Koszmar

Była już głęboka noc. Ostatni oddział z Cybertronu dopiero co powrócił do "domu" - na Ziemię. Wszystkich rozlokowano do nowych kwater... ale niestety, nie każdy mógł zażyć spokoju po wyczerpującym dniu przerzutu.

- I co z nią? 

- Już wiesz, co jej jest?

- Jeszcze nie. -  starsza Femme spojrzała w detpad, przyśpieszając kroku i marszcząc łuki optyczne - Ale... martwią mnie te skoki energii, o których mówiliście. Jest aż tak źle?

- Bustfire wyleciał stamtąd z wrzaskiem. - mruknęła zielono-błękitna Femme z czymś w rodzaju małych płetw na goleniach.

- I co?

- On nigdy nie wylatuje w nocy.

- Pytasz, jakbyś go nie znała.

Otworzyli drzwi do prywatnej kwatery kapitańskiej i stanęli, oniemiali ze zdumienia. Już przy samym wejściu widać było piękne, ale i przerażające, fioletowo-zielono-błękitne wyładowania energii, przypominające nieco zorzę polarną. Jeden z botów dotknął takiej "fali" i zaraz odskoczył, jak rażony prądem. Z miejsca, które dotknął, wydobył się snop iskierek, które rozleciały się po pokoju i wkrótce zgasły. Chwilę przypatrywali się temu, niezdolni do żadnego ruchu, aż wreszcie najstarsza Femme postąpiła do przodu, ostrożnie wymijając niepokojące smugi światła. Uchyliła bardziej drzwi do części sypialnej, lecz zaraz odskoczyła. Nowa porcja światła i iskier sypnęła ze środka, niczym fala. W środku, na koi leżała sama Skrzydlata botka, zwijając się z bólu.

Nie było mowy, by tam wejść. Obecni spojrzeli po sobie z rozpaczą, aż wreszcie stary predacon, który przyszedł im asystować, zacisnął zęby, zakrył twarz dłońmi i ruszył do przodu. Za każdym razem, gdy zetknął się ze smugą energii, syczał, a towarzyszył temu wyrzut Iskier, jednak mech nie poddawał się. Utorował drogę lekarzom, z których jeden natychmiast podniósł Femme do siadu, usunął jej hełm i odłączył jakiś przewód. Momentalnie botka zrobiła się bezwładna, a energia zaczęła powoli znikać

- Co to do ciężkiej rdzy było?!

- Nie wiem i nie chcę wiedzieć!

- A ja chcę... Jeśli to skutek jej koszmarów, musimy się zabezpieczyć, bo może się to powtórzyć.

- Dobra, cicho już! Speedlight, weź tych dwóch i zajmijcie się Sharpcanine'm. Ja zajmę się Królową.

- Tak jest Blue.

Granatowo-szara botka była bardzo wprawna w operacjach, zwłaszcza tych związanych z przywódczynią Wyspy. Jednakże nie mogła opanować drżenia na myśl o tym, jak potężna siła drzemie w tej wrażliwej, rozbitej Iskrze. Zaiste, była w stanie zgasić ich skinieniem dłoni

Wieczór pogrzebu zakończył się dla mnie dość... ciężko. Tyle kłopotów czekało na mnie w domu... a ja nie miałam sił się nimi zająć. Ostatecznie zebrałam się z Blackbladem, Seadasch, Greenfire'em, Skywrapem i Bustfire'em w moim gabinecie, by omówić wszystko co się stało... Ja powiedziałam co pamiętałam, a i oni uzupełnili moją wiedzę... chociaż nie powiem by było to dla mnie łatwe do przyswojenia.

- ...i potem wbiegłaś tam razem z Optimusem... co dalej, powiedział ci pewnie Megatron.

Skinęłam głową, wpatrując się w swoje ręce. Czyli naprawdę ta wizja Ciemności wlewającej się w moje gardło nie była halucynacją. Domyślam się, że nie pozabijała ich ze względu na wspólnotę interesów, ale nie rozumiem czemu dalej nie trzymała mnie w swojej mocy... Nic z tego nie rozumiem. Brzmi to jak jakiś potworny sen. Schowałam twarz w dłoniach, oddychając głęboko.

- Wszystko w porządku Dżidżi? - Bustfire usiadł na moim ramieniu i pogłaskał mnie skrzydełkiem po policzku.

- Nic nie jest w porządku. Ale dobrze, że się dowiedziałam. - odparłam cicho, prostując się powoli w fotelu. Wpatrywałam się w ciszy w moich przyjaciół z zatroskaną miną - A co z Bestiami? Jak to wyglądało z tym atakiem?

- Zaczęło się od tego, że wielki statek wszedł w atmosferę planety. Tygrysica zarządziła stan gotowości, ale nim ktokolwiek połapał się co się właściwie dzieje, pojawiły się dwa inne statki, nieco mniejsze i szybsze. Wysadzili niezamaskowane budynki, w tym radiostację i część generatorów.

- Predacony natychmiast rzuciły się na pomoc, ale ich siła była taka, że musieli się wycofać. Nie było szans bronić tej części miasta. Zabarykadowali się w pozostałych i starali odeprzeć ataki, ale dopiero wczoraj w nocy udało im się wysłać sygnał alarmowy. - westchnął Greenfire.

