Cyboniczna Zaraza
Skrzydlata Femme stała właśnie na środku Areny Kaonu, czekając na kogoś. Chodziła w milczeniu w tę i z powrotem, myśląc o czymś usilnie. Była smutna i rozżalona. W pewnej chwili stanęła w miejscu i westchnęła tak, jakby zaraz miała jej pęknąć Iskra. Mech spóźniał się już kilka mikrocykli... a ona nie mogła czekać. Musiała uciec zgodnie ze swoim planem...
- Hej, Angelbotko! – usłyszała nagle za plecami, a czyjeś ramiona mocno ją objęły – Wybacz, że musiałaś tyle czekać. Bycie popularnym odbiera mi bardzo dużo energii...
- Megatronus... – botka obróciła się i napotkała spojrzenie pary błękitnych optyk.
Srebrno-pomarańczowy mech był jak zwykle uśmiechnięty i pewny siebie. Złapał ją za podbródek i delikatnie pogłaskał kciukiem po policzku.
- Tęskniłem za tobą.
- Ja za tobą też. – uśmiechnęła się delikatnie, ale zaraz złapała się za pierś i lekko odsunęła.
- Wszytko w porządku? – obrzucił ją czujnym spojrzeniem.
- Megatronusie, ja... ja muszę powiedzieć ci coś bardzo ważnego. – powiedziała, patrząc mu głęboko w optyki.
Bot popatrzył na nią czujnie i lekko się uśmiechnął.
- Ja też chciałbym ci coś ważnego przekazać... Ale ty mów pierwsza. – skinął głową, wpatrując się w nią.
Femme milczała dłuższą chwilę, aż wreszcie zdecydowała.
- Niestety, nigdy więcej się nie zobaczymy... – powiedziała wreszcie, obserwując twarz przyjaciela. Najpierw była ona zszokowana, a potem wykrzywiła się z smutku i złości – Primowie depczą mi po piętach... poza tym stało się coś, co zmusiło mnie do opuszczenia planety z moimi podopiecznymi... Nigdy więcej tu nie wrócę...
- Ale... dlaczego?! Przecież do tej pory wszystko było w porządku! Najwyżej zmieniałaś swoją kryjówkę...
- Wybacz Płomyczku... – spuściła wzrok – Tym razem to nic nie da... część mojej starej ekipy ma mnie za zdrajcę i z przyjemnością wyjawi Primom gdzie jestem. Dlatego muszę uciekać. Poza tym... oboje widzimy, że na planecie jest coraz gorzej. Przez Władców wszystko to skończy się jak najgorzej.
- A-ale... możesz przecież uciec na jakiś księżyc tu niedaleko! A ja...
- Wiem, że byś mi towarzyszył nawet do śmierci... – uśmiechnęła się delikatnie i podniosła na niego optyki – Ale masz tu dom, rodzinę i przyjaciół... nie mogę wymagać, byś zostawił to wszystko dla takiego wyrzutka i złomu jak ja... – po chwili chwyciła jego twarz w dłonie i bardzo delikatnie przytuliła do siebie. Zamknęła optyki i musnęła mu czoło wargami – Będzie mi ciebie brakowało...
- Nie... nie zostawię cię! Chcę lecieć z tobą! – podniósł się i spojrzał na nią z rozpaczą. Złapał ją mocno w talii.
- Za kilka mikrocykli przylecą tu dogboty Primów... muszę już odejść. Wybacz. – przytuliła się i pogłaskała go lekko – Żegnaj.
- Nie... nie!
Mech chciał ją złapać, powstrzymać, ale nic to nie dało. Skrzydlata wyszarpnęła się z jego uścisku, przemieniła lakier na czarny i odleciała, zanim zdołał ją pochwycić. W rękach młodego Gladiatora zostały jedynie wyrwane niechcący pióra, które szybko sprzątnął i zabrał wiatr. Nic mu po niej nie zostało.
