45.

Vagirio unikając pierwszych promieni słońca, wychylających się znad linii drzew, podszedł do jednego z szałasów, gdzie już spał Rimmone. Czuł na sobie spojrzenia aniołów, jednak nie przejął się nimi. Podszedł do mieszańca. Poruszał się bardzo cicho, jakby polował. Demon zbliżył się do  chłopaka tak blisko, że Rimmone mógłby usłyszeć jego oddech. Jednak młokos spał zbyt twardo.  Gdyby Vagirio chciał, to teraz mógłby bez wysiłku chwycić zębami kark mieszańca i go zabić. Jednak nie miał takiego zamiaru. Nie po to do niego przyszedł. Zważając na ostre pazury, lekko pyrgnął łapą plecy chłopaka.

Młodzieniec jednak się nie ocknął. Nawet nie drgnął. Był tak wyczerpany długim marszem, że spał, jak zabity.

- Rimmone - mruknął Vagirio, znów pyrgając go łapą.

Chłopak wymamrotał coś przez sen, jeszcze bardziej zwijając się w kłębek. W końcu Vagirio chwycił zębami rękaw jego koszuli i szarpnął nim dość mocno.
Rimmone wyrwany ze snu, niechętnie się obrócił. Nagle poderwał się do siadu, natychmiast przytomniejąc i wrzeszcząc przy tym z przerażenia. Chwycił się za serce. Dopiero po chwili dotarło do niego, że miał przed sobą Vagirio, a nie kolejnego, piekielnego łowcę, pokroju Szakura. 

- Chcesz żebym umarł ze strachu? - Sapnął ocierając kroplę zimnego potu, która spłynęła mu po skroni.

- Zawołaj Astaroth i przyprowadź Zmorę - rzekł Vagirio, ignorując fakt, że nieumyślnie przeraził chłopaka.

- Po co? - jęknął Rimmone.

- Muszę coś sprawdzić. 

Mieszaniec spojrzał na niego wymownie. Nie miał zamiaru ruszyć się z miejsca, dopóki Vagirio nie dał mu powodu. Wolał z powrotem zasnąć.
Demon westchnął zrezygnowany.

- Chcę sprawdzić, czy Astaroth odziedziczyła po mnie zmiennokształtność. Jeśli posiada ten dar, to będzie miała przewagę.

- Skąd pomysł, że Asta potrafi zmieniać postać?

- Bo Belial potrafi. Jeśli on to po mnie odziedziczył, to może i ona.

- A gdzie tu dostrzegasz przewagę?

- Później wyjaśnię. Teraz po prostu ją zawołaj. I nie zapomnij przyprowadzić Zmory.

Vagirio wycofał się, po czym oddalił się nieco od obozu Upadłych, znajdując w miarę zacienione miejsce. Położył się pod jednym z drzew i zaczął czekać.

Tymczasem Rimmone zmierzał już do namiotu, gdzie miała spać Astaroth. Zatrzymał się jednak przed wejściem, słysząc dziewczęce śmiechy. Po chwili zawahania zajrzał do środka. Dostrzegł trzy młode anielice oraz Astaroth, siedzące na ziemi usłanej miękkim mchem, trawą i starymi kocami. Jedna z panienek siedziała za córką Vagirio i plotła z jej mrocznych włosów dokładny, dość ciasny warkocz. Dwie pozostałe chichocząc, przyglądały się czarnym piórom.

- Przepraszam, że przeszkadzam... - Urwał na kilka sekund, gdy dziewczęta spojrzały na niego. - Mogę cię prosić, Asta?

Nastolatka skinęła głową. Nie przejmując się niedokończonym jeszcze warkoczem, wstała i wyszła z nim z namiotu.

- Vagirio prosił, abym cię zawołał - Wskazał w stronę, w którą odszedł demon.

- Wiesz czego może chcieć?

Rimmone jedynie wzruszył ramionami, ruszając w stronę zagrody, gdzie wcześniej dostrzegł snujące się Zmory. Zaś Astaroth podążyła śladem Vagirio. Serce jej zamarło, gdy pod jednym z drzew dostrzegła sylwetkę piekielnego myśliwego. Jednak szybko się uspokoiła, gdy dostrzegła, że potwór nie ma zamiaru jej atakować i że ma białe ślepia.

- Wołałeś mnie - rzekła po chwili.

Vagirio powoli podniósł się z miejsca. Zaczął krążyć wokół Astaroth, trzymając się krawędzi cienia.

