Doktorkowie

To był gwiaździsty, ciepły, jasny wieczór. Prawie wszystkie księżyce Cybertronu świeciły na niebie, oświetlając smutne, biedne ulice Kaonu. Bród i śmieci były niestety dobrze widoczne przy odrapanych budynkach. Panował tam niezwyczajny wręcz spokój, odprężenie. Szczęściem nie było tam zbyt wielu marzycieli, którzy patrzyliby z utęsknieniem w gwiazdy...

Trzy drobne postacie stały na dachu budynku i kłóciły się po cichu. Z dołu może i nie było ich dokładnie widać, lecz drobne szczegóły dało się dostrzec. Bo chociaż wszystkie trzy nosiły ciemny lakier, jednak miały wstawki w trzech różnych kolorach: fioletowym, czerwonym, oraz różowym. A i kończyny miały różne - jedna posiadała sztywne skrzydła seekerskie, druga coś w rodzaju trzech, zwiniętych odnóży, a ostatnia parę złożonych drzwi samochodowych na plecach.

- To jest tak zły pomysł, że aż mi ochota na stężony energon przeszła... - mruknęła conka o niezwykłych, różowawych optykach.

- Nie marudź, tylko chodź! Fajnie będzie. - botka o czerwono-złotych optykach mocno się ekscytowała.

- Oczywiście! Zwłaszcza jak nas zwiną dogboty.

- Nie chcę siedzieć za kratkami

- Strach was obleciał, czy co? Czemu tak marudzicie wy utrapione Femme?

- No nie wiem Death, może dlatego, że zmierzamy we trójkę do jednego z najpopularniejszych barów w Kaonie? - najwyższa z towarzystwa botka o srebrno-błękitnych optykach była spokojna, ale nieco zniechęcona.

- A tam? Tam nie, no co wy. - zachichotała Deathplay, patrząc na nie z rozbawieniem - Nie idziemy do Plusa. Idziemy gdzieś lepiej, bo do mojego ziomka!

- To znaczy?

- A nie zadawaj pytań Arachnia, tylko za mną.

- Wy idźcie. Ja poczekam na was tutaj. - mruknęła najwyższa - Jak cię znam, trzeba będzie się przeciskać przez jakieś ciasne korytarze, a ja nie mam na to ochoty.

- No jak chcesz. Ja z nią idę. - burknęła Arachnid.

Po chwili obie botki skoczyły w dół i zniknęły z jej pola widzenia. Ogoniasta westchnęła cicho, po czym usiadła na krawędzi budynku. Patrzyła w milczeniu na uśpione miasto, którego życie tętniło cicho, pod "pierwszą powierzchnią". Jej Iskrę ogarniało wciąż współczucie do żyjących w nędzy mieszkańców miasta. Było wielu takich jak oni na całej planecie... żyli w mroku, cichości, brudzie. Wielką miała Iskrę, wielu się w niej mieściło. Gdyby mogła, wszystkich ich wzięłaby do siebie, ochroniła przed dumnymi, chciwymi Primami. Ale nie miała takich możliwości. Jedynym sposobem na trwałą zmianę ich losu, byłoby zmienienie władzy na taką, która naprawdę troszczy się o swoich poddanych. Ale niestety nie miała na to jeszcze wpływu.

Nagle z zamyślenia wyrwał ją dziwny harmider. Spojrzała w dół i uniosła lekko brwi. Z pijalni Stężonego Energonu właśnie niemal dosłownie wyleciało dwóch młodszych mechów. Jeden zupełnie szary, pokryty spawami, barczysty. Drugi natomiast ciemnoczerwony na torsie, nchatomiast ramiona oraz kolana miał szare. Po chwili z wnętrza baru wyszedł ktoś jeszcze. Bot był potężny w barach, biodrach i wzroście. Lakier jego był czarny jak noc, a rozjaśniały go jedynie karminowe wstawki na kończynach oraz sztywnych seekerskich skrzydłach. Jednak największą uwagę przyciągały jego tajemnicze, dzikie, ciemnozielone optyki.

- Zabierajcie się stąd złomy zardzewiałe i nie właźcie mi więcej w drogę!

- O, odszczekasz to zaraz śmieciu!

Rzucili się ku sobie jak dzikie psy. Srebrno-optyka patrzyła na to z lekkim zainteresowaniem, mimowolnie sprzyjając zielonookiemu. Coś było w jego wyglądzie, że gdy tylko go ujrzała, zabrał jej całą uwagę.

- Tak się zamyśliłaś, że mogłybyśmy cię bez trudu ucapić. - usłyszała niespodziewanie zza pleców.

Po chwili obie jej przyjaciółki siadły przy niej, obdzielając się kostkami z cennym napojem.

- O, kto tam się bije? - zainteresowała się Pajęczyca.

- Nie wiem, ale wygląda to dość poważnie.