Minęło trzynaście dni od mojej ostatniej wizyty w bazie autobotów. Jak na razie nic się nie wydarzyło. Arachnid ukryła się tak dobrze, że nawet najmocniejszy skaner nie mógł jej znaleźć. Tyle dobrego, że podczas poszukiwań tej sadystki odkryłam kilka kryjówek MECHu. Obecnie do Centrum Dowodzenia dobudowaliśmy kilka stanowisk, przez co musiałam wyznaczyć kilku nowych dyżurnych. Trzech nowych szukało cały czas Pajęczycy, dwóch obserwowało atmosferę i ten układ słoneczny, a przy ostatnim dzień i noc stróżowała Harmonia w swoim specjalnie wybudowanym ciele. W tamtej formie miała żółto-biały lakier, wydłużony tułów i ręce, a na głowie dwa, zakręcane jak u barana „rogi". Oprócz tego na środku brzucha miała serce ze skrzydłami – oznaczenie, jakie nosi na absolutnie każdym swoim ciele. Nawet w systemie operacyjnym dałam jej ten znak.
Obecnie siedziałam na moim tronie i kończyłam sprawę z raportami. Chciałam jeszcze raz prześledzić informację, jaką przysłał mi Alfa Trion. Było to wyjątkowo ważne, a ja musiałam się mocno skupić... chociaż to moja czwarta, nieprzespana noc z rzędu. Ech...
Stłumiłam ziewnięcie i wyprostowałam się. Przyjrzałam się stercie detpadów. Skończyłam wszystko. Teraz mogę kolejny raz przeanalizować to, co wysłał mi Wielki Archiwista...
Po raz kolejny ujrzałam trójwymiarową postać mojego przyjaciela. Był wysoki, mocno zbudowany i baaardzo stary. Stalowy ozdobnik, który przypominał brodę sięgał mu do pasa i dość zabawnie wyglądał, kiedy mech mówił. Szpiczaste audioreceptory zawsze sprawiały, że przypominał mi ziemskiego elfa.
- Beautifuldeath, wiem, że bardzo narażam i ciebie, i siebie, ale musiałem się z tobą skontaktować. – Mech patrzył poważnie wprost na mnie – Planeta, na którą się udałaś jest bardzo wyjątkowa. Być może podczas pierwszych dni przebywania na niej, nie zwróciłaś uwagi na deszcze meteorytów, które wciąż zasypywały tę młodą, ziemistą skałę, na której zdecydowałaś się pozostać, być może nawet specjalnie odleciałaś nieco do góry, by kosmiczne skały nie uszkodziły twojego statku. Wiedz jednak, że to nie były żadne skały, tylko specjalnie ukształtowane pojemniki, w których wysłałem na Ziemię artefakty oraz broń decepticonów. Musisz odnaleźć je zanim zrobią to cony i uratować Cybertron. Jest on bowiem w opłakanym stanie. Tak, wiem, że nienawidzisz nas i Primusa, za to co ci zrobiliśmy, ale błagam cię, nie pozwól Megatronowi odebrać nam ostatniej szansy na ocalenie naszego wspólnego domu...
Och Archiwisto... nawet nie wiesz ile bym dała, by ani Prime, ani Megatron nie dostali tych artefaktów w swoje łapska... Zamyśliłam się. Jak to się mogło stać, że tacy dobrzy przyjaciele jak Orion i Megatronus się rozstali? Nadal nie mogę zrozumieć jakim cudem stali się wrogami. Byliśmy przecież we trójkę takimi dobrymi... Chwileczkę. A może to moja wina? Może tylko ja ich łączyłam i łagodziłam? Wielokrotnie kłócili się w mojej obecności, ale zawsze udawało mi się jakoś ich pogodzić. Zrobiło mi się smutno. A jeśli cała ta wojna jest też moją winą...?
Nagle mój komunikator zapiszczał charakterystycznie. Wybudziło mnie to z zamyślenia. Ktoś dzwoni na linię bezpośrednią?! Odebrałam i wstałam. Przeszłam za tron, by uzyskać chociaż trochę prywatności.
- Halo?
- Pani?! Potrzebujemy twojej pomocy!! – z wrażenia o mało się nie przewróciłam. Głos nastolatki drżał od emocji.
- Karen? Co się dzieje? – mocno mnie zaniepokoiła. Nigdy nie zwracała się do mnie w ten sposób, zawsze mówiła po imieniu. Zmarszczyłam łuki optyczne – Mam nadzieję, że to nie jest jakiś głupi żart? Wiesz przecież, że linia bezpośrednia...
- On umiera! – przerwała mi, a ja poczułam, że robi mi się gorąco.