- Zmiennokształtność to wyjątkowy dar - zaczął w końcu, wciąż się przechadzając - Daje przewagę w pojedynku, podczas polowania, a nawet podczas zwykłej wędrówki. Pozwala się przystosować do każdego środowiska i pokonać niemal każdą przeszkodę.

Astaroth śledziła go wzrokiem. Patrzyła jak kroczy z niezwykłą delikatnością i gracją drapieżnika, pomimo bólu katującego jego zraniony bark. Obserwowała jak ostre pazury układają się tak, że nie wbijają się w ziemię, a długi ogon unosi się tuż nad ziemią.

- Demony najczęściej mają trzy postacie. Ludzką, naturalną, którą najczęściej ukazują tylko w Piekle oraz tak zwaną bojową. Mieszańce za to rzadko kiedy mają bojowe oblicze. Ale zmiennokształtni to zupełnie inna bajka. Możemy przybrać dowolną formę, jaką tylko jesteśmy w stanie sobie wyobrazić. Jednak kosztuje to wiele sił. Mimo to, że przemiany są wyczerpujące, mamy przewagę w razie niebezpieczeństwa, gdyż możemy wybrać sobie postać, która pomoże nam w walce, ucieczce, bądź ukryciu się.

- Dlaczego mi to mówisz? - spytała.

- Bo  myślę, że możesz być zmiennokształtna - Zatrzymał się i spojrzał jej w oczy. - Jak ja i twój brat. A jeśli posiadasz ten dar, to będziesz w stanie sama się obronić przed Belialem i jego sługami.

Astaroth zmierzyła go podejrzliwym spojrzeniem.

- Czy jest coś, co chciałbyś mi powiedzieć? - mruknęła, dostrzegając w jego ślepiach smutek.

- Nie - Znów zaczął krążyć. - Po prostu nie zawsze będę przy tobie. Nie będę w stanie wiecznie cię chronić. Dlatego chciałbym mieć pewność, że dasz sobie radę, gdybyś miała kłopoty, a mnie nie byłoby w pobliżu.

Oderwał spojrzenie od Astaroth  łypnął na zbliżającego się Rimmone'a. Chłopak prowadził za sobą konia, o śnieżnobiałej sierści. Rumak miał ciemnoszare chrapy i przebarwienia sięgające nieco za napięcia. O podobnej, ciemnoszarej barwie była również grzywa i ogon.

- Nigdzie nie mogłem znaleźć Zmór. A tylko ta klacz była na tyle spokojna i ufna, abym mógł do niej podejść i ją przyprowadzić.

- Ale to właśnie jest Zmora, Rimmone - Vagirio wyszczerzył kły, rozbawiony miną chłopaka.

- Dam głowę, że Zmory są bardziej przerażające.

- Upiornie wyglądają po zmroku. Za dnia przypominają normalne konie. Ale jest parę szczegółów, które je zdradzają.

- Mianowicie?

- Są bardziej żylaste i chudsze. Przyjrzyj się. Jej żebra i kręgi są w miarę widoczne. Zresztą wystarczy zajrzeć im pod chrapy. Za dnia wciąż mają ostre zęby. No i oczywiście zdradza je ich...

Nagle koń zaryczał przeraźliwie, jakby ktoś wyrywał mu duszę, wyszczerzając ostre zębiska i  strasząc przy tym stojącego tuż obok chłopaka.

- Ryk - Vagirio parsknął śmiechem, widząc przerażenie na twarzy zaskoczonego Rimmone'a.

Po chwili demon przybrał ludzką postać. Splótł ręce za sobą i wciąż spacerując w kółko, łypnął na córkę.

- Pierwsze przemiany są trudne i bolesne - rzekł, zatrzymując się tuż przy Zmorze i trzymającym ją mieszańcu - Zmienia się wszystko. Szkielet. Mięśnie. Nawet ułożenie narządów. Dlatego każda metamorfoza wymaga wielu sił i skupienia.

Vagirio spojrzał na Rimmone'a. Nagle drasnął ostrymi pazurami jego odkryte przedramię, przez co chłopak syknął.

- Co to miało być?! - warknął oburzony, widząc, jak z zadrapania leci krew.

Vagirio  wskazał na Zmorę, która czując woń posoki, natychmiast przybrała swą upiorną, prawdziwą postać. 

- Skup się - drążył demon, zmów skupiając spojrzenie na córce - Przyjrzyj się jej dokładnie. Obejrzyj kości i zęby - Wyciągnął rękę w jej stronę - Podejdź.

