem.
- Tak... - wydusił najmłodszy, poprawiając okulary.
- Karen?
- Ze mną jest ok. Głowa już nawet tak nie boli. - odetchnęła - Prawie umarłam ze strachu.
- Wiesz, że dla mnie to nie pierwszyzna.
- Szkoda, że ostatecznie nie zrobimy tego, co planowałyśmy. - uśmiechnęła się, opierając całkowicie o oparcie.
- Innym razem... - uniosłam lekko kącik ust, podnosząc okulary.
Niespodziewanie znów zadzwonił mój "telefon". Spojrzałam na wyświetlacz i na dzieciaki. Hmm...
- Zostańcie w samochodzie. - nakazałam, wychodząc.
Niemal od razu zamknęłam za sobą drzwi i odeszłam na parę kroków, chociaż nogi lekko się pode mną trzęsły. Piecze mnie brzuch i siłowniki stóp... te drifty były naprawdę nieprzyjemne. Moje alt-mode nie nadaje się na takie eksperymenty. Westchnęłam nieznacznie, opierając się plecami o drzewo blisko przepaści. Odebrałam nareszcie.
- Halo?
- Pani, czy wszystko już w porządku? Nie jesteś ranna?
- Tak i nie. Przekaż Sparksom, że młoda jest cała. - czułam coraz wyraźniej zmęczenie rozlewające się po moim ciele - Ale nie mogę jej jeszcze odstawić, bo mam na pace dzieciaki botów.
- Królowo, wszyscy bardzo się niepokoiliśmy twoi "ogonem". - oznajmiła Harmonia ze spokojem - Jednak ufaliśmy, że póki nie wezwiesz wsparcia, nie powinniśmy się mieszać.
- Słusznie. - mruknęłam, zerkając do auta - Nie martwcie się tam, mam wszystko pod kontrolą. W razie czego dam wam znać.
- Tak jest. Bez odbioru.
Rozłączyłam się, a następnie schowałam telefon do kieszeni. Nie wiem jakie mam ostatecznie obrażenia, ale Blue będzie wściekła. Jestem pewna. Spojrzałam na gadające w alt-mode dzieciaki i powoli ruszyłam w ich stronę. Ledwie żyję.
Szum silnika odrzutowego wdarł się w mój spokój i zburzył go natychmiastowo. Uniosłam głowę, a wtedy ujrzałam daleko przed sobą to nieszczęsne F-16, które ścigało nas od tunelu. Zmierzało wprost na mnie.
Na pewno nie widział dzieciaków. Skupi się teraz na mnie, a więc nie wolno mi biec do siebie. Skazałabym naszą piątkę na śmierć. Błyskawicznie zwróciłam się w stronę lasu. Nie dopadnie mnie między drzew...!
Argh! Odgłos wystrzałów zbiegł się z przenikliwym bólem. Przeciwnik trafił mnie w prawe udo, przez co potknęłam się o własną nogę i przeturlałam kawałek na bok. Au! Jęknęłam cicho, kuląc się odruchowo. Nie zatrzymałam się niestety i mimo desperackich prób złapania się czegokolwiek, spadłam.
W ostatniej chwili uczepiłam się grubych korzeni drzewa, o które jeszcze przed chwilą się opierałam. Urgh, moje ręce! Zacisnęłam zęby tak mocno, że słyszałam, jak trzeszczą. Korzenie obtarły mi ręce do krwi, jednak pozwoliły się utrzymać. Zawisłam wysoko nad ziemią, czując, iż długo tak nie wytrzymam. Czułam jak z dłoni powoli sączy się brudna posoka, tak samo jak z mojej nogi. Przy upadku poszarpałam też ubranie, a moje okulary spadły w przepaść i roztrzaskały się gdzieś tam w dole.
