Stare czasy
To był jeden z ostatnich dni poszukiwań. Oddziały z Wyspy przeszukały niemal całą planetę w poszukiwaniu pozostawionych na śmierć rannych. Ilość odnalezionych z obu frakcji była tak wielka, że zdecydowano się wznieść ogromny, tymczasowy lazaret wśród ruin Jakonu. Tam było najbezpieczniej. Nie przenoszono ich na Wyspę, ponieważ większość ocalałych była przerażona obecnością predaconów i samej Beautifuldeath, a jak wiadomo, strach powoduje agresję. Obawiano się, z resztą całkiem słusznie, że mogą zaatakować poddanych Królowej Bezfrakcyjnych.
Na szczęście, wraz z upływem czasu, dawało się im przetłumaczyć to, że boty bez emblematów nie są tchórzami, ale tymi, którzy mięli odwagę sprzeciwić się przymusowi przypisania do jakiejś strony. Ta perspektywa i poglądy zaimponowała wszelkim autobotom oraz decepticonom. Jeszcze nigdy nie patrzyli na to w ten sposób...
Wszyscy byli zmęczeni wojną, ale i zawiedzeni tym, że nikt nie wrócił ich szukać. To było wielce frustrujące oraz stanowiło powód, dla którego Cybertrończycy postanowili przystać do Bezfrakcyjnych. Zajrzeli śmierci prosto w oczy i zdawali sobie sprawę z wartości swojego życia. Już nigdy nie chcieli walczyć za sprawę, dla tych, którzy o nich zapomnieli, gdy przestali się liczyć.
Część z ocalałych postanowiła przenieść się na Wyspę, ale większość mimo wszystko zdecydowała się polecieć w kosmos i znaleźć własną, bezpieczną przystań. Oczywiście zamierzali utrzymywać kontakt z Ziemią i tymi, którzy wyrwali ich ze szponów śmierci, ale... nie chcięli zostać. Między ocalonymi zapanowała milcząca umowa, powstała na skutek ich własnych wniosków, dotyczących szczodrości i dobroci Femme o granatowo-srebrnych optykach.
Tak na prawdę, gdy poznali prawdę na jej temat... czuli się zażenowani i zakłopotani stosunkiem jaki mięli do niej. Zwłaszcza, że Skrzydlata przy każdym z nich czuwała, z każdym porozmawiała, dla każdego miała słowo otuchy oraz wsparcia... Głupio by im było teraz od tak zamieszkać na jej planecie, zabierać jej energon i ogólnie żerować na dobrej Iskrze przywódczyni botów.
Wraz z tą wielką grupą, na taki krok zdecydowała się ponad setka obecnych mieszkańców Wyspy. Ci z kolei nie mogli usiedzieć na miejscu, chcieli odkrywać kosmos i byli przygotowani na konsekwencje tej decyzji. Nie bali się zagrożeń ze strony nieznanego.
Z racji wielkiej ilości chętnych do odlotu, fioletowa botka nakazała im podzielić się na cztery oddziały, którym wyznaczyła opiekunów. Wszystkie z nich miały współpracować w budowie czterech oddzielnych statków kosmicznych, ale później miały się rozjechać, każdy w swoją stronę. Femme podjęła taką decyzję ze względu na to, że tak było po prostu bezpieczniej dla wszystkich.
Teraz siedziała samotnie, w formie stalowej pantery, na ruinach jakiegoś wieżowca i obserwowała jak ci zupełnie wyleczeni radzą sobie z łataniem dziur oraz sprawdzaniem systemów kilku starszych transportowców. A skąd one się wzięły? A no stąd, że botka nigdy nie zapomniała gdzie jej zagorzali przeciwnicy opychali przestarzały sprzęt i nakazała swoim smokom przenieść cztery mniejsze statki w to miejsce.
