Spokój
Nieboskłon usiany był miliardami błyszczących gwiazd, a maleńki księżyc srebrzył nocny krajobraz. Potężne góry w tym świetle zdawały się być uśpioną bestią. Drzewa szumiały cicho razem z rzeką, lekki wietrzyk przynosił orzeźwienie. Cały świat spał głęboko, spokojny i bezpieczny. Aż dziwną zdawała się być myśl że gdzieś w oddali trwała rozstrzygająca bitwa wojny ze sługami Primów. Choć dźwięki śmierci i zniszczenia nie dolatywały jednak do audioreceptorów Skrzydlatej Femme, zdawała sobie ona doskonale sprawę, że jej poddani w tej chwili przelewali energon w obronie swego domu... a ona nie mogła do nich dołączyć. Położyła dłoń na Komorze Iskier, wzdychając cicho. Gdyby nie spękana Iskra, już dawno stałaby razem z nimi, ramię w ramię, na przeciw niebezpieczeństwa.
Zatrzymała się tuż przed płynącymi spokojnie wodami rzeki. Weszła spokojnie na jedną z nabrzeżnych skał i spojrzała w szemrzącą toń. Po chwili jej znaki na plecach, udach i skrzydłach błysnęły blado.
To idealne miejsce. Nikt nas tu nie zobaczy, ani nie usłyszy.
Femme milczała, patrząc pusto przed siebie.
O co chodzi?
- Czy mogłabyś... dać mi chwilę prywatności? - spytała cicho. Głos w jej umyśle prychnął cicho
Dobrze. Pamiętaj jednak o tym, że emocje zaburzają osąd. Spójrz z dystansu na swoje działania.
Zbroja przestała się świecić, a głos umilkł. Femme usiadła, spuszczając nogi w dół. Jej podeszwy zanurzyły się w wodzie.
- Przebaczyć sobie...
Z jej piersi wydostało się ciche westchnienie. Głęboko zakorzenione poczucie winy i silne emocje uniemożliwiały jej chłodny sąd nad samą sobą. Żal ściskał Iskrę. Po dłuższej chwili uniosła głowę, spoglądając w gwiazdy.
- Ileż was przeminęło... Rodzice, Deathplay, Redstar, Skyfighter... Moi opiekunowie, poddani, przyjaciele... - przymknęła optyki.
Życie przesunęło się jej pod powiekami, znów ujrzała wszystkie śmierci i zniszczenie, jakiego była świadkiem. Smutek i żal po stracie ukochanych oraz wściekłość na zdrajców... To wszystko było zbyt silne. Spojrzała w wodę, w swoje ruchome odbicie. Światło padało na jej twarz tak, że tylko połowa jej twarzy była dobrze widoczna, zupełnie jakby miała dwa, oddzielne oblicza. Patrzyła chwilę na siebie, po czym znów zamknęła optyki, koncentrując się. Z pewnym trudem uspokoiła Iskrę i znów zaczęła przyglądać się wspomnieniom, tym razem jednak z pozycji obserwatora. Czy mogła jakkolwiek ocalić rodziców? Według siebie samej tak, ale... Primowie wzięli ich podstępem. Przypomniała sobie stan, w jakim znalazła swoich Stwórców. Nie... i tak zgaśliby w kilka nanocykli. A Death? Walczyła jak lwica o jej życie, a potem tyle godzin szukała jej w innym wymiarze... Nie miała jak jej odzyskać. Redstar wpadł w pułapkę, której nikt się nie spodziewał, Skyfighter był poza jej zasięgiem. W bezpieczeństwo poddanych włożyła całą Iskrę, gdy walczyli, lecz przecież nie mogła być wszędzie i wszystkiego dopilnować!
A wojna domowa? Przecież przewidziała ją dawno... Tylko czy gdyby pozostała zmieniłoby to cokolwiek? Prędzej czy później musiałaby wybrać stronę i stanąć do otwartej bitwy. Przyszedł jej na myśl wygląd botów, które opuszczały z nią Cybertron i zmarszczyła łuki optyczne. Dała słowo, że będą bezpieczni i dopełniła przysięgi. Otworzyła optyki i spojrzała w gwiazdy.
- Zrobiłam wszystko co było w mocy młodej, niedoświadczonej Femme, by was ocalić. I jestem pewna, że o tym wiecie. - uśmiechnęła się blado.
Ulga rozlała się po jej zmęczonej Iskrze, jakby zrzuciła z niej wielki ciężar. Było jej... lżej. Odetchnęła cicho, rozkoszując się nareszcie spokojem. Wiatr zaszumiał, przynosząc słodki zapach łąk. Gwiazdy migotały nad nią, a ich blask odbijał się w ciemnych wodach.
Jak widać twoja własna rada zadziałała. Spokój wewnętrzny przynosi spokój zewnętrzny. Trzeba było zrobić to już dawno temu.
- Tak, tak, miałaś rację. - uśmiechnęła się lekko, dotykając Komory Iskier. Zaraz jednak zachmurzyła się ponownie, zgrzytając zębami - Jak mam jednak im odpuścić? Po tych eonach wojen i wyżynania się wzajemnie?
Nie odpowiem ci na to pytanie. Sama musisz do tego dojść.