Oddychałam głęboko, próbując jakoś poradzić sobie z bólem i spiąć się wyżej, lecz nie miałam tyle siły. Ugh... Czyż to nie ironiczne? Dopiero co zarzekałam się, że mam wszystko pod kontrolą i nie potrzebuję pomocy. Mmm.. nie spodziewałam się, że mnie znajdzie tak szybko.
- Dżidżi! Jesteś cała?! - usłyszałam nagle z góry.
- Trzymaj się, zaraz cię wyciągniemy!
- Jak to idiotycznie zabrzmiało.
- Odczep się!
- Gdzie są boty!?
Panikowali, zapominając o priorytetach. Długo się tu nie utrzymam, choćby dlatego, że zaczynam się ześlizgiwać! Krew wciąż się sączy, a rany pogłębiają. Spojrzałam za siebie, w górę. Myśliwiec kołował nad urwiskiem, jednak ku mojemu zdziwieniu, nie atakował. Zmarszczyłam brwi. Co to ma znaczyć?! Czeka na posiłki? No niedobrze to wygląda. Muszę szybko przedostać się na górę i wezwać wsparcie.
Zagryzłam wargi. Muszę znaleźć jakiś sposób na szybki powrót na górę, inaczej... argh! Naprężyłam mięśnie, ściskając korzenie tak mocno jak mocno jak tylko mogłam, jednak krew sprawiała, że z wolna ześlizgiwałam się w przepaść. Błysnęłam lekko zębami. Nie, nie skończę w tak głupi sposób! Gorączkowo patrzyłam po nierównym zboczu urwiska, w poszukiwaniu jakiejś półki skalnej, czy czegokolwiek, czego mogłabym się trzymać
A to co? Ze stosunkowo wąskiej, lecz dość długiej szczeliny po lewej dostrzegłam jakiś błysk. Nie wygląda na oko drapieżnika, czy jakikolwiek śmieć. Interesujące...
Och! Drewno zatrzeszczało i zsunęłam się jeszcze niżej. Kilka grudek ziemi uderzyło mnie w głowę. Spojrzałam ponownie na górę, lecz dzieciaki nie znalazły jeszcze niczego, czym mogłyby mi pomóc. Jack co prawda próbował podstawić mi gałąź, by przy jej pomocy wyciągnąć mnie stamtąd, jednak była ona za krótka. Asss... syknęłam głośno, gdy znów zsunęłam się w dół. Ręce powoli mi omdlewały. Cóż, wygląda na to, że nie mam wyboru. To, albo spadam. Zacisnęłam prawą dłoń tak mocno jak tylko się dało i sięgnęłam do ciemnego pęknięcia w skałach. Brakło mi może pół centymetra!
Usłyszałam cichy trzask korzeni nad moją głową, okraszony piskiem dzieci, ale nawet na to nie spojrzałam. Mam jedną szansę. Lekko się bujnęłam, by po chwili chwycić się mocno zagłębienia. Słyszałam, że wydają z siebie odgłosy świadczące o uldze. Bali się, że spadnę? Ja? Heh... nie doceniają mnie. Wcisnęłam stopę do zagłębienia i puściłam już ułamane drewno. No... przynajmniej nie muszę ryzykować kalectwem, czy odkryciem tajemnicy. Odetchnęłam, wciskając się mocniej w szczelinę. Kupiłam sobie jeszcze trochę czasu.
- Wytrzymaj jeszcze trochę, boty są już blisko! - krzyknęła do mnie Karen.
- Rychło i w czas. - mruknęłam cicho do siebie.
Jestem już trochę zmęczona tym... nie było ich przy ucieczce, chociaż dzieciaki do nich zadzwoniły i zostałam sama. Ale cóż, ochronę młodzików mam w energonie. Ponownie spojrzałam w głąb szczeliny. Widziałam wyraźnie, że coś tu błyszczało... Nie mam przywidzeń. Zerknęłam na chwilę w górę. Nie było tam nikogo poza Kar. Dzieciaki widocznie pobiegły po swoich opiekunów. Doskonale się składa
Wzięłam głęboki wdech i oświetliłam sobie wnętrze wąskiego przejścia małą dawką energii, która przybrała formę płomienia. Był to ten sam rodzaj "ognia", którym posłużyłam się w kosmosie, gdy Megatron próbował stworzyć armię nieumarłych. Zerknijmy co to takiego...