- I co z tym zrobiliście?

- Na razie niewiele możemy... przesłaliśmy im oddział Speeddeath i trochę zapasów do pomocy, ale głównie czekaliśmy na twoją decyzję.

- Dowiedzieliście się czego dokładnie potrzebują?

- Właściwie chyba tylko zapasów i broni. Uderzono na nich z zaskoczenia i z wielką siłą, ale sądzę, że poradzą sobie. - stwierdził Skywrap.

- Planeta Bestii jest ludna, mieszkają tam głównie zwierzęcy wojownicy, a także dzięki tobie predacony. Siły są wyrównane. - zauważył Greenfire.

- Czy to jest ten moment, gdy mówisz: "wyruszam natychmiast?" - skrzywił się Blade.

- Nie. Dostałam nauczkę. To już nie jest stary Cybertron. - pokręciłam głową - To moment, w którym wydaję rozkazy z bazy na Ziemi. Wyślecie wiadomość do pozostałych, dostępnych kolonii, by zapewniły transporty zaopatrzenia w broń i paliwo. Siły ognia im nie potrzeba... - spojrzałam na mojego generała - Ale potrzeba im wodza i stratega. Skywrap, polecisz tam ze Starscreamem i razem...

- Wybacz, że ci przerwę pani, ale... Star uciekł. - wyznał z zakłopotaniem mech - Zniknął nam tak podczas walk z kopiami Unicrona.

- Niestety przebiegła bestia zabrała zagłuszacz sygnału. - Bust zaskrzeczał z niezadowoleniem.

- Trzeba go znaleźć. - zmarszczyłam lekko łuki optyczne. Za mało z nim pracowałam... Ale wierzę, że jeszcze uda się coś z nim zrobić  - Zróbcie co możecie. Musi wrócić tu jak najprędzej.

- Oczywiście Pani... - mruknął generał.

- Na razie posprzątajmy nasz bałagan i uspokójmy ludzi. - przetarłam dłoni twarz - Jutro będzie sporo rzeczy do załatwienia...

- Na przykład twoje badania. - mruknął młody smok.

- Po południu. Ale to wszystko jutro. Na dzisiaj koniec. - skinęłam głową - Możecie już iść.

Greenfire wraz ze Skywrapem skłonili się i wyszli, ale Dasch, Blade oraz Bust pozostali na miejscach, patrząc na mnie badawczo.

- Angel... mam nadzieję, że nie masz zamiaru pracować za naszymi plecami? - spytała szorstko botka.

- Dasch...

- Mamy szczerze dosyć tego co robisz. - mruknął Bust - Mówisz, że się coś zmienić i nic się nie dzieje.

- Nie rozumiesz, że zaufanie działa tylko w dwie strony?

- Rozumiem. - spojrzałam w ich surowe optyki - Przysięgam, że więcej nie ukryję nic przed wami. Nie mam po prostu na to sił...

- Dobra, to już powoli zaczyna mnie martwić. - mruknął sokół, patrząc na mnie

- Co jest? Ale tak szczerze?

Wzięłam głęboki wdech, kręcąc lekko głową. To im się bardzo nie spodoba.

- Knockout badał mnie na statku Megatrona i sprawdził moją Iskrę. Mam... mam około pół, może rok życia przed sobą. Zapewne analiza przeprowadzona przez naszych medyków będzie bardziej ścisła, ale i tak wygląda to źle. - spuściłam wzrok - Oglądałam ją w lustrze. Tak spękana nie była nawet po strzale...

- Dobra już nie kończ! - Blackblade zrobił się niebieski na twarzy.

- I co zamierzasz z tym zrobić? - Femme wbiła we mnie zaniepokojone spojrzenie

- Nie wiem. Operacja może skończyć się usmażeniem medyka. - prychnęłam cicho i oparłam się rękoma o blat biurka, powoli wstając - Mogę jedynie próbować ją jakoś zabezpieczyć, niewiele poza tym.

Momentalnie mech przyskoczył do mnie i wsparł w drodze do sypialni. Spojrzałam na niego z wdzięcznością. Ciężko chodzić, zwłaszcza wieczorami.

- Podrzucimy ci może energon, chcesz? - mruknął, pomagając mi usiąść na koi.

- Niech Bust poleci. Do was mam jeszcze jedną sprawę.

Stalowy ptak łypnął na nas żółtymi optykami i poleciał, a małżeństwo zbliżyło się do mnie. Przyglądali mi się wyczekująco. Chwilę zbierałam myśli, zastanawiając się, co mam im tak właściwie do przekazania. Jakoś ciężko mi się ostatnio wysławiać.

- Potrzebuję... będę potrzebować waszej pomocy. Skoro Unicron został uwięziony, możemy przystopować z pracą. - uśmiechnęłam się krzywo - Kontrolować wszystkiego nie muszę.

- Nigdy nie musiałaś. Odrobina więcej zaufania nigdy nikomu nie zaszkodziła. - naburmuszył się Blade.

- Wiem wiem... ale wolałam być pewna, że wszystko jest dobrze. - skinęłam głową - Jutro sobie omówimy nowe stanowiska, zaraz po tym jak dostanę raporty. Może być?