Jej myśli krążyły wokół tego rychłego wylotu. Zastanawiała się, jak wielu nie zdołała uratować, a także ilu z nich mogłaby, gdyby tylko pozostała samotnie na straży. W głębi Iskry czuła, że znów zrobiła za mało... że znów zawiodła, bo nie postarała się wystarczająco. Te myśli przygniatały ją poczuciem winy za każdą zgaszoną Iskrę. Czuła się tak źle, jakby ona sama zadecydowała o ich smutnym losie...
- Halo Dżidżi! Słyszysz mnie?
Podniosłam zmęczony wzrok i spojrzałam na skrzekliwego sokoła, który przerwał mi rozmyślania. Usiadł on na krawędzi łóżka i przyglądał mi się.
- O co chodzi Bustfire?
- Pytałem jak ci odpowiedziała Blue na twoją prośbę.
Poprawiłam się na koi, która była mi miejscem pracy od czterech dni. Cierpiałamna niej w milczeniu, ale nikomu nie mówiłam złego słowa o moim położeniu. Niechciałam zajmować myśli moich podopiecznych swoją osobą.
- Bluespark zrugała mnie za to, że ośmieliłam się wątpić w jej zdolności medyczne, ale widząc mój ból, zgodziła się na dokładniejsze sprawdzenie. Jak się okazało, operacja przeprowadzona cztery dni temu była poprawna. - powiedziałam spokojnie i ugięłam nogi, by utworzyły mi podpórkę pod mój detpad. Bust natychmiast z tego skorzystał i usiadł na moich kolanach, uważając, by nie nabić się na nagolenniki - Wszystko ze mną w porządku. Moje ciało reaguje po prostu w ten sposób, ponieważ o ile przyzwyczaiłam się do obecności młodego, o tyle moje receptory jeszcze nie.
- Jak to? - zdziwił się sokół, przyglądając mojej osobie.
- Po połączeniu muszę przestawić się na działanie w nowych warunkach i... przestawiam się w bólach. - westchnęłam - Blue triumfowała, ale stwierdziła, że nie mogę w tym stanie pracować. Kazała mi pozostać przez tydzień w stanie spoczynku, a wy mieliście mnie pilnować.
- A i o to była cała awantura przez dwa dni?
- Tak... ciebie na tym nie było?
- No nie, bo kazaliście mi pilnować w nocy Sparksów, a jak przychodziłem rano to spałem.
- Ach tak... no cóż, opowiem ci. - spojrzałam na niego, masując lekko tors - Oczywiście zaprotestowałam przeciwko takiemu marnowaniu czasu, ale oni byli również bardzo stanowczy. Ostatecznie wystosowaliśmy kompromis: pozostanę w pokoju pod warunkiem, że będą mi przynosić raporty.
- To tłumaczy dlaczego obok łóżka stoi stos detpadów... - pokiwał łebkiem.
- Ta... a właśnie. Czy mógłbyś to odnieść Silverstar i poprosić ją, by przestała podrzucać swój detpad? Nie zabiorę jej na misję. - podałam mu płaskie urządzenie z wierzchu stosiku tuż obok.
- No dobra... - sokół chwycił przedmiot w pazurki.
- Ale wróć tu proszę. - pogłaskałam go po głowie i uśmiechnęłam się delikatnie.
Stalowy ptak zaskrzeczał radośnie, po czym wyleciał z części sypialnej. Harmonia otworzyła mu drzwi i już po chwili zostałam sama. Westchnęłam cicho. Czuję się tak, jakbym wymigiwała się od pracy... niby moi podopieczni powinni sobie sami poradzić, ale na Wszechiskrę! Jestem mimo wszystko ich opiekunką i powinnam osobiście doglądać pewnych spraw.
Spojrzałam na swoją protoformę. Dziwnie mi... moi właśni podopieczni zbuntowali się przeciwko mnie i nakazali mi wysypiać się, przyjmować dużo energonu, nie przemęczać się... Trochę to irytujące, zwłaszcza, że zajmowałam się setkami Iskrzeń, między innymi predaconów. Doskonale wiem, co powinnam robić, a oni traktują mnie jak... Iskrzenie. Umiem sobie radzić sama.