Och... tego się na pewno nie spodziewałam. Moim oczom ukazało się okrągłe, biało-srebrne, odrapane wieko pojemnika na artefakty z Cybertronu. A to niespodzianka! Znalazłam ten relikt. Szkoda tylko, że nie mogę go zabrać, bo boty zabiorą. Westchnęłam w duchu. No, ale zobaczyć nie zaszkodzi. Otworzyłam kapsułę mocą, najciszej jak się dało, a następnie nieco wysunęłam zawartość ze środka.
Nie widziałam wiele, gdyż moje światełko zgasło, lecz w półmroku zdołałam rozróżnić stalowe płyty oraz twardą ramę. Co to może być? Nie pamiętam, bym czytała o tym w jakichkolwiek archiwach.
W tym momencie drgnęłam delikatnie. Słyszę, że już nadjechali, w dodatku ktoś dotyka mojego alt-mode. Zaraz tu zajrzą i stracę ten artefakt!
Chociaż może dałoby się go teleportować? Nie jestem pewna, czy mam na to dość sił, ale nic nie szkodzi, bym spróbowała. Zamknęłam optyki, opierając się czołem o skalną ścianę i wyciągnęłam dłoń w stronę reliktu. No dalej... mały, niewielki portal do bagażnika, zanim ktokolwiek tu zajrzy. Czułam drżenie ziemi, gdy jeden z botów podchodził bliżej krawędzi. Proszę, szybciej...
Wreszcie otworzyłam małe przejście i tajemniczy przedmiot ześliznął się gładko wprost do mojego bagażnika. Udało się... Uśmiechnęłam się delikatnie w Iskrze. Lecz niespodziewanie w tym momencie wstrząs był tak mocny, że zachwiał mną mocno. Spróbowałam kurczowo złapać się krawędzi, ale zmęczone, pokaleczone ręce nie zdołały mnie utrzymać. Wysunęłam się ze szczeliny i... wylądowałam na czymś dość twardym. Czarna dłoń o czterech palcach delikatnie zacisnęła się na mnie i podniosła do góry. Uff... złapali mnie.
Zamknęłam oczy, oddychając głęboko. Czułam, że nie powinnam leżeć bez ruchu, ale zarazem nie miałam sił się ruszyć. Dźwięki dobiegały do mnie jakieś takie miękkie i rozmyte, lecz nie interesowałam się nimi. Rozchyliłam powieki dopiero, gdy położono mnie na twardej powierzchni Oczywiście byłam już w bazie botów. No, przynajmniej jest bezpiecznie. Mogę teraz wycenić moje rany... Położyłam się na plecach i wtedy oślepiło mnie jasne, białe światło. Przymrużyłam lekko oczy, usiłując rozpoznać jakieś kształty, a wtedy ktoś ścisnął lekko moje prawe udo. Jęknęłam z bólu i podniosłam się do siadu.
- Zostaw, sama dam sobie radę. - powiedziałam niemal machinalnie, odpychając czyjeś ręce.
- Leż! Jesteś osłabiona i ranna. Moim obowiązkiem, jako medyka...
- Dżidżi, przysięgam, że jeśli będziesz mnie tak straszyć, to cię zabiję!
- Przestań się awanturować i przeszkadzać! Tobą też zaraz się zajmę!
