Komandor

Skrzydlata Femme kroczyła spokojnie przez jasne korytarze swego statku, zmierzając na lądowisko. Niepokoiła się nieco celem swej wędrówki. Wszak niecodziennie miała okazję doświadczać takich sytuacji. Nie dalej jak pół cyklu temu dyżurni oficerowi otrzymali sygnał decepticona... proszącego o zgodę na lądowanie na ich statku. Nie byłoby to aż takie dziwne, gdyby nie fakt, że con zdawał sobie sprawę iż nie jest to jednostka jego pobratymców.

Należało się spodziewać podstępu, jednak fioletowa botka zdecydowała się zaryzykować. Brała w rachubę możliwość podstępu w celu wysadzenia swojego statku. Miała z Cybertronu dokładne dane na temat podobnych ataków, tak samo jak i metod prowadzenia wojny przez obie strony konfliktu, więc nie obawiała się za bardzo nieznanego.

Wkrótce stanęła na płytach hangaru pod kadłubem. Właśnie mały myśliwiec powoli podchodził do lądowania, wślizgując się przez otwarty luk. Wokół wyznaczonego dla statku miejsca stało kilkunastu jej podopiecznych, gotowych w każdej chwili rozpocząć ostrzał. Zbliżyła się do nich spokojnie.

- Czekajcie na sygnał. - stanęła nieco przed nimi, obserwując dość niepewne lądowanie pojazdu.

Po dłuższej chwili otworzyła się z sykiem rampa, a po niej zszedł duży, czarno-fioletowy mech. Jego czerwone optyki błyskały niemal tak groźnie jak jego imponujące, długie pazury. Na prawym biodrze miał czerwony reflektor, na lewym niebieski. Na pierwszy rzut optyki widać było, że jest automobilem, z powodu kół umieszczonych za naramiennikami i przy przedramionach. Fioletowy znak przynależności do decepticonów błyszczał na środku piersi, był jednak mocno rozdrapany. Ledwie dało się go odróżnić od reszty.

Con wyszedł spokojnie i rozejrzał się, nie poruszając głową. Strażnicy wymierzyli blastery w jego osobę. Srebrno-optyka natomiast obserwowała uważnie jego postawę i zachowanie. Wreszcie uniosła dłoń, zaciskając pięść. Jej poddani od razu opuścili broń, chociaż jej nie dezaktywowali.

- Kim jesteś?

- Barricade. - mruknął zdawkowo, mrużąc lekko optyki - A wy? Nie widzę tu symbolu autobotów.

- Nie mamy frakcji, ani pana. Nie wspieramy nikogo, zależymy od siebie samych. - rzekła krótko, robiąc krok w przód - Czego tu szukasz?

- A niech mnie sformatują... - skrzywił się, rozglądając wokół - No to trafiłem...

- Odpowiadaj! - warknęła popielato-zielona botka, transformując drugą dłoń w ostrze.

- Spokój Speeddeath. - nakazała Skrzydlata, spoglądając ponownie na mecha - Nie jesteśmy tym, o czym myślisz. Jeśli nie masz złych zamiarów, nie musisz się niczego obawiać.

- Ach tak? - uniósł lekko łuk optyczny - Niemożliwe... Karni Bezfrakcyjni.

- Więc?

- Powiedzmy, że mam dosyć całego tego bałaganu... - rzekł powoli - I szukam strony, która zechciałaby mnie przyjąć i dać spokojny kąt choć na chwilę...

Zapadła chwilowa cisza. Srebrno-optyka patrzyła uważnie na decepticona, który bez lęku odwzajemniał spojrzenie. W końcu dało się słyszeć szmery, od których mech nabrał ochoty jak najszybszego przeniesienia się w przestrzeń kosmiczną:

- Deceptom nie można wierzyć...

- Na pewno łże.

- Pewnie już szykuje detonator!

- Należałoby go szybko załatwić, zanim nas wysadzi.

- Shh! Zobaczymy co zrobi Królowa...

Ale ona rozważała jeszcze chwilę słowa obcego. W końcu, gdy mech powoli rozważał już w procesorze ucieczkę, usłyszał:

- Dlaczego chcesz odejść od decepticonów?

- Bo mam już dość ich i całej tej wojny. - burknął, szczękając pazurami. Posunął się nieznacznie do tyłu.

- No dobrze... - zmrużyła lekko optyki, po czym wyprostowała się w pełni - Dam ci kredyt zaufania. Możesz zostać ile będziesz chciał, pod warunkiem, że będziesz się godnie sprawował. - zerknęła na stosunkowo wysoką Femme z czarnym lakierem oraz audioreceptorami w kocim kształcie - Beast, zaprowadź go do kwatery i pilnuj, by nie wywołał bójki.

- Tak jest Pani... - skłoniła się, lekko krzywiąc twarz.

