Kłótnia

Czarna cybertrońska pantera o granatowo-srebrnych optykach siedziała cicho na dachu wysokiego budynku i obserwowała wydarzenia, jakie rozgrywały się na placu przed nią. A tam zebrał się obecnie wielki tłum mieszkańców „Złotej Stolicy" - Jakonu. Na specjalnym podwyższeniu odbywała się obecnie egzekucja, na której byli obecni Primowie.

- Za próbę przeprowadzenia zamachu stanu, skazujemy cię na śmierć przez zmiażdżenie twojej Iskry!

Młody mech o ciemnozielonym lakierze, który stał skuty na podwyższeniu nawet nie drgnął. Było mu to obojętne. Zwłaszcza, że już wcześniej wzięto go na straszne męki. Ledwie mógł po nich stać. Jednak chciał zrobić jeszcze jedną rzecz zanim, jak sądził, zgaśnie.

- Oskarżony ma prawo do jednego życzenia. - powiedział hardo, patrząc w optyki tego, który go skazał: Syriona Prime.

- Zgoda! - zaśmiał się złośliwie Syrion.

Pantera, która siedziała na dachu, teleportowała się na dół, w ciemną ulicę i zaczęła po cichu przemykać wśród tłumu. Na szczęście mimo swojego rozmiaru, potrafiła się poruszać zwinnie i niezauważalnie. Miała zamiar uratować odważnego bota. A on uśmiechnął się szeroko i po chwili zaczął mówić tak groźnym, przejmującym i donośnym głosem, że obecni lekko zadrżeli.

Nie będzie Prime pluł nam w twarz!
Nie będzie rządził zdrajca nami!
Gwiazdy uwolnią naród nasz!

Złe czasy staną się na zawsze snami!

- Zabić go! - warknął z wściekłością Syrion.

Zwierze ryknęło głośno, biegnąc w stronę podwyższenia. Tłum rozstąpił się, strażnicy zaczęli do niej strzelać, ale ona biegła dalej, licząc na to, że jeszcze uda się jej uratować skazańca.

Ale właśnie w tej chwili kat wbił rękę w jego pierś i zmiażdżył Iskrę młodego bota. Pantera ryknęła rozpaczliwie i rzuciła się na oprawcę, ale ten odbił jej atak i boleśnie cisnął nią o ziemię. Zwierze nie poddało się i ponownie wydało z siebie długi ryk, jednak tym razem użyło nieznanej mocy, która sprawiła, że najemnika odrzuciło na druga stronę miasta.

Pantera natomiast wskoczyła na podest i chwyciła za rękę umierające go mecha. Jego Iskra nie została całkowicie zmiażdżona, dzięki czemu miał jeszcze przez chwilę szansę pożyć. Zwierze teleportowało się z nim na dach, z którego obserwowało całe "widowisko". A on tylko szepnął:

- Żegnaj... Angel...

Zgasł tuż przy botce, która nie potrafiła mu w żaden sposób pomóc.

Natychmiast pobiegłam na platformę, czując ból w piersi. Przeskakiwałam po kilka stopni, żeby tylko szybciej dostać się na górę. Łącznie, pokonałam tę trasę w 8.96 sekundy. Rozepchnęłam się w towarzystwie i uklękłam przy Karen.

Dziewczyna faktycznie poruszyła się i otworzyła oczy, patrząc ze zdezorientowaniem na otaczające ją osoby. Gdy wreszcie zawiesiła swój wzrok na mnie, złapała moją dłoń i poruszyła wargami, jakby chciała coś powiedzieć. Mój Boże... dzięki ci! Nie ma większych uszkodzeń, skoro mnie pamięta! Uścisnęłam jej dłoń i delikatnie ją przytuliłam. Skołowana nastolatka odwzajemniła, sycząc cicho. Dalej rozglądała się po pomieszczeniu.

Dziewczyno... ile ty mnie bólu i strachu kosztujesz...

- Oh fuck... - stęknęła, opadając na kanapę - Jackson...

Momentalnie puściłam ją i wyprostowałam się. Biedny nastolatek zrobił minę zbitego psa, Miko zachichotała, a Rafael przyglądał się nam ze spokojem. Zmierzyłam pannę Sparks gniewnym spojrzeniem. A ona popatrzyła na mnie z niezadowoleniem.