Femme mruknęła coś niewyraźnie w odpowiedzi, ponownie wpadając w głęboką zadumę. Zastanawiała się nad losem i swoimi poddanymi. Jak dalej rozwinie się akcja? Czy uda im się odbić Harra-Noccri? Strategię na przejęcie stolicy planowała osobiście od kilku tygodni... Jak wielkie straty poniosą? Planeta znana była z zaprawionych w bojach wojowników, co jakiś czas walczących ze sobą na wzajem, ale... każda wojna przynosi pewne straty. Nie można ich uniknąć. Ilu powróci żywych? Czy Starscream wywiąże się z dowodzenia swoim oddziałem? A jeśli zginie w trakcie walk?
Powoli podnosił się szary świt nad uśpioną planetą. Femme westchnęła cicho. Należało już powrócić do wioski. Wstała powoli, zwracając się w stronę lasu i... nagle usłyszała świst machających skrzydeł. Zatrzymała się, nasłuchując.
- Mathama! Mathama!
Ledwie odwróciła się do źródła głosu, a coś śmignęło jej przed optykami i wbiło się w wodę z głośnym chlupotem. Przed ochlapaniem uratował ją tylko refleks i skrzydła. Dopiero po dłuższej chwili opuściła je, strzepując stanowczym ruchem wodę. Uniosła lekko łuki optyczne. Tuż przed nią, we wzburzonej wodzie leżał młody predacon i dyszał ciężko.
Myśl zmroziła jej Iskrę: przegrali?
- Mathama...! - wydyszał smok - Stolica...!
- Obroniona?
- Zdobyta...! - wydusił i oparł łeb o skałę. Szczęście płonęło w jego optykach.
Udało się... Odetchnęła z ulgą, po czym pogłaskała czule zmęczoną bestię. Koniec przelewu energonu. Będą mogli wrócić na Ziemię.
Wyjątkowo łagodna wojna... westchnęłam cicho, przyglądając się ruinom stolicy z oddali. Minęły dwa tygodnie według ludzkiej rachuby czasu, ale wciąż nie wszystkie zniszczenia zostały naprawione. W końcu trzy czwarte całej tkanki miejskiej uległo uszkodzeniu. Część budynków nie miała okien, kilka ulic wciąż miało dziury, a niektóre smutne, osmolone szkielety dawnych budowli dalej nie zostały wyburzone.
Mogło być gorzej. Los obszedł się z nimi łagodnie.
- No co ty nie powiesz... - przechyliłam na bok głowę, mrużąc optyki.
Poległych w walkach naliczono dwieście trzydzieścisiedem Iskier. Tamtych ponad dwa i pół raza tyle. Tylko skąd Primowie mięli taką siłę? Miliony zginęły podczas wielkiej wojny, a to przecież nie trepy, a normalni Cybertrończycy, w dodatku zaprawieni w walce! Ale jak zdobyli wiedzę o moich smokach? Używali broni zdolnej złapać predacona, a także przebić jego pancerz, czy zablokować oddech. Wydawali się być dobrze przygotowani do tej wojny, lecz jej przebieg sugeruje raczej brak rozpoznania terenu. Kompletnie nie wiedzieli czego tu szukać, grabili na oślep, co z kolei wyklucza zbieranie surowców. Rozproszenie? Nic się przecież nie stało na innych koloniach, nawet Cybertron był spokojny. Może więc rekonesans?
Zbyt duży statek na zwiad Angelbotko.
Spojrzałam na bok, na ogromny krążownik, stojący nieopodal Harra-Noccri. Czterdzieści małych działek, dwanaście większych, ogromna pojemność, przeznaczony dla przewozu żołnierzy. Ogromne zapasy energonu i pocisków na składzie. Tak, masz rację. To zbyt dobrze uzbrojona jednostka. Zmarszczyłam łuki optyczne.
- Może i nie wiem po co tu przybyli, ale jednego mogę być pewna: w końcu wyślą kogoś, by sprawdził co się stało. A wtedy musimy być gotowi.
Jeśli należycie przycisną jeńców, będziesz wiedziała wszystko.
- Och, Catboty już się z nimi rozprawią. - mruknęłam, machając lekko ogonem - Ale w między czasie możemy się przygotować na ewentualną inwazję.
Umilkłam, wpatrując się jeszcze chwilę w miasto i statek. W pewnym momencie do moich audioreceptorów doszedł szum silnika odrzutowego. W tej chwili, w mojej okolicy są dwa mechy, posiadające takie silniki, ale Skywrap prędzej by zadzwonił. A więc to Star... Mech transformował się tuż za mną i wylądował cicho.
- Słucham Starscream. - rzuciłam za siebie.
- Pani. - słyszałam zdziwienie w jego głosie - Predacony są już gotowe do drogi. Czekają na twój znak.
- Bardzo dobrze. Wracamy na Ziemię. - skinęłam głową, odwracając się do niego - Zalecimy jeszcze do generała Skywrapa. Muszę z nim pomówić nim wylecimy.
Con wytrzeszczył lekko na mnie optyki, jakby nie dowierzał temu, co usłyszał. Uniosłam pytająco łuk optyczny, przypatrując się jego minie.
- Wybacz mi, że pytam Królowo, ale czy Sky wraca z nami? - bąknął.
- Nie. Zostanie tu i dopilnuje napraw. - odparłam spokojnie - Gdy skończy, wróci do siebie.