Łuki optyczne Cade'a z zaskoczenia uniosły się niemal nad jego kask. Nie spodziewał się czegoś takiego, już prędzej rozkazu do rozstrzelania. A ona gestem odprawiła strażników i ruszyła z powrotem do Centrum Dowodzenia. Ufała, że instynkt jej nie zawiódł i mech nie okaże się być nędznym Scrapletem.

Z resztą znała go z opowiadań swoich informatorów z Cybertronu. Podobno miał honor, przynajmniej jak na decepticona. Możliwe więc, iż nie będzie sprawiał kłopotów, a kto wie? Może zostanie? Uniosła lekko kącik ust, wzdychając w Iskrze. Pomarzyć zawsze można...

- Zabieramy się stąd! - rozkazała Sea, zbliżając się i podnosząc mnie razem z Tygryską.

- Co wy tu robicie? - kaszlnęłam lekko, patrząc na nich z zaskoczeniem. Oparłam się o nie lepiej.

- Długo nie wracałaś, to poszliśmy cię szukać. A miało to zająć pięć minut.

- Ale wszystko opowiesz nam jak będzie bezpiecznie. I wyjaśnisz czemu atakował cię dawno martwy mech. - Syrenbotka pokręciła głową z zażenowaniem.

Stanęliśmy na krawędzi, przy lawie. Botka zamachnęła się lekko swoim artefaktem i nad lawą utworzył się most z kawałków skał. Ruszyliśmy po nim dość szybko na bezpieczny teren, gdyż ziemia drżała coraz mocniej. Kawałki skał oraz lodu spadały w rozgrzaną masę.

- Sprawy się skomplikowały. Ale jak mnie tu znaleźliście? Sygnał z pewnością się urywał.

- Fakt, ale i tak mniej więcej wiedzieliśmy gdzie przebywasz. Należało tylko znaleźć wejście...

- I w tym pomógł nam Krzykacz. - mruknęła Kotka, spoglądając na Stara - Chciał dostać się do swojego Lorda.

Uniosłam lekko łuki optyczne. Jeśli to prawda, to chyba jest, jak to mówią ludzie, masochistą. Westchnęłam w Iskrze, krocząc w stronę Blackblade'a. Energon wciąż zalewał mi optykę. Kiedy tylko znaleźliśmy się przy nim, kamienny most rozpadł się na kawałki, z głośnym pluskiem wpadając do lawy. Zerknęłam w tył i wtedy napotkałam nieco niepewne, ale stanowcze spojrzenie byłego Komandora. Skinęłam głową, by szedł przede mną, ale on stanął naprzeciw mnie i zatrzymał się.

- Nie dla Megatrona tu przyszedłem Pani... - rzekł, przełykając energon - Niech ten złom stopi się w tym wybuchu.

- A więc?

- Chcę do was dołączyć.

- Surowy energon kłuje w ząbki, co? - prychnął Blade - Nie zabieraj go Dżidżi. To oszust i zdrajca.

Mina decepticona wydłużyła się nieco. Zaczął mówić nieco nerwowym głosem:

- Pomogłem wam przecież ją odnaleźć! Gdyby nie ja, nie mielibyście pojęcia, gdzie jest, ani sposobności, by pozbyć się Liderów obu frakcji! - wskazał za nas.

Popatrzyłam tam i z lekkim smutkiem dostrzegłam siłujące się ostrzami mechy. To jest niemożliwe... Przecież cały czas jesteśmy na krawędzi wybuchu! Jak można w takiej chwili bić się o jakiś tam relikt! Muszę ich stamtąd wyciągnąć, choćby za audioreceptory. Postawiłam krok w stronę krawędzi, jednak moi przyjaciele powstrzymali.

- Oni sami się wykończą. Jeszcze zanim zdołasz do nich dotrzeć.

- Nie zostawię ich tak. - zaoponowałam, lekko się szarpiąc - Byli ze mną całe eony.

- Nie zdążymy! Zabierajmy się stąd! - Blade wziął mnie od siostry i pociągnął do wyjścia, pomimo oporu - Szybko, predacony czekają na górze!

- Musimy ich zabrać!

- Poradzą sobie.

Chciałam krzyknąć za moimi starymi przyjaciółmi, lecz głos odebrał mi przeszywający ból Iskry. Syknęłam, zaciskając dłoń na piersi, lecz wciąż patrzyłam za siebie. Nie mam dość sił, aby wrócić po nich... Zagryzłam wargę, patrząc stale na niewyraźne w oparach gazów sylwetki. Megatronie... Optimusie...

Przemocą wręcz przeciągnięto mnie przez dość stromy korytarz do wąskiego przejścia, zawalonego głazami. Tygryska pierwsza się przez nie przecisnęła, ale ja nie miałam szans. Jednak okazało się to nie być żadnym problemem. Sea bowiem machnęła tylko swoimi dwuzębnymi widełkami, a przeszkoda natychmiast odleciała, ukazując nam czarno-białe zbocze wulkanu. Kłęby popiołu i dymu na szczęście omijały to miejsce.