- Jet jest ranny?!
- Optimus ma Cyboniczną Zarazę! – odparła zdenerwowanym głosem – Tylko ty możesz mu pomóc!
Ta wiadomość uderzyła we mnie jak piorun. Przez chwilę stałam jak sparaliżowana, milcząc. Cyboniczna... Zaraza...? Optimus jest zakażony? Ta informacja nie chciała dojść do mojego procesora. Po prostu nie mogłam w to uwierzyć.
Nie powinnam się nim przejmować! W końcu jest jednym z nich, ale... Argh, to mój przyjaciel! Nie mogę go tak zostawić!
- Błagam cię, wiem, że on jest Primem, ale...
- Rozkaż im przysłać Most na współrzędne, które wam wyślę. – przerwałam jej twardym głosem – Jeśli cię posłuchają, będę u was za kilka ziemskich minut.
Rozłączyłam się, nie czekając na jej odpowiedź i ruszyłam do wyjścia z sali. W moją osobę były wbite spojrzenia wszystkich dyżurnych operatorów.
- Harmonia, wyślij na telefon Karen współrzędne z Punktu Wyjścia. – rozkazałam głośno – Przeszukaj bazę danych pod kątem wzmianek o Programie Bomby Biologicznej „Katharsis" i przekaż mi dane przez komunikator.
- Królowo, ale gdzie ty...
- Nie szukajcie mnie, wrócę jutro. – oznajmiłam i otworzyłam sobie portal – Teraz muszę zająć się starym przyjacielem.
Zanim zdołali zadać mi jakiekolwiek pytanie, wybiegłam przez portal i rozłożyłam skrzydła. Znalazłam się kilka kilometrów za Wyspą, na współrzędnych pierwszego lądowania mojego statku.
Nasunęłam wizjer oraz osłonę na twarz. Po paru minutach nareszcie ujrzałam przed sobą portal, w który natychmiast wleciałam. Jeszcze w błękitno-zielonym wirze transformowałam skrzydła w parę drzwi na plecach i pobiegłam dalej. Po drugiej stronie ujrzałam niepewne, zaskoczone twarze botów, a także wystraszone dzieciaki.
Bez słowa wyminęłam niepewne co do dalszych działań boty i podeszłam do kącika medycznego. Na widok Optimusa moja Iskra ścisnęła się boleśnie. Mech leżał bezsilnie, a jego twarz i ramiona były lekko przerdzewiałe. Optyki mrugały jak niesprawne żarówki. Jednak jego spojrzenie mówiło mi wszystko. Był szczęśliwy, pełen bólu i zmęczenia.
- Optimusie... – powiedziałam cicho, usuwając wizjer i przyklękając tuż obok. Owinęłam ogon wokół bioder.
- A-angel... – powiedział z trudem, poruszając lekko ręką.
Miałam ochotę za nią złapać, ale wiedziałam, że sama mogę się zarazić. Ponownie ukrylam optyki i spojrzałam przez ramię na jego zmartwioną ekipę.
- Karen twierdziła, że ty możesz mu pomóc. – oznajmił stary medyk, przyglądając mi się badawczo.
Zwróciłam spojrzenie na dziewczynę, która lekko drgnęła.
- Musiałam im powiedzieć... z resztą Prime sam mnie poprosił o to, żebym po ciebie zadzwoniła... – powiedziała niepewnie – Możesz mu pomóc, prawda?
Zacisnęłam lekko pięść i wstałam.
- Postaram się zrobić co w mojej mocy, żeby wasz przywódca przeżył. – powiedziałam spokojnym głosem, kryjąc mój strach – Ale nie obiecuję, że mi się uda...
- A więc i ty nie znasz lekarstwa... – Arcee opadły ramiona.
- Tak naprawdę tylko decepticony znają ten sekret, ale nigdy nie udało mi się go poznać. – odparłam, zwracając się do Optimusa. Poczułam silny ból w Iskrze. Odruchowo potarłam pierś i lekko się zamyśliłam.
- Więc może się uda wydostać lek z ich bazy danych! – powiedział nagle Rachet.
- Potrafisz rozszyfrować ich krypto-technologię?
- Nie, ale zdobyłem dostęp do ich współrzędnych. – odparł i poparzył na resztę drużyny.
