Gorzka prawda
- Przerdzewiały złom... - warknęła czerwono-optyka botka, przekręcając obręcz na nadgarstku. Jej czerwono-czarny lakier wrócił do biało-fioletowych kolorów, na których wyraźnie było widać plamy energonu - Niech go Scraplety zeżrą!
Jej przyjaciółka również przekręciła obręcz na nadgarstku, siadając na kupie kostek przy niej. Wpatrywała się tępo w jeden punkt przed sobą.
- Nie łam się Angel, Knight zapłaci nam za wszystko. - poklepała ją po plecach - Wiem, że ci ciężko, ale zobaczysz, wszystko będzie dobrze.
Femme jednak dalej siedziała w tym samym miejscu, patrząc w jeden punkt. Czerwono-optyka botka westchnęła cicho i uściskała ją mocno, już milcząc. Siedziały tak dłuższą chwilę, aż wreszcie Skrzydlatej łzy pociekły z optyk. Wtuliła się w przyjaciółkę, nieszczęśliwa.
- Death, ja jestem przeklęta... - jęknęła cicho - Każdy, na kim mi choć trochę zależy cierpi, a ci, których kocham gasną... Ja tego nie wytrzymam!
- Nie jesteś przeklęta. - zaoponowała twardo Death, ściskając ją mocno - Życie jest zwyczajnie niesprawiedliwe! Ale nie martw się, masz mnie przy sobie. A ja jestem, na zardzewiałą WszechIskrę, niezniszczalna!
Femme nic nie odpowiedziała. Tuliła się tylko, milcząc i płacząc. Nie miała sił żyć. Tylko towarzystwo Death podnosiło ją odrobinę na Iskrze. Nie chciała nikogo innego teraz widzieć, potrzebowała teraz tylko jej...
Och, jak bardzo brakowało mi ich towarzystwa... Uniosłam lekko kąciki ust, zerkając na roześmianą rodzinę, siedzącą na tylnym siedzeniu mojego altmode. Odwoziłam ich właśnie po małym święcie, jakie urządziliśmy sobie na Wyspie, z okazji zakończenia wojny na planecie Bestii i oficjalnej decyzji o przygotowaniach do powrotu do domu.
- Ale muszę powiedzieć, że ten Stascream to ma niezły tyłek. - oznajmiła niespodziewanie pani Sparks
- Słucham?! - ojciec rodziny zrobił się czerwony.
- No całkiem niezły. - potwierdziła córka z kamienną powagą na twarzy - Gwiazda nareszcie zaczyna się ruszać po męsku. I nawet seksownie.
- Co ty wygadujesz?! Jeszcze mi brakuje, żebyś kosmitę mi do domu jako narzeczonego przyprowadziła!
Uśmiechnęłam się z lekkim zażenowaniem. Ich poczucie humoru jest... cóż... ciekawe? I bardzo niezręczne. Chociaż zabawnie byłoby widzieć minę porucznika, gdyby usłyszał co na niego wygadują. Zaśmiałam się cichutko, skręcając płynnie na skrzyżowaniu. Jestem tak zadowolona, że udało mi się z nimi porozumieć i przeprosić. Wszystko zostało załatwione.
- A tak poważnie, to nie mogę uwierzyć, że Pan Patyczak tak się zmienił. - zaśmiała się nastolatka.
- Kto by pomyślał, że można się z nim dogadać?
- Sam czuł, że nie mógł dłużej żyć w tak upokarzający sposób. - rzekłam spokojnie - A chęć zmiany to pierwszy krok na drodze do poprawy.
- Jak ty coś powiesz... - mruknęła nastolatka, odwracając głowę - Już zapomniałam jak patetyczne pierdoły potrafisz solić.
No tak... prawie wszystko. Westchnęłam ciężko, patrząc na nią w pomocniczym lusterku. Wydawało się, że Kar wybaczyła mi nieobecność przy rehabilitacji i wróciła do siebie, ale... trzyma wciąż w sercu urazę. Potrzeba będzie czasu i dużo cierpliwości, by mi odpuściła. Zacisnęłam ręce na kierownicy, przyśpieszając nieco.
- Karen!
- Zachowuj się!
- Nic się nie stało. - uśmiechnęłam się ze zrozumieniem, kryjąc smutek.
- Dobra tam... po prostu jestem trochę zła, że niedługo odejdziecie. - oparła się o siedzenie, patrząc przez okno na świat - Trochę słabo, że my tu zostaniemy... po tym wszystkim...
- Nie martw się. Będziemy jeszcze dość długo na Ziemi, bo musimy się jeszcze przygotować. - poprawiłam okulary na nosie, nieco zakłopotana jej zdaniem - A pewnie i tak sporo botów pozostanie tu z wami.
- Tak myślisz? - w oczach dziewczyny zabłysły wesołe iskierki.
- Po tak długim czasie nie zechcą wrócić do domu? - zdziwił się pan Sparks.
- Ziemia stała się ich domem. - odparłam z uśmiechem, wjeżdżając na ich ulicę - Wiele botów bardzo przywiązało się do tego miejsca i do ludzi. Znaleźliśmy tu przyjaciół i własny kąt, dzięki takim jak wy. Za bardzo cenimy sobie takich przyjaciół, by odjeżdżać tka prędko.
Moje słowa wzbudziły radość i zadowolenie zarówno młodej, jak i jej rodziców. Widziałam w lusterku jak wymieniają się uśmiechami i uściskami. Dobrze wiedzieć, że moi poddani zostaną z tak szczerymi sojusznikami. Skręciłam na podjazd domu. Aż trochę im zazdroszczę tak zacnego, szlachetnego towarzystwa. Dobrze byłoby być otoczonym tylko tak dob.. ach! W ostatniej chwili zahamowałam przed przechodzącą przede mną dziewczyną, w towarzystwie cichego pisku z tyłu. Ała... moje hamulce! Syknęłam boleśnie, patrząc na niedoszłą samobójczynię, która odskoczyła i upadła na chodnik.
- Cholerne szczeniaki! Łażą jakby chciały zginąć. - warknął Tom, pochylając się do przodu.
- Chwileczkę, czy to nie...?
- Miko? - uniosłam brwi w zdziwieniu, zaciągając ręczny na wszelki wypadek - Co ta dziewczyna wyprawia?
