Strach

Na jednej z ciężkich, karnych kolonii górniczych zapadał już powoli zmierzch. Niewolnicy wychodzili powoli z głębi sztolni do swoich zbiorowych cel, kutych w skale. Zamki i ciężkie żelazne sztaby szczęknęły głośno, obwieszczając czas odpoczynku dla wycieńczonych botów. Każdy padł na podłogę, starając się jak najprędzej zasnąć. Mięli do dyspozycji zaledwie kilka godzin...

Jednak niespodziewanie drzwi celi otworzyły się ponownie i do środka weszło dwóch strażników z szefem zmiany.

- M364 wychodzisz! - padł rozkaz.

Z ciemnego kąta podniósł się powoli ogromny, stalowo-srebrny mech. Przewyższał wszystkich więźniów zatłoczonej celi, a jego szerokie bary zdradzały jego wielką siłę. Był jednak wyczerpany długą zmianą i ledwie się ruszał. Strażnicy założyli mu dodatkowo ciężkie kajdany i wyprowadzili z celi. Ruszyli w stronę karcerów i windy prowadzącej na powierzchnię. Olbrzym jednak zdawał się nie przejmować swoim losem. Po prostu szedł, gdzie go prowadzono, choć spojrzenie jego błękitnych optyk zdradzało skrywaną nienawiść i wściekłość, jaką krył w Iskrze. Znów prowadzono go do zamknięcia za nic? Za to, że żył? Przeklęte miejsce... kiedyś stąd ucieknie, a gdy powróci, zmiażdży ich wszystkich za krzywdy swoje i swoich braci z celi!

Jednak, wbrew przewidywaniom mecha, minęli izolatki i wkroczyli do windy prowadzącej na zewnątrz, a po krótkiej jeździe wyszli na górę sztolni, do budynków zewnętrznych. Dziwne uczucie niepewności nawiedziło srebrnego olbrzyma. Co oni z nim chcą zrobić? Przeprowadzą egzekucję?! No bo przecież nie wypuszczą... Po chwili strażnicy doprowadzili go do grupy innych większych niewolników z kopalni, stojących w szeregu, skutych tak jak on. Przed nimi przechadzał się nieprawdopodobnie chudy, przygarbiony automobil, noszący na twarzy złote gogle. Cały ustrojony był w błyszczące ozdóbki, często zupełnie do siebie nie pasujące.

- To najwięksi jakich znaleźliśmy Panie. - rzekł pokornie naczelnik zakładu, gruby, ciemno-pomarańczowy mech.

- Marny towar... bardzo marny. - mruknął z przekąsem chudy gość. Gdy otworzył usta, dało się dostrzec w nich złoty kieł, wpasowany krzywo w szczękę - Kasjonie, te wycieńczone kloce nie utrzymają mi się na arenie zbyt długo...

I wtedy szary mech zrozumiał: chciano go sprzedać z kopalni na arenę, by walczył ku uciesze gawiedzi. Zgrzytnął lekko zębami zerkając w stronę z której przyszedł. Już sam nie wiedział co gorsze: mordercza praca w kopalni, czy narażanie życia w walce przeciw botom na arenie.

- Ależ przyjacielu, toż to najlepsze okazy! - naczelnik podszedł do M364 i złapał go za ramię - Spójrz cóż to za postura, jaka siła!

Chudy automobli popatrzył sceptycznie na więźnia i zaczął bezczelnie macać jego ciało, jakby oceniając co mu się trafiło. Zirytowany mech szarpnął się z warkotem, za co zaraz strażnicy razili go elektrycznymi włóczniami w plecy, zmuszając do padnięcia na kolana.

- Ma Iskrę wojownika... - mruknął z uznaniem chudy bot - Niech będzie Kasjonie, po starej znajomości zgodzę się na twoją cenę. Być może rzeczywiście utrzymają się dłużej niż kilka cykli...

Szary niewolnik warknął głucho, powoli podnosząc się z ziemi. Nienawiść i obrzydzenie wobec tych mechów wypełniała jego Iskrę. Gdyby mógł, rozerwałby swoje kajdany i powybijał ich wszystkich za niesłuszne krzywdy, które cierpieli wszyscy inni więźniowie. Jednak nie protestował, gdy strażnicy skuli wszystkich więźniów razem i zaczęli ładować ich do transportowca. Nie było sensu walczyć teraz, w końcu i tak by go zabito... Jako ostatni wszedł po rampie do pojazdu. Coś jednak kazało mu się odwrócić i spojrzeć ostatni raz na miejsce, w którym żył kilkanaście lat. I wtedy ujrzał ją... stała wysoko na dachu, poza zasięgiem wrogów i patrzyła na niego tak, że Iskra trzepotała mu w piersi. Każdej nocy, od kiedy ojciec sprzedał go skrycie jako niewolnika, śnił o niej, marzył o chwili, gdy znów się zobaczą... Ktoś pociągnął go za łańcuchy, zmuszając do postąpienia dalej, jednak on nie odwracał wzroku od swojej Angelbotki, za którą tęsknił tyle lat. I chociaż blisko było już do setki, odkąd się nie widzieli, wciąż wierzył, że jakoś się odnajdą...

Ziewnęłam cichutko, przecierając optyki. To była trudna noc. Zupełnie się nie wyspałam...

I nie usłyszałaś nic z mojego wykładu leniwa puszko złomu. - warknął nieprzyjemny głos w moim procesorze.

