48.

- Tylko się nie utop – mruknął Vagirio, w postaci wilka, kładąc się w cieniu rzucanym przez drzewo, rosnące niedaleko jeziora.

- A ty nie podglądaj – odparła Nadele podchodząc do brzegu, by zamoczyć stopę i sprawdzić czy woda jest zimna.

- Gdzież bym śmiał? – demon mruknął pod nosem, po czym ziewnął i położył pysk na łapach.

Jednak słysząc cichy szelest, otworzył jedno oko. Patrzył jak Nadele zrzuca z siebie swą podartą, splamioną krwią sukienkę, odsłaniając swoje drobne, nagie ciało. Serce mu mocniej zatłukło, gdy patrzył, jak powoli wchodzi do chłodnego jeziorka. Jej nogi, a później pośladki zakryła woda. Z jej pleców wyłoniły się duże, śnieżne skrzydła, których pióra również się zanurzyły.

Vagirio poderwał się z miejsca, by nie patrzeć na kąpiącą się anielicę. Zaczął powoli się oddalać, zmierzając w stronę miasta, do którego miał zamiar zaprowadzić Nadele. Przyczaił się w zaroślach, niedaleko pierwszej chatki. Zaczął się przyglądać pracującym w ogródkach ludziom, a po chwili jego spojrzenie padło na pranie, wiszące na sznurku, przy jednej z grządek. Ryzykując poparzeniami i tym, że ktoś go zauważy, przemknął pod płot, kryjąc się na chwilę w cieniu. Ostrożnie wyjrzał zza ogrodzenia. Nie dostrzegając właściciela ogródka i prania, przeskoczył przez płot, po czym skoczył w stronę burej koszuli. Chwycił ją zębami, po czym silnym szarpnięciem ściągnął ją ze sznurka i umknął z nią z powrotem do lasu.

Wrócił do jeziora, w którym wciąż pluskała się Nadele. Położył skradzioną koszulę na ziemi, po czym chwycił poszarpaną sukienkę anielicy i zaczął ją drzeć na strzępy.

- Co robisz z moją sukienką? – zdziwiła się Nadele, odwracając się w stronę demona i zasłaniając przy tym piersi rękami.

- Drę – mruknął, odrywając kolejny strzęp.

- To widzę. Ale dlaczego ją niszczysz?

- Porozrzucam skrawki, próbując zmylić ścigających nas Łowców.

- A w co mam się później ubrać? Przecież nie będę paradować nago.

Vagirio łypnął na nią. Zmierzył ją wzrokiem, wyobrażając sobie jej ciało w całej okazałości. Jednak odegnał te myśli. Wskazał pyskiem na koszulę, którą przyniósł.

- Może być trochę krótka, ale powinna się nadać. Myj się, załóż to i chodźmy. Już nie daleko.

Nadele patrzyła przez chwilę, jak Vagirio zaczyna się oddalać. Westchnęła ciężko, odgarniając za ucho kosmyk włosów. Z jednej strony cieszyła się, że zobaczy ludzi i ich miasto. Jednak z drugiej, fakt, że za chwilę dotrą do celu, napawał ją smutkiem. Nie chciała wracać do Niebios i nie chciała się rozstawać z Vagirio. Polubiła go, choć bywał oschły i robił wszystko, aby nie wzbudzać sympatii. Jednak był jej bliższy, niż ktokolwiek inny. Rozumiała się z nim lepiej, niż z własnym bratem. A teraz nieubłaganie nadchodziła chwila, że straci jedynego przyjaciela...

Astaroth powoli otworzyła oczy, budząc się ze wspomnienia ojca, przy którym spała. Łapczywie nabrała powietrza, zamierając w bezruchu, gdy przed sobą dostrzela Danjala. Egzekutor siedział naprzeciwko niej i przyglądał jej się zdrowymi ślepiami. Jej niespokojne drgnięcie natychmiast obudziło Vagirio. Demon w jednej chwili poderwał się z miejsca, warcząc i wyszczerzając przy tym czarne kły.

- Wyglądam na kogoś, to szuka zaczepki? – odparł białoskóry demon, spokojnym głosem, zupełnie nie reagując na agresję.