Astaroth zbliżyła się do niego. Lekko się wzdrygnęła, gdy demon złapał jej nadgarstek i poprowadził jej rękę w stronę Zmory.

- Śmiało, dotknij jej - Puścił ją i zrobił krok wstecz. - Jest oswojona, więc nic ci nie zrobi.

Dziewczyna zmierzyła wzrokiem cierpliwą Zmorę. Nie czuła lęku. Była pewna, że nic się nie stanie, skoro to stworzenie przywykło do dotyku. Poradziła sobie z dziką Zmorą, więc była pewna, że i z tą nie będzie miała problemu. Przyłożyła dłoń do pyska stworzenia.

- Poczuj jej szorstką sierść i włosie - mówił Vagirio, znów krążąc - Wymacaj kości, ścięgna, mięśnie. Przyłóż do niej ucho. Wysłuchaj się w jej oddech i bicie silnego serca. Skup się. Wyobraź sobie, że to wszystko jest częścią ciebie.

Astaroth przesunęła rękę na szyję Zmory. Odetchnęła głęboko, zamykając oczy. Czuła pod ręką lekkie pulsowanie. Słyszała równy oddech, ciche parskanie i spokojne bicie serca. Przesunęła dłonią po szorstkiej sierści  Zmory, kierując rękę na grzbiet. Czuła jak jej palce przesuwają się po żebrach, a następnie po wystających kręgach.

Skupiła najbardziej jak potrafiła się. Wyobrażała sobie, że przybiera postać Zmory.  Nagle otworzyła oczy. Przez jej tęczówki przemknęły iskry.

Vagirio patrzył na nią z nadzieją. Jednak ta szybko wyparowała, gdy nic się nie stało, a Astaroth kręcąc głową, odsunęła się od zwierzęcia.

- Nic z tego... Przykro mi...

Demon westchnął zrezygnowany, kręcąc przy tym smutno głową.

- To na nic... - mruknął do Rimmone'a.

- Może po prostu nie ma dość sił?

- Nie... Ona po prostu nie ma tego daru... - Odwrócił się.

Zaczął powoli się oddalać, aż nagle przybrał postać piekielnego myśliwego i ostatecznie zniknął im z oczu.

Astaroth podeszła do Rimmone'a. Westchnęła cicho.

- Zawiodłam go, prawda? - Spuściła głowę.

- Nie. Po prostu miał nadzieję, że zmiennokształtność da ci szansę, gdyby kiedyś przyszło ci stanąć przeciwko Belialowi. To nie zawód, Asta. To troska. Po prostu zależy mu żebyś była bezpieczna. Zapewne kiedyś przyjdzie dzień, że ruszysz własną ścieżką. Zresztą Vagirio nie zawsze będzie przy tobie, żeby móc cię bronić - Obejrzał się, w stronę obozu Upadłych. - Idź się przespać. Zapewne Vagirio będzie chciał ruszyć zaraz po zachodzie słońca.

- A ty?

- Podejdę na chwilę do jeziorka. Czuję, że skrzydło daje mi w kość. Trochę zimnej wody powinno pomóc.

Astaroth skinęła głową, po czym ruszyła w stronę namiotów. Jednak nie dotarła do obozowiska. Jakieś dziwne przeczucie kazało jej ruszyć za Rimmonem. Tak też zrobiła. Kiedy dotarła nad jeziorko, stanęła w bezpiecznej odległości i zaczęła się przyglądać chłopakowi jak przez chwilę spokojnie pływa, by w końcu swobodnie położyć się na plecach i unosić się na powierzchni chłodnej wody. Nastolatka widziała przez przejrzystą wodę jego skrzydła i jak woda delikatnie rusza jego piórami. Po dłuższej chwili się podniósł. Machnął głową kilka razy, próbując się pozbyć wody z uszu. Gdy tak się stało, ogarnął w tył mokre włosy, po czym ruszył w stronę brzegu. 

Machnął zdrowym skrzydłem, rozprostowując przy tym kości i osuszając pióra. Drugie jednak pozostało nieruchome. Zamarł, gdy dostrzegł Astaroth. Łypnął na uszkodzone skrzydło. Po chwili zawahania jednak wyszedł na brzeg, próbując nie myśleć o tym, że dziewczyna znów w całej okazałości ogląda jego największą słabość. Oznakę jego kalectwa.