- Jak zawsze w formie, co? - westchnęłam cicho, rozchylając wreszcie powieki.

Och... no tak, poszłam do pokoju. Moon spał jeszcze na moich kolanach, pomrukując cichutko. Czyli musi być naprawdę wcześnie... Wsparłam głowę na dłoni, wpatrując się pusto w podłogę. Nawet we śnie nie mogłam przestać o niej myśleć. Wiem, że musiałam to zrobić, ale... spojrzałam na wolną rękę. To był pierwszy raz gdy wykonałam egzekucję samodzielnie...

Nie pierwszy. Za pierwszym razem zabiłaś wszystkich, nie pamiętasz? - roześmiała się kwaśno.

- Chodzi ci o rodziców? - spytałam głucho, zaciskając dłoń w pięść - To nie była egzekucja... to była mała, przerażona Femme bez kontroli nad swoją mocą.

A no właśnie. I jeśli nie chcesz nikogo znów usmażyć, bo stracisz kontrolę, to musisz mnie słuchać i nie zasypiać!

- Jakby to był mój wybór... Byłam zbyt zmęczona. - mruknęłam cicho, okrywając smoka skrzydłem. Odwróciłam wzrok.

Jesteś bezczelna! - prychnęła ze złością.

- Przepraszam, że mam podstawowe potrzeby życiowe. - przewróciłam optykami.

Na kilka chwil zapadła cisza. Powróciłam myślami do Arachnid. Wciąż nie mogę uwierzyć, że się na to zdobyłam... było przecież tyle prób i gniewu, a jednak powstrzymywałam się od ostateczności, sama czy z pomocą innych. Przymknęłam optyki. Tyle lat wspólnych walk, a skończyło się to tak... strasznie. Niespodziewanie Ciemność westchnęła z irytacją.

Jeśli tym razem coś nam przerwie... nie ręczę za siebie. - mruknęła ponuro i podjęła wczorajszą opowieść - Jak mówiłam, masz predyspozycje do władania dwoma potężnymi siłami. Energia to moc, żywioł, życie. Jej pulsujący przepływ jest wszędzie, z czasem nauczysz się go wyczuwać i wykorzystywać. Każdy rodzaj energii, jaki znany jest botom, może zostać przez ciebie wykorzystany na różne sposoby: do walki, obrony, leczenia samej siebie, wzmacniania innych czy tworzenia krótkotrwałych struktur. Czy słuchasz mnie i wszystko na razie jest dla ciebie jasne?

Zamrugałam z zaskoczeniem, lecz zaraz mruknęłam potakująco. Nie sądziłam, że zacznie teraz o tym mówić. Otrząsnęłam się jednak z osłupienia i wyprostowałam się, słuchając jej uważnie.

Z kolei mrok jest bardziej niepozorny i interesujący. Jest on zarazem wszędzie i nigdzie, zdaje się być delikatny i wątły. Jednakże im więcej będziemy nad tym pracować, tym lepiej zrozumiesz, jak groźny potrafi być. Łącząc się z nim, będziesz mogła podróżować na dalekie dystanse, podsłuchiwać niepostrzeżenie skrytych rozmów. O ile okażesz się w niej wprawna i czas pozwoli, będziesz w stanie również z niego tworzyć krótkotrwałe struktury do walki, a także teleportować ze sobą niektórych. Lecz aby z niego korzystać będziesz musiała się z nim łączyć. I w przeciwieństwie do energii, nie będzie narażał twojej Iskry na rozbicie, gdyż będzie ją stale chłodził i trzymał w całości.

- Ale... - spojrzałam na swoje dłonie, zaskoczona - Skąd ta moc? Miałam już wcześniej inne, a te przecież...

Twoje poprzednie umiejętności były częścią tego, co pojmujemy jako energia. Aż tak wiele się w tej materii nie zmieniło.

- Właściwie... masz rację. - uniosłam lekko łuki optyczne - A więc byłam tak blisko poznania tej siły?

Skutki bycia samoukiem bez pojęcia co się robi.

- Można tak to ująć. - mruknęłam, poprawiając się na miejscu - Kiedy będziemy się tym zajmować?

Niespodziewanie z dołu usłyszałam ciche ziewnięcie. Moontear właśnie się budził i przeciągał rozkosznie, mrucząc.

Jak widzisz, na razie nie możemy. Jeśli złapiemy wolną chwilę po południu, bądź wieczorem, to będziemy próbować. Inaczej zamiast spać będziesz medytować.

Pokiwałam głową, obserwując moją Iskierkę. Moon już się obudził i patrzył na mnie z radością w optykach. Westchnęłam w Iskrze, unosząc lekko kąciki ust. Jak takie małe stworzenie może być tak urocze? Nawet w zwykłej formie jest nieprawdopodobnie słodki.

- Dzień dobly Mama!

- Cześć skarbie. Jak ci się spało? - sięgnęłam ogonem po kryształ energonu, ignorując powracające pieczenie Iskry.

- Dobze. A tobie? - przechylił główkę na bok, strzepując skrzydełkami.

- Z moim wspaniałym lotnikiem najlepiej. - pogłaskałam go czule po policzku.

Malec zapiszczał radośnie i przytulił się do niej mocno. Patrzył na mnie szczęśliwie, prezentując swoje ostre już ząbki.

- Trzymaj skarbie. - podałam mu kryształ, sadzając go prosto na kolanach - Jak zjesz, to pójdziemy do Optimusa.