- Po kiego grzyba zabrałaś mnie do ich bazy?! - warknęła, wprawiając w osłupienie obecnych - I dlaczego akurat teraz?!

Miny autobotów? Bezcenne. Jednak ja nie śmiałam się z wyrazów ich twarzy. Czułam natomiast wzbierającą we mnie irytację.

- Karen, nie pozwalaj sobie... - powiedziałam spokojnym głosem, siadając na krawędzi łóżka - I tak czeka nas rozmowa o twojej niesubordynacji.

- Prawie go miałam! - prychnęła ze złością - Ale naturalnie "Szefowa wszystkich Szefów" musiała się wmieszać!

Ból w mojej piersi i ciemność w głębi duszy kusiły teraz mocno do wyzwolenia palącej mnie nadwyżki, ale opanowałam się i przywołałam na twarz maskę spokoju.

- Karen Sparks... Wbrew mojemu zakazowi i zdrowemu rozsądkowi pognałaś za tamtym decepticonem. - powiedziałam po polsku, wbijając spojrzenie moich oczu w jej twarz - Sądziłam, że jesteś dojrzalsza i mądrzejsza.

Zapadła głęboka cisza.

- Po jakiemu to było? - spytał osłupiały Bulkhead.

- Nie wiem... - odparł Rachet i spojrzał na dzieciaki.

- Ja też nie... - wyznał szczerze Raf.

- Po buszmeńsku!! - wypaliła nagle Miko - Oni chyba tak wymawiają dziwnie wyrazy!

- Pfha! - prychnęła po chwili Karen i również zaczęła mówić po polsku, kalecząc niektóre wyrazy - Wiesz, sze dałabym mu radę... - skrzywiła się z bólem - I szemu po polsku?! To boli!

- Bo nikt nie zna tego języka moja panno. Jest najbezpieczniejszym wyborem. - powiedziałam groźnie - Po pierwsze: co to za pretensje?! Co to w ogóle ma znaczyć?!

- Poważnie, ktoś wie, po jakiemu one mówią? - spytał Jack, spoglądając na obecnych. Po chwili jego wzrok utkwił w Arcee - Może wy wiecie?

- Jack, nie wszystkie języki z waszej planety udało nam się poznać... - oświadczyła Arcee - Tylko te podstawowe...

Karen przewróciła oczyma.

- Wizisz?! Wiesz przecies, sze ich nie znoszę! - zrobiła szeroki gest - Oni to: nudny boy, zwariowana bunowinisza bez powodu i mięka masa, której jedyną amazing rzecz jest to, że ma motocykl, który nawet do niego nie należeć! - zaczęła już krzyczeć, myląc się i wplatając angielskie słowa z nerwów.

- Uspokój się wreszcie. - powiedziałam chłodno, zaciskając pięść - I nie wygłupiaj się. Byłaś bezbronna wobec tego wroga! Wiesz co czułam razem z Jetem, gdy pognałaś za conem?

- Nic by mi nie było. - burknęła ze złością.

- Dajmy im chwilę prywatności. - wtrącił wreszcie Prime, podchodząc już w swojej normalnej formie.

Spojrzałam na Optimusa i skinęłam mu głową. Dobrze wyczuł ten moment...

Wszyscy rozeszli się z ociąganiem... z wyjątkiem Miko. Ona podsłuchiwała, dopóki Bulk nie zgarnął jej na rękę i odszedł kawałek na bok. Dopiero gdy dziewczyna znikła z mojego pola widzenia, zwróciłam wzrok na Karen.

- Czy ty próbujesz mi coś udowodnić? - spytałam, zakładając ramię na ramię - Dziecko, nie rozumiesz, że my wszyscy się o ciebie martwimy? Gdyby coś ci się stało...

- Jestem barziej doświadczona nisz te dumb kolny, ale one mogą go on mission! - syknęła - Chcę tylko wreszcie wam uświadomisz, sze jestem na tyle dobra w walce, isz mogę go on misja!

- Dziewczyno, czyś ty do reszty oszalała? - nachyliłam się nad nią i złapałam ją za skręconą nogę. Uścisnęłam jej kolano - Nic by ci się nie stało? Gdyby nie to, że moi inżynierowie wykonali motocykl lepiej niż im rozkazałam, byłabyś kaleką do końca swojego życia! Nie skończyłoby się na kilkunastu siniakach, wstrząsie mózgu i skręconej kostce, a na połamanych kończynach, oderwanej nodze, czy też paraliżu!