- Tak tak, już się nie obrażaj. Zawsze miałaś kręćka na punkcie kontroli.

- Angel, a powiedz mi prawdę. - przerwała nagle syrenbotka - Wiedziałaś, że zaatakują nasze kolonie, czy to był to przypadek?

- Cholerny przypadek. - skrzywiłam się pociesznie - Owszem, zamierzałam ich tam wysłać wcześniej, ale nie w takiej ilości.

Zapadła niezręczna cisza. Każde z nas zajęte było swoimi myślami. Znając ich to już jutro medycy będą dobrze poinformowani, a ja wyląduję pod stałą obserwacją. Chociaż... chyba nie będzie to takie złe. Uśmiechnęłam się delikatnie do siebie. Wciąż nie mogę uwierzyć, że to koniec. Koniec kolejnego etapu i mimo wszystko udało mi się przetrwać i to nawet w całości. W rogu wizji wyświetlił mi się komunikat o braku paliwa. Gdzie jest ten utrapiony ptak?

- Kto zamawiał flaszkę? - jak na zawołanie ptak wleciał przez drzwi i zaczął krążyć pod sufitem, ściskając w pazurach kostkę.

- Nie oglądasz za dużo ludzkich filmów? - Dasch spojrzała na niego z lekko uniesionym łukiem optycznym.

W odpowiedzi Bustfire zaskrzeczał z oburzeniem i próbował ją dziobnąć, ale w trakcie manewru pikowania, wypuścił pojemnik z energonem. Błyskawicznie wyciągnęłam rękę, chcąc złapać ją, ale... przeleciała swobodnie i upadła na podłogę, rozlewając zawartość. Co jest? Zmarszczyłam się, pstrykając palcami, jednak nic się nie stało. Spojrzałam na swoje ręce z zaskoczeniem. Aż tak zmęczona nie jestem...

- Zabieraj dziób od mojej żony szkodniku!

- Na ciebie się nie przerzucę, zbyt paskudny jesteś.

- Uspokoicie się?

- Nigdy! Będę bronił mojego honoru aż do ostatniej śrubki! - ptak skrzeczał gorzej niż Starscream.

- Masz ich ze dwadzieścia, więc szybko pójdzie.

- Jak Iskrzenia. - Femme pokręciła głową i zerknęła na mnie - Dżidżi, co to za mina?

Przełknęłam energon i kolejny raz spróbowałam posłużyć się mocą, jednak nie działo się nic. Zrobiło mi się gorąco. Chyba jednak nie jest to aż tak szczęśliwe zakończenie... Ale to niemożliwe! Nie czuję nic, ani przyśpieszenia energonu w przewodach, ani pieczenia Iskry, kompletnie nic!

Po prostu świetnie Angel... fantastycznie.

Potrząsnęłam głową i chwyciłam pojemnik, z którego wciąż ciekło paliwo.

- Nie wiem... - mruknęłam, obracając go w dłoniach. Machnęłam lekko ogonem - Dziwnie się czuję.

- To zrozumiałe. Długo byłaś w sytuacji stresowej, należy ci się odpoczynek. - uściskała mnie nieco sztywno i wstała - Chłopaki chodźcie. Dopilnujmy, by wszystko zostało zrobione.

Spojrzałam na Blade'a i Busta. Wyglądali... ciekawie? Mech trzymał sokoła za dziób i skrzydło, a ptak drapał mu przewody na gardle, jakby chciał go udusić. Jednak jedno spojrzenie Seadasch wystarczyło, by się puścili i wstali.

- Trzymaj się skrzydlata. Jutro rano sprawdzimy jak się trzymasz. - uścisnął moją dłoń i wyszedł z żoną.

- No kuraku, leż spokojnie. Będę cię pilnował. - Bust usiadł z boku na blacie i rozłożył skrzydła, wytrzeszczając optyki do granic możliwości.

- Dobranoc. - uśmiechnęłam się półgębkiem, wypijając resztę energonu.

Rzuciłam pojemnik na podłogę i położyłam się płasko na plecach, udając, iż zasypiam. Myśli jednak kotłowały mi się w procesorze. Straciłam moc? Dlaczego? Robiło mi się na przemian zimno i gorąco ze zdenerwowania. Może to kwestia tego, że jestem przemęczona? Tak, na pewno to... To musi być to!

Ale... co jeśli Unicron mi ją zabrał?

Nie, na pewno nie!

A może jednak? Dziura w pamięci nie wzięła się znikąd.

Westchnęłam w duchu, przewracając się na bok. Dlaczego teraz, gdy powinno być prosto, jest tak pogmatwanie? Dom bezpieczny, ale kolonie zaatakowane, Unicron zabity, ale Iskra rozbita, niebezpieczeństwo minęło, a ja wciąż mam mętlik w głowie, zaczynam nowy rozdział w moim życiu, ale zabrakło mi mojego Moontear'a ze starego... Syknęłam cicho, czując pieczenie w Komorze Iskier. Moon... wciąż jest w bazie autobotów. Jestem koszmarną zastępczą matką. Zamiast przypilnować, by był bezpieczny, zrzuciłam go na plecy Optimusa. Chociaż... teoretycznie rzecz biorąc nie byłam w pełni władz umysłowych przez tę przeklętą opaskę. Ale cóż, nie ma co się roztkliwiać nad rozlanym olejem. Trzeba go odzyskać. Mam tylko nadzieję, że nie czuje się samotny. Przycisnęłam dłoń do siebie, naprawdę zasypiając. Tęsknię za tym małym mechem. Ciekawe jak się czuje... Czy nie jest głodny? Czy nie płacze gdzieś sam? Boty nie mają tyle czasu, by zajmować się Iskrzeniami... zwłaszcza gdy stracili lidera.