- Raczej na kogoś, kto już nie raz ją znalazł - burknął Vagirio.

- Jak widzisz już dość słono zapłaciłem – Podniósł się, przez co blade, niewidzące oczy zwróciły się w ich stronę. – Pozwól na słówko, Vagirio.

Demon spojrzał na córkę. Zawahał się, czy powinien ją zostawiać, wiedząc, że Danjal jest tak blisko i być może pozostali myśliwi, wciąż kręcą się gdzieś w pobliżu. Postanowił jednak zaryzykować. Nie co dzień miał okazję porozmawiać z jedynym, białym łowcą.

- Znajdź Rimmone'a – rzekł w końcu - Gdybyście usłyszeli ryki, to uciekajcie.

Vagirio ruszył za Danjalem, zostawiając za sobą zaciekawioną córkę.

- Czego chcesz? – mruknął, zrównując się z białoskórym Egzekutorem.

- Nie mądrze spać ledwie dwie godziny marszu od miejsca, gdzie zaatakowali was łowcy – mruknął Danjal – Trzeba było zostać w mieście na noc – Zatrzymał się i obrócił głowę, by móc spojrzeć na Vagirio. - Twój syn chyba się zawziął na swą siostrę, upadły królu – dodał, kładąc nacisk na słowo „upadły" - Skoro wysłał aż pięciu myśliwych naraz.

- Czterech, biały łowco – odparł Vagirio z naciskiem na słówko „biały" – Piąty demon był tylko nic nie wartym przydupasem Beliala.

- Przydupasem, który zdołał cię zranić.

- Nie pozostałem mu dłużny.

- Cóż za zawziętość, pomimo tak widocznej słabości – prychnął Danjal, wznawiając marsz.

Vagirio zacisnął szczęki. Egzekutor uderzył w resztki jego mocno nadszarpniętej dumy. Wiedział, że jest słaby, ale nie chciał by każdy mu to wypominał. To mu uświadamiało, że przecenia swą siłę i wytrwałość.

- Powiesz w końcu czego chcesz? – mruknął.

- Nie wyczułem Tropiciela. Nie było go z nimi – Danjal rzekł to na pozór do siebie, jakby myślał na głos - Sami Egzekutorzy i jak stwierdziłeś, pospolity demon. Czy wśród tych, którzy was ścigali, był Szakur? – spytał, zatrzymując się gwałtownie i wlepiając wzrok w Vagirio.

- Po co ci to wiedzieć?

- Mam z nim rachunki do wyrównania – odparł Danjal, odwracając się tak, że Vagirio w całej okazałości znów mógł oglądać blade, niewidzące oczy – Ozdrowiałem wystarczająco, by stawić mu czoła i odzyskać honor, który wydarł niemal tak, jak pół mojej twarzy.

- Zmartwię cię, lecz Szakur nie żyje. Uprzedził cię Agares.

- Szakur nie żyje? – Danjal napiął się jak struna, natychmiast przechylając głowę tak, aby móc spojrzeć na Vagirio. – A Arashi?

Vagirio lekko przymrużył ślepia, patrząc na białoskórego łowcę podejrzliwie. W jego głosie wyczuł nutę strachu i troski.

- Arashi z tego co wiem, to wciąż żyje, ale nie wiem, czy powróciła do Piekła.

Danjal zawrócił, by odejść z powrotem w stronę miasta. Zaczął powoli, zrezygnowany kroczyć przed siebie, patrząc przy tym w ziemię.

- Szakur cię tak urządził, bo za bardzo zbliżyłeś się do jego siostry, prawda? – Vagirio go dogonił.

- Może tak, może nie. A co ci do tego? – warknął myśliwy.

- Pamiętam twoich rodziców, Danjalu – rzekł Vagirio, ignorując fuknięcie - Przyszli do mnie, gdy pierwszy raz się przemieniłeś.

- Niby po co? Chcieli ci się wyżalić, że mieli syna dziwoląga?

- Albinizm nie jest niczym złym, chłopcze. A twoi rodzice nie przyszli się żalić. Chcieli, bym przyjął cię do straży w pałacu. Wiedzieli, że łowcy cię nie zaakceptują, bo jesteś wyjątkowy. Nie tylko ze względu na kolor skóry. Masz lepszy wzrok, niczym Zwiadowca, a węch i słuch, jak Tropiciel.