- Czekaj czekaj... ja go znam. - uprzytomniła sobie nagle Death - To ten cały Darkknight, który ostatnio rozbija się po mieście. Ma własną bandę, niezbyt grzeczną, ale zarazem na tyle bogatą, że ich nie zwijają za pobicia i demolkę.

- Taki to ma dobrze. Szczyl rdzawy. - warknęła niechętnie Arachnia, popijając z kostki.

- Ta... Nawet chyba ostatnio ogłaszał, że zamierza znaleźć "bestię" i wytresować ją po swojemu.

- Pfha! Już widzę jak naszą Angelbotkę ujeżdża.

- Hah... chciałabym to zobaczyć!

Femme rozmawiały ze sobą dalej, ale najstarsza nie zważała na to. Wpatrywała się z dziwną fascynacją w ruchy mecha, jakby nigdy walki nie widziała. On miał w sobie coś, co niezwykle pociągało ją ku niemu i budziło jej ciekawość. Było to dziwne, nawet trochę straszne, ale i ekscytujące! Nigdy wcześniej nie czuła czegoś takiego...

Walka szybko się skończyła, a zielonooki, jakby przez Primusa prowadzony, uniósł głowę i spojrzał jej prosto w optyki. A gdy posłał jej ten piękny uśmiech, jej Iskra zupełnie się rozpłynęła. Botka nawet nie wiedziała kiedy, ale zauroczyła się nim tym pierwszym, szczenięcym uczuciem...

Błękitne niebo nie było bezchmurne. Puszyste, białe cumulonimbusy rozpościerały się na nim, przypominając stado ziemskich owieczek. Delikatne jak pajęczyna, błyszczące bielą, leciały z wolna i majestatycznie na północny wschód. Roztrzepany, nieco porywisty wiatr pchał je przed sobą, dzieląc czasem je na pół, innym razem łącząc w jedność. Aż szkoda było burzyć ich śliczne kształty...

- Łiiii! Wyzej!

Kolejny raz złapałam malca zanim spadł gdzieś niżej. Do bazy botów było dość daleko, ale zdecydowałam się polecieć tam spokojnie, aby oczyścić umysł i przemyśleć co im powiem... Lecz niestety nic z tego nie wyszło, bowiem Moon okazał się być zbyt zajmującym uwagę Iskrzeniem.

- A może teraz sam spróbujesz polatać, hmm? - pogłaskałam go po skrzydełkach - Nie chcesz?

- Wyzej. - polizał mnie po policzku, tuląc się.

- Rozrabiaka. - uśmiechnęłam się znów, podrzucając go lekko.

Smok pisnął z całą radością na jaką było go stać. Po chwili znów był w moich ramionach i tulił się do mnie, radośnie popiskując. Uścisnęłam go mocno. Przywiązałam się do ciebie malutki... Nagle Iskra rozbolała mnie ostrzegawczo, przypominając o sobie. Niemal od razu posmutniałam. No tak... Będę musiała go odprawić. Nie chcę, by stała mu się krzywda.

- Harmonia, jak daleko jeszcze do bazy botów? - machnęłam mocniej skrzydłami, okrążając kolejną chmurę.

- Królowo, boty opuściły swoją kryjówkę. Są kilkadziesiąt kilometrów na północ, w linii prostej. Blisko nich wykrywam sygnał decepticonów i śladowe resztki dawno wykopanego złoża energonu. Zignorowaliśmy go, gdyż paliwa byłoby z tego dla najwyżej pięciu botów.

Oj niedobrze... to znaczy, że u botów jest krucho z zapasami. A mówiłam mu, żeby zgłaszał się do mnie jeśli mu zabraknie. Pokręciłam lekko głową, nasuwając osłonę na twarz i upewniając się, że bransoleta jest przekręcona.

- Czy to nasz oddział do przerzutu?

- Steve nic o tym nie wspominał.

- Rozumiem. Za ile powinnam ich zobaczyć?

- Przy utrzymaniu obecnej prędkości za około pół godziny.

- Dziękuję. Nadzoruj dalej pracę na Wyspie. Bez odbioru.

Wzniosłam się jeszcze wyżej, do poziomu najszybszych wiatrów.  Z ich pomocą skrócę czas dolotu. Westchnęłam cichutko, ściskając lekko w ramionach mojego smoczka. Nie wiem jak mnie przyjmą, ale liczę, że uda się chociaż ułożyć nieagresję między nami. Ostatnie czego potrzebuję, to wściekłych botów na karku.

Moon chyba wyczuł moje zmartwienia, bo zaczął się łasić po swojemu. Ciągnął mnie za palce i próbował polizać po szyi, lecz nie pozwalałam mu na to. Po paru próbach Iskierka transformowała się, a następnie przytuliła do mnie, mrucząc coś smutno. Wybacz kochanie, ale już nie.