- Puszczaj mnie! - krzyknęła ze złością, zapominając o tym, że miałyśmy rozmawiać tylko po polsku - Nic takiego by się nie stało, ale ty jak zwykle musisz wszystko robić po swojemu i się rządzić! Jesteś dokładnie taka jak twój fucking father!!! Nie różnisz się niczym od Primów!

Stanęłam w bezruchu, wpatrując się w nią. Czy ona... właśnie porównała mnie... do największego zbrodniarza.... i pomysłodawcy tej wojny...? Powoli się wyprostowałam, patrząc na nią przeszywającym wzrokiem.

- Skoro tak sobie życzysz... Zostawię cię w spokoju panno Sparks. - powiedziałam zimnym głosem po polsku, po czym odwróciłam się i zeszłam powoli po schodach.

Nie mogę w to uwierzyć... Wie dokładnie jaki mam stosunek do Syriona i do Primów, a mimo to odważyła się coś takiego powiedzieć... Ale nie mogę się poddać emocjom, bo rozsadzę bazę. Nawet nie mogę się wyładować... Zacisnęłam pięści. Dobrze.

- Ymm... wszystko w porządku? - zagadnął niepewnie Jack, ale ja nie odpowiedziałam.

Rozepchnęłam się w towarzystwie i wsiadłam do mojego samochodu. Nie mam zamiaru przebywać tu ani sekundy dłużej. Zamknęłam za sobą drzwi i otworzyłam okno.

- Proszę o pozwolenie na wyjazd z bazy Prime. Wrócę tu po tą dziewczynę o 6 rano, gdy będę jechała do pracy. - powiedziałam bezbarwnym, wypranym z emocji głosem, patrząc na Optimusa.

- Zostawisz ją tu? - nie mógł uwierzyć Rachet.

- Nic ci do tego. - odparłam bezbarwnym głosem - Z resztą z wami jest bezpieczna

- Udzielam zgody na wyjazd pani White... - zgodził się po chwili Prime.

- Dziękuję i dobranoc wszystkim. - powiedziałam spokojnie i ruszyłam do tunelu.

Jak tylko wyjechałam z ich bazy, ukryłam holoformę, wrzuciłam wyższy bieg i odjechałam w stronę miasta. Było około drugiej w nocy.

Kiedy tylko upewniłam się, że jestem dostatecznie daleko od bazy autobotów, transformowałam się, zrobiłam przewrót w przód uwalniając skrzydła i wzleciałam wysoko do góry. Na szczęście cały czas miałam przy sobie zakłócacz sygnału, więc nie martwiłam się o to, że ktokolwiek zauważy. Zawróciłam w miejscu i ruszyłam na południowy zachód.

Jak ta mała Srula śmiała w ogóle coś takiego o mnie powiedzieć?! Z resztą nie ważne. Nie wolno mi się rozpraszać. Moim priorytetem jest dopilnować ratunku moich podopiecznych. Zacisnęłam zęby lecąc szybko do wschodniej Australii. W pasie tamtejszych gór mięliśmy (na razie) prosty szyb, który dopiero na około 1000 m odwiertu wgłąb Ziemi ukazał energon i to całkiem niezłą żyłę. Widocznie Starscream wykrył nas i postanowił skorzystać z okazji, sądząc, że to autoboty. Zamknęłam na chwilę optyki. Lecę tak szybko jak mogę... ale jeśli się nie pośpieszę, moi poddani zginą... Otworzyłam szeroko oczy. Czułam, że źrenice się zmniejszyły. Słowa na plecach i kawałku brzucha zabłysły, a ja transformowałam się w wielką predaconicę. Przyśpieszyłam jeszcze trochę, dzięki czemu w niecałych piętnaście minut znalazłam się na miejscu. Zapikowałam i z hukiem wylądowałam przy wejściu do kopalni. Transformowałam się i wskoczyłam do środka.

Przez kilka chwil leciałam bezwładnie w dół, ale w pewnym momencie rozsunęłam skrzydła i wyhamowałam. Szybko przyjrzałam się temu, co znajdowało się na dole.

