Każdy ma swoje własne blizny

Niebo ozdabiały miliardy gwiazd. Cudnie migotały na tle pięknego granatu nieba. Ten widok zapierał dech w piersiach. Nie można było nawet podejrzewać, że pod tak ślicznym niebem mogłaby się rozegrać tragedia.

Przy wielkiej górze, rysującej się ciemnym, ostrym szlakiem na tle nieba, przy rumowisku leżała młoda predaconica. Miała śliczne, pomarańczowe optyki, długą, brązową od spodu szyję i niespotykanie smukłe wśród smoków ciało. Cały grzbiet miała w kolorze ciemnej purpury, a głowę zdobiło 16 czarnych rogów. Wyglądała naprawdę ładnie.

Femme oddychała bardzo ciężko, a z jej optyk leciały gęsto łzy. Lewa część jej ciała została zmiażdżona przez ciężkie skały z rumowiska. Nie byłoby to groźne dla tak silnego stworzenia jak ona gdyby nie fakt, że kilka kamieni dostało się pod jej pancerz, a masa głazów była tak duża, że nie tylko wcisnęła te kamienie głęboko w jej ciało, ale też wbiła predaconicy jej własny pancerz do środka. Energon wyciekał z niej powoli, ale skutecznie, a w dodatku drobne kamyczki dostały się do jej energoobiegu. Powoli, acz skutecznie dążyły do jej Iskry, by zatrzymać jej bicie.

To miał być zwykły lot, ostatni przed TYM terminem. Smoczyca bardzo się emocjonowała na myśl o tym, że będzie miała swoje pierwsze młode. Jej konkretny podgatunek predacona składał jaja jeszcze na początku roku, by młode mogły wykluć się na jesieni.

Młoda botka nawet nie podejrzewała, że lądując na półce skalnej powyżej lasu narazi się na niebezpieczeństwo. Po prostu była już zmęczona i zwyczajnie usnęła na tej półce skalnej. Obudził ją dopiero potężny rumor. Zanim zaspana smoczyca zdołała zrozumieć co się dzieje, ogromna lawina zepchnęła ją na ziemię i przytłoczyła swoją masą tak, że nie mogła się ruszać.

Naturalnie od razu usiłowała wysłać sygnał SOS, ale wypadł jej gdzieś komunikator, a nie mogła liczyć na jakiekolwiek wsparcie, bo wszyscy sądzili, że wróci nad ranem. Wyglądało na to, że wykrwawi się na śmierć...

Około godzinę po zachodzie poczuła nagle ciepło ogarniające jej klatkę piersiową. Nie wiedziała skąd, ale czuła, że zaraz jej jej Komorę Iskier opuści niewielkie w porównaniu do niej jako z maleńkim smoczkiem. W końcu niecały miesiąc temu połączyła Iskry ze swoim partnerem. Przez całą noc przebywali tak blisko siebie, że czuła wielokrotnie, jak Iskry z jego otwartej Komory Iskier łączą się z jej sercem. Było więcej niż jasne, że po tak intensywnym wzmacnianiu więzi z jej partnerem, będą spodziewali się pierwszych smoczątek.

Młoda matka była przerażona. Zdarzało się, że smoczyce musiały same rodzić i wychodziły z tego bez szwanku zarówno one jak i młode, ale... przecież one były zdrowe i doświadczone! Poza tym zwykle działo się to przy otwartych kraterach z lawą, gdzie jajka od razu były wrzucane i utrzymywały odpowiednią temperaturę.

Jednocześnie z tym, poczuła jakieś nieprzyjemne zimno w skrzydłach. Wiedziała od starych, doświadczonych predaconów, że to u nich oznaka zbliżającego się końca. Ale ona nie chciała jeszcze żegnać się z tym światem. Płakała więc coraz bardziej, myśląc o dziecku i o partnerze.

Nagle usłyszała, że gdzieś niedaleko szeleszczą krzaki, a ziemia drży od zbliżającego się dużego stworzenia. Zesztywniała ze strachu, jednak ku jej wielkiej uldze, już po chwili z gęstwiny wyszła potężna, czarna pantera o granatowo-srebrnych optykach.