- Mama?

Drgnęłam otwierając oczy. W pokoju dalej panował mrok, musiało być już grubo po północy. W pokoju nie było sokoła, natomiast robiło się nieprzyjemnie ciepło. Że też akurat teraz musiała paść wentylacja. Westchnęłam ze zniecierpliwieniem.

- Mama?

- Moon? To ty?

Powstałam szybko, wchodząc do gabinetu. Jestem pewna, że go słyszałam. Znów się teleportował? Ale aż tak daleko? Ponownie rozległo się wołanie mojego dziecka. Wyszłam na korytarz, rozglądając się. Trudno było dostrzec cokolwiek przez panujące ciemności. Widać padł generator... pewnie znów Bliźniacy testowali jak wiele urządzeń można odpalić w jednym momencie. Pokręciłam głową z zażenowaniem, lecz zaraz ruszyłam za wołaniem Iskrzenia.

Korytarze o tej porze przypominały mi nieco wnętrze Nemezis. Ale tylko z wyglądu. Na statku zawsze było chłodno, a tu dla odmiany robiło się gorąco, wręcz duszno... Wentylatory pracowały najsprawniej jak potrafiły, ale w niewielkim stopniu minimalizowały duchotę. Gdzie on jest?

W oddali, przy zejściu na niższe poziomy statku coś mi mignęło. Podbiegłam tam, ale nic, prócz czarnego zejścia w dół, tam nie było.

- Mama chodz! - jego głos dobiegał wyraźnie z dołu i był jakby bliższy.

- Skarbie nie uciekaj mi! Wróć proszę!

Nie powinien był tam schodzić... to bezpośrednie zejście do kotłowni. Przygryzłam wargę, jednak po chwili skierowałam krok w tamtą stronę. Gdzie by nie poszedł, pójdę za nim. Nawet gdybym miała zejść do prawdziwych piekieł.

Ledwie zeszłam do połowy schodów, poczułam jak przekraczam swoistą granicę temperatur. Wypuściłam powietrze ustami, przytłoczona temperaturą. Ależ tu jest gorąco... jak w wulkanie. Muszę go jak najszybciej znaleźć, zanim paliwo wyparuje mi z przewodów.

- Moontear chodź do mnie! - chciałam krzyknąć, ale z moich ust wydobył się jedynie słaby jęk. Aż sama się przestraszyłam.

Ruszyłam prędko w dół, opierając się o ścianę. Gorąc przeszkadzał mi w myśleniu. Wentylacja prawie w ogóle mnie nie chłodziła, a co gorsza Iskra zaczynała mnie coraz bardziej piec. Zupełnie jak przy kadzi do przetopu!

Stanęłam na czarnej podłodze, przed labiryntem korytarzy, które tworzyły generatory, rdzenie i wszystkie machiny napędzające wszystko, co było na Wyspie. Zaczęłam oddychać przez usta, próbując chociaż odrobinę schłodzić wewnętrzne układy. Trzeba iść... jeśli się zatrzymam, to już nie wstanę. Ruszyłam przed siebie, próbując się oprzeć na turbinie obok mnie, jednak odsunęłam się z sykiem. Wręcz parzyła w ręce. No to już wiem, dlaczego tak tu gorąco. Oby tylko Moontear nie zemdlał mi gdzieś tu, bo go nie znajdę. Starałam się go gdzieś wypatrzeć, ale z tego wszystkiego obraz zaczynał mi się rozmazywać przed optykami. O nie...

- Moon!

- Mama! - pisnął radosny głosik z boku.

Wreszcie... był w końcu korytarza. Najpierw dostrzegłam jego żółte, pełne radości optyki, a potem resztę, oświetlaną lekko przez czerwone, awaryjne oświetlenie kotłowni. Ulga złagodziła pieczenie Iskry.

- Moon... tak bardzo tęskniłam. - wyszeptałam, dając krok w jego stronę.

Mały predacon uśmiechnął się radośnie i nieco niepewnie ruszył w moim kierunku. Rozczuliło mnie to. Już prawie chodzi... Rozłożyłam ręce, idąc nieco szybciej w jego stronę. Mój mały smok...

Błysk i rozbryzg cieczy na ciało. Otoczenie zrobiło się dla mnie niewyraźne, jakby nagle na wszystko wokół padła ciemna, gęsta mgła. Pochyliłam się, a drobne ciałko smoka wpadło w moje ramiona. Ciepły płyn powoli spływał po mojej twarzy i skapywał na napierśnik z cichym pacnięciem. Szumiało mi w audioreceptorach od gorąca, a serce łomotało ogłuszająco. Spięte siłowniki syknęły głośno, rozluźniając się powoli. Powietrze z wentylatorów Moona dmuchnęło mi w twarz.