- Nie chcę tego. - wykrzywił usta w podkówkę.

- Musisz jeść jak każdy predacon. - odparłam cierpliwie.

- Ale ja nie lubię!

- Koledzy będą się z ciebie śmiać, jeśli będziesz jadł jak Iskrzenie. - westchnęłam delikatnie.

- Nie lubię kolegów. - skrzywił się smutno.

- To może umówmy się tak... Zjesz trochę kryształu, a jeśli będziesz jeszcze głodny, to dam ci płynny. - spojrzałam mu prosto w optyki i pogroziłam palcem - Ale to już ostatni raz.

- Dobze! - odparł, uradowany i zaczął chrupać surowiec z zadowoleniem.

Mój mały... dobrze, że jesteś ze mną. Smutno by mi było bez towarzystwa. Delikatnie pogłaskałam go po głowie, obserwując jak je paliwo. Uniosłam lekko jeden kącik ust. On i ty bardzo mi pomagacie, gdy jest mi źle... Dziękuję.

Słucham? - zdziwiła się wyraźnie.

Potrafisz być koszmarna, gorsza niż rdza na zderzaku, ale doceniam, że mi pomagasz, doradzasz, uczysz i odwracasz uwagę od myśli... Nawet jeśli przy okazji starasz się mi dopiec do żywego. Uniosłam głowę, wpatrując się w ścianę przed sobą. Jestem naprawdę wdzięczna, nawet jeśli tego nie okazuję.

Nie uzyskałam odpowiedzi. Ciemność milczała, najwyraźniej zaskoczona moimi słowami. Uśmiechnęłam się słabo, rozglądając się po ponurym pomieszczeniu.

- Skoro przenosimy się z hali głównej tutaj, to trzeba będzie się trochę urządzić, czyż nie Moon? - spytałam spokojnie.

- A nie mozemy tam zostać? - spytał malec, zadzierając główkę.

- Niestety nie. Ale za to tu będziemy mogli przynieść co będziesz chciał. - pocałowałam go w czoło - Twoje zabawki, moje detpady, wszystko.

- A mogę psynieść sobie moją poduskę? - wziął kolejny kęs śniadania, przeżuwając dość szybko

- Wszystko słoneczko. - uśmiechnęłam się do niego.

- Supel! - wpakował sobie do ust resztę surowca

- O, czyżbyś skończył cały kryształ? - roześmiałam się cichutko - Szybki jesteś.

- To mozemy juz iść do taty? - spytał, podskakując na moich kolanach.

- Tak, ale... - zestawiłam go na ziemię, zakłopotana - Proszę, nie mów o Optimusie per "Tata".

- Dlacego?

- Cóż... Jeśli chcesz go tak nazywać, to będziesz musiał najpierw poprosić go o pozwolenie. - wstałam powoli i rozciągnęłam siłowniki - Inaczej może uznać to za niegrzeczne, wiesz?

- A kiedy będę mógł go spytać? - złapał mnie za rękę.

- Jak tylko się obudzi i ochłonie. - uniosłam wzrok, by nie zorientował się w kłamstwie.

Otworzyłam drzwi i ruszyliśmy spokojnie w stronę hali głównej. Nie wiem czy on w ogóle wstanie... Oddałabym moją sprawność i siły, by mój przyjaciel się obudził i abyś ty był szczęśliwy malutki. Pogłaskałam go delikatnie. Moje słoneczko...

*     *     *

Usiadłam z kostką energonu w ciemniejszym kącie pomieszczenia. Moon wyprawiony na wycieczkę na klify, obowiązki obu frakcji wypełnione, rękawica dopracowana... mogę wreszcie zjeść coś nim zacznę projektować.

Już sądziłam, że o tym zapomniałaś.

Nie musisz się martwić. Mimo wszystko umiem o siebie zadbać. Zaczęłam powoli pić, obserwując dyskretnie budzącą się do życia bazę. Medycy zajęli już swoje stanowiska, po rzuceniu burkliwego "dzień dobry". Boty niedawno przywiozły dzieciaki i rozeszły się: Bulk i Bee oglądali jakieś poranne bajki z nimi, Karen bawiła się gadżetami swojej ręki, a Femmbotka znikła gdzieś w środku bazy, najwyraźniej idąc na trening.

Ty też powinnaś trenować.

Wszystko ma swój czas. Skończyłam swoją kostkę i sięgnęłam po dymiarze. Teraz jest mam chwilę przerwy.

Mogłabyś nie palić tego paskudztwa?

Przeszkadza ci? Uniosłam lekko kącik ust, szukając zapalniczki. Zabawne.

Tak, bo wszyscy potem patrzą na ciebie jak na uzależnionego złoma.

Lubisz mnie zaczepiać? Wyciągnęłam przedmiot, ściskając w zębach metalową rurkę.

- Pani? - usłyszałam niespodziewanie od strony Bluespark - Przyszła wiadomość z CD.

- Coś się stało? - spytałam spokojnie, nie podnosząc wzroku.

- Wykryto w Brazylii... Insecticona. - zatrzymałam się z ręką w połowie drogi do zapalenia "komina". Spojrzałam na nią, marszcząc łuki optyczne.

- Jakiego cona? - rzuciło któreś z dzieci.

- Tutaj, na Ziemi? - zdziwił się Bee, wytrzeszczając lekko optyki.

- Jakim cudem?! - spytał stary medyk

- Nie wiem. - rzekła prosto Femme, odwracając się w moją stronę - Pytają co zrobić.