Po upływie dwóch kwadransów dotarłam we właściwe miejsce. Strzały z blasterów słychać aż tutaj. Obniżyłam ostrożnie pułap lotu, przyglądając się sytuacji. Walka rozgrywała się w dole szaro-beżowego, pokrytego skałami kanionu. Przy północnym, dość stromej, skalnej ścianie stało potężne wiertło. To wokół niego stróżowała grupka decepticońskich lotników. W tym momencie widziałam, jak Arcee oraz Prime strzelają do nich jak do tarcz strzelniczych, natomiast Bulkhead miażdży nawijające mu się pod pięść klony. Było to brutalne widowisko.

Gdy uniosłam wzrok, o mało nie wypuściłam mojej Iskierki ze zdziwienia. Nad wgłębieniem, na grzbietach kanionu stał Rachet i przyciskał do ziemi jakiegoś górnika. Zdaje się, że go przesłuchuje... Pfha, nie sądziłam, że zobaczę go jeszcze na jakiejkolwiek akcji. Ostatni raz był w polu chyba z pół roku temu, kiedy powrócił Megatron i wybrał się z Primem szukać cmentarzyska botów.

Po krótkim namyśle ruszyłam w jego stronę. Lepiej lecieć do doktorka. Tam w dole jeszcze trwa bitwa. Nie zaryzykuję zranienia Moona. Miękko wylądowałam na ziemi, parę metrów za nim.

Niespodziewanie ryk bólu rozdarł powietrze. Nieludzkie, głośne wycie zagłuszyło nawet strzały z blastera. Co się dzieje?! Mój wzrok padł na dwójkę przed nami. Więzień Racheta wrzeszczał wniebogłosy i przekazywał przy tym jakieś informacje. A autobot w tym czasie przypalał mu twarz palnikiem! Zwariował. Ruszyłam szybko w jego stronę, transformując przy tym skrzydła w parę drzwi. Przycisnęłam lewą ręką Moontear'a do boku, zabezpieczając go ogonem.

Lekarz pochylił się jeszcze bardziej, warcząc coś niezrozumiale, lecz w tym momencie mocno złapałam go za ramię i odepchnęłam od rannego.

- Co ty wyprawiasz?! Czy tak boty traktują więźniów? - syknęłam na niego.

- Tylko takie potwory jak ty Beauty... - uśmiechnął się, transformując obie ręce w ostrza.

Nagle skoczył na mnie z ogniem w zielonych optykach. Zrobiłam unik, transformując przy tym prawą dłoń do obrony. Zablokowałam następny cios, następnie odpychając go. Czy on na prawdę porywa się na mnie? To szaleństwo.

Zwarliśmy się znów w walce. Och... jest lepszy, niż się spodziewałam. Zdecydowanie szybszy, silniejszy... Nie stanowi jednak zbyt dużego zagrożenia. Świsnęła głośno długa klinga, a krótkie ostrza błysnęły zimno. Wymienialiśmy prędko ciosy, patrząc uważnie na swoje ruchy. Autobot ciął zapamiętale, z dużą energią, a ja starałam się na razie wybadać jego technikę, toteż odpierałam ataki drobnymi posunięciami dłoni.

Oblicze bota zdobił pewny siebie, nieco okrutny uśmiech. W pewnym momencie zadał dość prosty cios prawą ręką, łatwo zblokowany. Lecz niespodziewanie mech obrócił się i lewym ostrzem sięgnął za me plecy, do Moona. Szczęściem w tym momencie wymierzyłam kopniaka w jego brzuch i broń minęła Iskierkę, nie zadrapując nawet lakieru. Zbladłam delikatnie z przejęcia, odsuwając się mocno w tył. Omal nie pośliznęłam się na kałuży energonu z ciała poranionego decepticona, który dopiero co się podnosił, jeno postękiwał cicho. Toż to cios poniżej pasa! Jak śmie atakować bezbronnego?!

Syknęłam cicho, skacząc na prawo, by nie dać się zepchnąć do gorszej pozycji. Mocniej ścisnęłam wystraszonego smoka, omiatając wzrokiem tło. Od strony zbocza boty biegły na pomoc medykowi. Sam Rachet uśmiechał się kpiąco, zmierzając prędko w moją stronę. Natychmiast zaczął zadawać prędkie, mocne ataki, przed którymi przyszło mi się cofać. W pewnej chwili bot zrobił szybki obrót dla nabrania rozpędu i ciął straszliwie na linii Iskry. Ledwie zdołałam odskoczyć, lecz i tak koniec jego broni zostawił głęboką rysę w pancerzu.