Z boku czekały na nas dwa młode smoki: Greenfire oraz Oldblood. Kotka od razu wskoczyła na grzbiet tego ostatniego, natomiast Sea oraz Black wepchnęli mnie na Greena. Predacony natychmiast uniosły się nad ziemię, chociaż nie obyło się bez lekkich warknięć do siebie na wzajem. Konkurenci nawet w tej chwili nie zapominali o wzajemnej niechęci.

Samce szybko wzniosły nas dość wysoko nad ziemię, skąd mogliśmy obserwować plujący gazami i lawą wulkan. Kołowały nad górami, wznosząc się coraz wyżej.

- O Mój Pri... Boże... - głos Tygryski był tak zszokowany, że natychmiast na nią spojrzeliśmy - Patrzcie tam!

Wysoko ponad nami, dość mały z naszej wysokości, przelatywał statek Nemezis. Zatrzymał się daleko od nas, jakby w oczekiwaniu na coś. Po chwili dało się dostrzec małe kropki oddzielające się od niego i lecące w naszą stronę. A więc żołnierze przylecieli wesprzeć swego pana.

- No świetnie. Tylko ich tu brakowało!

- Lecimy stąd, zanim się nami zainteresują!

- Zaraz, gdzie jest Starscream?!

Faktycznie, mecha nie było wśród nas. Zwyczajnie zniknął.

- A mówiłem, że nie można mu ufać?! Pewnie pierwszy uciekł.

- Niby którędy? Przecież była jedna droga.

- Albo poleciał po relikt. - mruknęła Tygryska, spoglądając na nas.

- Możliwe...

- Czy jego już do reszty pogrzało?!

Czy naprawdę wrócił do swojego pana? Ścisnęłam w dłoniach ostre łuski grzbietowe Greena. Przykro nawet o tym myśleć. Megatron bił go tak strasznie... Trzeba by mieć naprawdę niskie mniemanie o sobie, by do niego wrócić na służbę.

- Nie ma już czasu, lećmy stąd! - warknął ze zniecierpliwieniem Blade.

Nagle potężny huk rozdarł powietrze. Agh... moje audioreceptory... Skrzywiłam się lekko, spoglądając jedną optyką w stronę wulkanu. Eksplozja wyrzuciła w powietrze ogromną ilość popiołu, lawy, skał, dymu i... drobinek szkła. My byliśmy poza zasięgiem, ale kilka klonów zostało trafionych przez wielkie skały i spadło na ziemię, pod grubą warstwę pyłów wulkanicznych. Rzeki lawy rozlały się po zboczach, topiąc resztę śniegu i lodowca z sykiem. Wiatr zwiewał sporą część wszystkich gazów na południe, w stronę Europy.

Wstałam i ścisnęłam rogi smoka, wbijając spojrzenie w ognistą górę oraz potoki lawy. Coś mnie ścisnęło w środku, gdy na to patrzyłam, a optyki lekko zapiekły. Nie zdołali uciec... Powinnam była po nich wrócić. Zostawiłam ich na śmierć...

Nie. Mówię nie! Oni tam muszą być! Zacisnęłam mocno zęby, ocierając znów zalewający mi twarz energon. Błysnęły znaczki na moich plecach, a hiper-adrenalina rozlała się po ciele. Naprężyłam siłowniki i skoczyłam z grzbietu smoka w dół. Tamci krzyknęli za mną, ale zignorowałam to, skupiając się na odnalezieniu tamtego wyjścia z jaskini. Kable z mojej głowy zafurkotały na wietrze. Nasunęłam wizjer i osłonę na twarz sekundę przed zanurzeniem się w dymie. Mam chwilę na znalezienie ich, ale zaryzykuję.

Rozłożyłam obolałe skrzydła, a pęd powietrza uniósł mnie nieco w górę. To było gdzieś tu, na tym zboczu. Pomknęłam w górę, rozglądając się uważnie. Znajdę was. Jestem pewna!

Leciałam tak szybko, jak na to pozwalało mi zmęczenie i rany. Podtrzymywałam lewe ramie, by nie bolało aż tak. Rozszarpane kable piekły nieprzyjemnie w miejscach, w które iluzja zadała mi ciosy, w dodatku drobinki szkła wciskały się w zakamarki ciała, drażniąc przewody. Szczególnie bolała odsłonięta głowa oraz lewe ramię. Szczęściem, otwarta rana płyty czołowej była ukryta pod wizjerem i choć wciąż sączyło się z niej paliwo, nie bolała tak bardzo. Ech... ale tu gorąco... przeklęty dym. Kaszlnęłam kilkakrotnie. Dym sprawiał, że kręciło mi się nieznośnie w głowie.