Błysnęłam optykami. Jeśli znaleziono jednego, to jest ich więcej. One nigdy nie są samotne. Powstałam, wyjmując "cygaro" z ust. Arachnid potrafiła je kontrolować przez mutacje z niewoli dzieciństwa...

Nie rozpraszaj się. Wyciągaj wnioski!

Wypuściłam powoli powietrze, podchodząc do pani doktor. Nie tylko ona była w stanie nimi dowodzić.

- Oddział Speeddeath razem z nowym porucznikiem ma tam lecieć. Zaraz do nich dołączymy. - zadecydowałam, chowając wszystko - I niech wezmą nowy sprzęt.

- Ale czemu właściwie się przejmujemy? Przecież to bezprocesorowe bestie. - rzekł nieco tępo Bulkhead.

- Te bestie są koszmarnie silne. Duża grupa potrafi nawet skutecznie przeciwstawiać się rosłemu predaconowi. - rzuciłam mu poważne spojrzenie - A teraz, jeśli decepticony je odkryją...

- Och... - mech wyglądał na zmieszanego. Potarł głowę z zakłopotaniem.

- Jak niby mogą je kontrolować? - Arcee właśnie podeszła bliżej. Musiała słyszeć tę rozmowę.

- Lord ma swoje sposoby, by je sobie podporządkować... - mruknęłam tylko, sprawdzając transformacje obronne - Nie wolno nam dopuścić, by zdobył nową siłę do armii.

Mimo wszystko usłyszałam cichy pomruk zgody. To dobrze. Nie chciałabym, by czuli się wykorzystywani w moich interesach bez faktycznego załatwiania ich... Potrząsnęłam głową, zwracając pełną uwagę na uzbrojenie. Wszystko działa jak trzeba... Powróciłam do podstawowego trybu, patrząc z niechęcią na monitor. Aż za dobrze pamiętam wszystkie pułapki, jakie decepticony po sobie pozostawiały... a także ich siłę. Zacisnęłam dłonie w pięści, unosząc dumnie głowę. Lord nie dostanie tych robali. Nie pozwolę mu zdobyć żadnej przewagi.

Ostrzegam cię Angelbotko. Pomagam ci utrzymywać Iskrę w całości, ale jeśli przyjdzie ci do głowy użytkować wtedy mocy, może się to skończyć poważnym energotokiem. Bądź rozważna.

Nie obawiaj się, będę uważać.

- Porucznika nie ma na Wyspie. - rzekła zaskoczona Femme.

- Nie ma? - zmarszczyłam łuki optyczne. Mam złe przeczucie - Trudno, nie możemy go szukać. Niech wezmą ze sobą Greenfire'a. Dodatkowa siła może się przydać.

- Jego również nie ma. Tak samo jak Oldblooda. - rzekła z niepokojem.

- Co to znaczy? Gdzie więc są? - zachowywałam spokój, chociaż przeczucie nasiliło się.

- Już na miejscu. To oni zaraportowali obecność cona. - rzekła po chwili.

- Niech Speed się pośpieszy. - rzuciłam i spojrzałam poważnie na autoboty - Idziemy. Nie ma na co czekać.

Rachet popatrzył na mnie nieco dziwnie, ale przejął koordynaty i ustawił nam Most we właściwe miejsce. Mam tylko nadzieję, że moi już się tam teleportowali. Nasunęłam maskę na twarz i ruszyłam przed siebie, poprawiając lekko płaszcz. Mam tylko nadzieję, że moje przeczucia mnie zwodzą, tak jak ostatnio.

Znaleźliśmy się gdzieś głęboko w lesie, przy czarnej dziurze w ziemi. Speeddeath, Speedfire, Seaside oraz Redflame czekali w gotowości. Przywódczyni oddziału podeszła bliżej i rzuciła mi kilka pół-przeźroczystych kul. Zgarnęłam je i schowałam do schowka, po czym dałam znak i ruszyliśmy do stromego, czarnego tunelu. Niebo za nami rozświetliła błyskawica, a ryczący grom rozdarł przestrzeń. Mam coraz gorsze przeczucia...

Nie rozklejaj się. Musisz być skupiona, gdy staniesz przeciw złu, twarzą w psyk.

Skrzywiłam się nieznacznie, ostrożnie zeskakując ze skały. Nie martw się, poradzę sobie. Bezszelestnie kroczyłam dalej, wytężając słuch. Prócz kroków za sobą, rejestrowałam również odgłosy walki bestii. Mimowolnie odetchnęłam z ulgą w Iskrze. A więc są tu... To dobrze. Już się zaczynałam martwić. Jednak w miarę jak się zbliżaliśmy, odgłosy przestawały być tak jednoznaczne. Znajome wycie Insecticona umilkło, tak jak jeden z ryków, ziemia jednak wciąż się trzęsła, a uderzenia i szczęk metalu wręcz się nasilały. Przeczucie nasiliło się. Co się tam wyprawia?!

Wkrótce dotarłam do końca tunelu, na skalną półkę, wysoko nad dnem jaskini. Wychyliłam się ostrożnie. Na dnie, wśród kałuż energonu, ścierała się bestia i gladiator. Zielono-złoty smok rzucał się z całą swoją dzikością na potężnego, srebrnego wojownika, który odparowywał jego ciosy i unikał ugryzień, tnąc potężnie. Obaj byli ranni i wyraźnie zmęczeni walką, jednak żaden nie miał zamiaru się poddać. Zacisnęłam zęby i błysnęłam optykami, spinając się do skoku. Wokół mnie już stał cały oddział, przypatrując się walce w niepewności. Nie możemy tak stać! Wyskoczyłam do góry, obracając się w powietrzu, aby wylądować w upatrzonym miejscu.

