97.

Gdy Rimmone dotarł do Melmore, powitały go pierwsze promienie słońca. Westchnął ciężko, lądując na wieży i wlepił w niebo, które ogarniały ciepłe barwy, zapowiadające świt. Był zły na siebie. Astaroth miała rację. Mógł jej od razu powiedzieć, czemu za wszelką cenę chciał uniknąć spotkania z Rashidi. Ale nie mógł cofnąć czasu, by naprawić swój błąd. Teraz obawiał się, że wyprowadzona z równowagi dziewczyna wpakuje się w jakieś kłopoty. A była teraz zdana tylko na siebie. Tak, jak prosiła, zostawił ją w spokoju. Lecz teraz nie wiedział, czy to było mądre. Dręczony przez wyrzuty sumienia i najgorsze wizje, podrapał się po karku, zastanawiając się, nad tym, co powinien zrobić. Spojrzał na jeszcze okryte cieniem ruiny. Nagle poczuł, że musi z kimś porozmawiać. Postanowił zajrzeć do Vagirio, który coraz rzadziej opuszczał chatę, na drugim końcu zrujnowanego miasta. 
Wpadł jeszcze na chwilę do piwnicy i do worka z owocami dorzucił trochę suszonego mięsa. Chwycił też wiadro, które miał zamiar napełnić w studni, którą i tak minąłby po drodze.
Tak też zrobił. Dźwigając czystą, zimną wodę i worek z jedzeniem, dotarł na drugi kraniec Melmore. Z dala od wieży i piwnicy. Z dala od morza. Z dala od nich...
Ostrożnie uchylił stare, drewniane drzwi, naznaczone już przez liczne dziury.

- Staruszku? - niepewnie zajrzał do środka.

Odpowiedziała mu cisza. Dopiero po chwili ośmielił się wejść do starego domu, pomimo, że ten groził zawaleniem.

- Vagirio? - rozglądał się po skąpanych w ciemnościach pozostałościach po pokoju i co rusz zadzierał głowę, by zerknąć na kawałek podłogi, który był cząstką drugiego piętra - Jesteś tu?

Rimmone zajrzał do dziury w podłodze, pod którą kryła się piwnica. Nieufnie patrzył w mrok, jakby spodziewał się, że Vagirio na niego wyskoczy z ciemności. Wzdrygnął się nagle, gdy znów uniósł głowę i w końcu dostrzegł demona, stojącego w cieniu, przy samej krawędzi zarwanej podłogi na piętrze.

- Możesz w końcu przestać się tak skradać? - teatralnie chwycił się za pierś - Serce mi w końcu stanie.

- Czyżbyś miał powód, aby się mnie bać? - słaby, zachrypły głos demona rozniósł się wśród osmalonych ścian, co przyprawiło chłopaka o ciarki.

- Nie wyglądasz zbyt przyjaźnie, a pojawianie się ni z tego, ni z owego nie dodaje ci uroku, staruszku.

- Gdybym chciał wyglądać przyjaźnie zmieniłbym się w coś uroczego i puchatego, a nie w Egzekutora - Przeciągnął się, przez co jego kości strzeliły dość głośno, a pazury wysunęły się jeszcze bardziej z opuszek palców. - Ale jeszcze nie zdurniałem, pomimo mojego wieku. I ile razy mam ci powtarzać, abyś nie nazywał mnie starcem?

- Nie nazywam cię starcem - uśmiechnął się pod nosem - A staruszkiem.

- Żadna różnica - mruknął - Po co przyszedłeś?

Rimmone zmierzył go wzrokiem. Mimo, że stał dość daleko od niego, to doskonale widział, że z dnia, na dzień wygląda coraz gorzej. Stracił na wadze, przez co wyglądał, jak chodzący szkielet. Jego mroczna skóra zbladła, stała się szara, przez co jego czarne kły zaczęły się mocniej rzucać w oczy. Ślepia straciły ten upiorny blask. I nawet z tak daleka widział, jak mięśnie mu drżą, zmuszone do dźwignięcia jego już niedużego ciężaru. 