Kilkupoziomowe pomieszczenie było pełne surowego energonu. Gotowa partia zbierała się obok windy. Było tu dużo bocznych korytarzyków i jaskiń w chaotycznym układzie. Widocznie moi podopieczni natknęli się jakieś wewnętrzne jaskinie. Z boku dostrzegłam ogromne zwalisko głazów. Zawrzał we mnie energon, a ból w piersi się wzmógł. Tam są. Spojrzałam jeszcze na bok. Klony oczyszczały każdy inny fragment kopalni z głazów. Nad sobą natomiast usłyszałam ciche pomruki, świadczące o tym, że predacony po cichu schodzą po wewnętrznych ścianach jaskini. Widocznie dopiero co przyleciały.

Więc udzielą mi wsparcia! Podleciałam wyżej i spojrzałam prosto w ślepia jednej z bestii.

- Przekaż Greenfire'owi, że macie atakować teraz. Nie ma tam przeważających sił, poradziłby sobie nawet jeden z was. - spojrzałam mu głęboko w optyki.

Zaskoczony smok skinął głową i podał wiadomość dalej. Już po chwili piątka predaconów, jaka tu przyleciała, ześliznęła się cicho do pomieszczenia. Na mój znak zeskoczyli na dół, na bezbronne cony i zaczęli zabijać je, zionąc ogniem lub miażdżąc potężnymi uderzeniami ogonów.

Złożyłam skrzydła i robiąc podwójne salto w przód wylądowałam na podłodze jaskini. Zwróciłam spojrzenie na świeżo upadłe głazy. GreenFire natychmiast zasłonił mnie własnym ciałem. Rozłożyłam ręce na boki i zapaliłam na nich złoty płomień. Zaczęłam powoli podnosić kilkadziesiąt ton materii, która przygniotła boty, którym dałam posmakować normalnego życia. Odchyliłam głowę w tył, czując, że pozbywam się bólu z klatki piersiowej oraz wreszcie zaczynam się wyciszać.

Już po chwili udało mi się przenieść kamienie do pustej jaskini obok i uwolnić leżące pod nimi Transformery. Spojrzałam na leżące, pogniecione, poranione, ale jeszcze żywe ciała i ruszyłam między nie, szukając Żniwiarza. Dość dużo czasu zabrało mi znalezienie go. Spoczywał w objęciach SpeedDeath.Odetchnęłam i bez dotykania komunikatora, połączyłam się z Centrum Dowodzenia.

- Proszę o Most Ziemny. Przygotujcie nasz lazaret. Jest wielu rannych.

- Tak jest!

Obróciłam się do predaconów. Właśnie skończyły rozrywać wrogów na strzępy.

- Dobra robota. - pochwaliłam ich zimnym głosem - Zabierzecie rannych na Wyspę.

Podniosłam telekinezą wszystkich rannych lub martwych i ułożyłam ich na grzbietach bestii. Jednak ja sama, osobiście wzięłam SpeedDeath na ręce i przeszłam z nią przez portal. Znalazłam się w hali głównej, gdzie już zebrało się sporo osób chętnych do pomocy przy transporcie rannych. Szybkim krokiem przeszłam przez Most i wkroczyłam do zabiegówki.

- Speedlight! Mam twoja siostrę. - powiedziałam głośno i bezbarwnie z poważną miną - Zajmij się nią.

Botka natychmiast przyskoczyła do mnie z łóżkiem operacyjnym - patrzyła z niepewnością na swoją młodszą siostrzyczkę.

- Dziękuję ci pani... - złapała mnie za rękę i uścisnęła ją

- Na podziękowania czas przyjdzie kiedy będzie bezpieczna. - oświadczyłam, zabierając rękę - Tylko szybko.

Botka skinęła głową i ruszyła do pracy. Ja natomiast poszłam do Centrum Dowodzenia. Operatorzy nocnej zmiany byli mocno zaskoczeni.

- Pani, przecież miałaś być z Karen przez dwa dni...

- Czy coś się stało?

- Zmieniłam plany. - odparłam beznamiętnie, podchodząc do tronu i biorąc moje detpady, które już spiętrzyły się na podłokietniku - Kiedy wrócę z gabinetu, macie mi przedstawić szczegółowy raport o działaniach Transformerów w kosmosie.

