Dzień jak co dzień
Potężny ryk gromu rozdarł ciszę. W pałacu Syriona Prime panowało poruszenie. Jego ulubiona niewolnica właśnie miała urodzić mu dziecko – jego następcę. Wszyscy byli niezwykle poruszeni tym wydarzeniem, tym bardziej, że na nocnym niebie Cybertronu widniała Konstelacja Femme. Tworzyły ją gwiazdy położone tak blisko siebie, że nawet transformery bez wyobraźni mogły zobaczyć stojącą prosto botkę z lekko rozłożonymi na boki rękoma. Jednak w pewnej chwili kilka komet przecięło niebo zmieniając konstelację na kilka sekund. Świetliste ogony tych "spadających gwiazd", jak nazywają je ludzie, utworzyły ze światła skrzydła, ogon, miecz, a dwie które się zderzyły na płacie czołowym, rozbłysły niczym diadem. Dokładnie w tym momencie z Komory Iskier nałożnicy Prima wyjęto małą Iskierkę w fioletowym pancerzu. Otworzyła ona szeroko srebrno-granatowe optyki i uśmiechnęła się do pielęgniarki, która patrzyła na dziecko z przerażeniem. Mała Femme oprócz fioletowego pancerza miała pierzaste skrzydła, ogon, kły, a na jej głowie rosły granatowo-fioletowe włosy, sięgające do połowy pleców. Chociaż tak naprawdę nie można było tego nazwać włosami. Było to po prostu długie, metalowe kabelki, na których były umieszczone małe paciorki z metalu. Kabelki te kończyły się stalowymi ośmiościanami z ostrymi brzegami. Członek wielkiej rady ze strachem i obrzydzeniem patrzył na śliczną, maleńką Iskierkę, która wyrwała się pielęgniarce i weszła na brzuch matki. Jej rodzicielka delikatnie ją objęła, a ona przytuliła się, mrucząc cicho. Nie była świadoma tego, że to właśnie ona dokona wielkich i wspaniałych rzeczy.
Ueach... Ziewnęłam lekko i otworzyłam optyki z uśmiechem. Kolejny piękny dzień... Uśmiechnęłam się, wstałam i przeciągnęłam się. Hmm... muszę poćwiczyć. Siłowniki mi zastały. Przeczyściłam siłowniki i sięgnęłam po energon. Dzisiaj muszę sprawdzić co ze zwierzętami, przyjrzeć się gniazdom moich predaconów i... upewnić się, że cony oraz autoboty nadal się omijają. Strzepnęłam skrzydłami i ruszyłam z bazy do lasu. Po drodze mijałam moich podopiecznych, którzy już wstali i spokojnie wykonywali swoje obowiązki. Doskonale. Gwizdałam sobie pod nosem wesołą melodyjkę. Nagle na moim ramieniu usiadł mój stary przyjaciel – BustFire.
- Dzień dobry Bust.
- Cześć Skarbie. – zaśmiał się cicho – Gdzie się wybierasz?
- Do naszych zwierząt. A ty jakie masz plany? – zaczęłam głaskać jastrzębia po piórkach.
- Przypilnuję cię, żebyś znów nie pracowała do północy. – strzepnął skrzydłami.
Uśmiechnęłam się nikło i popatrzyłam w gąszcz drzew. Wzięłam z Cybertronu po parze zwierząt, by ocalić naszą faunę. Utrzymanie ich niewiele kosztuje, a jest tak istotne... Kiedy wreszcie skończy się wojna, wszystkie nasze rdzenne zwierzęta będą mogły wrócić na odrodzoną planetę. Tutaj mają zaledwie cząstkę tego co czekałoby ich na wolnej, czystej i żywej planecie. Westchnęłam cichutko. Szkoda mi ich. Nie są tu w pełni wolne, nie mogą opuścić Wyspy, a za razem muszą pozostać dzikimi stworzeniami. Przykro mi, że odbieram im część wolności, ale tak trzeba...
Z drugiej strony mogą tu żyć po swojemu. Czasem tylko opatruję im zranienia i pomagam przy porodach. Dzięki temu traktują mnie po części jak jednego z nich.
Schowałam się w jednym z moich stanowisk obserwacyjnych i w ciszy obserwowałam kolejne gatunki przychodzące do paśnika. Wygląda na to, że nie ma zbyt dużego ubytku. BustFire po pewnym czasie odleciał, mrucząc coś pod dziobem o śniadaniu.