Green zionął potężnie ogniem z paszczy, wycofując się powoli. Gladiator rzucił się na kolana, prześlizgując pod nim. Gdy tylko znalazł się  za smokiem, wstał, strzepując ostrze... z którego spływał energon. Bestia upadła niezgrabnie na ziemię, znacząc za sobą ślad paliwem. Lecz nim zdołał się podnieść, con przyskoczył do niego i...

Szybki niczym błyskawica ruch poprzedził głuche szczęki pękającego metalu i warkot bólu. Jakby w spowolnionym tempie widziałam, jak Lord obraca się w moim kierunku, wyszarpując ostrze z zadowolonym grymasem na twarzy. Odsłonił łeb predacona, którego błagalny, przestraszony wzrok spoczął na mnie, przeszywając Iskrę niczym miecz. Nie... nie!

- Zapamiętajcie to raz na zawsze: nie takie bestie miażdżyłem na arenach Kaonu! - warknął z gniewem i swego rodzaju dumą.

Pociemniało mi w optykach, W pomieszczeniu rozległ się ogłuszający ryk. W sekundę znalazłam się przy Lordzie, odtrącając jego ręce dłońmi na boki i wymierzając potężnego kopniaka w środek jego piersi, aż poleciał na środek jaskini. Natychmiast po tym pochyliłam się nad stękającym Greenfire'em. Nieszczęsny smok broczył obficie paliwem z wielu ran, najgorzej z rozległej, ciągnącej się przez pierś do brzucha. Najstraszniejsza jednak znajdowała się przy Komorze Iskier. Megatron uszkodził mechaniczne serce smoka...

Nie przeżyje najbliższych minut. Zostaw go i idź do Megatrona!

Zacisnęłam zęby. Nie pozwolę mu umrzeć! Rozcięłam kable na dłoniach i przytknęłam je do kluczowych ran, skupiając się na przesyłaniu energii. Ciemność pomóż mi! Canine przecież przeżył!

Przeżył tylko dlatego, że nie miał przeszytej Iskry i nie wykrwawił się zupełnie! Jesteś zbyt słaba, nie zdołasz mu pomóc.

- Muszę próbować! - warknęłam, wytężając wszystkie siły, choć bolała mnie już Iskra. - Nie zgaśniesz mi tu, rozumiesz?!

Odpuść. Zranisz tylko siebie.

- Jeśli nie pomagasz to się zamknij... - nastroszyłam pióra, okrywając go opiekuńczym gestem. Delikatne błyski światła spod płaszcza poświadczały, iż znaki na ciele już zaczęły emitować światło - Nie dam ci tak odejść Green!

- A-Angel... - zarzęził chrapliwie. Pomimo moich największych wysiłków, gasł mi na rękach - P-przep-praszam...

- Oszczędzaj siły. - syknęłam, wkładając całą Iskrę w pomoc predaconowi - Wszystko będzie dobrze!

Smok nic już nie powiedział, patrzył na mnie tylko gasnącymi optykami, z miłością. Moje wysiłki spełzały na niczym, rany goiły się zbyt wolno. Poczułam jak moja klatka piersiowa zapada się w sobie, a łzy podchodzą do optyk. To nie może tak się skończyć! Zacisnęłam zęby, zmuszając obolałą Iskrę do wytężonej pracy.

Przestań, bo sama sobie zrobisz krzywdę! On już nie przeżyje!

Mech wydał z siebie ostatni stęk, a jego optyki błysnęły, po czym zgasły. Z ust popłynęła mu stróżka energonu. Łzy zebrały się w moich optykach, gdy na niego patrzyłam. Zginął... Przybyłam zbyt późno, by mu pomóc... żyłby dalej, gdyby nie to, że poczekałam... Lub gdybym bardziej rozwinęła leczenie!

Mówiłam ci, że powinnaś trenować, ale ty nie słuchałaś.

Położyłam jedną dłoń na jego łbie, czując jak żal gryzie pierś. Powstrzymałam jednak łzy, mrugając kilkakrotnie. Iskra bolała mnie coraz bardziej, porażając co chwilę nowymi wyładowaniami, lecz nie okazywałam bólu. Wciąż są za mną... nie mogą widzieć jak się rozklejam!

- Żegnaj najwierniejszy z wojowników... - wyszeptałam cicho.

Nie zapominaj kto zadał śmiertelny cios Angelbotko... Greenfire musi zostać pomszczony.

- Królowo Angel... leżę tu bezbronny, oddany na twoją łaskę. - usłyszałam niespodziewanie gardłowy, mruczący głos Megatrona - Powiedz mi, zamierzasz mnie zabić? Czy może oszczędzić przez wzgląd na uczucia?

- Przetwornik w kufer! - warknął, jak się zdaje Redflame.

- O czym on mówi? - spytała ostrożnie Arcee.

Kolejne, wręcz ogłuszające porażenie przepłynęło przez moją Iskrę, nie wydałam z siebie jednak nawet stęknięcia. Błysnęłam optykami, podnosząc się powoli z ziemi ze spuszczoną głową i skrzydłami. Zgrzytnęłam zębami, kładąc jedną dłoń na Iskrze, opanowując z trudem drżenie.

