52.

Saamed utykając wszedł na pomost, prowadzony słabą wonią Astaroth. Spóźnił się i to o kilka dni. Przykucnął na krawędzi kei. Zamknął oczy, by się skupić. Po chwili wziął głęboki wdech. Wyczuł siarkę co zdradzało obecność demona. Założył, że właśnie wyczuł Vagirio. Jednak woń starej krwi sprawiła, że wziął pod uwagę też obecność innego demona. Zaś stłumiony zapach akacji zdradził mu obecność mieszańca. Już miał pewność, że był we właściwym miejscu. Jednak nie umiał się z tego cieszyć. Nie miał szans dogonić swych celów.

 Otworzył ciemnobrązowe oczy i zmierzył wzrokiem morze. Westchnął zrezygnowany, mierzwiąc swe długie, czarne włosy. Już sobie wyobrażał reakcję Beliala. Przeszły go ciarki na samą myśl. Już czuł ten potworny ból. Łamanie kości, cięcie pazurami i kłami. Z rozmyślań wyrwały go kroki. Obejrzał się i wlepił wzrok w pijanego mężczyznę. Jego źrenice zwęziły się gwałtownie, a oczy zabłysły czerwienią. Zawarczał cicho, czując narastający głód. Dłonie zaczęły mu drżeć. Wyprostował się, po czym ruszył w stronę mężczyzny. Chciał go wyminąć i ruszyć w swoją stronę. Jednak pijak nie miał zamiaru go przepuścić bez zaczepki. Śmiejąc się i bełkocząc coś bez ładu i składu, zastąpił mu drogę. 

Saamed próbował go wyminąć. Jednak mężczyzna mu na to nie pozwolił. Nie miał pojęcia, że właśnie sam pcha się w ręce śmierci. Szukając zaczepki, lekko pyrgnął Saameda. Demon spojrzał spuścił wzrok i łypnął na swą pierś, gdzie uderzyła go ręka pijaka. Następnie spojrzał na faceta czerwonymi już oczami. Mężczyzna szybko wytrzeźwiał, gdy dostrzegł jak Saamed od tak staje się od niego sporo wyższy. Jego twarz zastąpiła wilcza szczęka. Ciało pokryła czarna sierść, a uczy stały się spiczaste. Ostre kły przestały się mieścić za wargami. 

Pijak zdążył jeszcze wydać z siebie krótki okrzyk przerażenia, gdy pazury Saameda rozerwały ku gardło. Demon szybko posłał ciało na deski i zanurzył w nim kły. Spragniony krwi, szarpał skórę i mięśnie i wyrywał trzewia ofiary. Posoka tryskała we wszystkie strony. Szybko zabarwiła pomost i zaczęła spływać do wody. Saamed porzucił zwłoki gdy wyrwał i pożarł to, co go najbardziej interesowało - płuca, serce i wątrobę. 

Ruszył w stronę wyjścia z portu, przybierając bardziej psią formę. Spokojnie opuścił miasto nie zważając na echo czyjegoś wrzasku, gdy natknął się na zmasakrowane ciało. Ruszył w stronę klifu, gdzie stał kościół. lecz nie wspinał się na jego szczyt. Wszedł na teren cmentarza i wślizgnął się przez wybite okno do sporego, rodzinnego grobowca. Z trudem przecisnął się przez dziurę pod jednym z sarkofagów i wpadł do wielkiej zapieczętowanej piwnicy, gdzie spoczywały skarby rodziny. Pod ścianą leżał duży kamienny smok. W pustych oczach, nagle pojawił się płomień. Kamienne cielsko uniosło się. Upiór dotąd uśpiony w rzeźbie, sycząc groźnie ruszył w stronę Saameda. Jednak ostatecznie nie zaatakował. Spojrzał na runę na łapie demona, która nagle zaczęła lśnić. Nagle kamienna żuchwa opadła niemożliwe nisko. Gardło smoka zalśniło dziwnym, czerwonym światłem. 

Saamed zważając na ostre zęby wszedł do paszczy rzeźby, po czym przeszedł przez poświatę. Jego sylwetka natychmiast przybrała pół ludzką, pół wilczą postać.
W jednej chwili ogarnął go gorąc. Przeszedł przez mroczną jaskinię, w której roiło się od Upiorów. Złe duchy czaiły się przy ścianach oraz sklepieniu tunelu i obserwowały jak demon przechodzi przez ich schronienie. 

Saamed nie zwracał na nie uwagi. Wiedział, że póki co jest dla nich nietykalny. Chyba, że Belial zapragnąłby inaczej. 