Zamrugałam kilka razy, by znów móc cokolwiek zobaczyć. Karen usiłowała do mnie podejść i o to właśnie kłóciła się z nią błękitnooka holoforma Racheta. Muszę przyznać, że doktor wybrał sobie piękną formę, nie ma co. Czterdziestoparoletni lekarz o szerokiej klace piersiowej, dużych, delikatnych dłoniach, przystojnej twarzy i pomarańczowo-białych włosach. Nosił lekką, schludnie podgoloną brodę. Na sobie miał pomarańczowe spodnie, szary podkoszulek i białym kitel, a na nosie prostokątne okulary. Gdzieś w tle stały boty i sprawdzały jak się czują ich podopieczni. A więc po staremu... Pokręciłam lekko głową, spoglądając po sobie. Rana postrzałowa bolała paskudnie. Zdaje się, że pocisk utkwił w środku. Będę musiała go czymś wyciągnąć. Ręce... nie jest źle. Są pościerane, wbiło mi się parę kamyczków oraz drzazg, ale nie jest aż tak źle.
- Niech pani leży! A ty się zabieraj! Również jesteś ranna!
Karen już nabierała powietrza, by mu dosadnie odpowiedzieć, lecz wtedy wmieszałam się ja:
- Czy zamiast się kłócić, moglibyście mi podać apteczkę?
- Nie jest pani w stanie sobie z tym poradzić. Potrzeba pani medyka!
- O ile wiem, to specjalizujesz się wspawaniu konserw, nie w ludziach, więc wypad! - burknęła nastolatka.
- Spokój Karen. - popatrzyłam na nią ze zmęczeniem, opierając się o coś plecami - Owszem, pomoc się przyda. Niech młoda da ci swój scyzoryk. Rozgrzej nieco ostrze i mi podaj.
- Ależ proszę pani...
- Nie martw się, to nic takiego. - odparłam bezbarwnym głosem, poganiając nastolatkę spojrzeniem.
Medyk spojrzał na mnie z rozdrażnieniem i zmartwieniem, ale nie skomentował. Spojrzał tylko na mnie.
- Nie ma pani dość sił do tego. Ja to załatwię.
- Pani White, uważam, że powinna pani przyjąć naszą pomoc.
Spojrzałam na bok, lekko zaskoczona. Optimus pochylił się do nas z poważnym wyrazem twarzy.
- Prime, umiem sobie radzić sama.
- Nie wątpię, jednak lepiej aby obejrzał te rany nasz lekarz. Tylko tak możemy się pani odwdzięczyć, za pomoc. - rzekł z patosem - Gdyby nie pani odwaga, MECH porwałby naszych podopiecznych i z pewnością próbował wydrzeć z nich informacje o nas. Ocaliła dziś pani nas wszystkich.
Ten mech jest aż nazbyt poważny. Ale i tak szanuję go za sposób dowodzenia. Udowodnił już nie raz, jak dobrym jest dowódcą i osobą. Skinęłam więc głową Rachetowi, pozwalając mu na działanie. Skupiłam jednak wzrok na granatowo-czerwonym bocie.
- To nic takiego. - uniosłam lekko kącik ust - Każdy z was zrobiłby to co ja.
- Mam tę apteczkę. - oznajmiła Kar, stawiając pudełko obok mnie - I ten nóż.
- Poradzę sobie bez tego. - burknął Rachet, oglądając moje przedramiona.
- My byśmy nie zdążyli. - mówił dalej Prime - Byliśmy zbyt daleko, jednak widzieliśmy pani niezwykłe umiejętności.
Przyglądałam mu się badawczo. Mam nadzieję, że chodzi tu tylko o szalone drifty na zakrętach...
- Wybacz Optimusie, ale nie możecie teraz rozmawiać. Musze się na tym skupić. - mieszał się medyk - Niech pani zdejmie spodnie.
- Rozumiem stary przyjacielu...
Popatrzyłam na niego ze zmarszczonymi brwiami, lecz zaraz zrozumiałam. No tak, musi jakoś się dostać gdzie trzeba... Z cichym westchnieniem rozpięłam pasek jeansów, ściągając je lekko.
- Rób co musisz doktorze.