Jego głos wciąż ma na ciebie wpływ... Żałosne.

- Broniłem się przed dwoma nieokiełznanymi bestiami, które mnie zaatakowały. Żałuje jego śmierci Królowo... - wciąż mówił do mnie tym głębokim basem, który tak lubiłam.

- Od kiedy to decepticony przepraszają za cokolwiek?! - warknęła Arcee.

- Pani, nie odpuścimy mu chyba tego? Nie po tym wszystkim!

- Chciałbym też prosić o wybaczenie za moje nieokrzesanie przy ostatnim spotkaniu. - ciągnął, niewzruszenie - Lecz nie możesz mnie winić Aniołeczku... nie można się oprzeć komuś takiemu jak ty.

- Pani...?

Znów zadrżałam. Tak, masz rację... boję się go. Myślałam, że mimo tych kłamstw mu zależało, nie sądziłam, że postąpi tak samo jak Darkknight... Zacisnęłam pięści, obracając się do oddziału. Megatron na wpół leżał na ziemi, w kałuży swojego energonu, a otaczali go żołnierze, mierząc do niego z broni. Speedfire z Seaside'em zajmowali się nieprzytomnym Oldbloodem.  Nieopodal leżały upalone szczątki Insecticona. Tam byli... Nie dostrzegłam ich. Zwróciłam jednak całą uwagę na Megatrona. Wpatrywał się we mnie ujmującym spojrzeniem swych władczych, urzekających optyk, lecz nie czułam się z tym dobrze... strach zastąpił miłość.

- Chciałam kiedyś mieć silnego partnera, który by mnie ochronił... Kogoś, kto wspierałby mnie w trudnych chwilach. - rzekłam cicho, zmuszając się do podejścia bliżej - Ale tobie zależało tylko na mocy... nie na mnie.

- Zależało Aniołeczku... I wiem doskonale, że pragnęłaś mnie równie mocno jak ja ciebie... - zmrużył optyki, szczerząc się na wpół w uśmiechu, na wpół w groźbie - Lecz teraz wygodnie ci teraz zwalać na mnie winę, sama jednak obiecałaś mi "zająć się" autobotami.

Nieprzyjazny szmer zaskoczenia rozległ się wśród żołnierzy. Autoboty wymieniły jednoznaczne spojrzenia, a moi poddani patrzyli po sobie skonsternowani. Zacisnęłam pięści. Przebiegły scraplet... Posieje zamęt i zwróci ich przeciwko mnie!

Mówiłam ci, byś szybko go zgasiła. Teraz będziesz mieć ich wszystkich na procesorze.

- A ty przysięgałeś zostawić ich w spokoju. - rzekłam, okrywając ramiona skrzydłami tak, by nie było widać drżenia moich dłoni - Niegdyś przysięgałam, że nikogo nie skrzywdzę... nie będę się mścić. Ale tacy jak ty skutecznie zrewidowali moje poglądy.

- I co masz zamiar zrobić? Zaatakujesz mnie? - uśmiechnął się kpiąco, podnosząc się na równe nogi. Dłonią trzymał się za prawy bok. - Drżysz ze strachu... niesłusznie kochanie. Nic złego ci nie zrobię. Wybaczę nawet ten atak, jeśli tylko wrócisz ze mną na Nemezis...

Cofnęłam się o krok, na co on wyszczerzył się kpiąco i postawił krok bliżej, lecz nagle stęknął i zachwiał się. Arcee strzeliła mu w plecy z zaciętą miną.

- Ani kroku... - warknęła głucho, podchodząc nieco bliżej, jak i reszta żołnierzy.

- Jak śmiesz się odzywać do Królowej w taki sposób?! - warknęła Speeddeath, patrząc na niego z obrzydzeniem.

Wypuściłam powietrze przez usta i strzepnęłam skrzydłami. Tchórz... weź się w garść! Podkopujesz własny autorytet! Zacisnęłam zęby i transformowałam dłoń w ostrze.

- Nie ważne, czy jesteś moim przyjacielem, czy wrogiem: jeśli spróbujesz podnieść rękę na moich podopiecznych... - rzekłam, unikając jego wzroku i unosząc dłoń - To bez wahania ci tę rękę odrąbię.

Ruch był szybki. Klinga świsnęła w powietrzu. Poczułam silne szarpnięcie, a jednocześnie rozległ się głośny szczęk pękającego metalu oraz jęk Lorda, spinającego siłowniki. Otoczenie drgnęło, gdy moja broń twardym ruchem przecięła kable i wzmocnienia ramienia więźnia. Potężne ramię upadło z hukiem na ziemię, iskrząc delikatnie na złączeniu. Megatron pochylił się, łapiąc się za ranę. Jego urzekające, rubinowe optyki wpatrywały się we mnie, zaskoczone.

Lecz nim ktokolwiek zdołał cokolwiek powiedzieć czy zrobić, w jaskini rozległy się szum silników i charakterystyczne kwiki zarzynanych koni. Z górnych wejść przyleciała do jaskini cała armia robali i klonów, po czym rozpoczęła zmasowany ostrzał. Odskoczyliśmy na boki, unikając pocisków. Szlag... Natychmiast zaczęliśmy oddawać strzały, jednak ilość przeciwników zrobiła się przytłaczająca... Musimy uciekać!