Po jakiejś godzinie opuściłam wydzieloną, dziką część Wyspy i spokojnie rozwinęłam skrzydła. Uniosłam się do góry, by spojrzeć z lotu ptaka na dom tylu niewinnych Iskier. Wysepka na której mieszkamy jest średniej wielkości. Na południu rozciąga się piaszczysta plaża, wschodnia część jest pokryta gęstym lasem, a mieszkają w niej moje kochane zwierzęta, na zachodzie natomiast rozciągają się rozległe łąki i równiny. Centralną część naszego kawałka ziemi zajmowało małe wzniesienie, na którym czasem bawiły się Iskierki moich transformerów. We wnętrzu dość wysokiej i stromej górze na północy znajduje się kryjówka setek trasformerów, których ocaliłam. Zebrani z slumsów Jakonu i najbiedniejszych dzielnic całego Cybertronu, wszyscy razem uciekliśmy na statku transportowym, który schowano w jaskini wschodnich klifów. Popatrzyłam z lekkim rozczuleniem na naszą ostoję bezpieczeństwa. Tyle eonów za nami, a wciąż gromadzą się przy mnie ci najsłabsi... wynoszę ich na wyżyny możliwości i czynię szczęśliwszymi, tak jak dziesiątki syrenbotów, porzuconych tu na śmierć przez Megatrona. Pomogłam im i teraz mieszkają tu, pod moją władzą.
Nagle po prawej usłyszałam kilka ryków. Hah... a więc predacony już wstały i robią sobie poranny lot w gromadzie. Zaraz do nich dołączę, tylko sprawdzę, czy moje skrzydła śmigają jak trzeba.
Rozpędziłam się i poleciałam pionowo w górę, wykonując „beczkę". W miarę jak nabierałam wysokości, rosła prędkość obrotów, a ja otoczyłam się lekką mgiełką z chmur. Wreszcie gwałtownie się zatrzymałam, rozganiając mgiełkę. Przymknęłam optyki, rozkoszując się ciepłym słońcem i wiatrem, po czym zanurkowałam wzdłuż stromego zbocza góry. Po kilku sekundach zgrabnego wymijania drzew, ostro skręciłam okrążając brzeg wyspy. Zrobiłam podwójną poziomą „beczkę" i wleciałam między pionowe skały. Chwilę wykonywałam slalom, a następnie przeleciałam pod łukiem skalnym. Jak na zawołanie zjawiły się wodne smoki, które podskakiwały nad linię wody, żeby mi się pokazać. Pogłaskałam w pędzie jednego po grzbiecie i wyprzedziłam ławicę. Wykonałam "pół nur" czyli półmetrowy nur w dół, łagodnie zwracający się ku górze i wzleciałam ponad chmury. Tam zawisłam w powietrzu i zamknęłam optyki. Uwielbiam tę chwilę. Czuję się wtedy naprawdę wolna, bez zobowiązań i ciągłej odpowiedzialności.
W tej chwili podleciało do mnie stado predaconów. Zaryczały lekko, widząc mnie blisko siebie. Posłałam im ciepłe spojrzenie i lekko pogłaskałam po pyskach. To niesamowite, że udało mi się je odratować... szansa na ocalenie ich od śmierci, kilka milionów terracykli temu była bardzo niewielka.
Delikatnie podrapałam jednego z nich – GreenFire'a pod brodą i wróciłam na ziemię. Muszę iść do Centrum Dowodzenia. Szybkim lotem ślizgowym dotarłam do wejścia od strony oceanu i zgrabnie wylądowałam. Spokojnie wkroczyłam na Mostek. Było to duże, jasnoszare pomieszczenie. Po prawej i lewej znajdowały się stanowiska z klawiaturami i dość dużymi monitorami. Siedziała przy nich czwórka transformerów. Ja natomiast spokojnie kroczyłam po podwyższeniu w stronę mojego białego tronu. Chwyciłam jeden z detpadów.
- Dzień dobry moi drodzy. Czekam na raport. – usiadłam i popatrzyłam na wszystkie stanowiska.
- Królowo, w obrębie Trójkąta Bermudzkiego, na wyspie w samym środku tego sektora jest sygnał potężnej żyły energonu.
- Potrzebujemy paliwa tak jak i inni. Polecę tam osobiście i sprawdzę czy jest tam bezpiecznie. Jeżeli żyła jest naprawdę duża, to wydobędziemy ją z pomocą innych ekip.
- Pani, nasz oddział w Syrii potrzebuje zaopatrzenia.
- Ile konkretnie?