Przysiadł na ziemi i zamyślony zaczął wpatrywać się w wodę.
Astaroth usiadła obok niego. Patrzyła na krople wody spływające mu po ranach i kręgosłupie. Krople kapały z włosów.
Patrzyła ze smutkiem na jego blizny i mocno poranione skrzydło. Wciąż po głowie chodziła jej prośba Rimmona. Widziała jego proszące spojrzenie i zawód, gdy mu odmówiła.
Nagle jednak wyciągnęła rękę w jego stronę.

- Co robisz? - mruknął nieufnie, dostrzegając jej gest.

- Nie wiem. Ale... Nie ruszaj się.

- Co chcesz zrobić? - Chwycił jej nadgarstek.

- Ja... Nie wiem... Po prostu mam przeczucie, że powinnam cię dotknąć.

- Zdajesz sobie sprawę, jak kretyńsko to brzmi?

Astaroth przewróciła oczami. Nie wiedziała jak mu wytłumaczyć, że jakieś przeczucie kazało jej przyłożyć dłoń do jego pleców.

- Pozwolisz? - spytała po chwili.

- Tylko nie powyrywaj mi resztek piór, dobra? - Powoli puścił jej rękę. - Przydają się, kiedy przychodzą mrozy.

Astaroth odetchnęła głęboko, przymykając powieki. Niepewnie musnęła czubkami palców przycięte lotki, następnie nagą skórę skrzydła. Po chwili jej dłoń spoczęła na poszarpanych plecach Rimmone'a. Wolno przesunęła ręką po jego kręgosłupie.

- O rany... - Wzdrygnął się.

- Co? - Dziewczyna szybko otworzyła oczy i zabrała rękę.

- Aż mnie ciarki przeszły - Potarł dłonią o ramię, na którym pokazała się gęsia skórka. - Co to miało być?

- Ja... - Urwała, gdy dostrzegła, że świeże szramy na grzbiecie mieszańca nareszcie się zrastają i po chwili pozostają po nich jedynie blade ślady. - Rimmone...

- Coś nie tak?

- Twoje plecy... Uleczyły się.

- Co? - Obejrzał się na ile to było możliwe.

Astaroth łapczywie wciągnęła powietrze do płuc, gdy resztki piór zaczęły wypadać ze zmasakrowanego skrzydła młodzieńca i błyskawicznie zastąpiło je zdrowe, lśniące pierze.

Nagle zabrzmiał trzask, nastawiającej się kości, a zaraz po tym wrzask boleści młodzieńca.
Kiedy ból minął, poderwał się z miejsca. Boleść katująca go przez lata od tak zniknęła. Rozłożył skrzydła i obejrzał je. Niedowierzając własnym oczom, nastroszył zupełnie zdrowe pióra.
Zdumienie zastąpiła radość. Chłopak machnął olbrzymimi skrzydłami, podrywając się tym do lotu. Krzyknął uradowany, wbijając się coraz wyżej w powietrze. Po chwili zawisł wysoko ponad koronami drzew. Łapczywie wciągnął powietrze do płuc, radując się kilometrami lasu, które mógł podziwiać z lotu ptaka. Znów mógł poczuć ten silny podmuch wiatru we włosach.

W końcu złożył skrzydła i zapikował głową w dół. Niczym strzała, mknął z powrotem ku ziemi. Ledwie kilka metrów od gruntu, rozłożył skrzydła, by znacznie zwolnić. Powoli opadał coraz niżej, aż w końcu delikatnie, z gracją wylądował tuż przy Astaroth, która już stała i  z rozdziawionymi ustami, patrzyła niedowierzając na niego.

Chłopak nie mógł się opanować. Ciesząc się, jak szaleniec, chwycił dziewczynę w ramiona.

- Dusisz mnie! - krzyknęła.

Chłopak śmiejąc się, niczym dziecko, postawił ją na ziemię. Niespodziewanie ujął dłońmi jej twarz i cmoknął ją prosto w usta.

- Wiedziałem, że dasz radę - Znów ją przytulił. - Dziękuję. Tak bardzo ci dziękuję.

Astaroth stała jak skamieniała. Nie bardzo wiedziała jak ma się zachować. Po chwili zawahania, jednak odwzajemniła uścisk.

Nagle zabrzmiało chrząknięcie. Astaroth i Rimmone odskoczyli od siebie.
Zamieszani spojrzeli na Ezrę, który zmierzył ich wzrokiem.

- Możemy porozmawiać, młoda damo? - spytał w końcu.