Gwizdnęłam głośno, przeciągle, zagłuszając strzały. Moje boty zerknęły na mnie szybko, zaraz jednak ruszyły do akcji. Speeddeath złapała Arcee, Redflame Bulkhead'a, Seaside Bumblebee, a Speedfire ścisnął Oldblooda, po czym każde z nich wyciągnęło srebrną kulę i rzuciło nią o ziemię. Momentalnie otoczyły ich chmury dymu, niektóre wydały z siebie oślepiający błysk, lecz gdy się rozwiały, botów już nie było. Wszyscy teleportowali się w bezpieczne miejsce, prócz mnie. Ja bowiem rzuciłam się na bok, do ciała Greenfire'a, przeskakując nad przeciwnikami i unikając walk.

Prześliznęłam się pod nogami jakiegoś robala, zrobiłam przewrót w przód, transformując się w predacona i zionęłam potężnie ogniem, odstraszając na chwilę wroga. Zaraz jednak zmieniłam się z powrotem, szukając największej kuli w schowku. Przesłałam więcej energii do lewej dłoni, mierząc z niej do wroga. Vechicony cofnęły się nieco, wystraszone, natomiast Insecticony kontynuowały ostrzał.

Nagle, wśród tłumu decepticonów dostrzegłam znajomą twarz. To niemożliwe... Iskra rozpaliła we mnie koszmarny ból, lecz nie mogłam przeczyć faktom. To on stał przy swoim dawnym panu i pomagał mu wstać razem z Dreadwingiem. Naraz uniósł wzrok, popatrzył na mnie i uśmiechnął się złośliwie, kłaniając prześmiewczo. Po tym wszystkim co razem przeszliśmy... jak mógł?!

Mówiłam ci Angelbotko: marnowałaś na niego czas! Trzeba było skupić się na swoim treningu.

Nagły ból kolana otrzeźwił mnie. Wróg postępował w moją stronę, nieco niepewnie, acz stale. Syknęłam, wyciągając wreszcie właściwą kulę i cisnęłam nią z wielką siłą w podłoże, zaciskając dłonie na ciele Green'a. Momentalnie spowila nas ogromna chmura dymu, a szybki teleport przeniósł nas w okolice źródeł Bia - jednego z dopływów Amazonki, skrytego głęboko w dżungli. Zachwiałam się lekko, wspierając się o ciało smoka. Moja Iskra...

- Pani!

- Wszystko dobrze?!

- Co to wszystko miało znaczyć?!

Stęknęłam cicho, rozsuwając maskę z ust. Zmęczenie i ból rozmazywały mi lekko obraz, a w procesorze szumiało nieprzyjemnie. Jeszcze nie jest źle, ale muszę jak najprędzej znaleźć się u Bluespark. Dłonie mi zadrżały, lecz wyprostowałam się i spojrzałam na obecnych. Nie wolno mi okazywać więcej słabości, niż już pokazałam... Nie ma też czasu na analizę tego, czego się dowiedziałam. Ulżę sobie w samotności, gdy nikt nie będzie patrzył. Na razie przybrałam maskę spokoju na twarz, chcąc uspokoić wojowników.

- Wszyscy cali? - popatrzyłam po nich badawczo

- Nic nam nie jest. - żachnęła się Speed.

- Twoja noga... - pisnął Bee.

- To nic takiego. - odparłam automatycznie i zerknęłam na dowódcę drugiego oddziału - Porucznik zdradził, tak jak się spodziewaliście... niech sprawdzą jak wiele szkód mógł nam wyrządzić. - rzuciłam skrótowo, przełykając napływający do ust energon. Błysnęłam optykami, rzucając szybkie spojrzenie smokowi - Speedfire, zabierz ciało Greenfire'a... i zdajcie raport Blackblade'owi.

- Tak jest... - bąknął Fire.

- Jak każesz Pani, ale...

- Zadzwonię wieczorem. - rzuciłam cicho, odwracając wzrok - Wracajmy do bazy.

- Tak jest.

Oddziały rozdzieliły się z wyraźnym zakłopotaniem. Okryłam się szczelniej skrzydłami, pocierając ukradkiem ramię. Przed optykami wciąż miałam rubinowe, urzekające spojrzenie Lorda. Przeszywający... Jak Knight! Zniszczą mnie obaj!

Weź się w garść! Słaba Femme...

- Rachet, otwórz nam Most powrotny. - rzekła twardym głosem Arcee.

- Oczywi... - niespodziewanie jego słowa zagłuszyły krzyk i strzały, a połączenie się urwało.

- Co na Wszechiskrę?

- Atakują nas?!

Stęknęłam cicho, zaciskając zęby. Obraz rozmazywał mi się coraz bardziej, a szum stawał się tylko głośniejszy. Kolejna walka... Ile jeszcze?

Opanuj się Angelbotko! Potrzebują cię.

Racja. Błysnęłam optykami, otwierając nam portal do bazy.

- Za mną! - rozkazałam, nasuwając maskę na twarz i transformując dłonie w ostrza.

Uważaj tylko, by nie przesadzić, bo czas skończy ci się jeszcze szybciej! - syknęła Ciemność.

Spróbuję... Iskra bolała piekielnie, tak jak i kolano, lecz nie stawałam, idąc twardo przed siebie. Gdy tylko stanęłam w bazie, przyjęłam pozę obronną, uważając na nogę. Zaraz za mną stanęła reszta autobotów.