- Diamondtear!

- Ratuj nas pani...

Ciszę mącił monotonny dźwięk poruszanych części. W CD nic się nie działo. Chyba wszyscy cieszyli się tą chwilą bez napięć i kryzysów. Obserwowałam dyżurnych, popijając energon i czytając raporty. Zaiste, ten piątek był wyjątkowo odprężający... Machałam lekko ogonem, rozkoszując się spokojem popołudnia.

Nagle do Centrum Dowodzenia wpadł rozgorączkowany Barricade. Wyglądało na to, że ma ważne wieści do przekazania.

- Królowo, to już! Za chwileczkę Moontear się wykluje!

Drgnęłam. Moontear, dziecko zmarłej Diamond... Nie udało mi się jej uratować, ale przysięgłam, że ocalę jej Iskierkę! Natychmiast odłożyłam rzeczy na bok i teleportowałam się do jaskini predaconów. Widziałam, że otoczyły one w milczeniu krater z magmą i lawą, w której zazwyczaj wykluwały się młode. Zbliżyłam się tam, uklękłam i zajrzałam do środka. Na powierzchni cieczy pękały małe bąbelki. Spojrzałam po predaconach, a mój wzrok utkwił w Speedfire.

- Wyciągnij go. - rozkazałam.

Samiec posłusznie zanurzył łapę w środku i wyciągnął po chwili rozgrzane do białości jajko. Pękało ono powoli, a lawa zastygała. Zacisnęłam lekko pięść. Jeśli mały się nie wydostanie, udusi się i zginie... Boże błagam cię, niech przeżyje!

W głębokiej ciszy obserwowaliśmy jak lawa zastyga, a jedyne jajko, które przetrwało tę burzliwą i niekorzystną wiosnę, stygnie. Wpatrywałam się w nie mimo to z napięciem. On na pewno sobie poradzi...

Niespodziewanie, usłyszeliśmy cichy trzask i jajko pękło w pół. Naszym optykom ukazał się najmniejszy smoczek, jakiego w życiu widziałam. Miał zamknięte oczka oraz nienaturalnie małe skrzydła. Szare łuski na brzuszku były ciemniejsze, na grzbiecie jaśniejsze. Na grzbiecie miał podwójny rząd sterczących, na razie niedużych łusek. Na głowie miał cztery pary delikatnie zakręconych rogów. Jego malutki pyszczek przypominał mordki małych szczeniąt. Drżał cały i węszył niespokojnie. Był wystraszony. Na jego boczku widać było coś na kształt blizny, ciągnącej się od środka grzbietu po brzuszek.

W ciszy, jaka zapadła, było słychać bicie Iskier oraz powietrze wciągane nerwowo przez tę maleńką istotkę.

- Nie przeżyje nawet jednego tygodnia. - usłyszałam ponury głos jednego ze starszych.

- Jest za mały.

- Widzieliście te skrzydełka? Nie będzie w stanie latać!

- Jest tak drobny, że nie będzie w stanie obronić się przed czymkolwiek! To istna kruszyna!

Niemal każdy dorzucił coś od siebie. Ale ja nie miałam zamiaru skreślać tej Iskierki. Nie pozwolę mu zginąć i kropka. Bardzo ostrożnie podniosłam maluszka i przytuliłam do piersi. Malec momentalnie przestał drżeć i wtulił się w moją zbroję. Zaczął ssać moje palce, lekko raniąc je kłami. Nie był większy od mojej dłoni.

- Skoro zdołał przebić się przez niemal ostygłą skorupę, to będzie w stanie przeżyć. - oświadczyłam głośno, przerywając dyskusję i obracając się do predaconów.

- Ale żadna smoczyca nie będzie się chciała nim zajmować! - powiedział nieśmiało Greenfire.

- Bez opieki i ciepła nie przeżyje jednego dnia.

Przytuliłam delikatnie maluszka, który zapiszczał. Życie jest okrutne, ale nie pozwolę tej Iskierce umrzeć tylko dlatego, że nie chcą dać jej szansy.