- Miałem, Vagirio. Szakur skutecznie mnie pozbawił połowy oczu i rozerwał mi nozdrze. Już nie jestem, jak to ująłeś, wyjątkowy.

- Dalej jesteś. I wierz mi, że przyjąłbym cię do pałacu, bez zastanowienia. Lecz nie zdążyłem... Belial... Wiesz co rozpętał...

- Wiem. To przez was straciłem rodziców, bo stanęli w twojej obronie. Belial osobiście, wydarł kręgosłup mojemu ojcu, a matce wyrwał zębiskami wpierw pół gardła, a później wydarł szponami jej trzewia. Widziałem to na własne oczy. Ale byłem za młody, aby się z nim mierzyć. Nim się obejrzałem, ktoś chwycił mnie zębami za kark i uciekł jak najdalej od waszej rodzinnej afery.

- Nie chciałem tej wojny. Nawet się nie spodziewałem, że Belial się do tego posunie.

- Trzeba było o tym pomyśleć, zanim wtrąciłeś go do najgłębszych lochów w Piekle. Na jego miejscu też bym się wkurwił i wróciłbym, aby rozszarpać cię na strzępy.

- Dobrze wiedzieć...

Danjal nagle się zatrzymał.

- Dlaczego nie wróciłeś? – Spojrzał na Vagirio z wyrzutem. - Mogłeś odzyskać tron...

- Jestem za słaby, aby się mierzyć z Belialem.

- Zwlekałeś setki lat, więc nic dziwnego, że osłabłeś.

- Nawet gdybym wrócił, to nic bym nie zwojował. A jedynie znów bym naraził demony, które wciąż są mi wierne. I przede wszystkim naraziłbym Fatum.

- Ona umiera, Vagirio. Jeśli nic nie zrobisz, Belial obróci w proch świat śmiertelnych, a Niebiosa przestaną istnieć. Tego chcesz?

Vagirio zacisnął szczęki, milcząc.

- Powiesz mi w końcu za co Szakur tak cię urządził? – zmienił temat.

Danjal nieco zmarszczył pysk, niezadowolony z uniku demona. Jednak postanowił, że nie będzie drążyć. Nie miał zamiaru niepotrzebnie strzępić języka.

- W stadzie nie byłem mile widziany, więc chciałem uciec, wykorzystując chwilę, gdy z łowcami, ruszyliśmy na polowania na Zmory, w tych lasach. Arashi chciała odejść ze mną. Jednak Szakur zorientował się co knuję. Postanowił, że da mi nauczkę. Czego efekt widzisz na mojej twarzy i plecach.

- Musiał być naprawdę wściekły.

- Wierz mi, był. I to bardzo. Ale ulżył sobie, rozrywając pazurami i kłami moje ciało. Później zabrał Arashi z powrotem do Piekła, zostawiając mnie na pewną śmierć. Miałem szczęście, że Nathaniel wracał z grzybów...

- To ten Widzący, z którym się trzymasz?

- Owszem. Co, masz zamiar mnie za to potępiać? Proszę bardzo. Ale i tak nie zrobi to na mnie wrażenia. Może i Nathaniel jest tylko śmiertelnikiem, ale okazał mi więcej serca i zrozumienia, niż ci, wśród, których dorastałem. To prawdziwy przyjaciel, o których demony, a zwłaszcza łowcy, mogą jedynie pomarzyć.

- Nie mam zamiaru cię potępiać. To, że ja nie lubię ludzi, nie znaczy, że wszyscy muszą. Szczerze? Nawet mnie to cieszy, że trafiłeś na tego Widzącego. Dzięki niemu masz szansę przeżyć.

- Teraz poradziłbym sobie i bez Nathaniela. Może i jestem w połowie ślepy, ale wciąż mam siłę i zęby. Ale Nathaniel daje mi to, czego nie dawali mi łowcy. Akceptację i spokój.

Vagirio zamarł, gdy Danjal wszedł w plamę światła, rzucanego jeszcze przez słońce, chylące się ku zachodowi. Ku jego jeszcze większemu zdziwieniu, skórę białego łowcy nie naznaczyły poparzenia. Po prostu przeszedł przez promienie, by znów zniknąć w cieniu.