- Bublebee, chodźmy! – rozkazała błękitna botka.
- Arcee... szybko. – rzucił im Rachet, odpalając portal i patrząc z niepokojem na Prima. Mech ciężko i chrapliwie oddychał, co zwiastowało, że mimo swojej siły, długo nie pociągnie. Kiedy tylko zwiadowcy opuścili bazę, mój komunikator zapiszczał. Odebrałam.
- Halo?
- Pani, nie udało mi się znaleźć nic o leku na tę zarazę. Musiała powstać, kiedy od dawna zaprzestaliśmy wizyt na ojczystej planecie.
- Szlag... – mruknęłam cicho i spojrzałam na Prima, który obserwował starego medyka. Sprawdzał on jego parametry życiowe - Na pewno nic?
- Nic, a nic... ostatni i jedyny przypadek zarażenia tym wirusem pochodzi sprzed 10 lat... Wtedy odkryliśmy tylko substancję, która spowalnia rozwój choroby.
- Podaj mi skład. – zażądałam i podeszłam do blatu laboratoryjnego.
Zaczęłam przygotowywać mieszankę. Mam nadzieję, że Harmonia się nie myli...
Za plecami usłyszałam ochrypły głos Prima.
- Rachet... czy ty...?
- Czy jestem zarażony? Nie.
Poczułam silne wzruszenie. Nawet w takiej sytuacji, na łożu śmierci troszczy się o swój oddział... Źle go oceniam. Spuściłam lekko głowę. Cały czas myślę, że jest jedną z tych marionetek... Warknęłam na siebie w myślach i zaczęłam mieszać skroplone składniki.
- Co robisz? – cichy głos mojej podopiecznej zmusił mnie do podniesienia wzroku
- Lek na spowolnienie działania wirusa. – spojrzałam na nią i znów na moją pracę. Z niebieskiego koloru przeszła w zielony, ciemnozielony i w końcu w przeźroczysty.
Odwróciłam się do Optimusa i uklękłam przy nim ze strzykawką. Za rękę złapał mnie Bulkhead.
- Co ty chcesz zrobić?! – spytał oskarżycielsko.
Wstałam i spojrzałam na niego z góry. Od razu jakby stracił rezon, chociaż nawet nie widział wyrazu mojej twarzy, tak szczelnie ukrytej pod wizjerem i osłonką.
- To jest formuła, która może spowolnić działanie wirusa. – powiedziałam cierpliwie – Jeśli jej nie podam teraz, to będę musiała robić ją od nowa.
Mech puścił moją dłoń a ja sięgnęłam po strzykawkę. Pobrałam trochę i znów nachyliłam się nad moim przyjacielem. Wstrzyknęłam mieszankę.
Dostrzegliśmy od razu, że optyki lidera zajaśniały lekko, a on sam odetchnął jakby lepiej. Uśmiechnęłam się delikatnie pod maską i wstałam.
- Jak się czujesz? – odłożyłam strzykawkę na bok.
- Lepiej... – szepnął, patrząc tylko na mnie.
Podniesiony głos Racheta zwrócił moją uwagę. Zrzędliwy medyk mówił coś do Arcee.
- Nie mów mi jak szukać! Myślisz, że tylko ty kochasz Optimusa?! – odpowiedziała rozeźlona Femme, a ja... poczułam się co najmniej dziwnie. Kochają go?
Spojrzałam znów na niego i na Racheta. Zbliżyłam się powoli.
- Co?! Co jest?! – syknęła na kogoś Cee.
Medyk drgnął i spojrzał ze zmartwieniem na ekran z danymi zwiadowców.
- Co jest?! Co się dzieje?
- To Megatron... on żyje!
- hyy...
- Co?!
- To przecież niemożliwe! – medyk zgrzytnął zębami i zaczął nad czymś myśleć.
Autoboty i dzieciaki były w szoku. Ja również, chociaż z innego powodu. Przecież on włożył sobie w środek Iskry mroczny energon... powinien już dawno się zregenerować! Chociaż swoją drogą tłumaczy to dlaczego Soundwave tak często spotykał się z DarkShadow. Spojrzałam na Optimusa. On nie był aż tak zaskoczony.
- Właśnie na niego patrzę. Ale na szczęście, Megatron nie jest w stanie spojrzeć na mnie.