Zaskoczeni dyżurni odpowiedzieli zaskoczone „Tak jest" i powoli wrócili do pracy. Ja natomiast ruszyłam do siebie. Dopiero teraz pozwoliłam sobie na pesymistyczne myśli i analizowanie mojej kłótni z młodą dziewczyną. To już druga osoba, która powiedziała mi, że jestem jak Primowie... Może oni mają rację? Za bardzo ich kontroluję? Staram się tylko opiekować nimi najlepiej jak potrafię. A może oni widzą we mnie coś, czego nie widzę ja? Może naprawdę zachowuję się jak moi wrogowie? Weszłam do gabinetu, bijąc się z myślami i zasiadłam przy biurku.

Nie. Nie jestem jak oni. Jestem lepsza niż jakikolwiek Prime kiedykolwiek będzie! Zacisnęłam zęby i zaczęłam wypełniać dokumenty. Mówi się, że w złości ludzie są szczerzy... ale one powiedziały to zaślepione wściekłością, nawet nie tą najwyższą, pełną szczerości, tylko tą prostą, wypełnioną chęcią zmiażdżenia drugiej strony. Nie mogę się tym przejmować bo zniszczę się. A na to właśnie liczą ci, którzy mnie szukają.

Skupiłam się na pracy i do świtu załatawiałam sprawy mojego prawdziwego domu. Czułam duże zmęczenie, ale i tak było warto to wszystko zrobić... Nadgoniłam pracę. Ziewnęłam cicho i wstałam.

- Oj Dżidżi... mówiłem, żebyś poszła spać! Byłoby ci teraz lepiej! - zaskrzeczał Bustfire i usiadł mi na ramieniu.

- Nie potrzebuję snu. Dobrze mi zrobiła ta nieprzespana noc. - mruknęłam bez uczuciowo i ruszyłam do CD - Swoją drogą czy wszystkie nasze zwierzęta dobrze się trzymają?

- Cybertrońskie? Tak.

- A ziemskie ptaki?

- No niby też, ale wyniosły się na krańce Wyspy. Wystraszyły się ryku.

Ech... no trudno. Nic nie odpowiedziałam, za to przyśpieszyłam kroku, dzięki czemu szybko znalazłam się na mostku.

- Królowo, jeszcze nie zdążyliśmy przygotować raportu... - zaczęła Shadow, ale uciszyłam ją gestem.

- Przygotujcie mi przyczepę w hangarze 5B. - rozkazałam zmęczonym głosem - Będę transportować motocykl Karen.

- Dlaczego sama nie pojedzie?

- Gdyby mogła, nie potrzebowałabym przyczepy. Wrócę pod wieczór.

Operatorzy spojrzeli po sobie i skinęli głowami. Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam o hangaru z maszynami wyglądającymi jak alt-mode tych mieszkańców Wyspy, którzy tego potrzebowali.

- Ej Dżidżi, co jest? Czemu jesteś taka... no taka?

- Nic się nie stało Bustfire. I zejdź ze mnie.

Zrzuciłam go z ramienia. Zaskoczony ptak skszeknął i ledwie zdążył poderwać się do lotu.

- Ktoś ci piórka wyrwał żeś taka zła? - spytał zaskoczony Bust.

Nie odpowiedziałam mu, tylko poszłam dalej. Nie mam ochoty z nim dyskutować po tej nieprzespanej nocy.

Podeszłam do odpowiednich drzwi i przemieniłam się w człowieka. Następnie podeszłam do mojego modelu auta i wsiadłam do środka. Nałożyłam soczewki na oczy, w czasie gdy jeden z Vechiconów przyczepiał mi do tyłu auta odpowiednią przyczepę.

Wreszcie po kilku minutach odpaliłam silnik, otworzyłam sobie portal i przejechałam przez niego. Znalazłam się w bocznej, pustynnej drodze, która łączyła się z głównym traktem. Szybko przejechałam nim i skierowałam się do bazy autobotów. Westchnęłam cicho i zamyśliłam się. To, że wreszcie Optimus Prime i Megatron stanęli na mojej drodze, a także przylot Wheeljacka, czy Blackblade'a, oznacza, że dość szybko mogą się tu pojawić dawni członkowie mojej bandy... Tylko pytanie którzy? Po odejściu DeathPlay ujawniły się wewnętrzne tarcia... rozpadliśmy się na dwie drużyny. Jedna wolała odlecieć równo ze mną, druga została, żeby grabić bogatych... Niestety ci drudzy nie byli przyjaźnie nastawieni dla mnie... Westchnęłam cicho, kierując się wprost na skałę przede mną. Obwiniali mnie za śmierć Greenpoisona'. A zwłaszcza nasiliło się to, kiedy straciłam DeathPlay. Nie mogłam jej pomóc... naprawdę zrobiłam wszystko, ale to nic nie dało...

