33.
Deszcz ustał dopiero późnym popołudniem.
Astaroth skorzystała z faktu, że słońce jeszcze pokazało się na chwilę, po ulewie, nim zupełnie zniknęło za horyzontem, ustępując nocy.
Kryjąc się wśród gęstych trzcin, nad jeziorem, znajdującym się daleko od stawu, w którym znalazła Kamień Śmierci, zażywała chłodnej kąpieli. Zawzięcie próbowała się pozbyć z siebie i swoich ubrań odoru stęchlizny, z pomocą trawy cytrynowej.
- Ej, piękna - Głos Rimmone'a zabrzmiał zza trzcin, przez co serce podeszło Astaroth do gardła.
Odruchowo osłoniła się swymi mrocznymi skrzydłami, bojąc się, że chłopak ją zobaczy nago.
- Czego chcesz? - spytała.
- Wybieram się do miasta. Chcesz coś?
- Miasta?
- Tam żyją ludzie.
- Co ty nie powiesz? - Astaroth, narzuciła na siebie wciąż mokre ubranie, po czym wyszła z zarośli. - Nie rób ze mnie idiotki, Rimmone. Dorastałam wśród ludzi.
- Naprawdę? - Uniósł brew. - Nie sądziłem, że Vagirio na to pozwoli.
- Nie rozumiem.
- Vagirio nienawidzi śmiertelników, chyba nawet bardziej niż Łowców.
- Dlaczego?
- A bo ja wiem? - Wzruszył ramionami. - Nie odpowiedziałaś mi. Chcesz coś z ludzkiej wioski?
- Idę z tobą.
- C-co? Nie ma mowy. Ściągasz kłopoty. Zresztą jeśli Vagirio się obudzi i nie będzie cię w pobliżu to się wkurzy. A jeszcze bardziej się wścieknie jeśli się dowie, że poszłaś ze mną do ludzi.
- Naprawdę się go boisz? Czy bardziej się obawiasz mnie?
- Ile razy będziemy to wałkować? Nie boję się ciebie.
- Zatem nie będzie ci przeszkadzać moja obecność, prawda?
- Jesteś upierdliwa.
- Wiem. Ale przyznaj, że ma to swój urok - Puściła do niego oczko. - To co? Idziemy?
- Jeśli wpakujesz nas w kłopoty, to bez zawahania cię zostawię - mruknął, ruszając w stronę lasu.
Astaroth szła tuż za nim i z zainteresowaniem wpatrywała się w jego starą koszulę.
- To prawda, że masz blizny na plecach? - zagadnęła.
- Mam je niemal wszędzie. Tak to jest jeśli jesteś mieszańcem i ciągle walczysz z silniejszymi od siebie demonami, które próbują cię pożreć.
- Ponoć masz blizny po starciu z aniołami.
- Skąd o tym wiesz? - mruknął.
- Od Vagirio.
- Co ci jeszcze powiedział?
- Że masz skrzydła. Pokażesz mi je?
- Nie - burknął.
- Dlaczego?
- Bo nie.
- A dlaczego z nich nie korzystasz? - Nie odpuszczała.
- Bo taki mam kaprys. A co ty mnie tak wypytujesz?
- Po prostu jestem ciekawa.
- Ciekawość to prosta droga do Piekła, złotko.
- Mówi się, że to pierwszy stopień do Piekła.
- Aj, nie ważne. Wiesz o co mi chodziło.
Dalej szli już w zupełnym milczeniu. Idąc żwawo, dość szybko odnaleźli drogę, prowadzącą do najbliższego miasta.
Nagle Astaroth zatrzymała się, gdy dostrzegła pierwsze zabudowania.
- Co jest? - zdziwił się Rimmone.
- Miałeś rację... - Zawróciła. - Nie powinnam była z tobą iść.
- Co cię ugryzło? - Ruszył za nią.
- Ludzie źle na mnie reagują. Nie powinnam się do nich zbliżać.
- Ha - Zastąpił jej drogę. - Czyli życie wśród ludzi nie było takie kolorowe?
- Daj mi spokój... - Minęła go. - Wracam do Vagirio.
- Nie stęskniłaś się za odrobiną cywilizacji?
- Za czym miałam tęsknić? Za tym, że ludzie patrzą na mnie jak na dziwadło? Że praktycznie nikt ze mną nie rozmawia? A może za wrażeniem, że wszyscy się mnie boją, albo uważają za stukniętą?
- Nie przejmuj się. Ludzie tak mają. Boją się tego, czego nie rozumieją. Ale potrafią też być naprawdę w porządku. Miałem nawet paru śmiertelnych przyjaciół.
- No to pozazdrościć. Ja nigdy nie miałam nawet jednego przyjaciela.
Rimmone patrzył na nią skołowany.
- Dobrze się czujesz? - wypalił nagle.
- Tak. A co?
- Gdzie ta twoja pewność siebie? Wygadanie? Ciekawość?
- Wyparowała - burknęła.
- Oh, rozumiem. Twoja demoniczna strona dopiero się okazuje?
- Może.
- O, to czeka cię jeszcze sporo kłopotów. Wahania nastrojów i osobowości. Koszmary. Ataki agresji. Nagłe napady żądzy krwi.
- Nie pocieszasz mnie... - Odwróciła wzrok.