- Megatron... – wycharczał Prime ze smutkiem. Wszyscy na niego spojrzeli.
- Jest nieprzytomny. Podłączony do aparatury. – relacjonowała – Pora to skończyć raz na zawsze...
- Stój! Nie! – krzyk medyka zadziwił wszystkich.
- Podaj powód. Szybko.
- Megatron może być jedyną nadzieją Optimusa!
Wszyscy gapili się na niego jak na wariata. Zmarszczyłam łuki optyczne. Chyba wiem co kombinuje...
- Rachet, masz świadomość, że to może nie wypalić? Poza tym chyba zdajesz sobie sprawę z tego jak bardzo niebezpieczny jest twój pomysł?
- Mam i wiem... ale to jedyne wyjście. Inaczej Optimus zgaśnie. – mówiąc to, patrzył na mni z czymś na kształt... uznania?
- Jak uważasz... Ale ona się nie zgodzi.
Odsunęłam się od towarzystwa i usiadłam obok chorego. Zwrócił na mnie wzrok.
- Prime... – szepnęłam, kładąc dłoń na jego brzuchu, który jeszcze nie przeciekał – Wyjdziesz z tego... Nawet jeśli nie zdobędą leku, to spróbujemy transfuzji energonu i mojej mocy...
- Angel... – dotknął mojej ręki swoją – Nie musisz... tego robić...
- Cii... Dobrze wiem co muszę. – uśmiechnęłam się do siebie – Chociaż czy to nie ironia? Po wiekach niekończących się walk Megatron ocali ci życie...
- Nie... zrobi... tego
- Być może... – westchnęłam cicho. Poczułam się bardzo zmęczona – Ale wiesz, że ja mogę go przekonać. Mnie posłucha.
Zaczęłam głaskać jego dłoń, przy okazji na szybko zerkając w moje parametry. Połowa baku energonu i wysoki poziom zmęczenia. Powinnam się przespać i to już, ale... nie mogę. Muszę przy nim czuwać.
- Obiecuję ci, że nie zgaśniesz... nie na mojej zmianie. – mruknęłam cicho, ziewając lekko.
- Pokaż... optyki... – poprosił, ściskając delikatnie moją dłoń.
- Nie. Zobaczysz je, kiedy nadejdzie czas. – odparłam i przeciągnęłam się.
Spojrzałam na towarzystwo. Chyba wreszcie się na coś zdecydowali, bo Rachet instruował właśnie Arcee co do procedury podłączania łącza psycho-korowego. Odłączyłam swój ogon od bioder i zaczęłam nim lekko głaskać brzuch mecha, a sama położyłam się na kozetce obok. Jestem strasznie zmęczona... Cud, że nie pomyliłam składu tej nieszczęsnej mikstury.
Optyki same mi się zamykały. Złączyłam swoją dłoń z dłonią Prima. Tylko pięć minut...
Obudziło mnie szturchnięcie w ramię otworzyłam optyki i uniosłam lekko głowę. Miko próbowała mnie obudzić. Z zegara wynikło, że spałam... 10 minut?!
- Co się dzieje? – chwyciłam ją, puściłam dłoń Optimusa i podniosłam się.
- Karen cię woła. A tak w ogóle jestem Miko. A ty? Skąd Karen cię zna???
Wstałam i postawiłam Japonkę na podeście. Sama zbliżyłam się do mojej podopiecznej, która stała nieco dalej.
- Co się stało?
Dziewczyna bez słowa wskazała ręką na obraz, który pokazywał nam umysł Megatrona. Zbliżyłam się do ekranu i zesztywniałam. To przypominało Kaon i jego arenę... Były tam wielkie, rzeźbione słupy, przypominające trochę prawą rękę Megatrona, trochę kły Unicorna. Lawa oblewała wszystko to, co tam się znajdowało. Widzieliśmy jak obserwator wspina się po schodach na płaską platformę otoczoną trudnymi do określenia słupami. Zobaczyłam też... Prima. Stał przodem do zwiadowcy.
Zmarszczyłam brwi.
- Podświadomość gladiatora... – mruknęłam ze starannie skrywanym smutkiem.
- Mogę przysiąc, że przed chwilą widziałam jak twój cień przelatuje w tle... powiedziała cicho Karen, wzdrygając się.