Zmarszczyłam łuki optyczne. Nie wiem czemu, ale robię się zła... Iskra zabolała ostrzegawczo, ale zupełnie to zignorowałam. Mam sławę wspaniałego szermierza i reputację niepokonanej, więc czemu nie mogę poradzić sobie ze staruszkiem? Błysnęłam mocno optykami, zaciskając zęby. Moon omal nie został ranny, a ten biedak zabity. A bot dalej śmiga i mi bezczelnie grozi?! Warknęłam z irytacją, a Iskra mocniej mnie zapiekła. Ja ci dam okrutniku!

Ruszyłam na niego biegiem, unikając jak mogłam najlepiej strzałów wsparcia. Rachet również ruszył na mnie, krzyżując przed sobą ostrza. Znam ten cios i to mi pomoże! Gdy dzieliło nas nie więcej jak kilka metrów, mocno wyrzuciłam małego smoka w powietrze. Lekko zaskoczony przeciwnik zwolnił nieco, z opóźnieniem wyprowadzając ciosy. Nie przewidział jednak, że rzucę się na kolana i prześliznę  obok niego, transformując prawą dłoń z powrotem. Odchyliłam głowę w tył, a krótka klinga otarła się lekko o mą brodę.

Błyskawicznie chwyciłam jego lewy łokieć,  powstałam z ziemi, ciągnąc go do siebie. Siłą obróciłam go wokół własnej osi, wykręcając mu przy tym mocno łapy w tył. Ogonem złapałam moje Iskrzenie. Agh... nadwyrężyłam siłowniki. Syknęłam z większą irytacją i mocniej  ścisnęłam ręce medyka.

- Nikt nie porywa się na Beautifuldeath bezkarnie. Nawet Primowie.

- Pora to zmienić! - odwarknął, transformując dłonie w palniki.

Usiłował mnie poparzyć, jednak osiągnął jedynie to, że bardziej mnie wkurzył. Pożałujesz podstępny złomie! Kopnęłam go w rufę, chwyciłam piszczącego Moontear'a i podskoczyłam, obracając się. Czas na chwilkę zwolnił. Widziałam jeszcze zwracającego się w moją stronę autobota oraz grymas złości i zaskoczenia, nim moja noga uderzyła w sam środek jego twarzy. Siła ciosu była taka, że medyk odleciał kawałek do tyłu, ogłuszony.

Wylądowałam na ziemi, tuląc do siebie wciąż wystraszone Iskrzenie. Lekko dyszałam ze złości, patrząc z pewną satysfakcją na przeciwnika. Przyjemności nie zakłócał mi nawet paskudny ból. Nikt nie zadziera ze mną, a tym bardziej z moją rodziną.

Niespodziewanie tuż przed twarzą przeleciał mi pocisk z blastera. Odruchowo przycisnęłam do siebie Iskrzenie i spojrzałam w stronę, z której przyleciał. Arcee z Bulkhead'em strzelali w moją stronę, Optimus natomiast podnosił swego przyjaciela, rzucając mi zdziwione spojrzenie. Warknęłam do siebie i kaszlnęłam. Niech ich rdza strawi... Jak za starych czasów. Uniosłam zamaszystym ruchem rękę, otaczając się bańką ochronną. Strzały z blasterów były przez nią wchłaniane i tylko wzmacniały naszą ochronę.

Autoboty kompletnie się tego nie spodziewały. Z zaskoczenia aż zatrzymały się na chwilę. Od razu przyklękłam, odstawiając Iskierkę na ziemię. Następnie ze zmarszczonymi łukami optycznymi i błyszczącą wściekle optyką transformowałam prawą dłoń w ostrze, szykując się do walki. Nawet za bardzo nie czułam bólu Iskry.

- Beautifuldeath... - warknęła Cee, stając przy osłonie z wysuniętymi ostrzami.

Zielony mech walnął kiścieniem w pole ochronne, ale nic to nie dało. Wrecker uderzał raz po raz, sądząc, iż w końcu się do mnie dobije, a jego partnerka skoczy na mnie i zabije. Próżne nadzieje!

Próbowałam obmyślić plan na pozbycie się tych przeszkód, jednak nie mogłam się skupić. Moon wciąż ciągnął mnie za ogon. Ze zirytowanym warknięciem spojrzałam na malca, prosto w jego duże, przestraszone optyki pełne drobnych, cyjankowych łez. Smoczek drżał ze strachu, kuląc się przy mnie. Widok ten podziała na mnie jak zimny prysznic. Co ja wyprawiam? Przecież on się boi... Agh, zapomniałam już jak kiedyś się załatwiało sprawy z niepokornymi sojusznikami. Za dużo we mnie irytacji. Chwilę stałam bez ruchu, lecz wreszcie transformowałam dłoń z powrotem.

- Przepraszam. - szepnęłam - Ja... argh!

Poczułam się tak, jakby moje wnętrze zaczęło płonąć i zapadać się do środka. Każde uderzenie Iskry sprawiało mi palący ból, lecz nie mogłam nic na to poradzić. Zakaszlałam, przyklękając i dotknęłam Komory Iskier. Przez szczeliny pancerza widać było światło rozgorzałej Iskry. Muszę się jakoś rozładować, bo źle się to skończy...