Podniosłam się do siadu i oparłam plecami o ścianę, przy której stała koja. Skrzywiłam się delikatnie, gdy poczułam lekki ból procesora. Ku mojemu nieszczęściu okazało się, że w tej formie odpuszczono mi jedynie czułość protoformy, bóle brzucha, wrażliwość na zapachy oraz nudności. Poza tym cierpiałam prawie tak, jak w formie człowieka, no może nieco mniej.
Nagle dostałam wiadomość na specjalnym serwerze, który założyłam z Harmonią dla wszystkich mieszkańców Wyspy oraz naszych przyjaciół. Miałam zapis rozmów z państwem Sparks, moimi oficerami, Stevem, Milesem, a ostatnio do mojej listy dopisałam również Karen i Soundwave'a. Tego ostatniego tylko z jednego powodu: gdyby kiedykolwiek stało się coś, co zagrażałoby jemu oraz mojej Darkshadow. Jeszcze nigdy jej nie użył, więc nie martwiłam się, że z czymś sobie nie radzą.
Sprawdziłam adres wiadomości i lekko uniosłam łuki optyczne. Okazało się, że to panna Sparks... Przysłała mi filmik. Odpaliłam go.
Moim optykom ukazała się uśmiechnięta twarz mojej podopiecznej. Siedziała na tej żółtej kanapie w bazie autobotów razem z dzieciakami, które też uśmiechały się do obiektywu kamery.
- Cześć Dżidżi! - przywitała się z entuzjazmem - Jak tam się czujesz? Powiem szczerze, że martwimy się trochę o ciebie. Nie pokazujesz się i nie piszesz...
- Trochę nam pani narobiła kłopotu. - zaśmiał się nieco nerwowo Jack - Mama była bardzo zdezorientowana, tak jak boty...
- Ale wszystko im wyjaśniliśmy! - Miko była wyjątkowo wesoła - I już się na panią nie boczą.
- A my dzwonimy... nagrywamy film, by pani podziękować za te superowe prezenty. - oznajmił chłopak, a Rafael wszedł w zasięg kamery podając szesnastolatkowi i koleżance to, co im przywiozłam.
Cała czwórka zaprezentowała mi z entuzjazmem swoje rzeczy. Nadakai dostała deskorolkę z wizerunkiem głowy preacona, która w ekstremalnych sytuacjach mogła przyśpieszać jazdę. Raf otrzymał specjalne okulary, które oprócz swojej podstawowej funkcji miały możliwość połączenia się z internetem i dzwonienia do bazy botów. Natomiast młody Darby mógł dzierżyć z dumą dopracowany przeze mnie projekt zegarka, który oprócz całkiem niezłego wyglądu, mógł się łączyć z internetem i wysyłać sygnał alarmowy do ustawionego przez niego miejsca. A Kar dostała grubą, ciemnobrązową bransoletę, która mogła na rozkaz rozprostować się i zamienić w elektryczną nahajkę o wysokim napięciu.
Nagle Karen wstała i zbliżyła się do kamery. Chwyciła ją i obróciła w drugą stronę, pokazując poważnego Racheta, pracującego przy swoim komputerowym stanowisku. Z tego co zdążyłam zobaczyć, monitorował sytuację Optimusa oraz Bumblebee.
- On ci oczywiście nie podziękuje, bo to gburus pospolitus. - powiedziała ze śmiechem - Ale też jest chyba wdzięczny za mikroprocesor. Zamontował go dopiero po kilku godzinach i od razu komputer przyśpieszył działanie.
W tym momencie medyk spojrzał na nią i warknął coś ze złością o tym, że ma przestać nagrywać, bo jej zabierze telefon. Nastolatka zachichotała i obróciła kamerę do siebie.
- Odpowiedz nam szybko. Tęsknię za tobą i martwię się trochę. Oni z resztą też. - uśmiechnęła się, a przy niej stanęły dzieciaki i wszyscy pomachali do kamery - Trzymaj się! Wyślę ci to z dachu.