- Rozumiem... - ukłonił się jeszcze raz, opuszczając nisko twarz. Przypatrzyłam mu się uważnie.
- Jeszcze nie raz się spotkacie. - położyłam dłoń na jego ramieniu - Jestem niemal pewna, że będzie prosił o przeniesienie na Ziemię.
Con uniósł głowę i skrzywił się dziwacznie, ale widziałam w jego optykach odrobinę nadziei. Uśmiechnęłam się blado, puszczając go i wznosząc się nieco ponad ziemię. Skinęłam nieznacznie głową. Mech natychmiast podskoczył i transformował się. Wspólnie polecieliśmy w stronę stolicy, do odnowionej strażnicy, której piwnicę przerobiono na tymczasowe więzienie dla części jeńców. Tam rezydował mój generał, obradując wspólnie z przywódcami stad.
Wylądowaliśmy dość szybko, w delikatnym oddaleniu od budynku, bowiem spory ruch wokół tego miejsca uniemożliwiał zbliżenie. Ktoś spawał chodniki, ktoś inny naprawiał oświetlenie, kilka predaconów targało stalowe bele dla budowniczych, bądź wyciągnięte ze statku, odzyskane przedmioty, co chwilę przebiegali różni posłańcy, bądź kroczyły dostojnie Wilkoboty z narzędziami. Na szczęście tłum rozstępował się przed nami, kłaniając się z szacunkiem.
- Królowo...
- Mathama...
Niespodziewanie, tuż przed wejściem, do Starscream'a podeszło kilku młodzików. Rozpoznałam w nich członków oddziału, który mu przydzielono.
- Świetnie walczyłeś poruczniku. Jak prawdziwy Catbot.
- Gdyby nie ty, Thundereye by zginęła.
- Twoja taktyka zapewniła nam zwycięstwo. Dziękujemy.
Star w pierwszej chwili spojrzał na mnie, skonsternowany na sekundę, lecz zaraz przybrał wyraz fałszywej skromności na twarz i z zadowoleniem skinął głową. W jego optykach było jednak widać lekką podejrzliwość. Nie był widać przyzwyczajony do bezinteresownych pochwał.
- Zostań tu Starscream. Zaraz wracam. - mruknęłam i ruszyłam do wieży.
Zebranie odbywało się na drugim piętrze. Wspięłam się tam prędko po schodach, a gdy stanęłam pod drzwiami, te natychmiast się rozsunęły. Ujrzałam pustawe wnętrze z kilkoma fotelami i panelem trójwymiarowym. W środku już czekali na mnie przywódcy wszystkich stad i mój generał.
- Witaj Królowo.
- Dzień dobry. Przejdźmy do rzeczy, co dla mnie macie? - zbliżyłam się o kilka kroków.
- Losy stolicy i jeńców są ci już znane Pani. - zaczęła Tygryska - Ufortyfikujemy pozycje i przygotujemy się na ewentualny atak.
- Jednakże mamy dwa spore problemy z tym związane Aktualnie mamy dwa problemy, które chcielibyśmy jeszcze przedyskutować, zanim wyjedziesz. - mruknął czarny wilkobot, machnąwszy lekko ogonem.
- Królowo, nie jest tajemnicą, że to decepticony jako pierwsze zaczęły klonować predacony. - mruknął ponuro Sharpcanine - Eksperymenty zakończyły się kilka eonów temu, a większość, jeśli nie wszystkie żywe smoki żyją tu, bądź na Ziemi, pod twoją czujną optyką. Stąd też naszą uwagę przykuwa pytanie, skąd najeźdźcy mięli broń do walki z nami?
- Kadra dowodząca nie zdradza nam za wiele. - mruknął z niezadowoleniem Skywrap - Wciąż milczą, jakby im kto przetworniki mowy powyrywał.
- Mnie również to zastanawia. Niestety, na razie nie mamy pojęcia jak położyli łapę na tej technologi. - westchnęłam cicho - Zanim przedstawię moje zdanie, chciałabym usłyszeć drugie wasze zmartwienie.
Obecni spojrzeli po sobie, ale po chwili Skywrap zabrał głos:
- Wszyscy już wiemy co wydarzyło się na Ziemi. Unicron został pokonany, a przepowiednia się nie spełniła. Wyszliśmy z tego wszystkiego cało i...
- Do czego zmierzasz?
- Czy teraz, gdy wszystko się skończyło, wrócimy na Cybertron?
- Na Cybertron? - powtórzyłam głucho, spuszczając wzrok.
Po tylu latach opuszczenia mięlibyśmy wrócić do domu?
Sądzą, że zdołają go z tobą odbudować. Co ty na to Angelbotko?
To jest zły pomysł.
Och... nie spodziewałam się po tobie takiej rozwagi.
- Ekhem... Pani? - uniosłam wzrok, spoglądając w zmartwione oblicze Tygryski - Dlaczego ty... świecisz?
Zamrugałam z niezrozumieniem i spojrzałam po sobie. Faktycznie...
Musisz jakoś się zakrywać gdy rozmawiamy.
Po prostu nie mów nic, gdy jesteśmy na widoku!
- To... nic takiego. Nie przejmujcie się. - potrząsnęłam głową - Cóż... na razie wstrzymamy się z decyzją, przynajmniej póki nie zakończymy wojny na Ziemi i nie upewnimy się, że Primowie nam nie zagrożą.