Żołnierze dalej usiłowali zniszczyć osłonę, ale nie zwracałam na to uwagi. Siadłam na ziemi, krzyżując nogi. Zmniejszyłam nieco bańkę, wzmacniając jeszcze jej strukturę. Na razie jestem bezpieczna, a boty mają medyka pod kontrolą. Trzeba teraz tylko pozbyć się nadwyżki energii. Może medytując...? Kaszlnęłam znów. Naraz poczułam dwie rzeczy: okropny pożar w klatce piersiowej oraz parę drobnych rączek, obejmujących mnie za szyję. Wzięłam głębszy wdech, po chwili odwzajemniłam ten uścisk. Biedny smok...

Ciosy wymierzane w osłonę ustały. Dali spokój? Uniosłam wzrok i ujrzałam biegnącego Racheta, zbliżającego się z wysuniętym ostrzem do czołgającego się klona.

- Bez paniki! Jestem pojazdem ratowniczym. - rzekł drwiąco, unosząc dłoń.

W chwili, gdy miał dobić przerażonego mecha ze stopioną twarzą i zmiażdżoną klatką piersiową, za rękę złapał go Prime.

- Rachet! Co ty wyprawiasz?! - jego głos był pełen zawodu i złości.

- Osiągam efekty! - odburknął, wyszarpując rękę.

Stracił zainteresowanie swą ofiarą, która szybko uciekła z pola walki. Nikt za nim nie pobiegł. Tyle dobrego... Wciąż trzymałam grzbiet prosto, optyki zamknięte, a wentylację zmuszałam do szybszej pracy. Muszę to rozegrać jak za starych czasów...

Piekło w mojej piersi znacznie się zmniejszyło, chociaż wciąż jeszcze bolało, a Iskra świeciła. Otworzyłam na powrót optyki, skupiając się na rozmowie mechów.

- Autoboty nie zadają bólu, chyba, że wszystkie inne metody zawiodą. To właśnie nas odróżnia od decepticonów. - mój przyjaciel zmrużył powieki z irytacją. Medyk tylko się na to zaśmiał ze wzgardą.

- Myślisz, że to pora na kolejny wykład Optimusie? - gestykulował mocno dłońmi, unosząc głos - Ale jakoś się nie dowiedziałeś gdzie teraz przebywa Megatron, co? A ja tak! A wiesz może gdzie jest wielkie złoże energonu, które tylko czeka, by go wykopać?! Ja wiem!

- Wiesz, bo pozbawiłeś optyki bezbronnego dzikusie. - mruknęłam niskim, ochrypłym głosem. Momentalnie zwróciłam na siebie uwagę obecnych - Mniejsza nawet o to, że mnie zaatakowałeś bez powodu, ale tego, że chciałeś ranić to Iskrzenie, nie zapomnę.

- Słucham?! - Prime jeszcze mocniej zmarszczył optyki.

- Czyś ty zwariował? - wtrąciła się Arcee - Atakować Iskierkę?!

- Zamknij się potworze! - zbliżył się i uderzył pięścią w osłonę - Kłamiesz!

- Jesteś odważny, bo nie dostanę cię na razie. - mruknęłam, wbijając w niego palące spojrzenie - Jeśli te boty zachowują się jak ty, to ja nie wiem, czy dalej chcę sojuszu.

- Pfha! Wolne żarty.

- Jakoś ci nie wierzę.

- My nigdy nie przyjmiemy bestii jak ty. - warknął medyk, uderzając ręką w osłonę.

- Mama! - Moon pisnął ze strachu, tuląc się do mnie mocno.

W milczeniu przytuliłam go do siebie i powoli powstałam, wpatrując się cały czas Rachetowi w twarz. W odbiciu metalu widziałam, iż me optyki biły nienaturalnym blaskiem.

- To nie jest wasza sprawa, tylko waszego przywódcy. Będę omawiać to tylko z nim. - warknęłam spokojnie.

- To też i nasza sprawa, bo to nasz los! - autobocki medyk zaczął uderzać pięściami w bańkę energii - A ty powiesz nam wszystko! Ja wiem, że spiskujesz z Megatronem, zardzewiały złomie!

- Rachet uspokój się. - rzekł z naciskiem Prime, kładąc mu dłoń na ramieniu, lecz mech ją strząsnął.

- To właśnie spokój nas gubi! To przez spokój straciliśmy Cybertron! Przez spokój nie ma już mojej Bluespark! - zaczął nerwowo chodzić w tę i na zad, warcząc jak wściekły Insecticon - Decepticony mają statek, mają armię! W dodatku ci przeklęci Bezfrakcyjni, o których wiemy tyle, co nic! No i ta bestia! Zapewne razem szukają energonu. Myślisz, że nie przygotowują się do czegoś wielkiego?! - zwrócił się do wyraźnie zeźlonego Optimusa, który zacisnął już pięści - Tracimy kogoś raz za razem, ganiając zbirów Megatrona, a powinniśmy uderzyć w niego z całych sił i to właśnie teraz! W jego najczulsze miejsce... - krzyczał w uniesieniu.