W ostatniej klatce widziałam jeszcze Arcee w tle, która rozmawiała o czymś z panią Darby. Na tym video się zakończyło. Uśmiechnęłam się do siebie. Miło z ich strony, ale... nie mogę wysłać im filmu bez ujawnienia gdzie jestem oraz co się ze mną dzieje. Popatrzyłam na uśmiechnięte twarze dzieciaków i westchnęłam cicho. Chyba,że... wyślę im nagranie dźwiękowe. To powinno rozwiązać moje problemy.
Wybrałam w opcjach nagrywanie oraz wskazałam miejsce zapisywania pliku na pulpicie. Westchnęłam cicho i podniosłam się lekko. Wcisnęłam start. Przez sekundę milczałam, zastanawiając się jak tu zacząć.
- Cześć dzieciaki. - rzekłam w końcu ochrypłym, zmęczonym głosem - Wybaczcie, że nie nagrywam wam filmiku zwrotnego, ale wyglądam w tej chwili okropnie hah... Miło mi, że prezenty się spodobały. Następnym razem przyniosę wam jakiś drobiazg. - zaśmiałam się lekko, ale śmiech szybko się urwał. Moja Iskra ścisnęła się ostrzegawczo - Cóż, na razie niestety nie będę mogła do was przyjść. Ale mam nadzieję, że to wszystko szybko minie i znów się zobaczymy. - westchnęłam ciężko - Pozdrawiam was i boty. Kar, jakby co, to „Dziadek Jet" czeka na ciebie. Ostatnio MECH skupił swoje siły gdzieś indziej, dlatego możesz już bezpiecznie jeździć do botów. - umilkłam na chwilę - Powiedz Arcee, że żałuję, iż nie udało nam się porozmawiać. Ale cóż... nie sądziłam, że tak źle się poczuję. Ech... Trzymajcie się dzieciaki.
Zakończyłam nagrywanie i szybko wysłałam je do Karen. Odetchnęłam. Sprawa załatwiona.
W tym momencie drzwi się otworzyły i przeleciał przez nie Bustfire ze skrzekiem. Wylądował mi na kolanie.
- No jak tam skrzekułko? - uśmiechnęłam się delikatnie i pogłaskałam go.
- A dobrze. - zaśmiał się głośno i otarł się łebkiem o moje palce - Patrz kogo ci przyprowadziłem.
Spojrzałam w stronę wejścia i uśmiechnęłam się. Proszę proszę...
- Witam! - Blackblade usiadł na skraju pryczy i zaśmiał się wesoło - No co tam chorasku? Od czterech dni cię nie widziałem! Już myślałem, że znalazłaś sobie Mate!
- Oj Blade... A ja myślałam, że znów dostałeś się pod pantofel Seadasch.
- Ohoho! Jakie tu szpileczki latają! - zaskrzeczał Bust.
- Cicho bądź. - mruknął były wrecker - No to co Angel? Wychodzimy?
- Zależy gdzie.
- A na spacer do twoich zwierzaków. Swoją drogą ten rezerwat, który im tu zrobiłaś powinien być oznakowany! Ostatnio jeden z nich omal mnie nie wszamał na kolację.
- Mówiłem ci, że to głupi pomysł by tam iść. Żadne z nas tam nie chodzi, bo tam skoncentrowana dzicz!
- Nic nie mówiłeś, tylko zachęcałeś ty manipulatorze!
Uśmiechnęłam się blado, słuchając ich przekomarzanek. Jak za starych czasów.
- A co cię do mnie tak na prawdę sprowadza? - przerwałam ich małą kłótnię i popatrzyłam na szarego bota.
- A czy musi mnie coś sprowadzać do mojej przyjaciółki? Nie mogę zwyczajnie przyjść, bo tęsknię? - poruszył zabawnie łukami optycznymi, lecz ja posłałam mu spojrzenie pełne ironii - No dobra, jest coś jeszcze. Siedzisz tu długo, a od czasu mojego przylotu nie mieliśmy okazji porozmawiać, ani się zabawić jak za starych czasów. Wciąż jesteś zajęta i nie masz na nic czasu.