- Ej. Nie martw się. Poradzisz sobie z tym. Ja jakoś dałem radę, a przecież jestem tylko pół człowiekiem - Zawahał się, ale po krótkim namyśle, zlapał Astaroth za nadgarstek. - Chodź. Musimy zrobić zakupy i wrócić przed zmrokiem. Vagirio i tak jest wściekły za ten numer ze strażnikiem. Jeśli nas przyłapie wśród ludzi, to chyba wyjdzie z siebie i stanie obok.
- Jak chcesz zrobić zakupy skoro nie mamy pieniędzy?
- Mam coś lepszego - Wyciągnął z kieszeni woreczek. - Ludzie nie pogardzą złotem. Nawet w takich drobinkach.
- Skąd masz złoto?
- Wykopałem. Kiedyś koczowałem w starej kopalni złota i z nudów zacząłem drążyć nowe przejście. Szczęśliwie trafiłem na złoże - Schował mieszek z powrotem do kieszeni. - Kupimy jakieś owoce i warzywa. Nie wiem jak ty, ale ja mam ochotę na coś innego niż krwiste mięso i ryby. Ale na początek kupimy ci nowe odzienie.
- A co z tym nie tak?
- Po pierwsze wciąż jest mokre, więc możesz się rozchorować. Po za tym dalej zalatuje stęchlizną.
Astaroth zatrzymała się tuż przed bramą miasteczka.
- No chodź - Rimmone machnął ręką, dając jej znak, aby szła za nim. - Ludzie nie gryzą.
- Ale ja mogę...
- Nie martw się. Będę cię pilnować.
Astaroth łypnęła na ludzi, przechadzających się ulicami, dość daleko od nich.
Po chwili spojrzała na Rimmone'a, który cierpliwie się jej przyglądał.
W końcu wzięła głęboki wdech i ruszyła z chłopakiem w stronę targu. Czuła się nieswojo. Odwykła od miejskiego zgiełku i tłumów.
Bała się też, że gdzieś mogą się czaić anioły.
Serce biło jej coraz szybciej, z każdą chwilą. Przeciskała się między ludźmi, myśląc tylko o tym, aby umknąć w jakieś ustronne miejsce. Szybko straciła Rimmone'a z oczu, przez co panikowała jeszcze bardziej. Było dla niej zbyt głośno i zbyt wiele zapachów atakowało jej nozdrza.
Drgnęła niespokojnie, gdy ktoś chwycił ją za rękę. Wlepiła skołowane spojrzenie w Rimmone'a.
- Pilnuj się, ptaszyno - Uśmiechnął się słabo.
- Chcę stąd iść...
- Ej, spokojnie. Co się dzieje?
- Głowa mi pęka. Za dużo się dzieje... Zbyt wiele zapachów... Jest za głośno... Chcę stąd iść.
- Nie panikuj, Asta. Wycisz się i skup się na mnie. Niech obchodzi cię tylko mój zapach i bicie mojego serca. Nic więcej. Dasz radę?
Astaroth zamknęła oczy. Próbowała się skupić. Starała się odnaleźć wybraną woń, wśród setek innych.
- Pachniesz... Akacją? - spytała po chwili, otwierając oczy.
- Trochę - Skinął głową.
Nastolatka chwyciła się za skroń.
- Nie mogę się skupić na twoim sercu. Bije jak u wszystkich...
- No nic - Pociągnął ją za sobą. - To po prostu staraj się ignorować zgiełk.
Zbliżyli się do jednego z kramów. Rimmone zmierzył wzrokiem, leżące na stoisku ubrania.
- Wybieraj - Wskazał na odzienia.
Astaroth łypnęła na kram. Było jej obojętne, co ma na siebie założyć. Chciała tylko uciec z miasta.
- Może to? - Chwyciła prostą, dość długą, czarną sukienkę.
- Czemu mnie nie dziwi, że wybrałaś czerń? - Rimmone wyciągnął z kieszeni złotą drobinę i wręczył ją kupcowi. - Znajdź sobie spokojne miejsce, gdzie możesz się przebrać. Ja pójdę po owoce.
Astaroth skinęła głową, po czym oddaliła się nieco. Ukryła się w bocznej uliczce, skąpanej w cieniu.
Z trudem odkleiła od siebie mokre ubranie i zastąpiła je skromną sukienką, o małym dekolcie i długich, prostych rękawach.
Szybko wróciła do Rimmone'a, który zajął się przebieraniem jabłek.
- Ojoj - Zmierzył ją wzrokiem.
- Coś nie tak?
- Będzie ci niewygodnie w tej kiecce.
- Czemu tak uważasz?
- Plecy zakryte - Stwierdził, zerkając na jej grzbiet. - Zatem nici z używania skrzydeł. A te rękawy będą ci ograniczać ruchy. Ale o tym później pomyślimy.
Nagle ludzie zaczęli w popłochu uciekać z rynku. Kupcy szybko nakrywali kramy, dużymi płachtami, po czym gnali do domów. Rynek szybko opustoszał. Gdy ostatnie promienie słońca znikały za murem miasta, już nikogo nie było na zewnątrz poza Rimmonem i Astaroth.
- Co się właśnie stało?
- Nie mam pojęcia. Zostało jeszcze trochę czasu, nim zrobi się zupełnie ciemno. Ale nawet lęk przed nocą nie tłumaczy ich zachowania.
Niespodziewanie ciszę przerwał upiorny śmiech. Rimmone z trudem przemknął ślinę, rozpoznając ten mrożący w żyłach dźwięk.
- Chyba wiem dlaczego ludzie uciekli...
- Dlaczego?
- Bo to teren demona, który zwie się... - Zbladł nieco. - Agares...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top