Przydałoby się odgarnąć tę zasłonę, ale nie mam jak. Westchnęłam w Iskrze, robiąc beczkę nad rzeką lawy i przeleciałam jej lewym brzegiem w górę. To chyba właściwe zbocze... Machnęłam parokrotnie skrzydłami, zmierzając szybko coraz wyżej. Cicho stękałam z bólu, lecz wreszcie poprzez kłęby czarno-szarego dymu dostrzegłam wejście. Obniżyłam pułap, zwalniając, by po chwili wylądować dość ciężko. Zerknęłam do korytarza, mając nadzieję znaleźć choć jednego z nich. Nikogo tam jednak nie było. Z wnętrza korytarza słychać było tylko bulgot magmy oraz stukot skał. Znów poczułam lekkie pieczenie optyk. A więc zginęli...

Nad moją głową dało się słyszeć szum silnika odrzutowego. Uniosłam wzrok, dzięki czemu w ostatniej chwili udało mi się dostrzec lecącą do mnie skałę. Ledwie zdołałam jej uniknąć i wzlecieć nieco do góry. To było bliskie... Ja również zaraz zginę, jeśli się stąd nie zabiorę! Na smutek będzie czas później.

Ale ten odrzutowiec... Spojrzałam za nim. Widać było po nim nikłe światełko. Nic nie zaszkodzi polecieć za nim wzdłuż grzbietu tego zbocza. Nikły promyczek nadziei zawitał w mej Iskrze. Może jednak się uratowali? Ugh... Machnęłam mocniej skrzydłami, ruszając w pogoń.

- Optimusie! Megatronie! - krzyknęłam słabo. Może usłyszą?

Argh! Moje skrzydło! Ciężki kamień, lecący z dużą prędkością uderzył w środek lewej kończyny, zmuszając mnie do awaryjnego lądowania. Na szczęście nie byłam zbyt wysoko, ani daleko od samolotu... Zdawało się nawet, że zwalnia. Ruszyłam za nim na piechotę, trzymając się wciąż za ranną rękę. 

Wkrótce usłyszałam dźwięk transformacji, a przed moimi optykami dostrzegłam kolorowe światło portalu. Albo decepticon odpuścił, albo... uratował się chociaż jeden. Nadzieja mieszała się z obawą. Powinnam już wracać.

Niespodziewanie śród dymu dostrzegłam ciemniejszy kształt jakiejś sylwetki, schodzącej dość szybko. Zmarszczyłam łuki optyczne. Czyżby jeden nie został zabrany? A może to kolejny koszmar? Albo też przez używanie jednej optyki widzę nieistniejący kształt? Zagryzłam wargę, ledwie łapiąc równowagę na drżącym gruncie. Żebym tylko się nie przewróciła... Wspinałam się dalej po zboczu, próbując przebić się wzrokiem przez dławiący dym.

Nie musiałam długo czekać. Z czarnych, dławiących kłębów wyłonił się On... poobijany, czarny, lekko ranny i nadpalony, ale żywy! Czułam jak ulga rozlewa się po mojej Iskrze, wraz z irracjonalną radością oraz wzruszeniem. Jednak proporcjonalnie do siły uczuć pojawił się też ból. Nie zważałam na niego. Chociaż jeden przetrwał! Mogę już nas stąd zabrać. Wyciągnęłam przed siebie zdrową rękę i otworzyłam nam w podłożu wielki Most na wyspę Elliðaey u brzegu Islandii.

Bot nie spodziewał się tego, toteż zsunął się tam dość niezgrabnie, ja natomiast wskoczyłam sama. Lot trwał może sekundę, ale lądowanie było dość twarde. Skrzywiłam się lekko, padając na zderzak. Nie miałam zwyczajnie sił utrzymać się w pionie.

Kilku jedynych mieszkańców zostało już dawno ewakuowanych, toteż byliśmy sami na skalistej wysepce porosłej w większości trawą i mchem. Spojrzałam na północ. Wulkan z oddali nie wydawał się już być tak groźnym, chociaż chmury gazów i pyłu wulkanicznego parły również w naszą stronę.

Kaszlnęłam znów i rozsunęłam osłony na twarzy. Otarłam optykę, głaszcząc zarazem włosy. Poddusiły mnie te gazy, a lawa przegrzała. Trochę mi niedobrze... Na chwiejnych nogach podniosłam się z ziemi, rozglądając się za mechem. Czerwono-granatowy Transformer rozglądał się jak ja, kaszląc lekko. Kiedy mnie zauważył, otworzył nieco szerzej swoje błękitne optyki i ruszył w moją stronę. Uśmiechnęłam się delikatnie, czując iż zbierają mi się w optykach cyjankowe łzy. Udało się...

Ziemia drżała pod krokami ostatniego Prima. Po chwili i ja zaczęłam iść w jego stronę. Jednak nie zrobiłam nawet sześciu kroków, a potknęłam się o coś. Westchnęłam w myślach. Nie mam sił łapać równowagi. Po prostu padnę i nie wstanę. 