- Ja się nim zaopiekuję. - powiedziałam spokojnie i wstałam.

- Ale... Królowo, czy dasz sobie z nią radę? Nie jest tak prosto zajmować się...

- A kto pomagał wam od samego początku i opiekował się młodymi? - uniosłam łuk optyczny - Nie ma dyskusji. Dopóki nie będzie w stanie sam sobie radzić...

Uśmiechnęłam się lekko, patrząc na małą kuleczkę w moich dłoniach, która próbowała uzyskać energon przez podgryzanie mojej ręki. Nie martw się Moontear. Będziesz ze mną bezpieczny.

- Pani, mamy... mały problem. Musimy cię prosić o pomoc!

Westchnęłam w myślach i skierowałam się do windy, głaszcząc małego predacona.

- Poradzę sobie. Na razie nie przejmujcie się tą sytuacją. Gdybym miała problem, to zwrócę się do was. - powiedziałam spokojnie i weszłam do kabiny.

- Tak jest Królowo! - skłonili się przede mną i utrzymali tę postawę, dopóki nie zamknęły się drzwi od elewatora.

Poruszyłam ogonem na boki i zaczęłam głaskać piszczącą kuleczkę. Powinnam dać sobie radę, ale najważniejsze pytanie brzmi: czy moja Komora Iskier przyjmie cię do środka? Bo z karmieniem nie powinno być problemu. Pamiętam jeszcze jaki rodzaj energonu piją młode smoki.

Po chwili winda się zatrzymała. Wyszłam ze środka i niemal zderzyłam się z Light. Odsunęłyśmy się od siebie, zaskoczone.

- Co ty tu robisz?

- Słyszałam, że smoczątko Diamond przyszło na świat! - powiedziała, podekscytowana - Ja i Blue chciałybyśmy je zbadać!

Hmm... ma rację. Iskierka powinna zostać przebadana i nakarmiona, a ja nie mam teraz na to czasu... Spojrzałam na maluszka i na młodą, podekscytowaną botkę.

- Dobrze SpeedLight, ale pamiętaj: masz obchodzić się z Iskierką tak delikatnie, jak tylko potrafisz. Po badaniach nakarmcie ją tym szaro-białym energonem i trzymajcie w cieple.

- Tak jest Królowo, ale... myślałam, że predacony się tym zajmą. - była wyraźnie zdziwiona.

- To ja będę się nim zajmować. - powiedziałam, dosyć niechętnie oddając w ręce botki Iskiereczkę, do której zdążyłam się już przywiązać.

Wzięła młode na ręce z wielka ostrożnością i przyjrzała mu się.

- Jest bardzo mały.

- Ale wyrośnie na silnego smoka. - westchnęłam bezgłośnie - Muszę już iść. Pilnujcie go.

Minęłam ją i szybkim krokiem ruszyłam na mostek. W Iskrze martwiłam się troszkę o Moontear'a, ale starałam się o tym nie myśleć.  Blue jest doświadczona, a Light delikatna. Poradzą sobie.

Wkroczyłam spokojnie do CD. Dostrzegłam zmartwioną twarz mojej operatorki - MysteriousBeast.

- Co się stało?

- Mamy problem z Karen. Wysłała przed chwilą kilka bezładnych wiadomości na linię. - wskazała na kilka przypadkowych wiadomości, o treści: "ipyxfyrd", "yslp" i tym podobnych - Przy czym kiedy sprawdziliśmy jej telefon, to wyszło na to, że przemieszcza się szybko w dość chaotyczny sposób.

Faktycznie, nadajnik Karen przemieszczał się dość szybko w różnych kierunkach. Dziwne...

- Mamy wysłać tam bliźniaków?

- Wolałabym nie... - położyłam dłoń na oparciu jej fotela - Problem jest taki, że to pora, o której dzieciaki Autobotów wracają do ich bazy. Pojadę tam ja, by w razie czego nie wzbudzać podejrzeń...

- Ale przecież i tak ci nie ufają Królowo.