Opuścił jaskinię i wyszedł na gorący piach. Zmierzył wzrokiem ciemne, gołe skały wyrastające z palącego piasku. Ruszył przez pustynię szukając kamiennej ścieżki, która miała go zaprowadzić do pałacu Beliala. Łapy paliły go niemiłosiernie. Nawet gdy zdołał przebrnąć przez sypkie podłoże i stanął na twardym kamieniu. Z podziwem patrzył na demony, które leżały na gorących skałach. Lecz one były w swoim żywiole. One lubiły gorąc i piach. Każdy z nich wyglądał inaczej. Jedne miały skrzydła. Inne były przystosowane do kopania i życia pod ziemię. Kolejne wolały trzymać się skał. Większość z nich miała jasną skórę, umożliwiającą kamuflaż na piasku.

Saamed przebiegł przez pustynię i trafił do upiornego lasu. Drzewa miały ciemne pnie. Jedne miały gołe, ostre gałęzie, najeżone cierniami, zaś na innych rosły mroczne, bordowe liście. Ignorował demony leżące na drzewach. 

Szybko przemknął przez łąkę, po której snuły się Zmory i upiorne jelenie zwane Rogaczami. Miał szczęście, że nie dopadł go żaden z Egzekutorów, gdyż było to ich terytorium.

Szybko odnalazł uszkodzony most, który przecinał głęboką, upiorną wodę, barwą przypominającą krew. Zatrzymał się na krawędzi zarwanego przejścia i łypnął na dość spokojną rzekę. Przeszły go ciarki, gdy dostrzegł niewyraźne sylwetki płynące z nurtem strumienia. Były to dusze topielców, które powoli sunęły przez niemal całe Piekło, by ostatecznie spocząć w jeziorze nimf, znajdującego się głęboko pod pałacem Beliala.

Lecz nie tylko one płynęły tą rzeką. Demony żyjące w wodach, również z niej korzystały, by przemieszczać się po niemal całym Piekle bez ryzyka że ktoś ich zaatakuje lub po prostu wyschną.

Saamed cofnął się nieco, by wziąć rozbieg. Pomimo bólu, przeskoczył nad wyrwą w moście i ruszył między mroczne, czarne skały. Wokół pałacu Beliala znajdowało się coś na kształt miasta. Domy były wyryte w mrocznej skale. We wnękach uchodzacych za okna nie było szyb ani okiennic, a drzwi albo nie było, albo zastępowały je obszarpane szmaty.
Saamed łypnął na jeden z otworów, wysoko nad ziemią. Jego spojrzenie napotkało czujne, żółte oczy demona, przypominającego rysia, który spokojnie leżał i obserwował okolicę.
Przyspieszył znacznie.
A zatrzymał się dopiero przy wielkiej bramie. W stali odznaczały się jakby wtopione ciała, przypominające ludzkie sylwetki. Pod wrotami stało dwóch strażników. Mieli zapadnięte twarze. Skóra gniła i co rusz odłaniała kości. Mieli liczne zaropiałe rany, jednak nie wyglądali jakby dokuczał im ból. Jeden z nich miał puste oczodoły, w których czaiły się upiorne ogniki. Zaś drugi miał tylko jedną z dwóch gałek ocznych i była ona zamglona. Zęby mieli na wierzchu. Ich włosy były przerzedzone i poplątane. Zapadnięte piersi mieli odkryte, a ich biodra okrywały ciemne chusty. Znudzeni wspierali się na halabardach, których ostrza wyglądały jakby były rozgrzane do czerwoności.

Widząc runę, przypominającą widły, odsunęli się nieco. Jeden ze strażników przyłożył dłoń do wrót. Te pękły na pół i zaczęły się rozsuwać. Saamed wszedł na spory plac przed zamkiem. Westchnął ciężko, stając przed setkami schodów. Pokonał je najszybciej jak był w stanie, płacąc za to zmęczeniem. Dysząc ciężko wszedł do pałacu, wpuszczony przez strażników.
Ślizgając się po wypolerowanej, kamiennej podłodze, pokonał labirynt  korytarzy. Zatrzymał się przy drzwiach na której widniał wizerunek Śmierci, jako widna w długiej szacie, ściskającego trupimi tłońmi wielką kosę. Otaczały ją góry czaszek i setki umykających dusz. Jednak cały ten obraz szpeciły głębokie rysy po pazurach.

Sammed odetchnął głęboko, po czym wszedł do komnaty. Mimowolnie zaczął drżeć, czując powoli narastający strach. Zmierzył wzrokiem na pozór pustą sypialnię. Długie zasłony, kryjące wielkie okno. Puste łóżko. Tlące się węgle w kamiennych naczyniach.

- Panie? - rzekł w końcu.

Usłyszał ciche warczenie. Czerwone ślepia zalśniły w rogu pomieszczenia. Saamed z trudem przełknął ślinę, patrząc jak dwie pary wielkich skrzydeł powoli się rozprostowują, odsłaniając sylwetkę Beliala, który spał wisząc pod sufitem, głową w dół. Wbijając szpony w ścianę, demon leniwie zszedł na ziemię. Wszedł w plamę światła, rzucaną przez ogień, wspierając się na jednej z par skrzydeł. 