- Jak każesz Pani... Ale...
- Musimy wciąż być niezwykle rozważni w ruchach, jakie wykonujemy. - założyłam ręce za plecami - Wiem, że wszyscy tęsknią za Cybertronem, ale lepiej zachować ostrożność, niż przelewać energon.
Odpowiedziały mi potakujące pomruki i spojrzenia pełne zrozumienia. Wciąż jednak przypatrywali się znakom na moim ciele z nieufnością. Westchnęłam cicho. Nie dziwię się, sama jestem skonsternowana.
- Z obecnej sytuacji możemy wyciągnąć kilka ważnych wniosków: po pierwsze, wróg miał już kontakt z predaconami, możliwe, że hoduje sobie armię waszych pobratymców. Po drugie, sądząc po ilości wojowników, jakich wysłali w nieznane i jakości statku, zgromadzili sobie wielką armię. Po trzecie, możliwym jest, że skoro znaleźli tę kolonię, to znajdą i inne, a więc musimy się mieć na baczności. Nie wolno nam dopuścić, by znów zajęli taką ilość terenu jak za tym razem. - spojrzałam na nich poważnie - Gdy wrócę na Ziemię, postaram się zmusić walczących do zawarcia pokoju i skupimy się wtedy na umacnianiu naszych planet, a także powrocie do domu. Wszystko jasne?
- Oczywiście Pani.
- Postaramy się jeszcze coś wycisnąć z tych zakutych procesorów. - obiecał Kai.
- Liczę na was. Powodzenia. - uśmiechnęłam się blado.
Skłonili się przede mną na pożegnanie, a ja odpowiedziałam płytkim ukłonem, po czym wyszłam z pomieszczenia. Najwyższy czas wracać.
Zeszłam prędko na dół. Wokół Starscreama stało paru ciekawych opowieści z jego odcinka walki.
- ...a wtedy Oldblood poprowadził predacony od tyłu i wzięliśmy ich w dwa ognie. - relacjonował z zadowolonym z siebie uśmieszkiem - Osobiście powaliłem i pojmałem tamtejszego oficera! Po tym poddali się nam bez oporu. Gdy przeszliśmy dwie przecznice dalej, w okolice elektrowni...
- Muszę niestety przerwać tę opowieść. - rzekłam, stając za nim. Mech drgnął, powstrzymując się od podskoczenia w miejscu - Poruczniku, pora lecieć.
- T-tak Królowo. Jestem gotów. - skłonił się nisko.
- Odchodzisz Pani? - spytał ktoś nieśmiało.
- Nie mogłabyś zostać troszkę dłużej?
- I dopilnować odbudowy.
- Już mnie nie potrzebujecie. Doskonale dacie sobie radę sami. - uśmiechnęłam się łagodnie, zbliżając się o krok - Planeta Bestii nosi najdzielniejsze i najtwardsze transformery, jakie miałam zaszczyt poznać. Jesteście moją siłą i wzorem dla botów innych kolonii. Oni nie mają aż takiej mocy, dlatego potrzebują mojej pomocy. - popatrzyłam po obecnych - Teraz muszę odejść, lecz nie martwcie się: jeszcze powrócę i to nie raz.
Gdy tylko skończyłam, tłum wydał z siebie zadowolony pomruk, który przerodził się w kilka różnych okrzyków:
- Mathama! Mathama! Mathama!
Rozłożyłam skrzydła, przykładając dłoń do Komory Iskier i pochyliłam przed nimi głowę. W podpowiedzi ukłonili się na pożegnanie. Spojrzałam na Starscream'a. Obserwował on to z boku z mieszanką zaskoczenia, niedowierzania i poruszenia.
- Chodźmy... - rzuciłam cicho, wznosząc się w powietrze.
Mój nowy porucznik drgnął, ale posłusznie podskoczył i transformował się, dołączając do mnie. Zatoczyliśmy krąg nad miastem i skierowaliśmy lot w stronę zachodniego łańcucha Korony Predaconów. Półtorej godziny lecieliśmy przy sobie, milcząc. Aż przypomniał mi się przylot - wtedy też milczeliśmy. Ale teraz nie byliśmy tak niezręczni.
Wreszcie ukazało nam się południowe, szare zbocze, pstrzące się wręcz kolorowymi lakierami stada smoków. Ponad pół tysiąca bestii, nie licząc Iskierek i starszyzny, było już gotowe do wylotu.
Na mój widok z grupy odłączył się niewielki smoczek. Machał ciężko i prędko skrzydełkami, bujając się w powietrzu. Nie potrafił jeszcze utrzymać stabilnej postawy, ani optymalnie wznosić się do góry. Widać było jak wiele wysiłku kosztuje go ten lot. Uśmiechnęłam się lekko, zatrzymując przy małym. Moja dzielna Iskierka...
- Mamo zobac!
Moon pochylił się i okrążył mnie parokrotnie, całkiem gładkim lotem ślizgowym. Po chwili jednak zakręciło mu się w procesorze, stracił sterowność i wpadł na mnie. Zdążyłam go jednak złapać. Mały mech transformował się, potrząsnął łebkiem i kichnął uroczo.
- Radzisz sobie coraz lepiej. Jestem z ciebie dumna. - powiedziałam cicho, głaszcząc go czule.
- Wybacz, że zapytam Królowo, ale czemu reszta wciąż siedzi na ziemi? Czemu się nie ruszyli? - spytał cicho Star.