Rozbeczana, różowo-włosa nastolatka podniosła się już, pocierając tyłek i spojrzała wprost na mnie. W chwili, gdy zrozumiała kogo widzi, przyskoczyła do drzwi i otworzyła je mocnym szarpnięciem, po czym ścisnęła mnie mocno.
- Niech nas pani zawiezie do botów! - zawyła nieszczęśliwie.
Zadrżałam, zaskoczona. Co się stało z tą dziewczyną?! Oszalała? Spojrzałam w tył, na zszokowanych Sparksów. Od nich raczej pomocy nie dostanę, przynajmniej na razie. Zwróciłam wzrok na zawodzącą nastolatkę, łapiąc ją delikatnie za ramiona. Jak ja mam ją uspokoić? I co ważniejsze: co się stało, że tak otwarcie o to poprosiła?! Przyglądałam się jej kilka chwil, aż wreszcie potrząsnęłam nią ostrożnie.
- Miko, uspokój się, nie rozumiem co się dzieje. - popatrzyłam na nią stanowczo, ale i współczująco - Chcę ci pomóc, lecz najpierw muszę się dowiedzieć co jest nie tak.
Japonka odsunęła się nieco, siąkając nosem. Patrzyła na mnie z rozpaczą, jakiej nigdy u niej nie widziałam.
- Obiecujesz?
- Obiecuję. - uśmiechnęłam się do niej pokrzepiająco i wypięłam z pasów.
- Trzymaj wariatko. - usłyszałam nagle z boku. Karen wyszła już z mojego altmode i właśnie podawała zapłakanej koleżance chusteczkę.
Dziewczyna przyjęła ją bez zastanowienia. Korzystając ze sposobności, opuściłam alt-mode, pocierając lekko kark. Co do... spod drzwi ruszyli się Rafael i Jackson. Obaj wyglądali... nieszczególnie. Młody powstrzymywał się od płaczu, a starszy chłopak miał lekkie cienie pod oczyma i patrzył na mnie nerwowo. Czemu tu koczowali i co się tu wyrabia?! Wyglądają, jakby co najmniej widzieli czyjąś śmierć.
- Co do cholery się tu dzieje? - pan Sparks przerwał chwilę milczenia.
- Wszystko w porządku? Dlaczego tu jesteście? - uniosłam lekko brew, klepiąc młodą po ramieniu.
- Pytania za chwilę. Lepiej nie rozmawiajmy na widoku. - Mary otworzyła szybko drzwi i wskazała wszystkim, by weszli do środka. Patrzyła ze współczuciem na dzieciaki.
- Słusznie. Lepiej nie przyciągać więcej uwagi. - skinęłam głową, ściskając lekko ramię Miko.
Dzieciaki weszły posłusznie zaraz za gospodarzami. Ja jeszcze wróciłam się po sztuczne kluczyki. Coś mi mówi, że konfrontacja z autobotami nadejdzie szybciej niż się spodziewałam.
No shit Sherlock.
Wypuściłam cicho powietrze ustami, zamykając drzwi. Ruszyłam pośpiesznie do domu. Czasem zastanawia mnie skąd ty bierzesz te ziemskie powiedzonka? Myślałam, że gardzisz ludźmi.
Gardzę słabością i ubytkami inteligencji. Poza tym nie odwracaj Scrapleta od siebie. Jak masz zamiar to rozegrać?
Nawet nie wiem o co im chodzi. Najpierw wysłucham co chcą mi przekazać, a potem zadecyduję. A teraz cisza. Wolę nie wiedzieć jak zareagują, jeśli zobaczą błyszczące źrenice. A obie wiemy, że okulary nie zasłonią wszystkiego.
Wzięłam głęboki wdech i wkroczyłam do środka, zamykając wejście. Wszyscy już siedzieli, w niezręcznej ciszy, w salonie. Dzieciaki nie wyglądały już jakby miały się rozpłynąć ze zdenerwowania, ale za to Sparksowie wyraźnie się spięli, przeczuwając kłopoty. Nie dziwię się. Potarłam ręką skroń i stanęłam z boku, między nimi, zwracając na siebie spojrzenia obecnych. To nie będzie łatwa rozmowa.
- Słucham, o co chodzi? Na co tu czekaliście?
- Na Panią, ale... - czarnowłosy spojrzał nerwowo na Sparksów - Czy moglibyśmy porozmawiać z panią White na osobności?
- Do diabła z dyskrecją, wszyscy tu wiemy co wrzasnęła. - warknęła Kar, zakładając ręce na piersi. Siłowniki lewej ręki syknęły cicho - Mówcie prędko.
- Karen!
- Nie Mary, młoda ma rację. - odparł surowo Tom - Wyglądają jakby siedzieli tu od wczoraj, a więc na tyle długo, by MECH, albo cony zauważyli.
Japonka zesztywniała z zaskoczenia i aż przestała siąkać nosem. Milczący Rafael popatrzył po nas dziwnie, a czarnowłosy wybałuszył oczy i przeniósł wzrok na mnie. Wypuściłam powoli powietrze ustami, spoglądając z lekkim niezadowoleniem na ojca rodziny. Niekoniecznie chciałam, by się dowiedzieli, że Sparksowie wiedzą, ale niech będzie... Przynajmniej widzę, że się tego nie spodziewali. Ale niechże chłopak mówi. Pokiwałam głową, marszcząc brwi.
- Boty zerwały z nami kontakt. Od kilku dni nie wiemy co się z nimi dzieje i nie możemy się do nich dostać. - wyznał zdenerwowanym głosem, z lekką nutą desperacji - Wcześniej mogliśmy się chociaż dodzwonić, ale wszystko urwało się dzisiaj...
Rodzina spojrzała po sobie, a ja westchnęłam ciężko, przymykając oczy. Tego należało się spodziewać. Ale nie mogę im pomóc... Obiecałam zabrać autoboty z Ziemi, byłoby okrutnym ponowić ich kontakty, by w kilka dni później zupełnie ich odciąć. Lepiej teraz rozwiać ich złudzenia.
Bo tak zdecydował twój chłopak?