Ktoś stał w drugim końcu korytarza, ale przez gorąc nie widziałam go wyraźnie. Czerwone, ironiczne optyki patrzyły na mnie z pogardą. Były jak impuls, który wybudził mnie z pierwszego odrętwienia. Upadłam na kolana, drżącymi dłońmi przyciskając do siebie bezwładne ciałko. Dopiero teraz przegrzany procesor zaczął przetwarzać, to co się stało. Błysk, huk eksplozji, błękitna ciecz spływająca po mnie, ale przede wszystkim gorącą protoformę w moich rękach. M-moja... Isk-kierka... Szeroko otwartymi optykami wpatrywałam się w bezgłowy korpus. Szczęśliwy uśmiech w jednej chwili zmieciony ze świata.

- Moon... - wyszeptałam niemal bezgłośnie, przyciskając twarz do malutkiej, jeszcze nie ukształtowanej w pełni Komory Iskier.

Nagle metal zaczął się topić w moich rękach. Rozpaczliwie usiłowałam przytrzymać ciałko przy sobie, ale przepłynęło mi między palcami i wsiąkło w podłogę. Z jękiem bezsilności uderzyłam pięściami o twardą posadzkę. Dwie łzy spłynęły mi po policzkach.

W ciszy rozległ się skrzeczący, zadowolony z siebie rechot mordercy. Wypuściłam głośno powietrze, czując, jak zapada się w sobie moja klatka piersiowa. Na chwilę moje wentylatory przestały pracować. Zamordował... zabił... zabić... ZABIĆ!

Energon zalał mi optyki. Rzuciłam się na niego w szale złości, przewracając go na ziemię. Ty morderco! Gołymi rękoma oderwałam ramię, które wystrzeliło rakietę  w moje dziecko i zatopiłam zęby w gardle, jednak on wciąż rechotał, jakbym nic mu nie robiła. Pociemniało mi w optykach. Puściłam go i zaczęłam zdzierać z niego osłony Komory Iskier, rozsierdzona prostackim, zadowolonym rechotem. Nie spuszczał ze mnie wyzywającego, bezczelnego spojrzenia. Trzęsącymi się z wściekłości dłońmi złapałam jego mizerną, blado-niebieską Iskrę i, zagłębiając palce we wrażliwe kable, wyrwałam ją z jego piersi na tyle umiejętnie, by niektóre przewody się nie przerwały. Wepchnęłam ją mu do otwartych ust i zaczęłam patroszyć go gołymi rękoma, rozbryzgując zamaszystymi ruchami energon wokół. A on śmiał się już resztkami sił, aż wreszcie zamilkł, wciąż uśmiechając się potwornie. Splunęłam mu w twarz rozrywając jego bak na strzępy. Po chwili głośny chrzęst, trzask i nieprzyjemny odgłos przypominający pękanie szkła rozległ się w kotłowni. To zęby trupa w ostatnim, przedśmiertnym skurczu miażdżyły Iskrę. Ale nawet w takiej chwili nie udało mi się zetrzeć parszywego grymasu samozadowolenia z twarzy. Odsunęłam się od niego powoli, dysząc z nienawiścią. Gorąco jak w wulkanie...

Ciężkie kroki rozległy się za mną. Obróciłam się gwałtownie i ujrzałam... samego Syriona... Błysnęłam optykami, wbijając palce w podłogę. Zdusiłam warkot wściekłości.

- Myliłem się. Jednak masz w sobie coś poczwaro - mruknął, przypatrując mi się z lekko uniesionym łukiem optycznym - Mogłabyś być całkiem przydatna.

- Ty... - chciałam skoczyć mu do gardła jak przeklętemu Iskrobójcy, ale moje ciało odmówiło mi posłuszeństwa.

- Wytresować cię i byłabyś naprawdę przydatna. - mruknął, spoglądając na trupa za moimi plecami - Całkiem imponująco pozbawiłaś Starscreama życia.

- I dodatkowe punkty uznania za umiejętne wyrywanie Iskry. - usłyszałam za plecami.

Obróciłam głowę do wykrzywionego w grymasie uśmiechu Sentinela, który kopnął od niechcenia wyszczerzoną głowę. Drgnęłam lekko, spoglądając na wypatroszone zwłoki z przestrachem. Straciłam kompletnie kontrolę nad sobą...

- Ja bym raczej odjął za cackanie się z nim tak długo. - prychnął Destroyer, wyłaniając się z mroków korytarza.

Spięłam się cała, ale dalej nie byłam w stanie się ruszyć, zupełnie jakby użyto na mnie Immobilaizera. A oni krążyli wokół mnie, niczym drapieżniki przy ofierze. Wreszcie poczułam cios w plecy, które niemal mnie przewróciło. Obróciłam się, by zablokować kolejne uderzenia, gdy Sentinel postanowił ciąć mnie po grzbiecie. Stęknęłam, zwracając się w jego stronę i o włos unikając ciężkiej ręki ojca Megatrona. Z wściekłym sykiem oparłam się o maszynę za mną i machnęłam szeroko ręką... Ale nic się nie stało. Poza tym, że mechy zaśmiały się złośliwie, a mój Stwórca z całej siły przyłożył mi w brzuch. Zgięłam się wpół, a wtedy któryś tak uderzył mnie w środek pleców, że padłam na ziemię z głuchym stęknięciem. Zaczęło mi szumieć w audioreceptorach.