- Według prawa bestii, do przywódcy po walce lub dłuższej rozłące najpierw ma przyjść rodzina, dopiero potem reszta stada. - wytłumaczyłam spokojnie i uniosłam rękę, dając znak do wylotu - Nie wolno ich popędzać, gdyż mogliby to poczytać za obrazę.
Smoki powoli poderwały się z ziemi i wzniosły do naszego poziomu.
- Dziwny zwyczaj. - mruknął mech - A co, jeśli nie ma on rodziny?
- Podchodzą jego przyjaciele. Sam tego doświadczyłeś, gdy wróciłeś z oddziałem. - wysłałam wiadomość do Harmonii i ruszyłam na północ, do umówionego miejsca teleportacji.
- Ale przecież podszedł do mnie tylko Skywrap... i ty Pani.
- No właśnie... - zerknęłam na niego spokojnie i wysunęłam się na przód.
Przeleciałam nad sterczącą z grzbietu zbocza skałą i dałam nura w łagodny żleb górski, między dwa "ramiona" górskie. Smoki powtórzyły za mną cały manewr, powtarzając moje ruchy niczym cień. Kilku sprawniejszych młodzików uniosło się ponad wszystkich, robiąc proste beczki, pętle, ogólnie popisując się przed młodszymi od siebie.
- Mama, zrobie tak kiedys? - spytał Moon, wpatrując się w starszych kolegów.
- Tylko, jeśli będziesz ćwiczył malutki. - uśmiechnęłam się do niego.
Niedaleko, nad lasem przed nami, otworzył się już Most Kosmiczny. Oldblood, lecący po mojej lewej, zaryczał na resztę, a stado posłusznie poprawiło lot tak, by zmieścić się w portalu. Pierwsza wleciałam do środka, przyśpieszając jeszcze trochę. Nie minęła chwila, a moim optykom ukazały się pokruszone skały otaczające Wyspę. Ocean z szumem rozbijał fale o brzeg, wiatr poruszał gałęziami drzew z lasu, a na zielonej równinie pokazali się już moi poddani, wiwatując na cześć zwycięzców.
Obejrzałam się. Smoki wlatywały grupami, które teraz rozdzielały się nad Wyspą. Wodne Predacony skakały do wody, powietrzne trzymały się swoich grupek, gotowych zmierzać na bieguny ciepła i zimna. Na sam koniec przyszedł ogromny opiekun, dawny Alfa wodnych smoków i zaryczał z zadowoleniem. Obserwowałam chwilę, jak grupki lądują na równinach, by odpocząć przed podróżą, po czym zatoczyłam potężne koło nad wszystkimi.
Iskra zaczęła mnie szczypać. Nic dziwnego, już od kilku godzin leciałam... Lecz ból nie był wstanie zepsuć mi powrotu. Wylądowałam gładko na ziemi, oddychając z ulgą. Nareszcie w domu...
* * *
Przymknęłam optyki, przeciągając siłowniki. Podniosłam się do siadu.
- Skończyliśmy?
- Tak. Zamontowałam już rozrusznik na ścianie Komory Iskier i doczepiłam przewód do wyrwy. - wyjaśniała spokojnie, opłukując dłonie - W razie przeładowania przekieruje energię do reszty ciała, zmniejszając ból i zwiększając możliwości bojowe.
- A jak z używaniem mocy?
- Cóż, nadal nie powinnaś mamo. Walka wręcz nie obciąża cię za bardzo, a przynajmniej nie tyle ile emocje czy magia. Przy czym chciałabym zaznaczyć że najbliższy wysiłek czy trening powinnaś przełożyć o parę dni. Masz silne systemy, ale nie dość by robić co zechcesz po takiej operacji.
- Rozumiem...
Twój lekarz zna się na łataniu cię Angelbotko. Ale nie dziwi mnie, że nie próbowała naprawić twojej Iskry.
- Jeszcze by brakowało, by się zabiła. - mruknęłam cicho, wysuwając ostrze i oglądając w jego odbiciu wnętrze Komory Iskier.
- Aha i Pani... Ktoś chciałby się z tobą widzieć.
- Czekają na zewnątrz, czyż nie? - spojrzałam na nią badawczo. Przecież byłam cały czas przytomna, niemożliwe, by ktoś tu wszedł bez mojej wiedzy.
Femme skinęła głową i zbliżyła się do drzwi. Wszedł przez nie Barricade, dzierżący coś w rękach.
- Pójdę sprawdzić jak się czuje Moontear. Jego skan już się pewnie skończył. - oznajmiła Speedlight, wychodząc z pomieszczenia.
- Podobno masz do mnie sprawę Cade. - rzuciłam, chowając ostrze.
- Ja nie Pani. Oni tak. - mruknął były decepticon - Ja tu tylko odprowadzam.
Podszedł bliżej i postawił na stoliku przede mną... Sparksów. Uniosłam łuki optyczne w zaskoczeniu. Małżeństwo wyglądało na przygnębione i zmęczone. Ich opiekun skłonił się i wycofał prędko za medyczką.
Nastała długa chwila niezręcznej ciszy. Patrzyliśmy na siebie, nie bardzo wiedząc jak zacząć tę konwersację.
- Nie sądziłam, że jeszcze się spotkamy. - rzekłam ostrożnie - Myślałam, że odetniecie się od nas.