Bo tak będzie lepiej dla wszystkich. Nawet jeśli usłyszę głosy sprzeciwu z obu stron. Przetarłam lekko dłonią twarz i spojrzałam na poddenerwowanych przyjaciół. Biedni, oj biedni... widać jak bardzo im zależy.
- Słuchajcie... nie mogę i nie chcę się mieszać w decyzje, jakie podjęły autoboty... przykro mi, ale niewiele mogę dla was zrobić.
- Ale... ale obiecałaś! - Miko zerwała się z miejsca, patrząc na mnie z wściekłością i rozpaczą.
- Nie może nam Pani tego zrobić! - jęknął Jack.
Milczącemu dotąd Rafaelowi pociekły łzy po policzkach. Patrzył na mnie żałośnie, z niewypowiedzianym bólem.
- Naprawdę mi przykro...
- Nie chcę się mieszać w twój osąd, ale... nie powinnaś chociaż spróbować? - zaproponowała nieśmiało Mary - Karen też by była załamana, gdyby Jetfire...
- To nie jest kwestia dyskusyjna. - ucięłam, nim pozostali członkowie rodziny się wypowiedzieli - Nic im nie będzie, Wyspiarze się niedługo z nimi skontaktują...
- A gdzie byli gdy my ich potrzebowali?! - warknęła rozwścieczona nastolatka - Dali nam trefny numer i zostawili na pastwę decepticonów!
- Najpierw pozwolili im zabrać Optimusa, a potem Bee. - chlipnął Rafael.
Zesztywniałam, słysząc to. Z Primem mogli się pomylić, ale zwiadowca? Niemożliwe, by zabrał go Megatron, przecież mi obiecał... Z niedowierzaniem patrzyłam na dzieciaki, które próbował uspokoić Jack.
- Jaki niby kontakt dostaliście? - zmarszczył się pan Sparks - Jeśli zostawili wam numer częstotliwości, to na pewno jest on właściwy!
- A jednak panowała cisza... kiedy zabrali Optimusa i porwali Bumblebee. - warknął z żalem mały okularnik, ocierając oczy rękawem.
- Mogli im dać alarmowy. - mruknęłam cicho, opuszczając ręce - Nie wiedzieli, że piorun usmażył antenę i odbiornik. Nikt się nie zorientował przez dłuższy czas, a były tam delikatne elementy, które musieliśmy sprowadzać... - zrobiłam krótką pauzę, wpatrując się w dzieciaki - Kto zabrał Trzmiela?
- Głucha jesteś?! Decepticony! - wrzasnęła Azjatka ze łzami w oczach - Mojego Bulka też zabierają!
- Jak to?
- Zadzwoniłam do niego, ale rozłączył się nagle, a w tle było słychać strzały i wybuchy! Już nie odbiera!
- Nie, to niemożliwe... - cofnęłam się o krok, otwierając szeroko oczy ze zdumienia - A kiedy zabrano Bee?
- Parę dni temu. I nic nie mogliśmy zrobić... - Rafael skulił się na kanapie.
Zadrżałam lekko, wstrząśnięta, spoglądając na rozdygotane dzieciaki. Megatron obiecał... ale nie uwierzę, że cała trójka kłamie. Zacisnęłam pięści, czując zalewającą mnie falę gniewu. Przysiągł, że zostawi boty w spokoju dla mnie! I... oszukał? Przymknęłam oczy, wypuszczając gniewnie powietrze nosem.
Oho, czyżby Angelbotka przejrzała na optyki?
- Cisza. - warknęłam z rozdrażnieniem, zwracając spojrzenie na nieco skonsternowanych obecnych - Do samochodu. Wszyscy.
Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam do wyjścia, zgrzytając zębami i zaciskając mocno pięści. Jeśli mnie okłamał... gorzko pożałuje.
* * *
Kamienne wejście do bazy rozsunęło się tuż przed nami z pewnym oporem. Warknęłam silnikiem, prędko wjeżdżając do hali głównej... w której nie świeciło się nic prócz monitorów komputerów. W ich świetle widać było zaledwie kawałek hali i najbliższe kontury, jednak to było wystarczające. Wszędzie walały się puste kostki po energonie oraz części jakichś maszyn. Jakby huragan tędy przeszedł. W dodatku było zarazem chłodno i duszno. Przykry zapach spalonych układów i smród ludzkiej benzyny. Skrzywiłam się z obrzydzeniem. Nie ważne ile lat mija, a wciąż mnie to mierzi... jak spuszony olej z Insecticona, ohyda!
- Zawsze było tu tak ciemno? - zdziwiła się pani Sparks.
- Nie...
Wysiedliśmy z mojego altmode i zaczęliśmy się rozglądać po pomieszczeniu. Jest cicho... za cicho. Ogarnął mnie dziwny niepokój.
- Trzymajmy się blisko siebie. - rozkazałam, nie przestając się rozglądać - Nie wiadomo co tu się wydarzyło...
- Bulkhead?! Jesteś tu?! - zaczęła się drzeć różowo-włosa.
Przyskoczyłam do niej i zakryłam jej usta dłonią. Głupia dziewczyna!
- Cicho bądź. - syknęłam gniewnie do jej ucha - Nie widzisz, że coś jest nie tak?
- Miko? To ty? - usłyszeliśmy raptownie od strony warsztatu Racheta.
Głośny syk siłowników rozbrzmiał w pomieszczenia i ziemia lekko zadrżała. Ktoś zaczął iść w naszą stronę. Momentalnie odsunęłam nastolatkę w ramiona Jacka i stanęłam przed wszystkimi, gotując się na nieznane. Tuż przy mnie stanęli rodzice Karen, osłaniając dzieciaki. Jeśli to pułapka, to możemy nie wyjść z tego cało. Ale tanio lakieru nie sprzedam!
- Kto idzie? - spytałam władczo, patrząc śmiało w ciemność.
- Pani White...?
Po kilkunastu sekundach ujrzeliśmy kontur bota, zmierzającego w naszą stronę. Niebieskie, zmęczone optyki wpatrywały się w naszą grupkę ze zdziwieniem. Zmrużyłam lekko oczy, przypatrując się powłóczącej postaci. Opierała się ona wciąż o ścianę, jakby nie miała sił chodzić.
- Rachet? - zaryzykowałam, wciąż będąc gotową do obrony.