- Żałosne. - skomentował Destroyer, przyglądając mi się z politowaniem - Marna marionetka w rękach własnej słabości...

- A kto kontroluje jej słabość, ten kontroluje cały świat... - zachrypły głos Sentinela przyprawił mnie o ciarki.

Splunęłam energonem pod ich nogi, lecz nagle poczułam, jak coś szarpie mną i podnosi do góry. Rozłożyłam ręce wbrew sobie i powoli wstałam. Było mi tak duszno, że nie byłam w stanie zastanawiać się co się dzieje. Z trudem uniosłam głowę do góry, otwierając szeroko optyki. Kotłownia nie miała sklepienia. W bezmiernej czerni rysował się delikatny kontur ogromnej postaci o świecących trupią bielą oczach i ustach, wyszczerzonych w upiornym uśmiechu. W jej wyciągniętych rękach dostrzegłam krzyżaki, z których zwieszały się liny, przyczepione do moich kończyn. Poruszała mną, przyglądając mi się pustym wzrokiem.

- Nigdy nie uciekniesz swojemu przeznaczeniu. Zapamiętaj to sobie zardzewiały złomie: Należysz do mnie! A żebyś lepiej to zapamiętała, zgaszę twoje Iskrzenie.

Nie mogłam oderwać od niej wzroku. Z przerażeniem wpatrywałam się w jej oczy, póki nie puściła krzyżaków. Momentalnie poczułam jak ogarnia mnie bezwładność i zaczynam spadać. Stłumiłam okrzyk przestrachu i szarpnęłam się mocno. Szum przybrał na sile do tego stopnia, że zaczął mi rozsadzać procesor. Zacisnęłam optyki, jęcząc z bólu.

Coś zaczęło mną potrząsać, szmer zmienił się w nieznośny pisk, a moja rama zesztywniała z bólu. Zacisnęłam optyki, pokasłując lekko. Nie wytrzymam tego... Wciąż było mi koszmarnie gorąco. Stopię się...

W tym momencie coś wczepiło się boleśnie w moją klatkę piersiową, niczym kły wściekłego predacona. Krzyknęłam z bólu, otwierając szeroko optyki i podnosząc się gwałtownie do siadu. Dyszałam lekko, rozglądając się nerwowo. Medbay? Gorąc tłumił zmysły, a w dodatku Iskrę zaczął mi rozdzierać piekący ból. Skuliłam się, ale nie mogłam poruszyć rękoma... Były one przykute do stołu.

- Moon... gdzie jest Moon? Gdzie on jest? Musimy go znaleźć! Już! - bełkotałam chaotycznie, szarpiąc się słabo.

- Królowo, spokojnie... - usłyszałam głos Light, ale dobiegał do mnie jak ze studni.

- Puście mnie! Musimy go znaleźć! - podniosłam głos, napinając siłowniki.

- Light zrób coś!

- Nie wiem co! Jeszcze jej takiej nigdy nie widziałam!

- Angel. - Seadasch złapała mnie za ramiona - Uspokój się. Jutro po niego pójdziemy.

- Musimy teraz! - spojrzałam jej w optyki - On tam zginie!

- Nic mu nie grozi. Ale ty musisz się uspokoić, bo źle się to skończy.

- Muszę go odzyskać, zanim Ona go dopadnie!

Jakieś ciemne postacie, kontrastujące mocno ze światłem, załapały mnie mocno i przycisnęły do stołu. Nie... nie mogą! Zacisnęłam powieki, szarpiąc się słabo. Muszę im uciec...! W pewnej chwili poczułam delikatne ukłucie na ramieniu i przyjemne zimno zaczęło rozlewać się po moim ciele, razem z uczuciem rozleniwienia. Cierpienie zmniejszało się z każdą chwilą. Odetchnęłam cicho, rozkoszując się przyjemnym chłodem ciała po tym potwornym wrzeniu. Leżałam tak dłuższy czas w niebycie, obniżając swoją temperaturę i uśmierzając ból Iskry. Znów myślenie stało się lekkie i łatwe... Jednak wrócił również strach. Moon. Ona wysłała mi ostrzeżenie! Muszę go uratować! Zebrałam się w sobie i otworzyłam z trudem optyki. Nadal Medbay... a więc to nie był sen. Chociaż... nikogo tu nie ma poza Light i Bustfire'em. Podniosłam się do siadu.

- Znów się obudziła. - mruknął ze zmęczeniem sokół, strzepując skrzydłami.

- Och Pani... - westchnął mój osobisty medyk, zbliżając się - Jak... jak się czujesz?

- Co się stało? - wciąż kręciło mi się trochę w głowie - Gdzie inni?

- W nocy miałaś koszmary, które doprowadziły cię do stanu krytycznego Królowo. - zerknęła na monitor funkcji życiowych - Teraz wszystko wraca do normy. Ale i tak musisz zostać... nie mam najlepszych wiadomości, co do twojego zdrowia.