Wszyscy spojrzeli na nastolatkę, a ja zrobiłam się blada pod maską. To jak najbardziej możliwe...
Nagle wszyscy usłyszeliśmy mroczny śmiech Lorda. Bee dyskretnie wyjrzał zza hologramu i ujrzeliśmy mojego byłego przyjaciela. W milczeniu obserwowałam go z mojej pozycji.
- Optimus Prime! Armia autobotów jest pokonana! Pokłoń się nowemu panu.
- Nigdy Megatronie! Dopóki starczy mi sił, będę walczył ze to, co kocham! – Prime ze snu obrócił się do niego i wysunął ostrze.
- Hahaha! – zaśmiał się złowieszczo mech i spojrzał na niego wzrokiem pełnym złej radości – Tyle, że osoba o której myślisz, nie kocha już ciebie...
Bee schował się za losowo postawioną skałą i obserwował rozwój akcji. Chociaż osobiście, wolałabym, żeby nikt tego nie widział, bo doskonale wiedziałam co się za chwilkę stanie. Zagryzłam wargi i stanęłam tuż obok medyka.
Miałam rację. W tej chwili tuż obok Megatrona pojawiła się Femme o czarnym lakierze i granatowych optykach. Przytuliła się do niego i uśmiechnęła.
Zacisnęłam zęby. To ja...
- Nie... – szepnął Prime, opuszczając dłonie wzdłuż ciała.
- Ależ tak. Żegnaj. – Mech wycelował w niego swoim działem i zastrzelił bez drgnięcia powieką.
- Tak nigdy nie było... – powiedział z szokiem Bulkhead.
- To nie wspomnienia. To obraz Kaonu stworzony przez Megatrona w jego mrocznych snach... - powiedzial nie mniej zaskoczony Rachet - Ale kim ona jest?
- Tak nigdy nie było i nie będzie... – mruknęłam do siebie, po czym sięgnęłam do przycisku przed nosem Racheta i powiedziałam głośno, by mech mógł mnie usłyszeć – Bee, zastrzel ją.
- Co ty wyprawiasz?! – Rachet próbował wstrzymać zwiadowcę, ale nie dałam mu wcisnąć odpowiedniego przycisku.
Nie odpowiedziałam. Bez emocji patrzyłam jak żółty bot celuje i strzela prosto w moją postać, wykreowaną we śnie Megatrona. Momentalnie rozpadła się ona z cichym piskiem, a zaskoczony i wściekły gladiator spojrzał wprost na Bumblebee.
- Zabiłeś ją! – ryknął, zeskakując z podwyższenia – Karą za to będzie twoja śmierć!
Uśmiechnęłam się „pod nosem". A tylko spróbuj.
- Dobrze wiecie, że nic mu nie będzie. W końcu on jest prawdziwy, a hologramy ze snu Lorda nie! – powiedziałam do Racheta – Poza tym umysł tego cona jest jak forteca. Tylko on może udzielić nam odpowiedzi.
Pewna część moich słów potwierdziła się od razu. Mimo siedmiu celnych strzałów żółty młodzik stał cały i zdrowy. Jego zaskoczony przeciwnik odsunął się, unosząc swoje spore łuki optyczne. Zaraz jednak uśmiechnął się szeroko, prezentując swoje krzywe kły.
- Łącze psycho-korowe... nie spodziewałem się.
- Przez ciebie wyrwaliśmy Megatrona z jego uśpienia! Staje się samoświadomy!
- Władzy w ciele mu to nie przywróci. Przynajmniej do chwili gdy ktoś zorientuje się, że potrzebuje drzazgi mrocznego energonu. – syknęłam.
- Jeśli to moja podświadomość... – zaczął mech i nachylił się gwałtownie nad Bee – To co ty robisz w mojej głowie?!
Tymczasem przez drugi głośnik usłyszeliśmy głos Knockouta i Starscreama. Chcą odłączyć Megatrona!?
- Rachet, słyszałeś to? – Arcee była zła i zdenerwowana.
- Jeśli Megatron umrze, mózg Bumblebee pozostanie oddzielony od jego ciała na wieki.
- Stracimy Optimusa i Bumblebee??? – Jack był przerażony.