Och... to jednak on... Bot zatrzymał się przy granicy światła i patrzył na nas. Jednak zamiast gniewnego wywodu na temat głupoty dzieciaków, usłyszeliśmy ciche pytanie, tak bardzo pozbawione energii, jakby nie miał sił żyć:
- Co wy tu robicie? I kto to jest?
Jest źle... jest bardzo źle... Ruszyłam powoli w jego stronę, wiedziona przeczuciem. Jeśli tylko jego widać, to znaczy, że reszta... drgnęłam nerwowo, zaciskając pięści dla dodania sobie odwagi.
- To moi znajomi. Wiedzą o botach, więc nie musisz się o nich martwić. - rzuciłam prędko.
- Martwiliśmy się! Odcięliście nas tak nagle. - rzekł Raf.
- Gdzie jest Bulk?!
- On...? Poleciał gdzieś z Wheeljack'iem i nie wrócił... - rzekł bot z rezygnacją.
- Jak to? Zostawił was? - zdziwiłam się, przyśpieszając kroku. Bot tylko skinął głową. Jest cholernie źle...
- Co się stało ze światłami?
- Nie mamy energii. Odcięli nas.
- A gdzie jest Arcee?
- I Bluespark?
Mech tylko jęknął, przygarbiając się. Błysnęłam oczyma ze zdenerwowania i zaczęłam biec w stronę koi. Na Wielką Macierz Centralną, co tu się wydarzyło?! Minęłam ledwie żywego bota i wpadłam do kącika medycznego. Na kojach, obok siebie, dostrzegłam kontury siedzących botek. Nawet nie drgnęły na dźwięk naszych głosów, dalej trzymały optyki zamknięte. Pobladłam delikatnie. Nie... błagam nie...
Natychmiast wspięłam się po kostkach do góry, rozpędziłam się i wyskoczyłam na udo niebieskiej Femme.Jednak nie spotkało się to z żadną jej reakcją. Jest fatalnie źle!
- Arcee? - Jackson, przerażony stanem botek, stał gdzieś z tyłu.
- Arcee odpowiedz mi! - przyłożyłam dłonie do jej Komory Iskier, wpatrując się w jej twarz z niepokojem.
Słabe bicie Iskry było jedynym, co potwierdziło jej funkcjonowanie. Zaraz też wspięłam się do Bluespark, by to sprawdzić. Jej puls również był wyczuwalny, chociaż nie mogłam jej obudzić. Uch... żyją... Odsunęłam się powoli od nich, łapiąc się za głowę. Nie są ranne, weszły w śpiączkę z braku energonu! Świadomość ta przyniosła tyleż ulgi ile poczucia winy. Argh, jak mogłam do tego dopuścić...?!
- Nie obudzi ich pani... nie mają dość energonu, by się obudzić... - usłyszałam za plecami zrezygnowany głos medyka - Skończył nam się kilka dni temu... a może tygodni? Wszystkie dnie są tak podobne do siebie w tej ciemności...
Obróciłam się do niego, zaciskając dłonie w pięści. Nie powinnam była ich zostawiać samych sobie. Byłam to winna Optimusowi, by zająć się jego przyjaciółmi. Ale nie sądziłam, że będzie tak źle...! Zgrzytnęłam zębami. Nich smażą się u Unicrona ci, którzy wywołali tę przeklętą wojnę! Syknęłam z irytacją, gdy poczułam, że zaczyna mnie piec Iskra.
- Rachet, po kolei. Nie macie energii w bazie ani energonu? - spytała zdziwiona Karen.
Mech skinął tylko głową, siadając na kupie pustych kostek. Wyglądał, jakby sam zaraz miał przejść w stan uśpienia. Żal Iskrę ściskał, gdy go takim widziałam. Szybko zbliżyły się do niego zmartwione dzieciaki z Jackiem na czele.
- Nie mają nic... a jednak Bulkhead odleciał z Wheeljackiem. Gdzie? - spytałam twardo, trzymając emocje na wodzy.
- Nie wiem... ich współrzędne powinny być na komputerze. - rzekł ze zmęczeniem.
- No, ale w takim razie... - zaczął mówić Jack, jednak nie słuchałam rozmowy dłużej.
Szarpnęłam ręką, wyrzucając linkę do góry i skacząc. Siła ciągu zarzuciła mną lekko, ale udało mi się bezpiecznie przeskoczyć na komputery. Co my tu mamy? Funkcje życiowe, komunikatory, mapa... jest! Sygnały Bulkheada i Wheeljacka wykazywały, że są oni dość daleko od siebie, w dużym porcie, na zachodnim wybrzeżu Stanów. Lecz prócz nich widać też było sygnaturę decepticona w okolicy. Cholera, jeśli są w tym stanie co Rachet, to zginą w sekundę!
Masz zamiar tu tak stać i pozwolić im zgasnąć? Rozsądnie Angelbotko. Lepiej nie ryzykować twojego cennego życia.
Jej ironiczny ton wzmógł jedynie moją wściekłość. Zgrzytnęłam zębami. O nie, nie ma mowy! Uderzyłam w jeden z klawiszy ręką, by poznać ich koordynaty, lecz zaraz syknęłam z bólu. Tylko spokojnie... Nie mogę dać się ponieść emocjom. Przymknęłam powieki, wzięłam głęboki wdech i powoli wypuściłam powietrze. Priorytety. Najpierw telefon, potem mechy. Jeszcze będzie czas na zadawanie pytań.
- ... dzwoniliśmy tak długo... ale nie możemy liczyć na nikogo... Póki byliśmy potrzebni, szukali nas, a teraz już nic dla nich nie znaczymy... - mówił ze zmęczeniem stary mech - I pomyśleć, że tak zakończy się cała ta przerdzewiała wojna...
- Nie zakończy się. I na pewno nie pozwolę wam tak zgasnąć. Nie tak. - odwróciłam się zamaszyście, otwierając błyszczące oczy - My uratujemy Bulkheada, ty zaopiekuj się botkami, póki nie przyjdzie ktoś z energonem do pomocy.