- Tylko Rachet i Bulkhead mają jakieś wątpliwości. Reszta lubi "panią White".

- Jak uważasz Pani. - skinęła głową.

Odsunęłam się od monitora i teleportowałam do garażu. Szkoda... akurat wolałabym dziś zająć się tym maluszkiem. Wolę nie ryzykować. Przemieniłam się w człowieka i wsiadłam do fioletowej terenówki, stojącej najbliżej. Zapięłam pas, włożyłam ciemne okulary, otworzyłam portal i odpaliłam silnik. Mam złe przeczucia... Wjechałam do środka i przycisnęłam gaz do dechy.

Znalazłam się na pustyni, o kilka kilometrów od miasta, jednak prędkość jaką rozwinęłam, pozwoliła mi przemknąć przez ten dystans w nieprawdopodobnym tempie.

- Best nawiguj mnie. - rzuciłam do komunikatora wjeżdżając między budynki.

- Zajechała pod szkołę. Kieruje się na północny wschód!

Zgodnie z instrukcjami przejechałam pod duży, szarawy budynek i nieco zwolniłam. Było tu za dużo cywili. Westchnęłam w myślach i przejechałam w miarę spokojnie przed nimi. Rozglądałam się uważnie, jadąc zgodnie z wskazówkami Beast i kierując się znajomym rykiem silnika. Jeśli Karen wsiadła na motocykl bez kasku, to zabiorę jej go i nie oddam.

- Zatrzymała się w uliczce po prawej, o kilkanaście metrów przed tobą Królowo.

Momentalnie się zatrzymałam i wyskoczyłam z samochodu. Skierowałam się tam, gdzie słyszałam głosy.

Zajrzałam dyskretnie do wnętrza uliczki. Była brudna i nie było w niej za dużo widać przez kilka śmietników, ale głos mojej podopiecznej był aż nazbyt wyraźny. Irytacja i wściekłość przebijały. Zbliżyłam się jeszcze trochę i spojrzałam. Za ciemnymi śmietnikami dostrzegłam trzech podejrzanych typków. Dwóch trzymało dziewczynę za ręce, trzeci grzebał jej po kieszeniach. Naturalnie nastolatka mocno się szarpała i cały czas obsypywała ich nieprzychylnymi epitetami, jednak w końcu stracili cierpliwość.

- Może jak się z tobą inaczej zabawimy to przestaniesz wierzgać?!

Więc to tak!? Dobrze. Wyszłam zza śmietników i podeszłam bliżej.

- Zostawcie ją, albo przetrącę wam karki. - warknęłam głośno, wyrywając ze sterty śmieci pogiętą rurę. Uderzyłam nią mocno o ziemię.

Mężczyźni spojrzeli na mnie i popatrzyli po sobie. Już po chwili uciekli, zostawiając w spokoju naszą dwójkę. Hmm... nie podoba mi się to. Trochę za łatwo odpuścili. Mięli pozorną przewagę. Karen podbiegła do mnie i bardzo mocno się przytuliła.

- Już dobrze skarbie. - szepnęłam, obejmując ją jedną ręką - Jesteś bezpieczna.

- Angel... oni... oni byli z MECHu... - wyjąkała, płacząc cicho - Chcieli sprawdzić... czy mam jakiekolwiek... powiązania z transformerami...

Zacisnęłam dłoń na rurze tak mocno, że ją zgniotłam. Ten Silas pozwala sobie na zbyt dużo. Szczęście, że trafiłyśmy na mniej walecznych agentów.

- Chodźmy stąd. - pogłaskałam ją po głowie i uścisnęłam - Nie skrzywdzą cię.

Nastolatka chwyciła swój motocykl i kask, który leżał na ziemi. Zaczęła prowadzić go do wyjścia z tego paskudnego miejsca. Uścisnęłam jej dłoń i rzuciłam na bok pręt. Wyszłyśmy z uliczki.

Spojrzałam na Karen. Wciąż wyglądała na wystraszoną i smutną. Westchnęłam cicho.

- Nie myśl o tym. Nie pozwolę nikomu zro...