Już otwierałam usta, by coś im powiedzieć, gdy nagle ułowiłam audioreceptorem cichy, niewykrywalny stęk. Odsunęłam się od zaaferowanych botów i usiadłam obok Optimusa. Złapałam go za rękę i znów zaczęłam głaskać go po brzuchu ogonem.
- Cii... leż spokojnie. Bee sobie z nim poradzi... – powiedziałam cicho.
- Angel... – wycharczał w języku Primów – Zaopiekuj się moimi autobotami...
- Nie mów tak. – uścisnęłam jego dłoń.
- Bumblebee czas się kończy! – powiedział nagle Rachet. Spojrzałam na niego uważnie.
Po chwili usłyszeliśmy głos żółtego zwiadowcy.
- W twoich szponach jest życie kogoś zarażonego twoim wirusem!
- Cyboniczna Zaraza? – con wyraźnie się zainteresował, a nawet lekko zmartwił. Słyszałam to w jego głosie – Ktoś poza mną samym jest... niezdrowy?
Kiedy żółty mech skinął głową, Lord zamyślił się.
- Optimus... – zaczął się mrocznie śmiać – Co za ironia! Po wiekach niekończących się wojen potężny Optimus Prime powalony przez zwykły wirus z odległej przeszłości! – po chwili ciągnął dalej – Skąd ci przyszło do głowy, że uratuje życie najstarszego wroga?
Jakby na potwierdzenie swoich słów wywołał tuż obok hologram Prima.
- Megatronie, twoja zdrada jest... Argh! – twór jego umysłu rozpłynął się, zaraz po tym, jak strzał z blastera Lorda przebił go na wylot.
- Bo inaczej nie zrobisz tego, czego pragniesz najbardziej! – odpowiedział spokojnie.
- Uoo... – ironia w jego głosie była doskonale słyszalna. Mech położył dłonie na biodrach – A czegóż to ja pragnę najbardziej zwiadowco?
- Zgasić Iskrę Optimusa i zdobyć władzę!
- Hahaha... Czy nie widziałeś? Zabijam Optimusa własną ręką, dowolnie kiedy tylko zechcę!
- Ale jeśli pozwolisz, by wirus wykończył Optimusa, nie będziesz mógł tego zrobić sam.
Con przez chwilę znieruchomiał, a ja uścisnęłam dłoń Optimusa, kładąc mu jedną rękę na brzuchu. Czułam się przytłoczona zmęczeniem. Lider wyraźnie czekał na odpowiedź byłego przyjaciela. Ku zaskoczeniu wszystkich, ten zaczął się złośliwie i głośno śmiać.
- Mój drogi, wierz mi; jestem w stanie poświęcić to, żeby tylko odsunąć z drogi mojego rywala! – rechotał złośliwie, patrząc z góry na zwiadowcę.
- To już koniec... – szepnął Rachet, ale we mnie wezbrało silne, nieznane uczucie. To się nie może tak skończyć i na pewno się nie skończy!
- Niech Bee go spyta, czy „zrobiłby to dla swojego Aniołka, który też jest chory?". – rozkazałam głośno, ściskając dłoń Prima.
Obecni milczeli, gapiąc się na mnie jak na wariatkę. Ale mi było już wszystko jedno ze zmęczenia. To powinno na niego odpowiednio podziałać. Jednak zwiadowca, który wszystko to słyszał, wykonał polecenie:
- A zrobiłbyś to dla swojego Aniołka? On też jest zarażony!
Na twarzy Lorda można było w pierwszej chwili dostrzec zaskoczenie, a później przerażenie.
- Słucham?! – na jego twarzy pojawiła się wściekłość – Kłamiesz!
- Nie. Jest u nas i leży przy naszym liderze.
- Jeśli jej coś zrobicie...
- Nic nie zrobimy. Chcemy uleczyć ją i Optimusa.
Mech zgrzytnął zębami i wyprostował się. Przez chwile milczał, rozważajac to. W końcu powiedział:
- Niech będzie zwiadowco... – wyprostował rękę i ukazał chemiczną formułę.
Uśmiechnęłam się lekko i spojrzałam na Optimusa.
- Już niedługo znów staniesz na nogi... Olbrzymie. – powiedziałam cicho i przymknęłam optyki.
Moje ciało zrobiło się nagle strasznie ciężkie i osunęłam się na coś twardego. System sam wmusza na mnie hibernację...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top