Doktor zwrócił na mnie udręczone spojrzenie. Nie wierzył w moje słowa, widać to było doskonale. Zbyt długo pozostawiłam ich na pastwę losu. Ale koniec tego, nie pozwolę im więcej cierpieć. Zwróciłam wzrok na ludzi stojących na ziemi. Wyglądali na zdezorientowanych, przynajmniej dzieciaki. Dorośli znali moje możliwości.
- Jak tam się dostałaś? - brwi Karen wystrzeliły do góry, w zaskoczeniu.
- Przecież byłaś tam, a teraz... - Jack próbował sobie to jakoś zwizualizować.
- I jaki mamy plan? - Tom wyszedł do przodu
- Macie sprzęt, który wam dałam? - spytałam sucho dzieciaki, biorąc się pod boki.
- No tak... - Jack popatrzył po reszcie - Zabraliśmy wszystko...
- Chyba nie chcesz ich narażać?! - zmartwiła się nagle pani Sparks.
- Pomogą. Wy również. - zaczepiłam linę o barierki nad sobą i ostrożnie spuściłam się na dół - Do samochodu.
- Zwariowałaś?! Nie ma mowy, bym puścił córkę na coś tak niebezpiecznego! - zaoponował twardo Tom.
- Bo nie musisz. - spojrzałam mu prosto w oczy, zwijając linę - Macie wezwać naszych z energonem i medykiem. Potem wracajcie do siebie...
- Ale przecież...! - Karen stanęła między mną, a rodzicami, jednak uciszyłam ją gestem.
- Muszę dbać o bezpieczeństwo was wszystkich. Sama wiesz jak niebezpiecznie potrafi tam być. - położyłam jej dłoń na ramieniu i lekko je uścisnęłam - Najlepiej przysłużycie się, pozostając tutaj.
- A jeśli dojdzie do walki? - skrzywiła się z niezadowoleniem.
- Wszyscy wiemy kto wkroczy. - poklepałam ją delikatnie po plecach i wsiadłam do samochodu, sięgając po okulary przeciwsłoneczne - Proszę cię na wszystko, zostań tu. Nie w każdej walce można uczestniczyć.
- Uważaj na siebie... - westchnęła Mary, stając obok córki.
Skinęłam im głową, zakładając na głowę okulary. Przydadzą się, jestem pewna... Dzieciaki prędko wskoczyły do mojego alt-mode, trzaskając drzwiami. Au... muszę im później jakoś dyskretnie zwrócić na to uwagę... Skrzywiłam się, spoglądając ostatni raz na rodzinę i Racheta. Nieszczęsny medyk przeszedł w stan uśpienia, opierając się ramieniem o ścianę. Zagryzłam wargę. Nie bój się, to ostatnie przykre chwile. Już więcej nie będziesz musiał się męczyć. Odwróciłam głowę i wyjechałam szybko z bazy do tunelu na zewnątrz.
- Ale... jak chcemy się do nich dostać?
- Nie powinniśmy skorzystać z Mostu?
- Jeśli nie mają dość energonu by utrzymać się przy życiu, to tym bardziej nie mają dość dla jego odpalenia. - mruknęłam - Skorzystamy z mojego skrótu.
Udałam, że coś klikam na desce rozdzielczej, w rzeczywistości wyciągając lewą rękę przed siebie tak, by dzieciaki nie zauważyły. Pstryknęłam cicho palcami, otwierając sobie portal na ustalone koordynaty docelowe.
Kolorowy wir przeniósł nas do szarego portu towarowego, przed labiryntem kolorowych, acz brudnych kontenerów. Za sobą mięliśmy ogromne silosy, z boku widać było ciemne wody kanału i drugi brzeg, równie zabudowany i szary, co nasz. Szare niebo sprawiało przygnębiające wrażenie, natomiast nieprzyjemny wiatr, zganiające coraz ciemniejsze chmury zwiastował bliskość deszczu.
- Dobra, słuchajcie mnie teraz. - odwróciłam się do dzieciaków, ściszając pracę silnika - Jesteście pod moimi rozkazami i macie mnie bezwzględnie słuchać. Żadnej samowolki, działacie wyłącznie, gdy wam zezwolę. Nie wolno wam uciekać, ani ryzykować, bo z waszym doświadczeniem, skończycie jako kupka popiołu. - sięgnęłam do schowka i wyciągnęłam pistolet, przeładowując - I macie siedzieć cicho. Czy to jasne?
Dzieciaki popatrzyły po sobie, ale pokiwały głowami. Miko skrzywiła się przy tym niechętnie. Wyskoczyłam z samochodu i stanęłam przy krawędzi, rozglądając się. Przed sobą miałam cztery wielkie żurawie i wielkie, puste nabrzeże. Na jednym z nich stał granatowo-żółty, mech o czerwonych optykach. Prócz sztywnych skrzydeł, na plecach miał zatknięty miecz i wielkie działo. Obserwował właśnie kogoś, jednak po chwili odwrócił wzrok, odbierając połączenie. Szybko oceniłam przeciwnika. Duży silny, raczej się nie wystraszy. Dziwne... przypomina Skyquake'a. Zapewne jakiś jego krewniak.
Rozejrzałam się dyskretnie, jednak nie dostrzegłam nigdzie botów. A więc musiał się im z góry przyglądać... Patrzył mniej więcej w środek tego labiryntu, a więc ma ich na strzał z tej pozycji... Zerknęłam w tył, na dzieciaki. Lepiej będzie najpierw wyeliminować zagrożenie od decepticona, a potem zająć się wreckerami.
Skryłam się lepiej, skanując wzrokiem otoczenie. Każdy żuraw był wyposażony w chwytną łapę do przenoszenia kontenerów, dużą, chwytną i ciężką. Zdaje się, że podobnej wielkości co nasz Seeker. Ale może mi uciec, gdy się zorientuje. Przydałoby się go jakoś zatrzymać w jednym miejscu, by móc... mój wzrok padł na grube, stalowe liny podtrzymujące chwytak. To bardzo ryzykowne, ale może się udać! Obróciłam się do dzieciaków, które w napięciu oczekiwały na moje słowa.
- Rafaelu, jeśli cię dostarczymy do maszyny obsługującej żuraw, będziesz w stanie ją opanować? - szepnęłam.
- Chyba tak... jeśli nie jest elektroniczna, to przełączę kable. - skinął głową, bardzo przejęty całą wyprawą.