- 5 ton energonu.
- Przygotujcie Most do transportu.
- Rozkaz! – mech połączył się z zaopatrzeniowcami.
- Czy to wszystko? – spytałam mojego zastępcę - nieśmiałą i posłuszną mi we wszystkim botkę o czarnym lakierze i imieniu DarkShadow.
- Tak Pani. Resztą spraw sama się zajęłam – odparła cicho – Moje działania już zapisałam w raporcie...
- Doskonale. Później przejrzę ten raport. – posłałam jej ciepłe spojrzenie, zachowując poważną twarz. Wstałam – Przybędę tu za dwie godziny.
Wszyscy się skłonili, a ja otworzyłam sobie portal do pokoju. Zanim wyruszę po energon, wstąpię do mojego starego przyjaciela i sprawdzę czy wszystko u niego w porządku. Za kilka dni jego podopieczna pozna ostatnią tajemnicę, jaką przyrzekł jej zdradzić, a ja obiecałam dostarczyć mechowi prezent. Motocykl będzie chyba odpowiedni... a i trzeba by zabrać coś do obrony na wszelki wypadek.
Po chwili wyleciałam z bazy i dość szybko skierowałam się w stronę Jasper w Newadzie. Nie jest to zbyt duży dystans... przynajmniej dla mnie i moich skrzydeł. Spokojnie i szybko leciałam ponad chmurami patrząc na mijane lądy. Po upływie 15 ziemskich minut znalazłam się nad pokrytą gęstym lasem doliną. Przez jej środek płynęła rzeka.
Wylądowałam przy jeziorze, tuż obok dość dużej „jaskini" – tak na prawdę było to wnętrze jednoosobowego statku, który zamaskowano ziemią i skałami. Zdążyła go już porosnąć trawa i drzewa. Złożyłam skrzydła i wkroczyłam do środka.
Na fotelu pilota, tuż przy konsoli i holograficznym ekranie siedział pomarańczowo-czerwony mech, popijając energon. Odwrócił głowę w moja stronę, gdy usłyszał, że wchodzę. Natychmiast wstał i się skłonił, chociaż był starszy ode mnie o prawie 40 milionów terracykli.
- Dzień dobry JetFire. Co u ciebie słychać?
- Witaj Pani. Na szczęście wszystko jest w porządku.
- Przyniosłam to, o co prosiłeś. Oto nasza przesyłka. – podałam mu paczkę.
- Dziękuję ci. Bardzo mi się przyda. – schował szybko prezent i już chciał coś powiedzieć, gdy z komputera usłyszeliśmy roześmiany, dziewczęcy głos.
- Hej, Jet poratujesz?
- Co się dzieje? – spytał zaniepokojony.
- Zamknęli mnie w schowku na szczotki, z zemsty za kapiszony w torbie.
Mech załamał ręce a ja lekko się uśmiechnęłam. Karen znów dokazuje!
- Nie możesz mieć dnia bez pakowania się w kłopoty? – spytał zrezygnowanym głosem.
- To nie ja zaczęłam! To ich wina!
- Wybacz Królowo. Ona już taka jest. – zwrócił się w moją stronę ze skrzywioną miną.
- Spokojnie, jak moje dzieci były małe też cały czas pakowały się w kłopoty. – posłałam mu pół uśmiechu.
- To jak będzie?
- Ech... Za trzy sekundy włączam portal.
Rzeczywiście, po kilku nanocyklach otworzył się Most Ziemny i wyskoczyła z niego długowłosa, czarnooka nastolatka. Była ubrana w: ciemnobrązowe kozaki, długie, granatowe spodnie, białą koszulę, dżinsową kurtkę oraz czerwoną apaszkę. Przez ramię miała przewieszoną brązową torbę. Słyszałam o niej od jej bota. Była śmiała, odważna, uroczo bezczelna, mądra i ładna. A jej historia była fascynująca.
Dziadek jej ojca spotkał kiedyś Jeta i pomógł mu opatrzyć ranę, którą zarobił podczas lądowania. Od tej chwili mech stał się przyjacielem rodziny Sparksów. Każde pokolenie przyjaźniło się z Jetem, ale rodzice Karen byli szczególnie do niego przywiązani, bowiem gdy Karen była mała, uległa strasznemu wypadkowi samochodowemu. Jej pierś była przebita stalową framugą. Rodzice zanieśli ranną do Jeta, by ten ją ocalił. Jakimś cudem udało mu się uratować małą. Ja znałam Kar od dawna, ponieważ kilka lat temu JetFire przedstawił mi ją, żeby w razie czego mała miała protektorkę. Pokochałam ją jak córkę.