Patrzyłam na niego, milcząc. Zachowuje się jak ziemski pies z wścieklizną. Zaczynam rozumieć, co miała na myśli Blue, mówiąc o zmianie zachowania... Skrzywiłam się lekko pod maską, czując zbierające się w ustach paliwo. Przełknęłam je, starając się dalej ignorować ból. Jeszcze chwila, niech tylko skończą się kłócić... Ścisnęłam mocniej Moontear'a, patrzącego ze strachem na otoczenie. Nie miał nawet śmiałości odezwać się do mego przyjaciela.

- Bezpośredni atak na decepticony tylko sprowokuje odwet! I spowoduje niewymierne straty. - wycedził z powagą Prime, rzucając mi zaniepokojone spojrzenie - Nie mam zamiaru narażać niewinnych ludzi.

- Ale bez problemu narażasz nasze życie! A co na to Cliffjumper? O zapomniałem, nie ma go już wśród nas!

To był niesprawiedliwy cios poniżej pasa... i to nie tylko dla lidera. Zerknęłam na Arcee. Zmroziło ją na sekundę, lecz zaraz krzyknęła z wściekłością:

- Dość tego!

 Gdyby Bulk jej nie przytrzymał, rzuciłaby się na mecha. Szarpała się chwilę z niespodziewaną siłą, mordując wzrokiem medyka. Dzielna z niej wojowniczka, ale zgodnie z moimi przypuszczeniami: łatwo byłoby nią manipulować.

- Zwariowałeś do reszty stary złomie. To wasza wojna, ludzie nie powinni w niej ginąć, bo przywlekliście ją tu. - rzekłam zimno, z pogardą - Widać, że brak ci wyczucia, za to masz pod dostatkiem okrucieństwa. Nie dziwię się, że Blue wolała pozostać z nami.

Kaszlnęłam ponownie, krzywiąc się pod maską. Niedobrze mi się robi. Posadziłam Iskierkę na ramieniu. Była nieco wystraszona całą sytuacją i trzymała się mnie kurczowo. A medyk zacisnął wściekle zęby i uderzył mocno w bańkę.

- Możesz sobie tego oszczędzić! Wiem, że ją zabiłaś i nie rusza mnie to. Ale ciebie z pewnością poruszy, gdy obedrę cię z protoformy!

- Za mniej zmieniałam życie botów w piekło. - syknęłam, strzelając ogonem na boki - Ale nie mam zamiaru rozmawiać z szeregowym pachołkiem.

Uniosłam dumnie głowę, wbijając wzrok w twarz przyjaciela. Unosił on lekko łuk optyczny. Położyłam dłoń na ściance, uśmiechając się nikło pod maską. Będzie to bardzo ciekawa rozmowa... Kaszlnęłam znów i starłam z twarzy wyciekłe z ust paliwo.

Tymczasem medyk przestał wreszcie walić w osłonę i zwrócił wściekłe optyki na swego lidera. Zaciskał pięści.

- Wiesz na czym polega twój problem? Jak na takiego wielkiego twardziela, jesteś miękki. - warknął Rachet - Nie wykończyłeś Megatrona, kiedy miałeś do tego okazję. A miałeś ich nie mało! Tak samo z Beautifuldeath! Mogłeś wykończyć tę morderczynię już dawno temu, ale nie zrobiłeś tego! Skazujesz nas na zagładę!

Nikt się nie odezwał. Mój przyjaciel zamknął na chwilę optyki, uspokajając się, po czym spojrzał na mecha z powagą.

- Obawiam się, że przez syntetyczny energon przestałeś racjonalnie myśleć. Wrócisz do bazy i będziesz czekać na dalsze rozkazy. - przyłożył palec do komunikatora - Bumblebee, uruchom most.

Po chwili kolorowy wir portalu otworzył się obok nas. Wszyscy patrzyli na medyka w milczeniu, piętnując jego zachowanie. Nie wyglądał on jednak na skruszonego, raczej zirytowanego.

- Ech... dobra. - burknął, wchodząc do środka.

Arcee wymieniła z Bulkhead'em spojrzenia, ale nie ruszyli się z miejsc, dalej mnie pilnując. Westchnęłam w Iskrze, spoglądając na mojego przyjaciela. Po ruchu szczęki domyśliłam się, iż zgrzyta lekko zębami. Ech... nie mamy łatwego życia. Po chwili lider zwrócił się do mnie, chcąc coś powiedzieć, lecz nagle usłyszeliśmy ryk silnika.