- Nie podjęliśmy nigdy tej decyzji.
- Jak czuje się Karen?
- Przeżyła załamanie psychiczne... To było dla niej niczym koniec świata. W końcu straciła część siebie. - padła cicha odpowiedź - A ciebie przy niej nie było.
- Na szczęście Jetfire, Bliźniaki, Bustfire oraz twoi medycy zostali z nami i pomogli jej...
Przysięgam, jeżeli znów będziesz się obwiniać, to nie przestanę cię dręczyć póki nie zgaśniesz.
- Żałuję, że nie mogłam być obecna przy jej rehabilitacji, jednak zatrzymał mnie Unicron i wojna na planecie Bestii. - westchnęłam ze zmęczeniem - Dziewczyna była w dobrych rękach. Nie potrzebowała wtedy mnie, a was.
- Jet opowiedział o walkach ze szczegółami. I o tym, jak staraliście się dorwać tych sukinsynów. - mruknął pan Sparks.
- Ale ona potrzebowała też ciebie. Byłaś jej idolką, wręcz częścią rodziny.
- Wybaczcie, ale nie mogłam rzucić wszystkiego i skupić się na niej. - potarłam skroń - Zdaję sobie sprawę, że jesteście na mnie wściekli. Sama byłabym zła, gdyby moje Iskrzenie zostało zranione pod opieką kogoś innego. Zrobiłam jednak wszystko co było w mojej mocy, by ją uratować, a potem zrekompensować straty. I niestety nie zawsze mogę być na miejscu.
Jakże dojrzałe stwierdzenie. Czyżbyś wreszcie dorosła Angelbotko?
- Angel... pamiętam jeszcze czym jest wojna. Walczyłem w Afganistanie. - przypomniał mężczyzna.
- Ale nie dość by pamiętać o odpowiedzialności przywódcy. Próbuję podejmować decyzje najkorzystniejsze dla mojego ludu i sojusznikach. Odsunęłam się, by was chronić. Gdyby Unicron zrozumiał, iż może nas szantażować wami, bylibyśmy zgubieni. - popatrzyłam w oczy moich gości.
- Jednak chyba mogłabyś wysłać chociaż wiadomość, jedno małe "przepraszam"?! - warknął mężczyzna.
- Przyznaję, powinnam była to zrobić. - skinęłam głową - Nie powinnam była milczeć. Szczerze żałuję całego bólu, jaki z naszego powodu został wam wyrządzony. Jednakże chcę podkreślić raz jeszcze, że zrobiłam co mogłam.
Małżeństwo spojrzało po sobie i westchnęło ciężko.
- Masz rację. Nie powinniśmy mieć do ciebie pretensji mimo wszystko...
- Po prostu... ból dziecka dwa razy silniej odczuwają rodzice. Chyba wiesz o czym mówimy.
- Tak. - westchnęłam cicho - Nie winię was, lecz proszę zrozumcie mnie: nie jestem wszechmocna. Jeśli zechcecie odejść, nie powstrzymam was...
- Nie chcemy... nie możemy się od was odciąć. - przerwał mi mężczyzna - Transformery są ważną częścią naszego życia i nie wyobrażamy sobie życia bez was, lecz zarazem nie możemy narażać córki.
- Jak więc zamierzacie rozwiązać nasz problem?
- Przede wszystkim potrzebujemy większej ochrony lub przeniesienia.
- A także czegoś co pozwoliłoby nam się ochronić i bronić w trakcie czekania na wsparcie.
- Daję słowo, że załatwimy jedno i drugie najprędzej, jak tylko się da. - skinęłam głową - Zrobimy wszystko, by ani Decepticony, ani ludzie nie zagroziły wam nigdy więcej.
- Odpłać im za Karen. - rzucił sucho Tom, uderzając pięścią o dłoń. Pomógł Mary wstać z ziemi.
- Zostaną ukarani, tyle mogę wam obiecać. - uśmiechnęłam się słabo, wstając - Czy chcecie opuścić już Wyspę?
- Musimy. Ale, jak sądzę, niedługo się zobaczymy. - Mary uśmiechała się ze zmęczeniem.
- Gdy raz się z wami pozna, nie można już odejść.
Pozwoliłam im wejść na moje ręce i ruszyłam do wyjścia. Za drzwiami czekał na nas, pogwizdując, Barricade. Widząc rozchmurzone małżeństwo, Cade sam się wyszczerzył, zadowolony i przejął ludzi.
- Do zobaczenia. - uniosłam dłoń na pożegnanie.
- Do widzenia Królowo.
Ruszyli do punktu teleportacyjnego. Zdołałam jeszcze usłyszeć zadowolony pomruk mecha:
- Mówiłem, że będzie dobrze...
Zaśmiałam się w Iskrze, obserwując ich chwilę, aż wreszcie odwróciłam się w przeciwną stronę i ruszyłam nieśpiesznie do biblioteki. Było mi przyjemnie lekko na Iskrze. Westchnęłam cicho, rozluźniając siłowniki. Jak dobrze, że udało się już to wszystko załatwić polubownie. Przymknęłam optyki, rozkoszując się spokojem.