Przerwał mi mężczyzna, który zderzył się ze mną, przy okazji rozcinając mi koszulę i zadając podłużną ranę ciętą, długą na 7 centymetrów. Jego nóż wbił mi się głęboko w ciało. Odepchnęłam go mocno i zacisnęłam zęby, kuląc się lekko. Moja podopieczna pisnęła cicho.

Mężczyzna chciał mnie wyminąć i złapać Karen. Wyciągał już po nią rękę, ale złapałam za nią i pociągnęłam w dół.

- Popełniłeś błąd chłopczyku... - wyplułam z nienawiścią.

- O nie. To ty nie powinnaś była nam przeszkadzać. - odparł z błyskiem w oku.

Wyciągnął nóż z mojej rany i chciał wbić mi go w ramię, ale ja złapałam go za dłoń. Zaczęliśmy się siłować. Krew płynęła z rany, brudząc moją białą koszulę i czarne jeansy.

- Nie pozwolę ci jej zabrać... - warknęłam, usiłując ignorować ból, który mnie osłabiał i upływ krwi.

- Niby jak masz zamiar to zrobić? Jesteś sama i słaba. - odparł kpiąco, ściskając mocno moje dłonie.

Ja? Słaba? Pfhahaha! Nie docenia przeciwnika. Tym gorzej dla niego! Poczułam przypływ sił i adrenalinę buzującą w mych żyłach. Szybkim ruchem ugięłam nogę i kopnęłam go w kolano, miażdżąc kości tego miejsca. Mężczyzna krzyknął z bólu, zwalniając uścisk. Już miałam wykonać ostateczny cios, który pozbawiłby go przytomności, gdy usłyszałam za plecami kroki. Odskoczyłam na bok i obróciłam się. Drugi napastnik, który zamierzał wbić mi w łopatkę nóż taktyczny poleciał na swojego kolegę i wbił ten nóż w jego ramię. Ostatni z całej trójki trzymał za gardło i ręce Karen, przyduszając ją tak, że nie była w stanie wydusić z siebie dźwięku.

- Argh! Złap ją ty idioto! - jęknął przywódca grupy.

Nie czekałam na atak. Sama zbliżyłam się i uderzyłam kilka razy w twarz przeciwnika, celując w skronie. Zgodnie z moją intencją, padł na ziemię, bezprzytomnie. Następnie zadałam mocny cios w szyję wściekłego przywódcy ze złamaną nogą, pozbawiając go przytomności. Obróciłam się, by rozprawić się z ostatnim, ale tamten już ratował się ucieczką, zostawiając Karen. Sądząc po tym, że był potargany i zdradzał swoją postawą wielki ból, nastolatka dała mu niezłą szkołę.

Uśmiechnęłam się do niej słabo i postąpiłam o krok. Zatrzymałam się jednak, zaciskając zęby. Przy każdym ruchu, z mojej rany wypływało więcej drogocennej krwi, a mimo wysokiego poziomu adrenaliny, odczuwałam ten ból. Dziewczyna podbiegła do mnie i podtrzymała mnie.

- Bardzo dobrze. - uśmiechnęłam się - Jestem dumna...

- Angel, twój bok! - popatrzyła z przerażeniem na ranę.

- W porządku. Dam sobie radę. - posłałam jej ciepły uśmiech - Zadzwoń do autobotów, niech posprzątają. My nie możemy w tej chwili...

Ruszyłam w miarę szybko do samochodu, trzymając się za ranę. Bolało mnie coraz bardziej, gdyż emocje powoli opadały, a wraz z nimi kończyła się adrenalina. Zastępowało ją zmęczenie. Muszę jak najprędzej opatrzyć tę ranę, zanim wykrwawię się na śmierć. Poza tym, gdy posoka zaschnie, przybierze fioletowy odcień. Nie mogę na to pozwolić.

Gdy byłam już przy samochodzie, zakręciło mi się w głowie. Zrobiło mi się ciemno przed oczyma. Oparłam się o auto. Argh... cholera jasna, jak to boli! Zamknęłam na chwilę oczy. Muszę się opanować... Zabolał mnie dość mocno procesor. Ciężko mi myśleć... Dźwięk kilku silników spotęgował tylko ból mojej głowy.