- Dzięki stary, ratujesz mnie przed tymi idiot... O, hej! Fajnie że to znów ty! – aż podskoczyła z radości.
- Witaj Karen. Co u ciebie? Znowu kłopoty? – posłałam jej mały uśmiech.
- Eee nie, to tylko tak z zazdrości.
- Jak cię znam, to zrobiłaś jakiś numer, a... – stwierdził Jet.
- Nie tym razem! Moje „koleżanki" pozazdrościły mi powodzenia. Nie moja wina że są głupio zazdrosne!
Uśmiechnęłam się i aż mi Iskra się ścisnęła na myśl o tym, że muszę ich zostawić. Bardzo chciałabym zostać, ale czeka mnie jeszcze wyprawa do źródła energonu.
- Wiecie, miło mi z wami rozmawiać, ale mam kilka obowiązków do wykonania. – wyprostowałam się.
- Do widzenia Królowo. - ukłonił się.
- Pa! – pomachała nastolatka.
- Do zobaczenia. – pogłaskałam ją po głowie.
Wyszłam z kryjówki, rozwinęłam skrzydła i wzleciałam ponad chmury. Za chwilę powinnam zobaczyć brzegi tej wysepki. Byłam na niej tylko raz, gdy tworzyłam nam trójwymiarową mapę świata dla mojego użytku... Wtedy jeszcze nie mogłam się podpiąć do satelity, bo żadnego nie było, ja nie chciałam puszczać własnego.
O już jest! Niewielka, brązowo-zielona kropka na horyzoncie. Była zlepkiem kilkudziesięciu metali pozaziemskiego pochodzenia. Stąd wywnioskowałam, że był to kiedyś meteoryt, który spadł na Ziemię mniej więcej wtedy, gdy tu wylądowałam. Na skutek ruchów tektonicznych mocno osiadł w głębi płyty, a jego wierzch pokryła spora warstwa skał i ziemi, a nasiona przenoszone przez wiatr stworzyły tam las. Być może jest już zamieszkana, dlatego muszę bardzo uważać.
Wylądowałam na wysokim brzegu przy lesie i wyciągnęłam detektor. Zerknęłam na wyświetlacz. Faktycznie, wskaźnik pokazuje coś ponad 200 jednostek, czyli stężenie energonu jest bardzo wysokie. Hmm... niby wszystko jest w porządku, ale coś mi tu nie gra. Spróbuję połączyć się z bazą. Przyłożyłam dwa palce do audioreceptora.
- Mostek? Macie już jakieś odczyty? Wszystko u was w porządku? – spytałam, rozglądając się w poszukiwaniu mieszkańców, jednak nikt mi nie odpowiedział.
No tak. Duża ilość minerałów zakłóca sygnał. Ech... no nic. Sama obejrzę ten teren z góry.
Chwila... Nie mogę się transformować! Coś mi tu nie gra. Muszę sprawdzić pozostałe. Hmm... dziwne, nic nie działa. Pozostało mi chyba tylko leczenie ran. Bardzo niedobrze... Spróbowałam przywołać mocą piskliwy dźwięk, ale jedyne co uzyskałam to cicha i słaba, ale przyjemna melodyjka. O, a więc władza nad dźwiękiem też mi pozostała, ale w niewielkim stopniu... Czyżby decepticony wynalazły coś, co blokowałoby mi moce? Ale w takiem razie, dlaczego nie atakują? I jak by tego dokonali bez Shockwave'a? A może to jakiś składnik tego podłoża? Hmm... Wzięłam próbkę ziemi i poddałam ją testom w detektorze. ... Ach, to dlatego... To przez skład tego meteorytu. Metal A12008 zmieszał się z kobaltem, diamentem oraz z kosmicznym kryształem W12. Wszystkie stopiły się i złączyły w jedną rudę. Widocznie ta mieszanka powoduje u mnie zanik mocy. Z jednej strony to dobrze, bo w przyszłości ten metal będzie mógł mnie powstrzymać, ale jeżeli znajdą go Cony, przerobią go na broń przeciw mnie. No cóż, jakoś trzeba zawiadomić CD...
Otarłam lekko olej z czoła. Dziwne... czuje się bardzo zmęczona. To chyba przez ten metal. Szybko zeskoczyłam z wysokiego brzegu do morza na skały i oddaliłam się nieco. Rozwinęłam skrzydła. No, to przynajmniej wiem, że ten stop w surowej postaci wytwarza to pole w promieniu 5 metrów... Trochę to słabe.