- Light, gdzie inni? - powtórzyłam z naciskiem, mierząc ją rozgorączkowanym spojrzeniem.

- Nic im nie jest. Poszli zająć się Starscream'em. - Ziewnął Bust.

Zbladłam, lecz nim udało mi się wstać, drzwi się otworzyły i wbiegł przez nie, jeszcze nieco niepewnie, Moon.

- Mama! - krzyknął radośnie, zupełnie jak w moim śnie i skoczył na koję.

Wtulił się w mój brzuch. Chciałam oddać uścisk, ale... blokowały mnie kajdany. Spojrzałam na nie i na moją lekarkę, a ta pochyliła się, by mnie uwolnić.

- Rzucałaś się i próbowałaś atakować... - mruknęła ze zmęczeniem, sięgając do drugiej ręki.

Jak tylko wyzwoliła moje ręce, przycisnęłam do siebie młodego oddychając głęboko. Przymknęłam optyki, dygocząc lekko. Tak się bałam, że go zrani... 

- Dobra decyzja. - mruknęłam cicho, przyciskając młodego do siebie. Rzuciłam też spojrzenie mechanicznemu sokołowi, który przysypiał na stanowisku - Dziękuję Bust. Za wszystko.

- Nie ma za co Dżidżi... - mruknął i po chwili usiadł mi na ramieniu, kuląc się lekko.

W tym momencie do środka weszła grupa wojowników, trzymająca po środku Starscream'a. Komandor był przerażony, ale nadrabiał miną... a raczej dziwacznym grymasem twarzy. Na jego widok drgnęłam nieznacznie, tuląc do siebie mocniej małego mecha. Nie spuszczałam z niego wzroku. Mimowolnie nastroszyłam ostre pióra na ogonie, gotowa na niespodziewany atak.

- Znaleźliśmy go z Blue i tym małym. - wyjaśnił Blackblade, wzdychając z rozdrażnieniem - Zarzeka się, iż poleciał po niego w twoim imieniu.

- Bo to prawda! Chciałem go przyprowadzić! - zaskrzeczał głośno decepticon, patrząc na mnie bezczelnie - Nie macie dowodów na to, że nie!

- Sama twoja gęba powinna być dostatecznym dowodem. - burknął jeden z żołnierzy, szturchając go nieznacznie.

- To co z nim robimy Pani? - Seadasch przerwała dyskusję, patrząc na więźnia z góry.

- Oddamy go predaconom na zabawkę?

Słuchałam coraz to dziwniejszych propozycji, które zakładały śmierć, kalectwo, a przynajmniej ciężkie zranienie uciekiniera, który zaczynał się powoli trząść z niepewności, co do swojego przyszłego losu.

- Po pierwsze wszyscy bądźcie cicho. - mruknęłam cicho, nie ufając własnemu głosowi - Po drugie... nie możemy go zabić.

- A co? Na wojnę go samego posłać możemy? Żeby nam Scrapleta podłożył? - spytał ironicznie Blade.

- Nie puścimy go samego. Generał będzie miał go na optyce... tak jak i ja. - oznajmiłam w miarę spokojnie.

- Słucham?!

- Królowo, twoje zdrowie...

- Kategorycznie zakazuję!

- Cisza! Walczyć nie pójdę, nie oszalałam... jeszcze. - nakryłam się skrzydłami, obserwując nerwowo Seekera - Będę na niego uważać. I przy okazji pomogę medykom.

- Absolutnie nie! - zapieklił się mój przyjaciel, ale uciszyłam go gestem i spojrzałam po obecnych.

- Wyprowadźcie go i niech dwóch z was pilnuje, by nie uciekł... wstępować do niego mogę tylko ja i generał Skywrap. - zaczęłam lekko głaskać młodego predacona w moich rękach - A teraz... chcę porozmawiać z Blade'em i Seadasch. Sam na sam.

Transformery spojrzały po sobie, ale posłusznie opuściły pomieszczenie, kłaniając się. Dostrzegłam, że "Gwiazda" prawie dotknął brodą do własnych szpilek w swoim ukłonie. Dziwne zachowanie... Dopiero gdy wszyscy wyszli ośmieliłam się lekko odetchnąć i rozluźnić siłowniki.

- Czy ty nie masz swojego procesora?! - warknął Blade, patrząc na mnie tak, jakby miał mnie zaraz rozerwać na części - Dopiero co mówiłaś, że nie polecisz tam!

- On ma rację. - wtrąciła Dasch, patrząc na mnie spokojnie - Ale wierzę, że i ty nam to zaraz wyjaśnisz. Mam rację?

- T-tak... - westchnęłam cicho, głaszcząc moje Iskrzenie.

- To może ja pójdę? - zaproponowała Light, wycofując się na kilka kroków.

- Zostań. Musisz i tak powiedzieć jaki jest mój stan. - skrzywiłam się lekko - Cóż... Do walki co prawda się nie nadaję, ale każda para rąk się przyda.

- A tak na prawdę? - mruknął sokół z mojego ramienia, zerkając na mnie ze zmęczeniem.