Poczułam dłoń na ramieniu. Wrócili!? Otworzyłam oczy, podcięłam szybkim ruchem agresora i obróciłam się do niego przodem. Uniosłam lekko brwi. Ups...

Na ziemi leżał Jack, a w okolicy stały dzieciaki razem ze swoimi strażnikami. Widziałam holoformy, które kręciły się przy ciałach agentów. Karen natomiast szła w moją stronę z jakimś mężczyzną. Miał krzaczastą brodę, ciemnozielone ubrania i wyglądał na osiłka. To chyba Bulkhead.

- Wybacz młody... - szepnęłam do nastolatka, podnosząc się.

Oparłam się o maskę samochodu. Młody Dearby wstał i spojrzał na mnie z niepewnością, podpierając mnie. Zmrużyłam lekko oczy, zakrywając ręką bok.

- Pani White... - głos tego osobnika tylko upewnił mnie w moich przypuszczeniach. Przede mną stał niepewny Bulkhead. Jego kwestię przerwała Karen.

- Jack, ty masz matkę pielęgniarkę, nie? Musimy ją wezwać! Dżidżi jest ranna...

- Najlepiej będzie jeśli zawieziemy was do szpitala. - stwierdził chłopak - Boty mogą nam asystować.

- No dobrze...

- Kategorycznie odmawiam. - warknęłam, przerywając ich rozmowę. Wszystkie oczy skupiły się na mnie - Dajcie mi apteczkę.

- Ale... pani White... - bąknął Jack.

- Żadnych "ale". Dajcie natychmiast apteczkę. Niech Boty tymczasem zajmą się agentami MECH'u. - rozkazałam, wsiadając do środka przy pomocy nastolatka. Usiadłam na siedzeniu - Czemu tu jeszcze stoicie?

Od razu każdy ruszył w swoją stronę. Karen poszła do bagażnika po apteczkę, Jack postanowił przyprowadzić bliżej dzieciaki, a Bulk zdecydował się skontaktować z bazą. Odetchnęłam cicho i popatrzyłam na ranę. Krew ubrudziła mi prawą część spodni do pół uda, a także zabarwiła prawie cały dół białej koszuli. Mają rację, powinnam iść z tym do szpitala, ale jeszcze mi brakuje pytań w stylu: "jak to się stało?", "dlaczego krew robi się fioletowa?", "czemu badanie wykazuje grupę krwi niepasującą do żadnej na świecie?" itp. Zacisnęłam zęby i położyłam się. Będę musiała uzupełnić braki energonem.

- Angel, jesteś pewna? Dasz sobie radę? - panna Sparks położyła mi na kolanach apteczkę.

- Tak. Tylko niech nikt nie otwiera drugich drzwi. - syknęłam - Nawlecz mi nić na igłę...

Skinęła głową. Ja natomiast odwróciłam się plecami do otwartych drzwi i rozerwałam koszulę. Zostałam w samym staniku, ale nie przejęłam się za bardzo. zdezynfekowałam miejsce, które miałam poddać tej autooperacji.

- Rany, ale świetny tatuaż! - usłyszałam z tyłu - A jakie zaczepiste blizny!

Nie musiałam się obracać, by wiedzieć, kto to powiedział. Westchnęłam w Iskrze. Zaczyna się... Chociaż Bogiem, a prawdą to, co miałam na plecach faktycznie mogło uchodzić za niesamowite. W końcu moje plecy zdobiła wielka głowa lwa stworzona z małych znaczków w języku Primów. Były one tak małe, że do ich odczytania potrzebowano lupy. A blizny jak blizny - nie udało mi się ich uniknąć.

Cóż, skoro już chcą ze mną rozmawiać, to może przynajmniej dowiem się skąd się tu tak szybko wzięli?

- Każdy ma swoje własne blizny. - mruknęłam cicho - Powiedzcie mi, jak to się stało, że znaleźliście się tu tak szybko? Miałyśmy dopiero po was dzwonić. - powiedziałam przez ramię.