- Tak - Astaroth odchrząknęła. - Oczywiście.

Ezra ze splecionymi za sobą rękami ruszył przed siebie. Minął nastolatków, po czym łypnął na Astaroth. Dziewczyna ruszyła za nim. Obejrzała się jeszcze w stronę Rimmone'a, któremu uśmiech nie schodził z twarzy.

- Od razu widziałem, że niezwykły z ciebie mieszaniec, Astaroth - zagadnął Ezra - A twój dar leczenia naprawdę robi wrażenie. Takie urazy są niemal nieuleczalne. Tylko naprawdę nieliczni uzdrowiciele mogliby czegoś takiego dokonać. Tylko ci, o najczystszej, anielskiej krwi. Ale ty... Twój talent wzmacnia demoniczna strona. To fascynujące. Ale powiedz mi, dziecko, co zamierzacie?

- Tak szczerze to nie wiem... Vagirio, to znaczy mój ojciec, chce mnie zabrać w jakieś bezpieczne miejsce i tam na spokojnie nauczyć mnie panowania nad swoimi mocami. I to chyba tyle.

- A co dalej?

- Nie mam pojęcia. Może zostanę z ojcem. Albo zacznę podróżować. Naprawdę nie wiem. Czemu mnie pan o to wypytuje?

- A co z Belialem? Masz zamiar się z nim mierzyć?

- Nie. Za żadne skarby nie chcę się na niego natknąć.

- Hm...

Nagle zadarli głowy, gdy nad nimi przemknął cień. Zabrzmiał pełen radości okrzyk.

- Widzę, że twój chłopak nie może się nacieszyć.

- Rimmone nie jest moim chłopakiem - Astaroth zarumieniła się.

- Odniosłem inne wrażenie.

- To... - Jej policzki stały się jeszcze bardziej czerwone. - Po prostu się cieszy i trochę go poniosło.

- Nie tłumacz się, dziecko.

Astaroth uśmiechnęła się słabo, patrząc na sylwetkę Rimmone'a, co rusz przemykającą w powietrzu.

Chłopak zrobił jeszcze parę akrobacji. Kilka pętli i szybkich beczek, po czym wyrównał lot i zaczął się oddalać od wioski Upadłych. Szukał swym czujnym wzrokiem Vagirio.

Tymczasem demon powoli szedł przed siebie. Zaciskał szczęki, odruchowo wbijał pazury w ziemię. Był wściekły. Los jak zwykle nie był po jego stronie.

Nagle wziął zamach i z furią uderzył łapą w pień najbliższego drzewa. Poleciały kawałki zdrowego drzewa. W miejscu, gdzie pień naznaczyły ślady po pazurach demona, spłynęła żywica.

Vagirio poderwał głowę, gdy usłyszał łopot skrzydeł. Zawarczał, marszcząc pysk, obnażając przy tym kły i dziąsła.
Był dość daleko od wioski Upadłych, więc dopuścił do siebie myśl, że właśnie zbliżał się Łowca.

Zamarł gdy nagle, przed jego nosem wylądował Rimmone. Wlepił zdumione ślepia w zdrowe skrzydła chłopaka.

Łzy radości spływały po twarzy mieszańca.

- Dała radę, Vagirio - wysapał, uśmiechając się tak szeroko, że rozbolały go policzki - Naprawdę tego dokonała - Obrócił się do niego tyłem i rozłożył skrzydła. - Rany się zagoiły, a skrzydło się nastawiło i pióra w jednej chwili odrosły. To cud!

- Cieszę się, że udało jej się cię uleczyć - Demon jeszcze raz zmierzył wzrokiem jego skrzydła. - Skoro możesz znowu latać, to nauczysz też Astaroth.

Minął młodzieńca, po czym znów ruszył przed siebie, zostawiając Rimmone'a samego. Chłopak nie przejął się faktem, że czekało go trudne wyzwanie. Jeszcze raz spojrzał na skrzydła. Rozłożył je, po czym przesunął dłonią po świeżych piórach, jakby chciał się upewnić, że to nie sen. Uśmiechnął się, gdy znów miał pewność, że naprawdę odzyskał swój dar. Machnął skrzydłami, podrywając się do lotu. Nie szczędził swych tak długo nie używanych mięśni. Po prostu frunął przed siebie, chcąc ciąć powietrze jak najszybciej i jak najwyżej. A łopot jego silnych, zdrowych skrzydeł i radosne okrzyki jeszcze długo roznosiły się po okolicy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top