- Co? – mruknął Danjal, widząc, że Vagirio wciąż stoi po drugiej stronie światła i gapi się na niego zdumiony.

- Nie poparzyło cię? – wydukał demon.

- Nie. To zasługa białej skóry. Odbija większość światła, dzięki czemu mogę dłużej być na słońcu, nim pojawią się rany.

- A ty dalej uważasz, że nie jesteś wyjątkowy? – Vagirio, ominął światło, trzymając się krawędzi mroku. – Nie dość, że jesteś pierwszym w dziejach, Egzekutorem-albinosem, masz wyczulone zmysły bardziej niż u innych myśliwych, to do tego jesteś bardziej odporny na słońce. Nic, tylko pozazdrościć.

- Tych blizn też mi zazdrościsz? Gdybym był jak każdy inny łowca, to bym tak nie skończył.

Vagirio zamilkł, nie wiedząc jak wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji. Wiedział, że Danjal miał rację. Może i był wyjątkowy, ale całe życie za to płacił. Był skazany na wyzwiska i drwiny, a nawet poważne okaleczenia.

- Lepiej się z stąd zabierajcie – Biały łowca przerwał ciszę. - Stado lubi polować na tych terenach. Niedaleko stąd jest wyrwa do Piekła, więc po zachodzie mogą pojawić się kolejni łowcy.

- A czy Saamed i jego gromadka już odeszli? Wyczuwasz ich?

- Gdybym ich wyczuwał, to kazałbym wam stąd uciekać, jak najszybciej, zamiast z tobą gawędzić. Uciekli przed świtem. Widziałem, że wdarli się do miasta. Szukali was, ale zamiast ciebie, wyczuli mnie, bo kręcili się przy domu Nathaniela. Na szczęście uciekli przed Stróżami.

- A wiesz może, czy w najbliższym porcie mamy się spodziewać kłopotów?

- Słyszałem, że Sarabi powróciła. Lepiej miejcie się na baczności.

- Sarabi?

- Jędza z głębin. Często jednak przypływa do zatok. Koczuje w portach, pod łodziami i ściąga z pomostów pijanych, samotnych żeglarzy. Uważajcie. Sarabi ma naprawę silne szczęki. Jest w stanie zębiskami rozerwać wielkiego, krzepkiego chłopa, zanim zdąży się utopić.

Danjal zaczął się powoli oddalać, zmierzając w stronę miasta. Zatrzymał się jednak jeszcze. Spojrzał na demona, który zatrzymał się przed kolejną linią światła.

- I pamiętaj, pierwsze co atakuje, to gardło.

- Będę pamiętać – Vagirio skinął głową. – Dziękuję za ostrzeżenie.

Biały łowca znów ruszył przed siebie.
Kiedy Danjal oddalił się na bezpieczną odległość, nagle z drzewa zeskoczył Rimmone, lądując tuż obok Vagirio.

- Ten typ przyprawia mnie o dreszcze – rzekł chłopak, patrząc na oddalającego się białoskórego demona.

- Bo jest Egzekutorem? Czy przeraża cię jego wygląd?

- I to, i to. Widać, że ma silną szczękę, pomimo tych paskudnych ran. Nie chciałbym, aby mnie chwycił tą swoją paszczą. I te oczy. Już dwoje, czerwonych oczu przyprawia o dreszcze, a co dopiero aż trzy pary.

- Możesz być spokojny, Rimmone. Danjal nie szuka wrogów. I jest przeciwny Belialowi, więc dla nas jest jak sojusznik.

Nagle Vagirio spojrzał na chłopaka.

- A gdzie Astaroth?

- A bo ja wiem?

- Miała cię znaleźć.

- Nie widziałem jej.

Vagirio natychmiast zawrócił, po czym ruszył biegiem do miejsca, gdzie rozstał się z córką.

- Astaroth? – Zaniepokojony, szukał jej wzrokiem, węsząc przy tym.

Po chwili odnalazł dziewczynę, siedzącą pod jednym z drzew. Skuliła się, nie mogąc znieść potwornego bólu, który ogarnął jej zęby.