- Widzieliśmy, jak Karen uciekała na motocyklu przed jakimiś facetami. - wyjaśnił Jack

- Kiedy przyjechały autoboty, zdecydowaliśmy, że sprawdzimy co się stało. - dopowiedział Raf.

- Przyjechali w chwilę po tym, jak zemdlałaś... - powiedziała cicho Karen.

- Ominęła nas cała akcja! Ale to musiało być cool! - krzyczała z radością Miko - Fantastycznie ich załatwiłaś!

Pokręciłam głową. Co za dzieciak... no ale nic. Karen podała mi igłę. Chwyciłam ją i zawiązałam supełek na nitce. Odetchnęłam cicho i skręciłam koszulę w dłoniach.

- Opowiedzcie mi co się zmieniło... i czy często odwiedzają wam to miasto obcy. - poprosiłam, chwytając koszulę w zęby. To zaboli... ale nie bardziej niż typowe spawanie - Proszę was, zróbcie to. Martwię się o was, o tych ludzi...

- No więc ten... - zaczęła niepewnie moja podopieczna - Ostatnio spokój. Nie zrobiłam niczego głupiego jeśli o to ci chodzi. Ale...

Przerwało jej moje stęknięcie. Igła przebiła skórę. Mogłam poprowadzić pierwszy ścieg. Spięłam się lekko i delikatnie wbiłam igłę w następny fragment skóry. Pierwsza pętelka. Westchnęłam cicho, zaciskając zęby na materiale rękawa koszuli. Zerknęłam przez ramię i skinęłam głową, by kontynuowała.

- Nie za dużo mamy gości, ale faktycznie, ostatnio kilkakrotnie widzieliśmy obcych mężczyzn... - podjął Rafael.

Dalej opowieść jakoś się potoczyła. Dzieciaki opowiedziały mi o tym, jak to widziały różnych obcych, przechadzających się po mieście, ale i parokrotnie przejeżdżały tu samochody MECH'u, były to jednak incydenty. Ja natomiast zdołałam w tym czasie zszyć ranę do końca, chociaż nie obyło się bez komplikacji. Trudno było mi to zrobić w tak niewygodnej pozycji, ale jakoś się udało. Wreszcie założyłam ostatnią pętelkę i odetchnęłam cicho. To było bolesne i trudne, ale dałam sobie z tym radę.

- Wreszcie... - szepnęłam i popatrzyłam na dzieciaki - To o czym mówicie jest niebezpieczne... ale na razie jeszcze nie jest źle. Wiedzą co prawda, że coś tu jest na rzeczy, ale nie mają pojęcia, co dokładnie... - popatrzyłam na moją podopieczną - Być może będziesz musiała wynieść się z miasta skarbie... Znaleźli jakieś słabe powiązanie miedzy tobą, a transformerami, a to źle wróży. Być może czeka to każde z was.

Obróciłam się w ich stronę. Jack zmarszczył brwi, Miko się skrzywiła, Rafael był spokojny i tylko młoda okazała jak wielki smutek ogarnął jej serce.

- Hej Skarbie, nie przejmuj się. Będzie dobrze. - uścisnęłam jej dłoń.

- Karen, nie martw się. Nie myśl o tym. Może jednak odpuszczą i dadzą wam spokój? - powiedziała Miko.

- Ma rację. O ile na razie odpuścisz wizyty u Jet'a, dadzą ci spokój... a przynajmniej tak mi się wydaje. - uśmiechnęłam się blado - Będzie dobrze. Zaufaj mi.

W myślach jednak nie byłam tego pewna. A co jeśli zawiodę jej zaufanie? Nie chcę jej stracić...

Hej hej

Wiem, wiem, od miesiąca nie było rozdziału. Ale wiedzcie, że ta książka dalej żyje. Mam zamiar ją skończyć choćby nie wiem co :)

Już niedługo skupię się tylko na niej.

Miłego dnia/popołudnia/wieczoru/nocy kochani!

~Angel

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top