- Przyniosłem ci trochę suszonego mięsa, owoce i wodę. Pomyślałem, że jesteś głodny.

- Nie mam apetytu - stęknąwszy ciężko, zaległ tuż nad krawędzią - Ale doceniam troskę.

- Musisz jeść, Vagirio... - spojrzał krzywo na miskę, którą zostawił ostatnim razem.

Jej zawartość pozostała nietknięta. A przynajmniej nie przez demona. Za to owady i ptactwo miało ucztę. Jedynie kolejne naczynie, w której zostawił mu wodę byłe puste. Chociaż tyle i aż tyle.

- Musisz mieć siłę - dodał stanowczo - Z każdym dniem wyglądasz coraz gorzej. W końcu padniesz i już nie wstaniesz...

- Mój czas i tak się kończy. I to nie jest kwestia jedzenia, ani nawet choroby. Moje ciało po prostu się rozpada.

- Nie rozumiem tylko dlaczego. 

- W tym świecie nie ma magii, która by mogła dodać mi sił. Musiałbym żywić się krwią aniołów, aby jakoś tu przetrwać po takim czasie, od wygnania z Piekła. 

- Ale... Inne demony tak nie mają... Owszem zaczynają się starzeć, ale nie w takim zastraszającym tempie...

- Zapominasz o jednym, chłopcze. Inne demony nie są związane z Piekłem tak jak ja. W chwili, gdy mój gniew dał podziemiom magię, stałem się zależny od miejsca, które przeze mnie powstało. Każdy demon jest w jakimś stopniu uzależniony od Piekła, ale ja bez jego energii się rozsypuję.

- Od kiedy wiesz, że właśnie to jest przyczyną?

- Mam dużo czasu na rozmyślanie. I to wydało mi się najlogiczniejsze. Po za tym już w dniu, kiedy Fatum wypchnęła mnie z Piekła, poczułem się jakoś inaczej. Trochę to zajęło, ale w końcu połączyłem fakty - przerwał na chwilę - Ale dość o tym. Co z Astaroth? Jak się miewa?

- Dobrze. Może chciałbyś ją w końcu zobaczyć? Asta nawet już przestała wypytywać czemu jej unikasz... A było jej naprawdę przykro.

- Nie chcę, aby oglądała mnie w takim stanie. O ile pamiętasz, kazałem ci zachować w tajemnicy, fakt, że umieram.

- Tego już nie da się dłużej ukrywać, Vagirio... Skoro już jesteś pogodzony z losem, to chociaż wykorzystaj ostatnie chwile, jakie możesz z nią spędzić. 

- Aby później bardziej rozpaczała? Nie. Lepiej niech powoli się ode mnie oddala. Gdy mnie w końcu zabraknie, będzie jej lżej - zmierzył mieszańca podejrzliwym wzrokiem - Mam wrażenie, że coś cię dręczy. Czyżby jednak nie wszystko było takie cudowne, jak mówisz?

- Nie, nie. Wszystko jest w najlepszym porządku.

- Kłamiesz - Vagirio wsparł zapadnięty policzek na łapie, jakby był znudzony - Nie brnij dalej, bo sam się zdradziłeś. Serce ci przyspieszyło.

Rimmone spuścił głowę, chcąc uniknąć karcącego spojrzenia demona. Dopiero po chwili znów spojrzał na Vagirio.

- Niedawno byliśmy w mieście i Marco, ten handlarz, o którym ci opowiadałem, gadał o demonie, który zabija dzieci w okolicy - powoli usiadł na ziemi i skrzyżował nogi - No i znasz Astaroth... Chciała za wszelką cenę się tym zająć - uniósł ręce, widząc, że Vagirio nieco się skrzywił, wyszczerzając przy tym zębiska - Spokojnie, nic się jej nie stało. Nawet nie doszło do walki.

- Więc o co chodzi?

- Ten morderca... To była Rashidi...