Saamed natychmiast padł na kolana. Niepewnie pozwolił sobie na spojrzenie na rogi króla, które zdobiły jego głowę niczym korona, a następnie na czarne zębiska. Smolistą skórę Beliala zdobiły czerwone plamy, które przypominały spękania. Jego oczy świeciły czerwienią. Kark i grzbiet był najeżony ostrymi  kolcami. Przez prawą stronę paszczy i szyję mknęły blizny po pazurach.

- Saamed - mruknął Belial potężnym, niskim głosem - Lepiej dla ciebie, byś tym razem miał dobre wieści. 

Demon zaczął drżeć jeszcze bardziej. 

- Przykro mi, Panie... Nie zdążyłem jej dopaść, nim wsiedli na statek i odpłynęli... Wszystko przez Danjala! Zaatakował mnie gdy... 

- Zawsze masz wymówki - warknął Belial - Mam dość twej nieudolności! - ryknął wściekły, po czym obrócił się zadziwiająco zwinnie i uderzył Saameda najeżonym kolcami ogonem.

Demon wyleciał w powietrze, po czym gruchnął plecami o ścianę. Położył uszy ze strachu, wlepiając wzrok w Beliala, który zaczął się zmieniać. Skóra z czarnej, przypominającej dogasające ognisko, rozpaliła się do czerwoności i zaczęła  się mienić, niczym rozżażone do węgle.
Na głowie i karku miał kilka czarnych, dość smukłych rogów, z daleka wyglądających jak korona. Wystawały one z pomiędzy gęstych mrocznych włosów, sięgających do połowy szyi. Blizny na jego twarzy mieniły się, jakby płynęła w nich lawa.
Jego srogie oczy, wpatrujace się w Saameda, wciąż świeciły czerwienią.  Dłonie i stopy miał znacznie ciemniejsze, jakby zwęglone.
Zwiewna, czarna szata osłaniała ramiona, lecz miała spore wcięcie przez co pierś Beliala, naznaczona licznymi runami była niemal całkowicie odkryta. Szata znikała na chwilę pod cienką szarfą, by zmienić się w swobodnie opadający materiał, na pierwszy rzut oka przypominający spódnicę. Spod materiału wystawał dość długi ogon i stopy, będące silnymi, chwytnymi łapami.

- Moja cierpliwość się wypala, Saamed. Już dawno powinny cię rozszarpać Upiory. Naprawdę nie wiem dlaczego jeszcze cię im nie rzuciłem na pożarcie.

- Może dlatego, że jestem ci w pełni oddany, Panie...

- A co mi po twojej lojalności? Póki co nie mam z niej żadnej korzyści. Dostałeś proste zadanie. Miałeś przynieść Astaroth do mnie kiedy jeszcze była niemowlęciem. Zawiodłeś. Dałem ci szansę wziąć się w garść i naprawić swój błąd. - Chwycił Saameda za gardło i podniósł go z ziemi.

Belial pomimo, że nie wyglądał na krzepkiego, miał naprawdę wiele sił. Dźwignięcie Saameda jedną ręką nie było dla niego żadnym wyzwaniem.

- A ty po raz kolejny stawiasz się przede mną i mi meldujesz, że nie wykonałeś mojego rozkazu - dodał.

- Wiem gdzie płyną, Panie - wycharczał.

- Ja też wiem, kretynie - Dym umknął z nozdrzy władcy. - Nie trudno się domyślić! - wrzasnął wściekły, po czym rzucił demonem niczym szmacianą lalką.

- Daj mi jeszcze trochę czasu, Panie... - Saamed z trudem podniósł się kolana, po kolejnym spotkaniu jego kręgosłupa ze ścianą. - Błagam...

Belial podszedł do niego. Zmierzył to wzrokiem. Patrzył zażenowany jak Saamed omal nie płacze ze strachu, klęcząc przed nim. Po chwili uśmiechnął się, odsłaniając ostre, obsydianowe kły. Nagle spodobał mu się ten żałosny widok. Lubił strach i desperację.

- Masz czas do jej urodzin. Jeśli do tego czasu nie będzie w Piekle, to wyrwę ci kręgosłup. Rozumiemy się?

- Tak, Panie - Saamed rzekł cicho.

- Dobrze. A teraz zejdź mi z oczu.

Saamed szybko opuścił komnatę, ciesząc się, że uszedł z życiem.

Zaś Belial zbliżył się do okna. Odsłonił zasłonę, po czym wyszedł na duży balkon. Oparł się o kamienną barierkę i zaczął wpatrywać się gdzieś daleko przed siebie. Ignorował echo ryków demonów i krzyki umęczonych dusz. Jego wzrok nie obrał sobie konkretnego celu, po prostu patrzył nieprzytomnie gdzieś daleko przed siebie.
Nagle czerwień oczu pochlonęła głęboka czerń. Belial wyobraził sobie lico siostry. Skupił się, chcąc wedrzeć  się do jej umysłu, wykorzystując więź między nimi, jaką zapewniało mu pokrewieństwo z nią.
I tak oto wywołał kolejny koszmar...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top