Niespodziewanie uświadomiłam sobie, że to koniec... Koniec bólu, koniec wojenki autobotów i decepticonów... Optimus zginął, ale wierzę, że jego ofiara przyniesie dobre owoce. Zjednoczone armie conów i wyspiarzy pozwolą nam obronić się przed Primami i odzyskać Cybertron. Nareszcie... wrócimy do domu. Uniosłam kącik ust.
Nigdy nie jest tak dobrze. Zapomniałaś? Krótko po Nim i ty powstaniesz.
Wyprostowałam się, poważniejąc. Poradzę sobie. Tym razem opowiem wszystko od początku do końca i znajdziemy sposób, by to powstrzymać.
Przechodząc przy rozwidleniu korytarzy, dostrzegłam po lewej, w dość dużym oddaleniu małą grupkę młodych botów. Słuchały one sprawozdania z wojny, które przedstawiał... porucznik Starscream. Po samej jego minie i tonie głosu widziałam, że opowieść jest swego rodzaju przechwałką, jednak obecni nie odrywali od niego spojrzeń, zaciekawieni wydarzeń z jego odcinka walki. Machnęłam lekko ogonem na boki. Dobrze, że go doceniają, mimo wszystko.
Karmią jego przerośnięte ego.
Które Megatron skutecznie zmniejszył. Los nie obchodził się z nim dotąd łaskawie. Taka zmiana podejścia może wyjść mu na dobre.
Albo na gorsze.
Zobaczymy. Ruszyłam w prawo, zamyślając się głęboko. Całkiem ciekawie przyjęto Starscream'a po tym wszystkim. Zdaje się, że wyrobił sobie w predaconach dość silnych obrońców, młodsi są zachwyceni opowieściami o walkach... ale oficerowie dalej mu nie ufają. Zastanawiam się jak to dalej rozegra.
Mechy nie zmieniają się z dnia na dzień. Jego prawdziwa natura prędzej czy później się objawi, a wtedy pożałujesz, że go przyjęłaś.
- I co zrobi po zdradzie? Gdzie pójdzie? Na wygnaniu nie znajdzie pomocy, autoboty go przepędzą, a decepticony zabiją. Jest skazany na mnie.
Nie bądź taka pewna. Nie wierzę, żeby sam z siebie się zmienił. Będzie próbował cię obalić.
- Mogę mu tylko życzyć powodzenia. - zakpiłam cicho, uśmiechając się do siebie - A teraz bądź cicho. Muszę z kimś porozmawiać.
Przytknęłam dwa palce do komunikatora i wybrałam odpowiedni kanał.
- Dzień dobry Harmonio.
- Witaj Pani. Cieszę się, że już wróciliście.
- Ja również. - uśmiechnęłam się nieznacznie - Przedstaw mi proszę obecne sprawy i postępy.
- Przykro mi, ale doktor Speedlight zabroniła ci Pani trenować i pracować...
- Do końca dzisiejszego dnia, wiem. I nie zamierzam łamać jej zaleceń. - wkroczyłam do biblioteki, ściszając głos - Ale chcę tylko poznać obecną sytuację.
- ... Jak sobie życzysz Królowo. - jej głos towarzyszył mi, gdy kroczyłam cicho wgłąb biblioteki do archiwum połączonego z małym muzeum - Naprawa większości uszkodzeń została zakończona. Trwają pracę nad naprawieniem operatora linii alarmowej. Wszyscy rekruci, zwerbowani z Nemezis, zakończyli pozytywnie trening i egzaminy. Wydobyto cały stop E-777 jaki zawierał Trójkąt Bermudzki. Trwają badania. Wykopaliska energonu: bez zmian. Produkcja Energonu Primusa: rozwinięta. Zapasy odłożono do magazynu. Dział Mechaniki zakończył prace nad projektem "Praxis". Złożyli prośbę o pomoc przy rozwinięciu "Praxis_2.0".
- Naturalnie jej udzielę. Co jeszcze? - przyłożyłam dłoń do skanera, by otworzyć drzwi i iść dalej.
- Lokalizacje z mapy Blackblade'a zostały w 74% sprawdzone, a uratowani ściągnięci do czterech kolonii. Przysłano nam obszerny raport w tej sprawie.
- Bardzo dobrze. Jutro to przejrzę. - wstąpiłam w ciemny korytarz - A co dzieje się na Ziemi?
- Ludzcy sojusznicy otrzymali już przelewy na swoje konta. Są bezpieczni i przynoszą regularnie informacje. MECH zniknął z naszego zasięgu. Niepokój wzrasta.
- Przekażemy sprawę naszemu człowiekowi w armii. To ich sprawa, by wyłapać wtyki i zająć się ludźmi.
- Zaobserwowano wzmożoną aktywność decepticonów. Odwiedzają lokalizacje reliktów. Przejęli Kuźnię Solusy Prime. Grupa specjalna Speeddeath dostała rozkaz przyśpieszenia operacji "Skarbnica Jakonu".
- Słusznie, chociaż... I tak zamierzam przekonać Megatrona do opuszczenia planety. - wkroczyłam do windy na poziom niżej - Nic już go tu nie trzyma, wojna jest praktycznie zakończona.
Naprawdę wierzysz, że się na to zgodzi?
- Tak... - mruknęłam cicho, zjeżdżając w dół - A właśnie... Harmionio, co z autobotami?
- Status nieznany. Brak możliwości kontaktu. Ich ludzcy sojusznicy pozostają poza bazą.