- Pani Cieni? - nieco przekrzywił głowę, a jego uszy uniosły się, zdradzając zainteresowanie.

- Tak. I... Mam z nią złe wspomnienia... Wykorzystywała mnie, ale nie chcę się o tym rozwodzić...

- Zatem przejdź do sedna.

- Rashidi mówiła do mnie, jakbym wciąż był jej kochankiem i... Nie widziałeś wtedy miny Astaroth... Spojrzała na mnie, jakbym ją zdradził. A sęk w tym, że nawet nie wiem czy nas coś łączy poza Vincu i paroma pocałunkami, i niewinnym przytulaniem. Asta nigdy nie robi pierwszego kroku. Nie wiem przez to na czym stoję... Czy jej zależy, czy nie... Nie wiem co robić - skrył twarz w dłoniach - Ale wtedy, gdy spojrzała na mnie po tym co powiedziała Rashidi... Wyglądała jakby ją to naprawdę dotknęło... - spojrzał na Vagirio - Co sądzisz? Co mam z tym wszystkim zrobić? Ja... Ja ją naprawdę kocham.

Demon przyglądał mu się przez chwilę w milczeniu. Chłopak nie bardzo wiedział, jak Vagirio zareaguje na jego wyznanie. Nie umiał nic odczytać z jego oczu. 

- Wasza więź mocno się zacieśniła przez te lata - rzekł po chwili, zaskakująco spokojnie.

- To chyba dobrze, prawda?

- A to zależy.

- Od czego?

- Od tego, czego oczekujesz od Astaroth.

- W jakim sensie?

- Pamiętaj, że Vincu to nie miłość. To, że ciebie i Astaroth połączyła ta więź, nie znaczy, że poczujecie do siebie coś więcej. Równie dobrze może wyjść na to, że ty się w niej szczerze zadurzyłeś, a ona w tobie nie i waha się przez Vincu.

- Czekaj... Wytłumacz mi to, proszę. Na czym w końcu polega ta Vincu?

- Ta więź zrodziła się po raz pierwszy wśród łowców. Często powstawała między alfami, a jednym myśliwym z ich grupy. Gdyby coś się stało alfie, zastępował go jego Vincu, ponieważ więź sprawiała, że łowcy myśleli niemal identycznie. Vincu znają się najlepiej. Wyczuwają swoje emocje. Dostrzegają każdy odruch. Znają każdy zwyczaj. Dlatego doskonale ze sobą współpracują. 

- Dalej nie rozumiem...

- Vincu to nie miłość - powtórzył demon, zadziwiająco cierpliwym głosem - To uczucie przeważnie z czasem się rodzi dzięki tej więzi. Ale nie zawsze. Zatem nie rób sobie zbędnych nadziei, dopóki nie będziesz pewien, że Astaroth odwzajemnia twoje uczucia.

- Czyli... Moje uczucie to też nie miłość?

- Tego nie powiedziałem. Po prostu miej na uwadze to, że wasze znamiona na rękach to nie oznaka uczucia. To zupełnie dwie inne kwestie, choć często wcześniej, czy później się to zmienia. Vincu to skomplikowana sprawa. Równie dobrze może powstać między osobnikami tej samej płci i to w cale nie znaczy, że czują do siebie pociąg. Rozumiesz już?

- Tak. Chyba tak.

- Dobry z ciebie dzieciak, Rimmone. A Astaroth cię lubi. I myślę, że nawet jeśli nie teraz, to kiedyś mogłoby coś z tego wyjść. Nie zmarnuj tej więzi i faktu, że Astaroth pozwala ci być naprawdę blisko. A nie mam na myśli kontaktu fizycznego. I jeszcze jedna rada. Pamiętaj, że była samotna wśród ludzi. Nie miała wśród nich nikogo, poza "rodzicami". Być może boi się odtrącenia z twojej strony, tak jak przez lata odrzucali ją jej śmiertelni rówieśnicy.