- Takie życie niestety. - uśmiechnęłam się blado - Jestem odpowiedzialna za nich wszystkich... Ostatnio po prostu nie mogłam się wyrwać.
- Przesadzasz. - oznajmił sokół, czyszcząc piórka dziobem.
- Za dużo pracujesz. - poparł go mój przyjaciel - Nie mogłabyś pozrzucać obowiązków na inne boty?
- Nie. Rozłożyłam obowiązki na niemal wszystkich i każdy z mieszkańców ma sporo pracy.
- A jednak jakimś cudem oni mogą mieć swoje wolne. - zaskrzeczał Bust - I mają je często, a ty nie.
- Więc czemu ty nie?
- Bo kiedy mam wolne, za dużo myślę. - wstałam ostrożnie, zmuszając Busta do wzlecenia do góry.
Ból procesora natychmiast zaatakował, ale był już o wiele mniejszy niż na początku. Och.. więc Blue miała rację. To mi przejdzie.
- Przestań. Nie możesz wciąż rozpamiętywać tego, co się działo. - przewrócił żółtymi optykami - To nie twoja wina, że ta wojna wybuchła.
- Wiem. Ale może gdybym została, to zdołałabym ich uratować...
- Dżidżi, już to wszystko przerabialiśmy. - westchnął stalowy ptak - Jeszcze przed wylotem tych statków. Nim byś zdołała ocalić jedną osobę, twoja Iskra zostałaby zgaszona.
- Żałuję, że się nie postarałam i nie ukryłam lepiej. - westchnęłam
- Bo miałaś jakiś wybór. - sarknął mech, stając obok mnie - Przecież wiesz, że Pajęczyca i reszta od razu by nas wydali.
- Gdybyśmy zostali, to zginęłabyś ty, my i cała reszta. - sokół usiadł na moim ramieniu - Daj już temu spokój.
- Wiecie dobrze, że to wszystko mnie bardzo dręczy. - pokręciłam głową - Bardzo się staram zapomnieć, ale nie potrafię...
- Bo nie umiesz sobie wybaczyć. - Blade złapał mnie za nadgarstek i uśmiechnął się cwanie - Ale dzisiaj to ja mam władzę i nakazuję ci chromolić te wszystkie raporty, sprawozdania oraz obowiązki lidera! Pójdziesz ze mną!
- Blackblade, nawet nie wiesz jak dużo przypadkowych, wolnych dni sobie zrobiłam w ostatnim czasie. Zamiast pracować wybierałam się do obu frakcji i nic nie robiłam.
- Chyba żartujesz. Czytaliśmy wszyscy sprawozdanie! - obruszył się mech - Gdzie nie pójdziesz, starasz się pomóc, cały czas jesteś spięta i zdenerwowana. Zluzuj śrubki i zabaw się chociaż trochę.
Spojrzałam na twarze moich przyjaciół i westchnęłam ciężko.
- To się nazywa wymuszenie. - stwierdziłam.
- To się nazywa troska przyjaciół. Rusz się wreszcie! - zaskrzeczał Bust.
- Dobrze już dobrze, pójdziemy stąd. Ale macie dać mi kilka minut na rozmówienie się z Harmonią.
- Tak jest szefowo! - ucieszył się mech, a sokół wydał z siebie głośny skrzek radości.
Zbliżyłam się powoli do biurka. Ciężko mi było chodzić, głównie ze względu na lekki ból procesora i Iskry, ale jakoś dawałam sobie radę.
- Harmonio, wypełniłam wszystkie dokumenty. Tobie zostawiam dopilnowanie Iskierek, kopalni i umówienie mi spotkania z Vechiconami na dziś wieczór.
- Tak jest Pani.