- Jack, doprowadzisz go tam. Idźcie ostrożnie między kontenerami, nie powinien was wypatrzeć. Plan jest taki: Miko wyciągnie nam dwie zapasowe liny od dźwigów, z budyneczków za nimi, jedną zabierzecie na górę i zajmiecie się opanowaniem dźwigu. Młoda ma się ukryć na dole z drugą. Gdy wam się uda, niech któryś z was włączy latarkę w telefonie i przytknie ją do szyby. Wyłączcie ją natychmiast, gdy zobaczycie, że nadchodzimy. - zerknęłam raz jeszcze na granatowo-żółtego cona - Po tym czasie przyprowadzę go tu. Wtedy musimy go związać, a wy przygwoździcie go łapą. Potem lecimy po boty.
- Jak chcesz go niby związać, on jest gigantyczny! - jęknął Jack.
- A kable mocne. Mamy nasze gadżety i poradzimy sobie - klepnęłam go po ramieniu i spojrzałam po wszystkich - Uważajcie na siebie. I... śpieszcie się.
- Powodzenia... - rzekł cicho Raf, poprawiając plecaczek
- Skop mu stalowy zad! - uśmiechnęła się Miko
Jack tylko spojrzał na mnie i zebrał razem towarzystwo. Ruszyli biegiem, zgodnie z moimi wskazówkami. Gdy tylko zniknęli za zakrętem, spojrzałam ponownie na decepticona. Jeszcze za mną pognasz ty dzwonie. Związałam włosy, narzuciłam kaptur na głowę i naciągnęłam czarną chustkę na twarz, po czym wyszłam nieśpiesznie zza osłony kontenera. Con akurat patrzył na autoboty, kończąc najwyraźniej rozmowę. W jego dłoni dostrzegłam coś w rodzaju pilota. A tylko spróbuj... Wymierzyłam i strzeliłam mu kilkukrotnie w ręce. Urządzenie wypadło z rąk wroga, a on natychmiast spojrzał na mnie, rozzłoszczonym wzrokiem.
- Co to za robactwo?!
- Może zamiast uderzać w autoboty, zmierzysz się z kimś swojego rozmiaru! - krzyknęłam po cybertrońsku, głosem mojej drugiej tożsamości, chowając broń.
Skrzywił się z irytacją, zeskakując z żurawia. Ruszył w moim kierunku, wyciągając swoje działo. Zaczął je już nagrzewać.
- Tak się mnie boisz, ze potrzebujesz wielkiego działa puszko? - uśmiechnęłam się kpiąco. Muszę go zdenerwować. Jeśli straci panowanie, to już wygrałam.
Mech błysnął w złości zębami. W ostatniej chwili odskoczyłam na bok, uciekając przed jego pociskami i rzuciłam się w jego stronę, skokami unikając strzałów. Przesunęłam się ślizgiem pod jego nogi i gdy obrócił się, szybko, by mnie zabić, skoczyłam z powrotem, rzucając linkę w stronę wejścia do labiryntu. Zanim zorientował się, co się stało, uciekłam od niego na kontenery.
- Orientuj się puszko! - odplątałam linkę, zwijając ją. Pora sprawdzić czy mam rację - Lepiej się skup, bo zgaśniesz jak Skyquake.
Wściekły warkot i seria pocisków, potwierdziły moje przypuszczenia. Wskoczyłam między kontenery, rzucając linki przed siebie. Przy ich pomocy pokonałam kilkadziesiąt metrów dalej, uciekając przed odgłosami kroków i strzałów. Nie dogoni mnie. Jestem zbyt szybka dzięki tym cudeńkom! Udało mi się wyskoczyć dość daleko, aż na wieżę z czterech kontenerów. Granatowo-żółty mech rozglądał się, szukając mnie z wściekłym wyrazem twarzy.
Natychmiast położyłam się na brzuchu i wyciągnęłam znów pistolet. To dopiero początek akcji, a ja już czuję ten dreszczyk emocji... i drapanie w Iskrze. Wymierzyłam broń w kierunku cona, strzelając w jego ręce parokrotnie. Mech warknął ze złości, strzelając w biegu, w stronę, skąd dobiegł go huk. Natychmiast wybiłam się z blachy, skacząc w jedną z alejek. W locie jeszcze zobaczyłam, jak dzieciaki biegną do hangaru. A więc jeszcze trochę...
Zrobiłam fikołka w powietrzu i rzuciłam linki w stronę oddalonej alejki. Trzeba odwrócić jego uwagę! Przez kilkanaście długich, męczących minut zwiewałam przed nim przy pomocy linek od Ironhide'a, strzelając co jakiś czas, póki naboje pistoletu się nie skończyły i wspominając niepochlebnie imienia Skyquake'a. Był na to bardzo czuły. Ze wszystkich sił starałam się uniknąć kawałka, gdzie zdawało mi się, że mignęły mi kolorowe lakiery botów. Z każdym pokonywanym zakrętem i unikniętym pociskiem błogosławiłam zbrojmistrza. Osłabiona, bez moich mocy, musiałabym się ujawnić, a nie chcę przedwcześnie alarmować Megatrona, jeśli to co mówią dzieciaki to prawda.
W końcu jednak dostrzegłam bardzo nikłe światło latarki błysnęło w kabinie. Nareszcie! Wyskoczyłam ponad korytarz i natychmiast wyrzuciłam linę w stronę mecha. Udało mi się zamotać o jego rękę i zwrócić trajektorię lotu. Decepticon szarpnął dłonią, wyciągając po mnie drugą. Ledwie zdołałam się mu wyśliznąć, puszczając jego dłoń i zaczepiając gadżet o kontener oddalony mocno od nas. W połowie jednak tę linkę też puściłam i rzuciłam się w inną stronę, by uniknąć jego strzałów. Jeszcze chwila i się uda... Śmignęłam do krawędzi kontenera, wyskakując mocno i rzucając obie liny na raz. Musi się udać!