- Chyba przez te wszystkie lata pokazałem jej, że ją akceptuję i że może na mnie liczyć. Zatem skąd strach przed odtrąceniem?

- Jak mówiłem może mieć mętlik w głowie przez Vincu. Albo po prostu boi się, że będziesz oczekiwać od niej czegoś więcej, niż tylko przytulanie i całowanie. Jakby nie patrzeć jesteś dorosłym mężczyzną i to starszym od niej.

Rimmone nieco się zaczerwienił. I zaskoczył go ten spokój z jakim Vagirio podjął ten temat.

- Nawet przez myśl mi to nie prze...

- Nie kłam, dzieciaku. Trudno, żebyś o tym nie myślał. W pewnym momencie każdy tego potrzebuje.

- Zaskakująco spokojnie o tym mówisz - mruknął podejrzliwie.

- A myślisz, że Astaroth się wzięła z powietrza? - prychnął - Taka kolej rzeczy, Rimmone. Co prawda nie mówię, że masz moje przyzwolenie na obmacywanie mojej córki, ale zdaję sobie z tego sprawę, że być może pewnego dnia do czegoś między wami dojdzie. Jestem stary i umierający, ale nie głupi, a tym bardziej nie naiwny. Nie łudzę się, że Astaroth przez całe swoje życie nie dopuści do siebie żadnego mężczyzny.

- A wracając do mojej niepewności co do jej uczuć. Co mam zrobić?

- Jak to co? Porozmawiać z nią. Szczerze i spokojnie. Po co to komplikować jeszcze bardziej?

- A ty tak zrobiłeś z Nadele?

- Nie - Vagirio wyszczerzył zębiska w uśmiechu - Akurat to jakoś tak samo wyszło. 

- Tak samo z siebie? - prychnął Rimmone, unosząc brew.

- Siedzieliśmy przy klifie, patrzyliśmy w gwiazdy, rozmawialiśmy, aż w pewnym momencie po prostu się pocałowaliśmy i było już wszystko jasne, że czujemy do siebie coś więcej. Tyle. 

Rimmone patrzył przez chwilę na niego. Znów przyglądał się jego zapadniętemu ciału. Miał wrażenie że nawet pysk mu się zapadł i oczy wpadły wgłąb oczodołów. Vagirio wyglądał potwornie, ale nawet mimo to, nie mógł sobie wyobrazić, że pewnego dnia mogłoby go zabraknąć. Nie zawsze między nimi było dobrze. Mieli za sobą niejedną kłótnię i nie raz omal się nie pobili, ale po tym wszystkim co dla niego zrobił, gdy był jeszcze dzieciakiem i po tych wszystkich latach, po prostu nie mógł znieść myśli, że któregoś dnia przyjdzie do tej chatki i zastanie jedynie kupkę prochu. 

- Dzięki, staruszku - rzekł w końcu, podnosząc się z miejsca - Potrzebowałem tej rozmowy.

Vagirio przeszedł dziwny dreszcz. Nie chciał się przyznać, nawet przed samym sobą, że szczerze lubił Rimmone'a. Zależało mu już wtedy, gdy uczył go latać, gdyż Aigor nie mógł sprostać temu zadaniu. A jeszcze bardziej zżył się z chłopakiem, gdy znów ich ścieżki się skrzyżowały. Rimmone był dla niego jak syn.

- Idź już - odetchnął głęboko, kładąc pysk na żylastych łapach - Lepiej miej Astaroth na oku. A ja... Muszę odpocząć.

- Już cię zostawiam w spokoju - podniósł miskę ze starym posiłkiem, który miał zamiar wyrzucić gdzieś w krzaki - Tylko zjedz coś w końcu, proszę. 

Kiedy Rimmone opuścił domek i zamknął za sobą, skrzeczące ze starości drzwi, Vagirio podniósł głowę i uśmiechnął się nieco, patrząc na zapasy, które mu przyniósł.

- Dobry z ciebie dzieciak - westchnął, znów kładąc paszczę na kościstych przedramionach - Aigor byłby z ciebie dumny.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top