Spojrzałam na moich przyjaciół. Stali w gotowości, by iść na ten spacer. Obaj uśmiechali się do mnie z radością i triumfem. Pokręciłam głową. Nie za bardzo mam ochotę iść do zwierzaków. Przychodzę do nich cyklicznie, a jak będę się pojawiać częściej to je oswoję.
Niespodziewanie do głowy wpadł mi pewien pomysł.
- Blade, masz może naziemne alt-mode? - spytałam, podchodząc do nich.
- Tak, a co?
- Co powiesz na przejażdżkę zamiast spaceru?
- W sumie, czemu nie!
- Chwila, a co ze mną?!
- Ty możesz lecieć za nami. - zachichotał Blade.
- Zaraz was oboje przegonię.
- Nie przechwalaj się, bo i tak nikt ci nie wierzy. - prychnął mech.
- Pfha! A umiesz jeździć?!
- Umiem.
- Akurat! Pewnie wyglebisz się na pierwszym zakręcie.
Uśmiechnęłam się delikatnie. Ten ptak potrafi wyprowadzić z równowagi niemal każdego. Otworzyłam nam portal obok biurka i transformowałam się powoli, by nie dać sobie większego powodu do bólu. Jednak oni nic nie zauważyli i dalej się kłócili. Zatrąbiłam więc, odpalając silnik i ustawiając się przodem do wjazdu. Dopiero teraz obydwaj spojrzeli na mnie i Blade transformował się w szarego pick upa 4WD Daci Duster z żółtymi światłami. Wyglądał całkiem nieźle.
Ruszyłam przez portal, który prowadził do jakiejś ustronnej, leśnej drogi na pograniczu Kalifornii i Nevady, blisko ogromnego jeziora Tahoe. To bardzo przyjemne miejsce na jazdę. Może trochę się tam pościgamy?
W trakcie jazdy przez tunel, przywołałam sobie holoformę w nowym ubraniu. Mimo wszystko, na wypadek spotkania jakichś ludzi, powinnam mieć "człowieka" za kierownicą. Niestety jej brzuch nieco się powiększył, przez co było doskonale widać, że, według ziemskiej miary, jestem w drugim trymestrze ciąży. Westchnęłam w Iskrze i ubrałam moją formę w wygodne, jeansowe spodnie, czarne trampki, czarny T-shirt oraz brązową, skórzaną kurtkę.
- No no Dżidżi, zadajesz szyku! - usłyszałam nagle nad maską. Bust leciał bardzo nisko nade mną.
- Nie strasz mnie Bust. Wierz, jakie są moje odruchy. - mruknęłam i stanęłam pod drzewami.
Wkrótce dołączył do mnie Blade. Wtedy zamknęłam portal i warknęłam silnikiem.
- No to jaki plan szefowo?
- Pojedziemy na razie do najbliższego miasteczka. O tej porze będzie dużo miejsca do jazdy.
- To znaczy?
- To znaczy być może znajdziemy się pustych drogach. - sprecyzowałam, przyglądając się reakcji mecha.
Hah... aż mu się długie reflektory zaświeciły, a silnik zamruczał.
- A co ze mną!?
- Będziesz sędziował. - odparł szybko Blackblade.
- Ej no! Chcę coś znaczyć! - zaperzył się ptak.
- Przecież jeśli nie będziesz sędziował, to nikt mi nie uwierzy, że ją pokonałem w wyścigu.
- Raczej będę świadkiem twojej porażki. - zaskrzeczał ptak i zaśmiał się.
- No dobra już dosyć tego. Bust, lecisz do góry, a ty Blade jedziesz za mną. - mruknęłam i ruszyłam przed siebie.
Sokół posłusznie wzleciał na tyle wysoko, by nikt go nie mógł od razu zauważyć. A my wyjechaliśmy z lasu na drogę prowadzącą do najbliższego miasta. Moje słowa okazały się prawdziwe: było niemal zupełnie puste. Było to w sumie ciekawe. Sądziłam, że będzie się tu przewijało więcej ludzi.