- W porządku? – spytał z troską.

Dziewczyna nieco uniosła głowę. Spojrzała na niego pełnymi łez oczami.
Vagirio delikatnie ujął łapą jej policzek.

- Otwórz usta – rzekł, domyślając się co jej dolega.

W jednej chwili z jej ust wypłynęła krew. Vagirio przyjrzał się jej dziąsłom, które potwornie zsiniały. Jej zęby były ostre i potwornie okaleczyły jej jamę ustną.

- Czujesz ucisk w żuchwie? – spytał.

Nastolatka pokiwała głową, nie mogąc rzec nawet słowa.

- Spokojnie. To minie. Młode demony tak mają, że ich zęby same z siebie zmieniają kształt, rozmiar i ułożenie. Po drodze spróbuję znaleźć ziele, które ci pomoże. Jest trochę jak pokrzywa. Ma się wrażenie, że coś cię parzy, ale jak pożujesz liście wystarczająco długo, twarz drętwieje. Nie będzie cię boleć, ale nie będziesz mogła mówić.

- Czyżby zęby dawały jej się we znaki? – spytał Rimmone, podchodząc do nich.

- Tak. Trzeba znaleźć Parzydło.

- Parzydło?

- To taki chwast, który dobrze znieczula. Często rośnie pod mchami, ale nie powinno być problemu ze znalezieniem go, bo pachnie podobnie do mięty.

Ruszyli przed siebie, zmierzając w stronę miasta, gdzie mieli wsiąść na statek. Nie wiedzieli jednak, że są obserwowani. Danjal nim, odszedł do miasta, wrócił jeszcze zaintrygowany zapachem mieszańców. Przyglądał się z bezpiecznej odległości Rimmone'owi. Szybko rozpoznał w nim syna Aigora – demona, któremu zawdzięczał życie. To przyjaciel Vagirio chwycił go wtedy za kark i uciekł z nim daleko od pałacu, gdzie wybuchła krwawa walka między demonami. Aigor wyniósł go wtedy do jedynego miejsca w Piekle, gdzie mógł się wtopić w otoczenie. Do części, w której królował chłód i lód. Dzięki Aigorowi przeżył, aż do czasów, gdy dorósł i opanował swe umiejętności na tyle, by po latach móc się pokazać wśród łowców.
Intrygowała go też Astaroth. Już sam zapach zdradzał, że jest niezwykła. Więc ulegając swej ciekawości, stał w bezpiecznej odległości i patrzył, jak obiekty jego zainteresowania powoli się oddalają. Nagle jednak wyczuł siarkę i woń sierści. Zmarszczył pysk, sycząc przy tym cicho. Włoski na jego karku zaczęły drzeć. Obejrzał się w stronę czarnego wilka, o czerwonych oczach. Tym razem był sam.

- Saamed – warknął, wyszczerzając zęby.

- Biały łowca...

Demon w wilczej postaci, nieco położył uszy. Nie spodziewał się, że przyjdzie mu samotnie stanąć twarzą, w twarz z Danjalem. Próbował ominąć białoskórego Egzekutora. Nie chciał bić się z łowcą, a zwłaszcza z Danjalem, który posiadał wszystkie najmocniejsze cechy łowców. Bał się myśliwego, pomimo, że ten był poważnie ranny.

Danjal zaczął warczeć, gdy Saamed znalazł się na jego wysokości. Było to ostrzeżenie. Dawał mu jasno do zrozumienia, że powinien się cofnąć, jeśli nie chciał go doprowadzić do ostateczności. Czyli ataku. Może i nie trzymał strony Vagirio, ale wolał pomóc mu, niż pozwolić by sługus Beliala, wypełnił rozkaz.

Saamed się zawahał. Spojrzał w stronę, gdzie zniknął Vagirio i jego cenna córka. Następnie łypnął na Danjala. Chciał się wycofać, jednak wiedział, że za tchórzostwo zapłaci życiem. Belial i tak już miał dość jego porażek. W końcu podjął decyzję. Zrobił jeszcze krok, gdy Danjal rzucił się na niego. A okolicą wstrząsnął przeraźliwy pisk.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top