Westchnęłam ciężko, czując nawrót bólu w piersi, tym razem spowodowany sporym nasileniem emocji. Mruknęłam pod nosem i zatrzymałam się cicho przy schodach.

Co on tu robi? Uniosłam brwi na widok Optimusa, który stał przy konsoli. Czyżby nocny dyżur należał do niego?

- Dzień dobry. - przywitałam się głosem bez emocji i podeszłam do maszyny mojej podopiecznej.

- Witam pani White... Może pomóc? - spytał, patrząc jak podprowadzam motocykl do przyczepy.

- Poradzę sobie.

Wsadziłam maszynę gdzie trzeba i zaczęłam ją zabezpieczać. Cały czas czułam na sobie wzrok Optimusa.

- Czyżbyś to właśnie ty miał pełnić nocną wartę?

- Tak. Tym razem wypadła moja kolej. - po namyśle transformował się, a jego holoforma podeszła do mnie - Nadal ma pani żal do Karen?

Nie odpowiedziałam. Sprawdziłam zabezpieczenia i ruszyłam na górę, ale on nie odpuszczał. Szedł tuż obok mnie.

- Musi pani wiedzieć, że bardzo żałowała tego, co powiedziała. - ciągnął dalej - Kiedy pani wjechała, rozpłakała się cicho. Próbowała to ukryć, ale nawet kiedy wszyscy poszli spać, słyszałem jej cichy szloch.

- Niepodobne do niej. - powiedziałam w końcu.

- Jest bardzo do pani przywiązana. - oświadczył - Sądzę, że należy się jej przebaczenie...

- Być może. - odparłam zdawkowo i stanęłam na szczycie schodów.

Dzieciaki botów leżały w śpiworach i spały smacznie, a Karen wciąż leżała na kanapie. Podeszłam bliżej nastolatki. Na jej policzkach dostrzegłam ślady zaschniętych łez. Mruknęłam pod nosem i pogłaskałam ją po policzku. Jest chamska i bezczelna, ale dobra z niej dziewczyna... usiadłam na krawędzi łóżka. Westchnęłam cicho. Nie potrafię się długo złościć na tych, z którymi mam silną więź. A na niej bardzo mi na niej zależy. Pogłaskałam ją po dłoni, po czym okryłam lepiej kocem. Chyba jednak poczekam aż się sama obudzi. Prime podszedł do mnie i spojrzał mi prosto w oczy.

- Zależy pani na niej...

- Mimo tego wszystkiego, co powiedziała na mój temat, nadal jest dla mnie ważna... Nie umiem się obrażać na nią zbyt długo. - powiedziałam cicho, po czym podniosłam wzrok - I możesz mi mówić na „ty"...

- Dobrze. - skinął głową - Czy chcesz przejść się po bazie?

- Nie, dziękuję. - odmówiłam grzecznie - Gdyby kiedyś się wydało, że mam kontakt z Jetem i Wyspą, okrzyknięto by mnie szpiegiem... Wolałabym usiąść na dole i porozmawiać dopóki Karen lub autoboty nie wstaną.

- Moi żołnierze są w stanie głębokiego ładowania. - oznajmił Prime i uśmiechnął się delikatnie - Ja również bardzo chciałbym porozmawiać z panią o tym, jak jest na Wyspie, u mojej przyjaciółki.

Uśmiechnęłam się w duszy. Ból gdzieś zniknął, tak jak zawsze „pożerające" mnie wyrzuty sumienia i czarne myśli zostały stłumione. To będzie rozmowa jak za starych, dobrych czasów...

Mam 2 wiadomości: dobra i złą.

Dobra jest taka, że przeskoczę tę rozmowę do ciekawszej akcji z niespodziewanymi skutkami.

A zła taka, że znów długo nie będzie rozdziału.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top