Podciągnęłam mocno, uciekając przed Seekerem. W dole dostrzegłam Miko, przyczajoną i gotową do akcji. Idealnie! Zwolniłam zaczepy i wyskoczyłam do góry, robiąc fikołek w tył, by po chwili wylądować bezpiecznie na żurawiu. Nie zdążyłam zrobić kroku, a niespodziewanie kilka reflektorów pode mną zaświeciło się mocno, prosto w optyki biegnącego cona. Co do...!? Usłyszałam pukanie z boku. Jack wystawił kciuk w górę, uśmiechając się. Zmyślne chłopaki! Zwinęłam prędko obie, rozgrzane liny, przyskakując do zapasowego kabla podnośnika, wiążąc to prędko w lasso.
Kątem oka dostrzegłam, że Japonka już wyleciała jak błyskawica z ukrycia i zaczęła wiązać oślepionego wroga. Nie próżnując, sama rzuciłam się ze stalową liną w dół, do wściekłego cona. Z całej mocy zarzuciłam ciężkie pęta na jego ręce, jednocześnie zaczepiając swoją linkę o stalowe mocowania żurawia. Szarpnęło obiema, gdy pociągnęłam je silnie do siebie.
- Co to znaczy?! - warknął po Cybertrońsku, szarpiąc się.
Było jednak za późno. Krążyłam wokół niego coraz szybciej, przywiązując coraz mocniej jego ręce do ciała. Nie mógł mi uciec, bowiem Miko zdążyła już ciasno związać jego nogi i zaczepiła swój koniec między mocowaniami. Twardy kabel oplótł go tak mocno, że nie był w stanie się uwolnić.
- Jiiihaaa! - zawyła nastolatka na dole, kończąc swoje dzieło.
Moja lina również się skończyła. Zwolniłam blokady mojego gadżetu, zwijając go szybko z powrotem. Drugą ręką szarpnęłam kablem tak, by wyskoczyć do góry i już go puściłam. Na sekundę znalazłam się przed zaskoczoną twarzą decepticona, lecz nim zdołał mi się przyjrzeć, kopnęłam go w sam jej środek, wybijając się w tył.
Jednocześnie w przestrzeni rozległ się radosny pisk dziewczyny i szczęk siłowników cona. Obróciłam się szybko, wyrzucając linkę lewej ręki w belki na nodze żurawia. Bujnęłam się szeroko, przelatując kawałek nad wodą, dokładnie w chwili, gdy decepticon padł z głośnym hukiem, aż ziemia zadrżała. Udało się! Teraz możemy lecieć po wreckerów! Wylądowałam z lekkim poślizgiem na ziemi, zwijając znów linkę do siebie. Chłopcy przypieczętowali dzieła i przywalili wroga łapą żurawia.
Niespodziewanie, od strony labiryntu usłyszeliśmy głośne kroki transformerów. Ktoś ciężki biegnie w naszą stronę... Szlag, że też nie wzięłam od botów skanerów terenu! Zacisnęłam zęby, biegnąc do Miko na wszelki wypadek. Z dwóch wyjść z labiryntu wybiegli... Wheeljack i Bulkhead... z bombą na piersi! A niech mnie!
Na nasz widok obaj stanęli zaskoczeni, nie wiedząc jak to przyjąć.
- Bulk! Tak się martwiłam! - pisnęła nagle nastolatka, podlatując na swojej desce do bota i ściskając jego nogę.
- Skąd wy się tu...? Jak...?!
- A niech mnie przerdzewiały złom... - mruknął Wheeljack, uśmiechając się lekko.
- Język. - syknęłam na niego ze zmęczeniem.
Uniósł łuki optyczne, zdziwiony, jednak nie miał czasu się nad tym zastanawiać, gdyż dobiegli do nas Jack z Rafem i zaczęli się grupowo upewniać, że nic im nie jest. Ja natomiast lekkim krokiem podeszłam do granatowo-żółtego mecha. Na jego ramieniu dostrzegłam specjalne oznaczenia stopnia oficerskiego.
- Więc to tak kapitanie? Zamiast walczyć twarzą w twarz, przyłączyłeś do mojego przyjaciela bombę? Oj nieładnie, nawet jak na decepticona.
Con splunął w moim kierunku i zacisnął zęby. Uchyliłam się przed nim i wskoczyłam na łapę, spoglądając na niego spokojnie.
- Zgadując po stanie tych dwóch, założyłeś ją tak dobrze, że nie byli w stanie jej odczepić... - patrzyłam prosto we wściekłe optyki mecha - Rozbrój to ustrojstwo, lub zgiń razem z nami.
- Nie wiem skąd taki robak zna tak biegle mój język, ale nie ma mowy. - warknął z pogardą - Z przyjemnością zginę, by pomścić mojego bliźniaka.
- W ramach solidarności międzygatunkowej dołączymy do Wszechiskry razem z nim. - uśmiechnęłam się, czubkiem buta kopiąc brodę mecha.
Bulkhead wydał z siebie zdenerwowane sapnięcie, odczepiając od nogi Miko, natomiast jego kumpel założył ręce na piersi, uśmiechając się drwiąco.
- Mała dobrze gada. Nas nie nastraszysz. - warknął, patrząc twardo na mecha.
- Co wy mówicie?
- Rozbroi go?
Uciszyłam dzieciaki gestem, mierząc się spojrzeniami z mechem. Dłuższą chwilę panowała pełna napięcia cisza, jednak w końcu con warknął:
- Niech będzie...
Zeskoczyłam z niego i odsunęłam się z dzieciakami, by mogli go wyswobodzić.
- Schowajcie się za Bulkhead'a - rzuciłam rozkazująco - W matni tacy sprawiają szczególne problemy.
- Ale ja chcę widzieć!
- Miko...
- Już! - warknęłam rozkazująco, zezując na boty, które właśnie odciągnęły łapę na bok.
Wheeljack wybuchnął śmiechem, widząc jak go związaliśmy. Bulkhead też zaśmiał się cicho, ale tylko na chwilę.
- I mówisz, że to "robactwo" tak cię urządziło?
Granatowo-żółty mech nie odpowiedział, tylko warknął, rozeźlony. Dwa szybkie cięcia od Wheeljack'a uwolniły go z pęt. Con wstał, otrzepał się i podszedł do zdenerwowanego wreckera. Bulk zamknął optyki i zacisnął zęby, spinając się mocno. Dzieciaki ścisnęły mocno jego nogę z przejęcia, a ja obserwowałam ze stoickim spokojem ruchy decepticona. Podszedł on powoli do zielonego bota i delikatnie wyłączył jeden przewód, dokładnie w chwili, gdy bomba zaczęła głośno pikać, zwiastując rychły wybuch.