Przestraszeni doktorkowie stali przy podeście dla ludzi, osłaniając ich własnymi ciałami. Potłuczone szkło z kilku lamp i zmiażdżone pojemniki chrzęściły pod stopami, a ostre światła z góry raziły wzrok. W powietrzu unosił się zapach strachu i spalonego oleju. Z prawej strony, przy panelu Mostu smajaczył mi jakiś granatowo-czerwony, ogromny kształt. W miękkim szumie dźwięków usłyszałam niespodziewanie cichy, wystraszony bas, który przyprawił mnie o ciarki. Mówił jakieś dziwne słowa... jakby moje własne imię, ale... po cybertrońsku? Ależ... zamrugałam lekko, zdezorientowana, lecz nie opuszczałam gardy. Wieczna czujność! To może być podstęp. Zacisnęłam na chwilę powieki, a gdy znów je otworzyłam... Iskra zamarła mi w piersi.

Jasne, niepewne spojrzenie lustrowało mnie od góry do dołu. Zęby zagryzały wargę, a blaster wciąż mierzył w moim kierunku. Nie dygotał, nie krzyczał, po prostu patrzył niepewnie, jedną rękę trzymając na panelu Mostu. Nie wierzę... Transformując dłonie z powrotem, prostując się na ile pozwalała mi ranna noga. Mech po dłuższej chwili również opuścił broń, lecz nie przemienił jej, nie ufając nam. Patrzyliśmy na siebie w milczeniu, a nasze wentylacje pracowały szybko. On żyje...

Świat wokół rozmazał się w niewyraźne plamy, wyraźnie widziałam tylko jego. W głowie szumiało mi ze zmęczenia, a Iskra raziła, zwiększając z każdą chwilą siłę, lecz starałam się tego nie okazywać. Obudził się! Ale... czy to nie jest sen? Czy mi się po prostu nie wydaje? Rozsunęłam maskę z twarzy, powoli kuśtykając w jego stronę. Bot drgnął, lecz po chwili sam zbliżył się ostrożnie. I chociaż milczał, jego wzrok zdradzał wszystko, czego potrzebowałam wiedzieć: był zaskoczony, niepewny, chociaż miał w sobie krztynę nadziei. Dokładnie tak samo jak ja...

Naraz zadrżały pode mną nogi. Zachwiałam się niebezpiecznie, czując że nie uda mi się utrzymać w pionie. Stęknęłam cicho. Słaba Femme... Jaki z ciebie przywódca, skoro nawet nie umiesz udać przed sojusznikami, że jesteś silna?! Skrzywiłam się lekko, lecz nagle dwie duże dłonie podtrzymały mnie w pionie. Uniosłam głowę i napotkałam lekko wystraszone spojrzenie jego błękitnych optyk. Wyprostowałam się z jego pomocą, ściskając jego ramię. On naprawdę się wybudził... Spazm długo powstrzymywanego płaczu wstrząsnął moimi ramionami. Przytuliłam się mocno do granatowo-czerwonego bota, okrywając nas skrzydłami. Chociaż ty mi zostałeś... Piękne wspomnienie słodkiej przeszłości...

- Przepraszam... że cię zostawiłam... Nie powinnam była... - wyszeptałam drżącymi wargami.

Dopiero po dłuższej chwili mech odwzajemnił uścisk, pochylając się i wtulając twarz w moją szyję. Jego ramienia również zadrżały, a mokra ciecz spływała mi po protoformie. Zakryłam nas lepiej, trzęsąc się delikatnie ze zdenerwowania. Coraz więcej wysiłku wymagało ode mnie ukrywanie cierpienia Iskry. Niech to się wreszcie skończy... już wolę zgasnąć, byle już tylko nie bolało... byle nie czuć wyrzutów sumienia, złamanej Iskry, strachu... Kilka łez spłynęło mi po policzkach, a powstrzymywana w piersi moc poraziła paraliżująco ciało. Błagam...

Jego uścisk stał się tak mocny, że czułam doskonale jak bije mu Iskra. Wsłuchałam się w to, bezskutecznie usiłując uspokoić wewnętrzną burzę. Energon zalewał mi usta i spływał po klatce piersiowej, pod płaszczem. Serce raziło koszmarnie, brocząc obficie paliwem. Czułam wręcz jak powstają kolejne pęknięcia. Nie mam sił na to... błagam przestań...

Obezwładniające zmęczenie brało górę nad wszystkim innym i rozluźniało siłowniki wbrew mej woli. Ciało przegrywało z bólem i pękającą Iskrą. Wsparłam się o mecha całym ciężarem, pusto patrząc przed siebie. Jakieś miękkie, zmartwione dźwięki rozległy się przy moim audioreceptorze, ale nie miałam sił ich analizować. Nie mogę paść...

Przestań się katować, bo do reszty ci spęka! - warknęła Ciemność - Zrobiłaś co mogłaś, a teraz śpij. Iskra musi się ochłodzić.

Było coś w tym nakazie, co sprawiło, że resztka sił mnie opuściła. Gładko wśliznęłam się w niebyt, pozwalając mrokowi ogarnąć głowę. Chociaż na chwilę...

Hej hej!

Kolejny rozdział za nami :D A chociaż teraz będziemy odpoczywać od wstrząsających akcji, to nie znaczy to iż będzie mniej ciekawie ;)

Mam tylko nadzieję, że was nie nudzę hah

Miłego dnia/popołudnia/wieczoru/nocy kochani!

~Angel

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top