Bot nad wyraz prędko uwinął się z wyciągnięciem kuli i opatrzeniem moich ran. Sprawnie zawiązał mi bandaże na rękach, po czym od razu zwrócił się do nastolatki.
- Dziękuję Rachet. - rzekłam, opierając się plecami o ścianę.
- Nie ma za co. - burknął cicho, poprawiając opatrunek na głowie panny Sparks - Tylko czemu znowu musicie mi przerywać tak ważną pracę?
- Jeśli chcesz wiedzieć, to się tutaj nie pchałyśmy.
- Spokojnie moja droga. Złość piękności szkodzi. - mruknęłam, zapinając znów pasek.
- Właściwie racja. Po nim to widać. - uśmiechnęła się złośliwie.
Mech nie odpowiedział nic, tylko zaburczał coś do siebie. Czasem zastanawiam się jak to możliwe, że jest Sparkmate Blue. Z ich charakterami powinni się gryźć, a jednak się kochają...
- Gotowe. - odsunął się i złożył resztę rzeczy w apteczce - Zaraz ktoś was do nich zabierze.
- Dobra robota. Całkiem nieźle już sobie radzisz z ludźmi. - pochwaliłam go, stawając na zdrowej nodze - Jeszcze raz dziękujemy.
Bot speszył się lekko, ale nie odwrócił do mnie. Po chwili holoforma znikła, a po chwili zwykła forma medyka chwyciła nas w obie dłonie.
- Nie możecie się gwałtownie poruszać, a pani w szczególności. - burknął, sadzając nas na kanapie i od razu wracając na swoje stanowisko. Ciekawe czym jest tak bardzo zajęty.
- I jak się pani czuje?
- Wszystko już dobrze?
- Ale to była akcja! Możemy jeszcze raz?
- Już wszystko dobrze. - przetarłam twarz, spinając mięśnie. Miałam lekko rozmyty obraz - Ale nie. Następnym razem możecie nie mieć tyle szczęścia.
- Ocaliła im pani życie. Jesteśmy za to bardzo wdzięczni. - rzekła Arcee.
- Dzięki, że miała pani oko na Miko... Sam nie mogę jej upilnować. - wyznał Bulk, pochylając się do nas.
Bee też coś do mnie pisnął, ale już nie próbowałam nawet go zrozumieć. Pokiwałam lekko głową, ziewając delikatnie. Nagle poczułam, że ktoś do mnie się przytula. Zamrugałam kilkakrotnie, próbując się rozbudzić i ujrzałam zasmuconą Karen, ściskającą mnie lekko.
- Ryzykujesz.
- Nie więcej niż oni. - pocałowałam ją w czoło, biorąc głębokie oddechy - Karen, zadzwoń do naszych i jedź z Primem do rodziców. Martwią się o ciebie. I jeśli będą się dopytywać co ze mną, to powiedz, że przyjadę niedługo. Tylko chwilę odpocznę.
- Już chcesz odjeżdżać? - jęknęła z zawodem Miko.
- Niech pani zostanie jeszcze trochę. - poprosił Raf.
- Może by nam pani nieco pomogła. - stwierdził Bee
- Spokojnie. Przyjadę do was znowu za dwa, góra trzy dni, kiedy załatwię swoje sprawy. - uśmiechnęłam się pocieszająco, ziewając lekko.
Lubię ich szczerze. Ech... wiem, że miałam być bezstronna, ale u botów jest całkiem przyjemna atmosfera, gdy już zdobędzie się ich zaufanie. Po prostu... lepiej mi u nich, niż z Lordem. Sądziłam, że jeszcze go kocham, ale to chyba tylko był sentyment do niego sprzed wojny...
No i kolejny rozdział do kolekcji heh... starałam się pisać najszybciej jak mogłam, ale niestety nie mogę pewnych rzeczy przeskoczyć. Mam nadzieję, że się wam spodobał. I wybaczcie za ten poprzedni. Nie wiem co się stało, ale chyba dużej części z was się po prostu nie pokazał.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top