Jednak nie pozwolono mi upaść. Silne dłonie złapały mnie za ramiona i przytuliły do gorącego torsu. Uśmiech nie schodził mi z twarzy, chociaż czułam się trochę jak w gorączce. Oparłam ciężar ciała na Optimusie, a głowę na jego ramieniu, nie dbając o to, że ledwie było widać kolor jego lakieru spod warstwy brudu. Ja też jestem czarna od osadu. Bardziej się już nie pobrudzę. Objęłam go zdrową ręką, zamykając optyki. Drobna łezka spłynęła mi po policzku. Dobrze, że nic mu się nie stało.

- Cii... nie płacz. - mruknął cicho, ocierając łzę.

- Nie zdawałam sobie sprawy jak ważni dla mnie jesteście, dopóki nie uświadomiłam sobie, że mogę was stracić... - odparłam, otwierając oczy - Bałam się, że nie zdążycie uciec.

- Ale zdążyliśmy i żyjemy. - podniósł mnie lekko.

- Widziałeś Megatrona? Czy udało mu się wyjść? - poruszyłam się niewygodnie.

- Zabrał go Soundwave. Ja musiałem się wycofać. - mruknął cicho.

- Nawet teraz nie mogliście odpuścić walki?

- Chciałem ci pomóc, ale nie mogłem mu pozwolić zabrać tego reliktu. Był zbyt potężny. - spuścił wzrok - Wybacz mi.

Nic mu nie odpowiedziałam, tylko położyłam dłoń na jego głowie i pogłaskałam ją, wzdychając cicho. Wojna rządzi się swoimi prawami... powinnam już do tego przywyknąć. Mech mruknął i odstawił mnie na ziemię. Objął mnie w talii lewą ręką, prawą natomiast zaczął głaskać moje "włosy". Położyłam głowę na jego torsie, milcząc. Słuchałam spokojnego, usypiającego bicia jego Iskry.

Poziom adrenaliny opadł, a zmęczenie wróciło ze zdwojoną siłą. Chciałabym móc już odpocząć, ale nie mogę. Trzeba go zostawić autobotom i... Nagle rozległ się dźwięk strzałów. Co jest?

Na niebie, wysoko nad nami widać było niezwykłą scenę. Szary F-22 Raptor gnał przed siebie, robiąc szalone zwody i uniki przed pociskami goniących go samolotów. Ich śladem podążały czerwony i zielony predacon, ścigając się wręcz między sobą. Natomiast gdzieś z boku umykało znajome F-16.

- Czy to nie jest Starscream?

- Tak... - odparł mrukliwie Prime, obserwując ze zmarszczonymi optykami pogoń. Odsunął rękę, a następnie transformował ją w blaster.

Odsunęłam się od niego, podtrzymując swoje lewe ramię. Może będzie potrzeba awaryjnego mostu? Nasunęłam na twarz osłonę i wizjer, szykując się do walki.

Smukły myśliwiec zrobił szybką beczkę, kierując się szybko w stronę naszej dwójki. Leciał z wielką prędkością przed siebie, starając się umknąć klonom. Mimo wszystko patrzyłam na niego z uznaniem. Doświadczony z niego lotnik. Dobrze sobie radzi z omijaniem pocisków, ale zdaje się, że nieco się popisuje. To może się źle skończyć...

Ledwie o tym pomyślałam, a con oberwał w ster, co zmusiło go do awaryjnego lądowania. Szczęściem dla niego, wyspa była niedaleko, a jego prędkość mogła wystarczyć mu do dotarcia na miejsce. W napięciu obserwowałam jak uszkodzony myśliwiec pruje przestworza siłą rozpędu, nieubłaganie zniżając pułap. Wreszcie Star transformował się w locie i skulił, przyciskając coś do korpusu. Zarył w ziemię dość mocno, słychać nawet było jego bolesny skrzek.

Natychmiast ruszyłam do niego, nie oglądając się na Optimusa. Skupiłam się na rannym Komandorze. Mam nadzieję, że przeżył ten upadek... Uparty złom! Uniosłam lekko kącik ust. Byłam pewna, że wróci na służbę, a jednak odrzucił tę szansę!

Wkrótce stanęłam nad rannym, poobijanym mechem. Ten spojrzał na mnie dość żałośnie i podczołgał się bliżej, ściskając w dłoni jakiś okrągły obiekt. Niestety, wrogowie również zdołali dotrzeć do naszej pozycji. Klony wylądowały przy nas, transformując się w locie, po czym wymierzyły w nas blastery.

Momentalnie okryłam rannego prawym skrzydłem i syknęłam cicho przez zęby. Nie lubię tego robić, ale najwyraźniej trzeba ich postraszyć.

- Odsuń się Beautifuldeath! Mamy rozkaz zabrać Komandora do Lorda Megatrona!

- Starscream jest mój. - odparłam spokojnie, wywołując małą kulkę energii na dłoni - Zajmę się nim osobiście. Przekażcie to swojemu panu i zabierajcie się, inaczej możecie oberwać rykoszetem.