- Uwaga!

Nikt nie zdążył zareagować. Rachet wyjechał z kolorowego wiru, staranował Bulk'a i odjechał w stronę gór, zostawiając za sobą tuman kurzu. Jedzie na śmierć i żadne z nich go nie powstrzyma. Zagryzłam wargę. Zdenerwował mnie, ale muszę pomóc. Postawiłam piszczącego Moona na ziemi, po czym spojrzałam na zdenerwowanego Prima.

- Niech nie przybędzie mu żadna ryska. - mruknęłam w języku Primów, rozszerzając bańkę - Dopilnuję, by Megatron go nie zgasił. A potem pogadamy...

Błyskawicznie otworzyłam sobie portal w ziemi, jednocześnie usuwając osłonę. Moon chciał iść za mną, ale nie zdążył. Skoczyłam, nim boty zdążyły cokolwiek zrobić. Jeszcze w tunelu transformowałam parę drzwi w skrzydła, dzięki czemu, gdy tylko znalazłam się nad botami, natychmiast ruszyłam w pościg za medykiem. Mam tylko nadzieję, że go tu nie zgubię.

*   *   *

Nie doceniłam szybkości autobota. Zdołał mnie zgubić w istnym labiryncie skał. Szczęściem, czy może raczeni nieszczęściem, wiedziałam gdzie znajduje się najbliższa kopalnia... bowiem właśnie dziś mięliśmy wyprowadzić stamtąd ostatnią partię Vechiconów. Niedobrze się składa. Jak znam życie, nim Rachet dopadnie do Megatrona, zabije po drodze któregoś z moich.

Wylądowałam przed znanym mi wejściem, transformując się w pumę. Nie ma straży. Pewnie zdołał już wejść do środka. Trzeba go powstrzymać! Westchnęłam cicho i skoczyłam do środka. Zgodnie z moimi przewidywaniami, przestrzelone Vechicony leżały pod ścianami tunelu. Biedacy... mam nadzieję, że ich nie męczył przed śmiercią.

Po paru minutach znalazłam się w potężnej, pełnej energonu, pionowej pieczarze, podzielonej na poziomy. Każdy poziom miał wiele bocznych korytarzy i zbudowane platformy, po których przeprowadzano wózki z błękitnymi kryształami energii. Wszędzie pracowali dzielnie górnicy wraz z Vechiconami. W samym środku znajdowała się pomarańczowo-przeźroczysta winda, kursująca w tę i z powrotem z transportami paliwa. Skrzywiłam się lekko. I jak ja w takim kompleksie znajdę tego upartego bota?

Niespodziewanie z boku usłyszałam cichy stęk. Natychmiast spojrzałam tam i drgnęłam. Vechicon leżał na plecach, opierając się plecami o ścianę. Miał przebity brzuch. Stękał cicho z bólu.

- Rachet tu był... - mruknęłam do siebie, podchodząc bliżej.

- Królowo... to ja, Miles... - ni to jęknął, ni to miauknął con, zdejmując maskę - Pomóż mi...

Zmarszczyłam łuki optyczne, zbliżając się. Rana jest poważna, ale nie takie zdarzyło się leczyć. Nawet to dobra okazja do rozładowania. Dotknęłam pyskiem jego piersi i wytężyłam siły, ukierunkowując energię. Nie minęło kilka chwil, a był jako tako połatany.

- Gdzie podział się Rachet?

- Autobot zbiegł tamtymi tunelami na poziom niżej. - zasalutował, patrząc na mnie z radością.

- Dobrze. Daj znak reszcie i zbierzcie się w punkcie zbiórki. Whiteclaw otworzy wam portal. Zabieramy wszystkich, włączając ciebie i Steva.

Nie czekając na odpowiedź pognałam wskazaną przez klona drogą. Ostatnia akcja... będą już bezpieczni. Jak tylko rozwiążę te sprawy, przysięgam, że zrobię sobie długą sesję siedzenia za biurkiem. Mam dość długiej, bezsensownej walki z całym światem. Machnęłam mocniej ogonem na boki.

Korytarz wił się na prawo i lewo, w paru miejscach rozgałęziając się jeszcze bardziej. Szczęśliwie jednak znalazłam właściwą drogę i zgubę Optimusa. Rachet leżał w kałuży zielonego paliwa, a Knockout pochylał się nad nim, pobierając próbkę dziwnej cieczy. Blisko nich leżał bezprzytomnie Breakdown.

Natychmiast skoczyłam w kierunku mecha, transformując się w powietrzu i spokojnym krokiem zbliżyłam się do czerwonego.

- Primus! Nie strasz mnie tak więcej! - złapał się teatralnie za Komorę Iskier.

- Nic ci nie jest Knock. - mruknęłam, unosząc minimalnie jeden kącik ust na chwilę. Zbliżyłam się do na wpół przytomnego mecha i zaczęłam oglądać jego ranę - Co to jest?