- Haha! Nie ma organicznych! - usłyszałam w radiu.
- No to nie musimy się powstrzymywać. - uśmiechnęłam się do siebie.
Od razu znacznie przyśpieszyliśmy. Rozglądałam się uważnie w poszukiwaniu zjazdu na wąski pasek dzikiej plaży przy wodzie, gdy nagle w tylnym lusterku zobaczyłam czerwonego, błyszczącego perfekcyjnym lakierem Astona Martina. Uniosłam lekko brwi. No nie wierzę... Czy to na prawdę on?
- Dżidżi, nie wiem jak ty, ale ja sądzę, że to con. - stwierdził były wrecker.
- No nie gadaj! Po czym poznałeś? Po felgach? - prychnął z radia sokół - Ma na samym środku maski wielki znaczek decepticonów. Ślepy by się skapnął.
- Spokój tam.
Opuściłam szybę i wbiłam spojrzenie w tę piękną maszynę. Decepticon zrównał się ze mną i zawarczał silnikiem, po czym lekko mnie wyprzedził, delikatnie się zbliżając. Ewidentnie mnie rozpoznał i chciał jakoś okazać to, że nie byłam mu obojętna. Uśmiechnęłam się pod chustą.
- I co ty na to Blade? Con rzuca nam wyzwanie.
- Niech uważa, by tego nie pożałował! Pokaż mu kto wymiata Dżidżi! - krzyknął radośnie.
Zaśmiałam się cicho i dałam gaz do dechy. Niech wącha spaliny! Oddaliłam się znacznie od towarzystwa, ale Aston wciąż siedział mi na ogonie. Uśmiechnęłam się i mignęłam raz światłem, po czym skręciłam na plażę.
Gdy jechaliśmy po piasku, mech zrównał się ze mną w jeździe.
- No nie wierzę. - zaśmiał się głośno - Czy to nie sławna Beautifuldeath? A cóż ty tu robisz?
- Nic takiego. Odprężam się. - rzekłam ze spokojem, mknąc coraz szybciej - A ty?
- Jestem tu w tej samej intencji. - odparł niewinnie.
Mówiąc szczerze, chciało mi się trochę śmiać. Że też do tej pory nie połączył faktów...
- Miło mi, że mnie tak szybko rozpoznałeś!
- Takiego lakieru się nie... - przez chwilę był cicho.
W tym czasie wyprzedziłam go i driftując na ręcznym, zahamowałam równolegle do brzegu, a maską w jego stronę. Decept zatrzymał się przede mną z gracją.
- Czemuś ucichł?
- Wiem, że to głupio zabrzmi, ale dopiero teraz zrozumiałem, że to ta maszyna zepchnęła mnie tamtego wieczoru z drogi, botka, która rzuciła moją śliczną osobę w autoboty pod muzeum i ty to jedna i ta sama osoba... - powiedział lekko zażenowanym, ale wciąż bardzo głębokim, zadowolonym z siebie głosem - To znaczy wiedziałem, że to ty, ale jakoś sobie tego nie uświadamiałem...
Zaśmiałam się cichutko. Akurat w tej chwili dotarł do nas Blade, a Bust przysiadł na ziemi.
- No to co? Ścigamy się do miasta i z powrotem?
Odpowiedzią był radosny ryk silników i rozbłysk świateł. Ha... zobaczymy czy będą mi w stanie dorównać!
Hej hej kochani
Jak wam mijają ferie? Pewnie dość szybko haha.
Chciałabym oznajmić, że staram się pisać jak najszybciej i jak najwięcej, dopóki mam wolne, dlatego proszę was, byście uważali na moje pisanie. Jeśli wyłapiecie jakieś błędy, to piszcie śmiało.
Dajcie mi też znać, czy wam się na razie podoba takie wolniejsze tempo. Wkrótce bowiem skład mieszkańców Wyspy ponownie się zmieni ;)
Miłego dnia/popołudnia/wieczoru/nocy
~Angel
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top