Kulka zaczęła błyszczeć, przypominając płomień. Nie było to może zbyt efektowne, ale cony i tak się wystraszyły. Odsunęły się ode mnie, patrząc po sobie niepewnie, jednak żaden nie opuścił broni. Chyba trzeba nieco ostrzej.

- Znikajcie stąd, albo moje bestie was pożrą. - mruknęłam, transformując skrzydła w parę drzwi.

Argh... to był błąd! Rana na lewym skrzydle zabolała okropnie. Ledwie powstrzymałam się przed okrzykiem cierpienia. Zawsze zapominam o tym, bo rany skrzydeł tak nie bolą, dopóki nie dochodzi do transformacji. Ass... Szczęściem klony nie zauważyły nic, skupione na odwrocie. Widok moich predaconów podziałał na nie piorunująco, chociaż wcale nie były tak blisko. Nawet nie podchodziły do lądowania.

Odetchnęłam cicho, siadając ciężko przy jęczącym z bólu conie. Dostanie mi się od Blue... chyba, że to Light będzie tym razem na dyżurze.

- Zabieram cię ze sobą Starscream. - mruknęłam cicho, patrząc na niego prawą optyką - Ale odpowiesz za ten wybryk... Gdzieś ty poleciał? Na Nemezis, żeby im coś wykraść?

- Nie... musiałem jakoś dowieść... że chcę być po waszej stronie... więc zdobyłem relikt... i wywiodłem ich na górę... - wycharczał boleśnie, ściskając w ręku srebrną, dość cienką obręcz dziwacznego kształtu - Chociaż gdybym wiedział... to bym się tam nie ruszył...

Zdumiały mnie jego słowa. Więc to on wyciągnął ich z tej jaskini? Pomimo strachu i świadomości zagrożenia? No no... nie spodziewałam się. Ale widać bardzo pragnie ucieczki od tej wojny. Musiał wiele wycierpieć. Położyłam mu dłoń na głowie, unosząc go delikatnie z ziemi.

- Udowodniłeś, że jesteś godny dołączenia do nas. Nie stanie ci się u nas krzywda. - patrzyłam mu w optyki, odbierając z bezwładnych dłoni srebrną obręcz - Możesz odpocząć.

Naraz ziemia zadrżała. Obróciłam lekko głowę i westchnęłam. No pięknie... drużyna przyszła po Prima. Autoboty otoczyły go i dawały upust emocjom, a on stał i uspokajał ich, przemawiając tym spokojnym głosem. Pokręciłam lekko głową. Trzeba się szybko zebrać, zanim jego żołnierze się nami zainteresują.

Akurat w tym momencie przede mną stanęły oba, niezadowolone smoki. Blackblade zeskoczył z grzbietu zielonego predacona i ruszył do mnie z wściekłą miną.

- Zabierz go ostrożnie na Green'a. - uprzedziłam zarzuty, spoglądając na niego spokojnie - I przesiądź się z Sea na Blood'a. Musimy rozłożyć ciężar.

- Masz tupet. - fuknął cicho - Zamordujemy cię kiedyś jeśli dalej będziesz nas tak straszyć.

- Wiem... - uśmiechnęłam się pod maską, wzdychając cicho.

- Wiesz ile cię tam szukaliśmy?! Gdyby nie ta pokraka, udusilibyśmy się w tym dymie. - warknął, wskazując na rannego mecha. Po chwili wziął go na ręce - Wyleciał nam nagle, prawie zrzucił mnie do lawy! Mam nadzieję, że zrzucamy go do krateru.

- Zabieramy go na Wyspę. Zasłużył na kredyt zaufania.

- Na twoją odpowiedzialność Aniele. Ale przysięgam, że jak dotrzemy, to cię obedrę z pancerza. - burknął - Pomóc ci wstać?

- Nie trzeba, poradzę sobie.

- Jak chcesz.

Obserwowałam chwilę jak mech wykonuje moje polecenie, po czym naprężyłam siłowniki. Wstanę sama, poradzę sobie. Cicho stękając, oparłam się o ziemię i podniosłam z ziemi. To było trudniejsze, niż się spodziewałam... Odetchnęłam cicho, stając nieco chwiejnie i spojrzałam wreszcie na relikt. Zapewne to on był odpowiedzialny za wszystko, co się zdarzyło w wulkanie.

To, co na pierwszy rzut optyki wzięłam za zwykłą obręcz, okazało się być czymś na wzór wyjątkowo splecionej korony. Tworzyły ją metalowe paski metalu, splatane na przemian. Pokrywały je drobne ryski, przypominające zatarty, skomplikowany alfabet. Na jej przedzie paski splotły się razem, tworząc poniżej centum rozłożysty trójkąt równoramienny, skierowany w dół. Jego wierzchołek zdobił srebrny rąb. Natomiast w samym środku, na tle matowego półksiężyca, skierowanego rogami do góry, znajdowała się wyjątkowa, podłużna gwiazda. Tworzyły ją wydłużone rąby, natomiast w samym jej sercu znajdował się ciemny, oszlifowany kryształek.