- Jakieś chemiczne dopalacze. Staruszek opił się tym i dostał takiego zastrzyku odwagi, że rzucił się na Megatrona. - uśmiechnął się lekko - Wielki M dostał od niego z pięści w sam środek twarzy i nauczył się latać. Wkurzył się, ale na pewno będzie szczęśliwy na twój widok!

Rzuciłam mu krótkie spojrzenie i wróciłam wzrokiem do ledwo żywego bota. Trzymał on rękę na ranie i wyglądał jakby miał zaraz umrzeć. Zupełnie nie mogę sobie wyobrazić, by czaiła się w nim taka siła.

- Knockout, bierz Breakdowna i zmywaj się stąd. - popatrzyłam mu poważnie w optyki, nie wyjaśniając więcej.

- Nie wiem czemu, ale chyba wolę nie wiedzieć... - zmierzył mnie niepewnym spojrzeniem - Tylko co z nim?

- Zabieram dla siebie. - mruknęłam, kucając. Podłożyłam ręce pod plecy medyka oraz nogi, po czym wstałam. Uff... mógłby zrzucić parę kilo. Jest ciężki jak dinobot - Uciekaj, dobrze ci radzę.

- Co ty planujesz Beauty? - patrzył na mnie z uniesionym łukiem optycznym.

- Co chcę zrobić, to mój biznes. Martw się swój zderzak. - strzeliłam ogonem na boki i ruszyłam tą samą drogą w górę.

Mam nadzieję, że posłucha. Jest lekkoduchem, casanovą, jakby to powiedzieli ludzie. Ale w głębi Iskry jest w porządku. Jego partner również. Westchnęłam w Iskrze, przyśpieszając kroku. Mam nadzieję, że opłaci mi się to wszystko. Naprawdę potrzebuję z nimi sojuszu.

Spojrzałam na Racheta, lecz był on już nieprzytomny. Tracił zbyt wiele energonu. Cholera... trzeba się pośpieszyć. Zaczęłam biec na górę, jednocześnie łącząc się z CD.

- Halo, Harmonia?

- Jestem Pani.

- Portal został otwarty Vechiconom?

- Jeszcze nie otrzymałam wezwania.

- Otworzysz na mój rozkaz. Niech przeskoczy do mnie Bluespark, mam tu kogoś rannego...

- Pani, właśnie otrzymałam komunikat od rekrutów, że są gotowi do drogi. Ponadto podobno mają transport energonu.

- Hmm... niech będzie. Otwieraj im i niech zostawią paliwo na miejscu.

- Tak jest Pani.

Już po chwili znalazłam się na powierzchni, akurat na czas, by ujrzeć w oddaleniu szczęśliwe klony. Widać było, że prym wiodą u nich Steve z Milesem, który choć osłabły, śmiał się najgłośniej. Pozdejmowali maski, rzucili je za siebie i beztrosko oddawali się pod moją protekcję. Dobrze wiedzieć, że chociaż to się udało... Liczyłam na więcej, ale i tyle mnie cieszy. Skoczyłam za nimi, by zerknąć na zapas energonu, który mięli zostawić.

Cztery wózki? Bardzo dobrze. To powinno starczyć botom na jakiś czas. Teraz mogę do nich dzwonić. Zabrałam komunikator bota ogonem, odpaliłam urządzenie i wycedziłam do mikrofonu:

- Most. Na moją pozycję. Teraz.

Za sobą usłyszałam natomiast dźwięk zamykającego się portalu i odgłos żwawych kroków. Idzie.

- Jeśli tym rannym jesteś ty Angel, to przysięgam... - zaczęła już gderać Blue, lecz gdy się do niej odwróciłam, zaniemówiła. Zbladła i podeszła na chwiejnych nogach - Rachet...

- Nie ma czasu na wyjaśnienia. Jesteś mu potrzebna. - rzekłam poważnie, poprawiając go na rękach - Musisz się zmierzyć z niechęcią autobotów i swoim mężem Blue. Inaczej twój Mate zginie.

Ręce jej się trzęsły, gdy dotykała jego twarzy, nie wierząc w to co widzi. Łzy zebrały się w błękitnych optykach. Nic jednak mi nie powiedziała.

Naraz portal otworzył się tuż obok nas. Pierwsza śmiało go przekroczyłam, błyskając optykami. Po drugiej stronie wiru zastałam to, czego się spodziewałam: szereg wycelowanych we mnie blasterów, wrogie spojrzenia oraz strach, przemieszany z nieufnością. Wszystko jednak zmieniło się w szok, gdy ujrzeli, kogo ze sobą niosę.

- Z drogi. Nie ma czasu na wasze marudzenie - warknęłam, rzucając ogonem komunikator Arcee - Jego życie wisi na włosku.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top