- Nie... nie czuję się najlepiej. I nie tylko fizycznie. - ścisnęłam palcami skroń -  Czuję się trochę jak rozbita szyba... Wiecie co mam na myśli.

- Jak po odlocie z Cybertronu?

- Jak wtedy, gdy wróciliśmy po rannych w końcowej fazie wojny?

- T-tak... mniej-więcej. - skinęłam głową, wbijając wzrok w małego mecha na moich kolanach, który postanowił mnie puścić i pobawić się z moim ogonem - Ale nawet bardziej... Jakby wszystko się skumulowało.

- Chcesz iść do tego tam dzikiego co to pomagał nam z Tygrą! - zrozumiał wreszcie Blade - No tak...

- Do kogo?

- Nie ważne. Ważne, że chyba mi pomoże. - uśmiechnęłam się blado na chwilę - Zgadzacie się?

- No niech ci będzie... jeśli ma to pomóc. - Blade wyglądał tak, jakby miał zaraz się napić ziemskiej benzyny.

- Ale żadnego uczestniczenia w walkach, bo po ciebie przylecimy. - mruknęła Sea i zerknęła na lekarkę, przyglądającą się nam w ciszy - Dobrze Speedlight... a jak wyszły jej badania? Wiesz co spowodowało ten... atak gorąca?

- Koszmar. Królowa ma bardzo potężne koszmary, jak sami wiecie. Ale bardziej od tego martwi mnie stan jej Iskry. - wróciła na stanowisko i zaczęła wstukiwać coś w panel skanera - Obawiam się, że walka z Unicronem kosztowała nas jeszcze więcej.

- To znaczy?

Wpatrywałam się w nią w ciszy, nieco zaskoczona. Nie sądziłam, by diagnoza Knockouta była poprawna. W końcu nigdy nie wróżył mi długiego życia, a zwłaszcza z dziurą w Iskrze.

- Królowej zostało pół roku... może rok życia. - wyznała cicho Light, pokazując nam skan Iskry. Wyraźnie zaznaczone pęknięcia pokrywały jej powierzchnię, natomiast po wierzchu przebiegały lekkie wyładowania energetyczne - Nie zaczęła się rozpadać, ani nie wygląda tak źle jak ostatnim razem... ale w środku zrobiło się jeszcze mniej stabilnie.

- Jak to się stało? Nie otrzymałam żadnych ciosów, ściśle wymierzonych w Komorę Iskier.

- Cóż, mimo wszystko  ten dzień obfitował w emocje. - mówiła powoli, cicho, jakby ciężko było jej zdradzać więcej szczegółów - Obawiam się, że cały ten stres, emocje, ataki Unicrona, załamanie nerwowe, mogły przyczynić się do powiększenia pęknięć. A już na pewno zrobiło to wyładowanie energetyczne pod koniec, o którym wspomniałaś pani. - westchnęła cicho, zmniejszając obraz - Ale... jest jeszcze coś.

- Jeszcze gorzej?! Już tyle nie wystarczyło?! - Blade był wściekły jak wszyscy diabli

- Znalazłam powód tych wszystkich pomniejszych usterek i gorączki z tamtego dnia... - powiedziała niepewnie, przesuwając skany kolejnych części ciała, aż wreszcie dotarła do odpowiedniego i wskazała nam wykres, którego parametry niepokojąco zwiększały wartość, aż w pewnej chwili spadły do zera - To są parametry z czujników przesyłu impulsów z całego ciała. Jak widać, na przestrzeni ostatnich dni przed zrównaniem planet odbierały coraz mocniejsze wartości... aż tutaj pękły. - przybliżyła dokładne wyniki z tamtego dnia i stuknęła palcem w czerwoną linię - Tutaj widać, że rano już było kiepsko... tutaj, w okolicach godziny piętnastej po raz pierwszy przepaliło kable. Tutaj już systemy autonaprawy przepięły obieg impulsów i... tutaj, około załamania nerwowego wywaliło je ponownie, tym razem na dobre. - przełknęła energon i spojrzała na nas - Ten wykres może nic wam nie mówić, ale... Cóż, Królowa ma wysoką odporność na ból i... może się to wydawać dziwne, ale...

- Wysłów się! Co w związku z nim?

- Doświadczyła cierpienia, które normalnemu Cybertrończykowi przepaliłoby obwody i zgasiło Iskrę! - wydusiła, jak mówią ludzie, "jednym tchem".

W milczeniu patrzyłam po sobie. Po porysowanej karoserii, popękanych delikatnie kawałkach pancerza, naciągniętych i lekko osmalonych przewodach. Skoro każdą normalną osobę by zgasiło, to dlaczego nie mnie? Czy ciąży na mnie jakaś klątwa, że wciąż nie mogę zginąć?

Hej hej

Wybaczcie, że tak długo nie było rozdziału, ale przytłoczyła mnie praca, obowiązki, a przede wszystkim to, że już raz był napisany, ale wszystko się zniszczyło, ponieważ usunęło mi rozdział :/

Dziękuję bardzo wszystkim tym, którzy mimo tragicznej regularności jeszcze mają ochotę czytać moje wypocinki hah

Miłego dnia/popołudnia/wieczoru/nocy kochani

~Angel

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top