Westchnęłam cicho, opuszczając windę i ruszając dalej białym, chłodnym korytarzem, do szarych drzwi. Tak po prawdzie, gdyby nie wojna, to już dawno bym złożyła im propozycję dołączenia do nas, ale teraz... teraz lepiej byłoby ich wybadać. Jestem prawie pewna, że obwiniają mnie za śmierć Optimusa.
- To dobrzy żołnierze, ale raczej podejrzliwi i obecnie wątpię, by byli nam chętni. - rzekłam wreszcie - Na razie możemy im lekko pomagać, ale nie proponujmy jeszcze dołączenia. Są zacięci w swojej wojnie przeciw decepticonom, więc nie byliby szczęśliwi, widząc byłych przedstawicieli tej frakcji w naszych szeregach. Potrzebujemy trochę czasu.
- Oczywiście Królowo. Zakończyłam opis najważniejszych informacji. Czy chciałabyś coś jeszcze wiedzieć?
- Już nie. Możesz się wyłączyć. Aha, tylko powiadom Centrum Dowodzenia, że wieczorem wychodzę. - wkroczyłam do szarego magazynu i natychmiast podeszłam do skrzyń z przestarzałą bronią i gadżetami.
- Naturalnie Pani. Bez odbioru.
Otworzyłam jeden z mniejszych pojemników i uśmiechnęłam się lekko do siebie. Wyciągnęłam moją starą pelerynę płytową ze stopu wolframu i tytanu. Pamiętam jak biegałam w niej po starym Cybertronie... Uniosłam ją do światła. Lekka i trwała, chociaż przestarzała.
Po co ci to Angelbotko?
Zobaczysz, gdy ją przerobię. Powinno ci się spodobać.
* * *
Wylądowałam lekko na ośnieżonej skale, przeciągając się. To był przyjemny lot... usiadłam na krawędzi, zerkając za siebie. Po paru chwilach uparty mech siadł obok i objął mnie w talii. I tak siedzieliśmy, obserwując piękny zachód słońca za morskim widnokręgiem. Z ośnieżonych szczytów gór Atlas, chowające się za delikatną mgiełką słońce wyglądało niesamowicie.
- Tak długo cię nie było. Sądziłem, że mnie porzuciłaś.
- Ty miałeś wojnę z Optimusem, ja z Primami. Musiałam obronić jedną z moich kolonii. - oparłam się o niego, patrząc w złotą tarczę, chowającą się w zielono-niebieskich odmętach.
- Martwiłem się o ciebie. - mruknął basowo - Nie znikaj tak bez słowa...
- Przepraszam. Obiecuję informować cię jak będę musiała na dłużej zniknąć.
Chwilę patrzyliśmy w ciszy jak reszta gwiazdy znika, aż wreszcie powiedziałam:
- To koniec, wiesz? Koniec wojny autobotów i decepticonów...
- Wojna nigdy się nie kończy. Dawna drużyna Prima wciąż próbuje walczyć. - mruknął z niezadowoleniem.
- Zostaw ich mnie. Poradzę sobie z paroma botami. - uśmiechnęłam się blado - Nie będą wchodzić ci w drogę.
Con spojrzał na mnie uważnie, spinając się lekko. Skrzywił się z niezadowoleniem.
- Wolałbym załatwić to osobiście...
- Megatronie, zrób to dla mnie. Nie chcę by zginęli, zabiorę ich z Ziemi na jedną z moich kolonii i nie będą już nam przeszkadzać. Będziemy mogli razem odbudować Cybertron.
- I będzie on tylko nasz... Primowie nie zniszczą go jak zniszczyli kiedyś. - uścisnął mnie mocniej, patrząc na mnie z zadowoleniem - Niech więc tak będzie. Ale... w razie kłopotów zadzwoń do mnie. Wiesz, że możesz na mnie liczyć, nie ważne co się stanie. Nawet gdyby wszyscy cię opuścili, ja będę z tobą.
- Wiem... dziękuję. - spojrzałam na niego z wdzięcznością. Na niego zawsze można liczyć.
- Cóż... skoro postanowione, że odbudujemy nasz dom, to może warto by to uczcić? - wyciągnął niespodziewanie "kominy" z delikatnym, chociaż nieco strasznym uśmiechem.
- Skąd je masz? - zdziwiłam się, odbierając odpowiednik ludzkiego papierosa. Nikt z ocalonych ich nie miał, a te, które są popularne wśród moich ludzi nie dorastają intensywnością do tych - To towar Luksusowy!
- Zachowałem na specjalną okazję... - podał mi gładką, granatową, kulistą zapaliczkę - Zapal Aniołeczku. Pamiętam, że kiedyś to lubiłaś.
Uśmiechnęłam się, zapalając koniec stalowej rurki i zaciągając się dymem. Już pierwszy wdech zrelaksował mnie i uspokoił. Oj tak... tęskniłam za tym smakiem jak... jak za Megatronem. Przymknęłam optyki, wypuszczając chmurę i tuląc się do niego. Con objął mnie mocno, przygarniając troskliwie do swojego boku. Bardzo tęskniłam. Już chyba nie potrafiłabym go znów zostawić.
Hej hej
Jak się macie? Jak tam koniec roku? Liczę, że u was jest lepiej niż u mnie.
Miłego dnia/popołudnia/wieczoru/nocy
~Angel
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top