Nawet pomimo iż nie mam pojęcia, cóż to może być, podziwiam osobę, która to stworzyła. Wyjątkowo ładna robota. Przesunęłam powoli palcami po metalu, usiłując odczytać dziwaczne słowa. Jednak moją uwagę zwróciło warczenie smoków. Spojrzałam na szlachetne bestie. Hmm...

Obejrzałam się na boty. Optimus stanął o parę kroków za mną, natomiast w lekkim oddaleniu zatrzymali się Bulkhead, Arcee oraz Bumblebee. Patrzyli na nas nieufnie, w najwyższym napięciu.

Zwróciłam się do nich zupełnie, dumnie unosząc głowę.

- Dziękuję ci za pomoc Pani.

Prime postąpił krok w przód, na co predacony zareagowały głośnym warknięciem. Wstrzymałam moich gestem, obserwując autobota. Po chwili sama zbliżyłam się na krok. Staliśmy bardzo blisko siebie, dzięki czemu z łatwością dostrzegłam spięcie siłowników mojego przyjaciela. Twarz jego pozostawała kamienna.

- Nie ma za co Optimusie. - uśmiechnęłam się delikatnie pod maską, ściskając w dłoni artefakt - Ty zrobiłbyś dla mnie to samo.

- Zawsze. - popatrzył na koronę i na mnie.

- Nie mogę ci jej oddać...

- Wiem. Ale mimo wszystko cieszę się, że trafi do ciebie. Wiem przynajmniej, że nie zostanie użyta w złych celach. - uśmiechnął się smutno.

Spojrzałam na srebrną obręcz, milcząc. Ten relikt musiał być niezwykle potężny, skoro zdołał wyzwolić w sobie dość mocy, aby obudzić lęki naszej trójki. Powinnam oddać go do skarbca, gdzie leżałby bezpieczny i nietknięty. Nie powinnam go nikomu oddawać...

- To jedno mogę ci obiecać. Nikt nie śmie jej tknąć... - rzekłam powoli, by po chwili unieść wzrok - Przynajmniej do dnia, w którym się zjednoczymy.

Mech uniósł lekko łuk optyczny, lecz zanim zdołał zadać pytanie, ziemia zatrzęsła się pod naszymi nogami. Delikatnie się zachwiałam, ale on natychmiast chwycił mnie w talii, podtrzymując delikatnie. Mimowolnie spojrzeliśmy w stronę wulkanu. Dzięki temu w porę dostrzegliśmy zbliżające się szybko kłęby dymu, popiołu... oraz Nemezis zmierzające w naszym kierunku. Ech... trzeba się zmywać.

- Szkoda, iż nie możemy porozmawiać dłużej.

- Kiedy znów się zobaczymy?

- Niedługo przyjacielu.

- Będę czekał... - oznajmił, ujmując mą dłoń i całując jej grzbiet.

Zupełnie zignorował niezadowolone pomruki smoków i podprowadził mnie do Green'a. Pomógł mi zasiąść na jego grzbiecie, blisko Komandora. Ponownie uniósł lekko łuk optyczny, ale nic nie rzekł, tylko puścił moją dłoń.

- Kiedy znów się spotkamy, opowiesz mi o swojej "Gwieździe". - mruknęłam, patrząc na niego wymownie.

- A ty mi o swojej Angel. - usłyszałam jeszcze nim predacon wzniósł się do góry z gniewnym prychnięciem.

Patrzyłam za nim, a on za mną. Tak, będzie to interesująca rozmowa. Mam tylko nadzieję, że kiedy się spotkamy, nie będziemy mieć aż tak licznej widowni.

*   *   *

Siedziałam na kozetce w Medbay, czekając aż Blue zaspawa mi ostatnią ranę. Cóż... Szczęściem to Speedlight miała tym razem dyżur, jednak w połowie spawania ran, przyszła do nas Bluespark z Moontearem oraz delegacją. Trochę mnie okrzyczała za mój stan, ale przynajmniej nie tak bardzo, jak się spodziewałam.

Westchnęłam w Iskrze. Wyjaśnianie wszystkiego w obecności zrzędliwej botki było dość trudne, ale tym razem prawie niczego nie przemilczałam. Powiedziałam im wszystko, nawet opisałam mój koszmar. Tylko rozmowę z Optimusem zachowałam dla siebie. Nie muszą wiedzieć co czułam, ani co się tam działo.

Poruszyłam lekko ogonem i opatrzonymi skrzydłami. Muszę brać większy nacisk na treningi. Było dobrze w tamtej jaskini, ale mogłoby być lepiej.

- Nie ruszaj się, bo nigdy nie skończę tego opatrunku. - mruknęła stara medyczka.

Posłusznie zamarłam na miejscu, starając się ani drgnąć. Niestety przeszkodził mi w tym pewien mały mech pełen energii. Wskoczył w moje ramiona, tuląc się mocno i popiskując z zadowolenia.

- Mama!