Podleciałam do góry, żeby złapać sygnał. Ten manewr poskutkował i po chwili usłyszałam:
- Królowo, czy wszystko w porządku?
- Tak, wszystko pod kontrolą. Sygnał z wyspy jest prawdziwy, ale na razie jeszcze nie wolno nam tu wydobywać. W wysepce jest stop kilku pierwiastków, które blokują moją moc, ale jeszcze nie jestem w 100% pewna czy nie zaburza jakichś funkcji u innych transformerów. Na razie musimy zrobić testy.
- Oczywiście Pani... Ale musisz już szybko wrócić. Wykryliśmy, że statek Nemezis znów wyruszył ze swojego przystanku, a cony wysadziły złoże energonu...
- Już wracam. – odparłam spokojnie, wznosząc się do góry.
Jednak tuż przede mną otworzył się portal. Zatrzymałam się gwałtownie, patrząc na kolorowy wir, jednak nic przez niego nie przeleciało. Westchnęłam cicho i nasunęłam maskę na twarz. Szybko wleciałam do środka. Och, to jednak nasz. Znalazłam się w CD i w ostatniej chwili wyhamowałam, by nie uderzyć w ścianę.
- Czemu ściągnęliście mnie mostem? – spytałam, składając skrzydła i zdejmując maskę.
- GreenFire poleciał w kosmos, bo chciał sprawdzić, czy cony nie kombinują czegoś z satelitami i... natknął się na to... – powiedział młody technik o imieniu Whiteclaw.
Spojrzałam na ekran główny i zacisnęłam zęby. Most Kosmiczny... udało mi się zrobić go pod moim nosem! Grr... Wyraz mojej twarzy się nie zmienił, ale byłam zła i zaniepokojona. Co jeśli...
- Green wrócił?
- Nie Pani. Stoi na czatach.
- Idę po niego. Niech jedno z was monitoruje sytuację na bieżąco. – rozkazałam krótko i otworzyłam sobie portal.
Błyskawicznie przeniosłam się do niepokornego predacona i stanęłam przed jego pyskiem
- GreenFire, natychmiast wracaj na Wyspę. – rozkazałam, patrząc mu w optyki – Ja sprawdzę co to ma znaczyć!
Smok pewnie by się kłócił, gdyby nie wyraz moich oczu. Podkulił ogon i pokiwał łbem, po czym zwrócił się w stronę Ziemi. Odleciał, a ja popatrzyłam na teleport. Po co im to? Dlaczego zrobili tak wielki portal? Ostrożnie podleciałam bliżej i po chwili schowałam się za jednym z meteorów. Widocznie chcą ściągnąć jakiś większy ładunek z kosmosu, ale jaki? To jest za duże na wszystko! Może dużą liczbę jakichś przedmiotów? Albo większą liczbę statków? Czyżby posiłki? Patrzyłam z niepewnością na Most Kosmiczny.
Nagle otworzono go. Drgnęłam. Zaraz się dowiem po co im ten portal... Schowałam się całkowicie na skale i patrzyłam z bijącą Iskrą na wir. Po chwili ujrzałam tam kogoś, na widok kogo nogi się pode mną ugięły.
- DECEPTICONY!!! Wasz Pan powrócił!!! – ten ryk rozbrzmiał w przestrzeni kosmicznej, powodując, że moja Iskra ścisnęła się z emocji. Megatron.
Hej hej!
A więc od razu, zamiast pisać bez sensu, przejdę do konkretów:
1. Historia pójdzie zupełnie innym torem niż wcześniej.
2. Oczywiście zachowam niektóre fragmenty, jednak postaram się zmienić 90% tego co dotąd napisałam.
3. Będę wrzucać rozdziały jak zdążę napisać, ale raczej nie więcej niż jeden dziennie.
4. Zmienię nazwę.
5. Jedynym rozdziałem, którego nie usunę z powyższego są "Odpowiedzi na pytania", ale tylko dlatego, że moja współlokatorka płakała mi pod drzwiami pół zeszłego tygodnia, żebym tylko zostawiła to, gdyż: "To jest praca mojego życia, moje być, moja radość i pamięć o tym jak kiedyś dobrze było!" XD
6. Jeśli macie jakieś propozycje co do zmian, korekt czy przygód, które mogłyby być ciekawe, to piszcie w komentarzach.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top