- Dałbym klimę, że to był niebieski lub żółty... albo czerwony. - mruknął Wheeljack, nieco zakłopotany.
Con patrzył na nich ze złością i niespodziewanie wyciągnął niedostrzegalnym ruchem swój rozbity pilot. O nie, nie dam ci! Wyciągnęłam szybko broń, strzelając w jego rękę, jednak nie zdążyłam. Wcisnął przycisk i głośne wybuchy rozległy się od strony kontenerów. Wszyscy obrócili się w tamtą stronę, a ja odskoczyłam instynktownie w tył, zerkając na mecha. Zgarnął on swoje działo i zaczął uciekać w stronę wody, jednak zamierzył się jeszcze na mnie, strzelając kilkukrotnie. Cholera jasna!
Natychmiast skoczyłam na bok, jednak niestety nie starczyło mi lądu i spadłam do wody. Wbiło mnie na kilka metrów w dół. Szlag by trafił tego złoma! Wypłynęłam szybko, jednak tylko po to by ujrzeć, jak decepticon odlatuje w przestworza.
- Pani White!
- Zabił ją!
- Tu je...! - woda zalała mi usta i cisnęła na ścianę.
Argh! Przeklęty con! Wypłynęłam, zanosząc się kaszlem. Szczęściem poczułam, że ktoś podnosi mnie ostrożnie z wody. Wykaszlałam jeszcze trochę wody i odetchnęłam.
- Dzięki.
- To my powinniśmy ci dziękować. - zaśmiał się znany mi, wesoły głos - Aleś się sprawiła! Żeby tak związać bota i to w pojedynkę!
- Nie byłam sama... - usiadłam na jego dłoni i spojrzałam na dzieciaki z delikatnym uśmiechem - Miałam wspaniałych pomocników.
Moje ludzkie wsparcie zarumieniło się i zaśmiało z zakłopotaniem, ale po chwili wszyscy odwróciliśmy się do płonących kontenerów.
- Więc jak, zamawiamy sprzątanie?
* * *
- To... niemożliwe... - szepnęłam, oszołomiona.
Siedzieliśmy już wszyscy w bazie botów. Światło już świeciło, wszyscy byli ponownie przytomni i stali z nami przy głównym stanowisku Racheta. Wyzwolone Vechicony krążyły obok, przynosząc zapas energonu przez Most otworzony bezpośrednio w bazie. Byłe cony pomrukiwały jakąś skrzypiącą piosenkę, starając się nie zwracać uwagi na czujne i podejrzliwe spojrzenia.
- To prawda. - warknęła z żalem Arcee, odwracając wzrok - Wydali nas wszystkich na śmierć! Najpierw Optimus, potem Bee...
- To niemożliwe... Przysięgał, że On nie żyje, że zostawi was w spokoju...
Boty spojrzały po sobie, nieco zaskoczone.
- Naprawdę uwierzyliście, że Wiadrogłowy może mówić prawdę? - Wheeljack uniósł ironicznie łuk optyczny.
Zakryłam połowę twarzy ręką, zataczając się do tyłu, jak pijana. Oszukał mnie... Patrzył mi prosto w optyki i kłamał... Wszystkie te słodkie słówka o wspólnym panowaniu, zaufaniu... Pojedyncza łza spłynęła mi po policzku. Przecież mięliśmy złączyć naszą władzę i uczynić ją wspólną! Błysnęłam lekko oczyma.
Nareszcie pojęłaś, że tobą manipulował Angelbotko...
- Dlaczego wcześniej nic nie powiedziałaś...? - wycedziłam przez zęby.
Bo bawił mnie twój żałosny widok, tak naiwnej i zakochanej w potworze. To była dobra rozrywka. Poza tym nie chciałam przerywać twoich zamysłów.
Patrzył prosto w optyki i mówił, że go zabiłam! Zacisnęłam pięść na włosach, błyskając zębami i zamknęłam oczy.
- Jesteście pewni, że Optimus i Bumblebee są na Nemezis? - spytałam głucho, czując coraz większy gniew
- Wszyscy widzieliśmy jak Prime wbiega do Mostu Megatrona z Królową na rękach.
- I jak porywają ogłuszonego Bee przed paroma dniami.
- Wszystko w porządku pani White? - spytał niepewnie Jack.
- Nie. Nic nie jest w porządku. - warknęłam, otwierając oczy.
Spojrzałam na boty. Patrzyły na mnie niepewnie, z zaskoczeniem, ale i powagą. Nasunęłam okulary na nos, opuszczając powoli rękę. Coraz większy gniew wzbierał w mojej piersi, powodując nieprzyjemne pieczenie. Potarłam ją z przyzwyczajenia, krążąc w tę i z powrotem po platformie.
Zastanów się dobrze, co teraz zrobisz. Możesz im pomóc uwolnić więźniów, albo zaakceptować wizję świata Megatrona. Jeśli pomożesz autobotom, na nowo rozpalisz zarzewie wojny, a jeśli zgodzisz się zagrać w grę Megatrona, będziesz mogła zebrać ich wszystkich, by ci nie przeszkadzali, a pomogli w walce. Obie wiemy, że twoja marna Wysepka nie ostanie się przeciw sile Primów. - mówiła spokojnie, cicho i z pewnością siebie - Może lepiej będzie dać sobie spokój z tak marnym sojusznikiem jak autoboty? Szkoda trochę smaku Matrycy Dowodzenia, ale lepszy Insecticon pod kontrolą, niż predacon w mieście, czyż nie?
Sensownie przedstawiasz swoje argumenty... Jeśli bym dołączyła do botów, dołączyłabym otwarcie do wojny. Popatrzyłam na milczące boty znad okularów, lekko przekrzywiając głowę. Uśmiechnęłam się blado, błyskając kłami. Nie mam sił na wojnę...
Hej hej!
Już chyba tak właśnie będzie, że będę robić rozdziały na ponad 5 tys słów hah. Liczę, iż podobała wam się akcja. Planowałam ją już od dłuższego czasu hah.
Miłego dnia/popołudnia/wieczoru/nocy kochani
~Angel
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top