- Cześć kochanie. - pogłaskałam go po łebku - Tęskniłeś za mną?

- Ta!

- A jak bardzo?

- Ooo! - rozłożył łapki najszerzej jak potrafił.

Uśmiechnęłam się delikatnie, drapiąc malca po plecach.Iskrzenie zamruczało z zadowoleniem, a była autobotka pokręciła głową, kryjąc delikatny uśmieszek.

- Dobrze się nim opiekujesz. Nie wiem czemu Królowo wyrzucałaś sobie, że nie jesteś w tym dobra. - kończyła mi wstawiać nowe pióra.

- Malec potrzebuje rodziny pełnej, albo chociaż kogoś, kto może się nim stale zajmować. - odparłam, nie patrząc na nią - Ja wychodzę stale na misje i nie jestem w stanie być przy nim... z kolei predacony nie poradziłyby sobie z jego wybuchem emocji.

- Gadasz głupstwa. - mruknęła, kończąc zabieg - Mówię to nie jako twoja poddana, ale jako doświadczona Femme. Nadajesz się do tego, chociaż faktycznie nie najlepiej dla niego, że chodzisz na te misje i zarywasz noce.

- Przypominam, że niedawno znów było rozdzielanie moich obowiązków. Dostaję już tylko najistotniejsze dokumenty, wszystkie projekty i główne plany do zatwierdzenia. Nawet oglądanie treningów zostało odrzucone. - zaczęłam kołysać moją Iskierkę.

Botka tylko burknęła coś do siebie, po czym odwróciła się, by wyczyścić narzędzia. Pokręciłam lekko głową, krzywiąc się w Iskrze. Muszę wreszcie z nią o tym porozmawiać. Potarłam lekko skroń. To nie będzie takie proste...

- Boli cię procesor?

- Nie. - zdziwiłam się - Wszystko w porządku.

- Na pewno? - popatrzyła na mnie sceptycznie - Nie oszukujesz mnie?

- Nie denerwuj się już. Nic mi nie jest.

- Wydaje ci się, że jesteś zdrowa jak Predacon, ale w końcu siły cię opuszczą. - westchnęła z rezygnacją, zwracając się do swoich narzędzi.

Oj Blue... i jak ja mam cię oddać? Kto będzie się mną tak opiekował jak nie ty? Zagryzłam lekko wargę. Powinnam się już przyzwyczaić, że czasem odchodzą i nie mogę ich zatrzymać. Muszę rozwiązać kwestię autobockiego medyka i jego Sparkmate. Zasługują na swoje szczęście.

- Niedługo wypada twoja rocznica Blue. - stwierdziłam, że nie należy za bardzo unikać tematu.

- Owszem. Nic szczególnego. - mruknęła, odkładając sprzęt na swoje miejsce.

- Mówiłam ci kiedyś, że Rachet tu jest... Nie chciałabyś do niego wrócić?

Femme zachłysnęła się powietrzem i aż odwróciła w moją stronę. Patrzyła na mnie z uniesionymi łukami optycznymi. Po chwili zmarszczyła je z rozdrażnieniem oraz swego rodzaju bólem w optykach.

- Już raz ci powiedziałam, a teraz powtórzę: nie chcę do niego wracać.

- Ale dlaczego?

- Nie ma to sensu. On ma już swój świat, a ja swój. - odwróciła głowę - Z resztą z pewnością zdołał już o mnie zapomnieć.

- Mylisz się. Niczego nie zapomniał i dalej tęskni. - spojrzałam na nią poważnie.

- Minęło tyle lat... Zmienił się, już go nie poznam.

- Jesteś pewna?

Umilkła. Po chwili zwróciła się znów do narzędzi, przekładając je w różnym układzie z miejsca w miejsce.

- Lepiej, żebyśmy się nie spotkali. Oboje jesteśmy zupełnie inni.

- Na pewno? - wstałam z Moonem na rękach i zbliżyłam się - Blue, oboje cierpicie już od całych eonów. Powinniście się w końcu zobaczyć. Jeśli jest tak jak sądzisz, dacie sobie spokój i przynajmniej będzie mniej boleć.

- A jeśli się okaże, że się myliłam? Będę musiała was zostawić... porzucić całą Wyspę.

- Nikt by ci tego nie wyrzucał. Zostawiłaś nam po sobie świetnych medyków. - pogłaskałam ją po dłoni - Poza tym coś byśmy wymyślili. Na pewno nie zostałabyś tam sama.

Stara medyczka nic nie odpowiedziała. Objęłam ją więc jedną ręką, przyciskając lekko do boku. Po chwili ociągania się, odwzajemniła uścisk. Tuliła się do mnie ufnie, a ja słyszałam jak z wolna uspokaja się jej Iskra. Oj Blue... Jak się ciebie lepiej pozna, jesteś o wiele przyjemniejsza, niż przy pierwszym wejrzeniu. Zupełnie jak twój Mate. Uniosłam lekko kącik ust. Dobraliście się jak energon z olejem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top