113.
Astaroth przeciągnęła się, wybudzając się z głębokiego snu. Przetarła zaspane oczy i rozejrzała się, jakby próbowała sobie przypomnieć gdzie się znajduje. Sapnęła ciężko, zdając sobie sprawę, że jej pobyt w Piekle w cale nie okazał się tylko snem. Sięgnęła do szafki nocnej, gdzie stał dzbanek z wodą, zamiast tacy z posiłkiem, którego wczoraj nie ruszyła. Omiotła spojrzeniem pokój, szukając czyjejś obecności. Na szczęście w tej chwili była sama, lecz zasłonięte okno i dzbanek, uświadomiły jej jak głęboko spała. Skrzywiła się lekko, karcąc się w myślach. Nie przypuszczała, że zaśnie tak mocno. Jak mogła nie usłyszeć, że Indra tu była? Postanowiła, że więcej nie skorzysta ze środka nasennego, który okazał się mocniejszy niż sądziła. Nie mogła sobie więcej pozwolić na taką bezbronność.
Wstała i narzuciła na siebie koronkowy szlafrok, sięgający niemal do ziemi. Odruchowo spojrzała na spękane lustro, którego już nie otaczały ostre odłamki. Tym razem spodobało jej się to co zobaczyła. Patrzyła na swoje, tak dobrze jej znane odbicie. Mimowolnie się uśmiechnęła, patrząc na bardziej ludzkie lico, niż to co miała okazję dostrzec wcześniej. Lecz jej uśmiech szybko zniknął, gdy nagle dostrzegła odbicie swoich skrzydeł. One nie powróciły do swojego dawnego wyglądu.
- Co jest? – z trudem zmusiła, aby skrzydła się lekko rozprostowały, by móc się przyjrzeć czerwono-czarnym piórom i ich półnagiej wewnętrznej stronie – Dlaczego się nie zmieniły?
Podskoczyła, gdy w odpowiedzi usłyszała głośny ryk i huk, tuż za oknem. Nie wiedziała, co to było i czy powinna to sprawdzać, lecz ciekawość była silniejsza od rozsądku. Ostrożnie podeszła do ciemnych zasłon i delikatnie je odsunęła, by móc zerknąć na to, co się dzieje za oknem. Było już widno, a niebo znów było krwiste i bezchmurne. Jedyną oznaką po burzy były zacieki na szybie. Astaroth mimowolnie drgnęła, gdy nagle dostrzegła demona, próbującego przeciągnąć swoje zwierzęce ciało, przez kamienne barierki, na których zawisł. Nie był olbrzymim, ani zbyt potężnie zbudowanym stworzeniem. Jego skóra była czarna, naznaczona jasnymi przebarwieniami, przypominającymi pioruny, przecinające nocne niebo. Na grzbiecie miał krótki skórzasty grzebień, który teraz leżał spokojnie na plecach. Jego oczy były małe, dość wąskie i świeciły upiorną bielą, a chuda paszcza była pełna smukłych, lekko wykrzywionych w przód kłów. Blade blizny biegnące poziomo po skórze łączącej zabójcze szczęki, wydały się dziwnie znajome. Miał drobne łapy i nie za długi, równie zgrabny ogon. A w miejscu rąk, miał błoniaste skrzydła, zakończone trzema drobnymi pazurami, którymi teraz próbował się utrzymać na kamiennej balustradzie.
Sapał ciężko, w końcu z trudem wciągając ociekające krwią ciało na balkon. Astaroth doskonale słyszała jego nierówne sapanie i ciche przekleństwa. Zaczęła się zastanawiać skąd zna jego głos.
Niepewnie odsunęła zasłony i wyszła na balkon. Otuliła się ramionami, jakby nagle zrobiło jej się zimno, choć w rzeczywistości poranek był ciepły, a powietrze przyjemnie wilgotne. Zmierzyła wzrokiem rozerwane skrzydło demona i głęboką ranę na żebrach. Słyszała dziwne świsty, rozbrzmiewające z każdym wdechem. Był to zdecydowanie zły znak.
- Wszystko w porządku? - spytała niepewnie, choć wiedziała, że nie jest z nim za dobrze.
Cierpiał. Być może powoli się wykrwawiał i umierał, na jej oczach. Lecz wolała być ostrożna. Nie wiedziała jak na nią zareaguje.
Dopiero kiedy usłyszał jej głos, zdał sobie sprawę z jej obecności. Szybko dźwignął obolałe ciało.
- Księżniczko – schylił zębatą paszczę, niemal do samej ziemi – Nie poznałem cię, w pierwszej chwili – wyprostował się, po czym z trudem wdrapał się na barierkę, szykując się do skoku - Wybacz, że zakłóciłem twój spokój - rozłożył skrzydła, choć jedno z nich zdecydowanie nie nadawało się już do lotu - Już mnie tu nie ma.
- Zaczekaj - podeszła do niego - Jesteś Ibai? Dobrze pamiętam?
- Zgadza się, moja pani.
Astaroth uśmiechnęła się smutno, patrząc na jego ociekające krwią ciało. Patrzyła jak jego brzuch i pierś ruszają się szybko, z każdym oddechem. Lecz to świszczenie w jego płucach nie dawało jej spokoju.
- Znów z kimś zadarłeś? - zerknęła na głęboką ranę na żebrach - Tym razem musiał być to ktoś wyjątkowo silny - spojrzała mu w oczy - I wściekły - powoli wyciągnęła rękę w jego stronę i spojrzała na niego, jakby pytając o pozwolenie, a gdy nie zaprotestował, przyłożyła dłoń do rany, wywołując cichy syk boleści - Musisz zmienić hobby. Pewnego dnia drażnienie demonów skończy się dla ciebie tragicznie. Kiedyś możesz nie mieć tyle szczęścia i nie będzie mnie w pobliżu, aby ci pomóc.
Zamknęła oczy i wzięła głęboki wdech, skupiając się na ranie pulsującej pod jej palcami i ciepłej krwi spływającej jej po skórze. Ibai napiął się z bólu, gdy rana na żebrach zaczęła się zasklepiać. Nie śmiał drgnąć, gdy dłoń Astaroth przesunęła się po jego żebrach, w stronę kręgosłupa, by następnie zsunąć się po rozdartym skrzydle. Patrzył zafascynowany jak rozcięta skóra zaczyna się zrastać. Po chwili ból i osłabienie znacznie zmalały, a przyjemne ciepło bijące od dłoni Astaroth zniknęło, wraz z jej dłonią, gdy rany się zagoiły.
- Lepiej oszczędzaj to skrzydło przez jakiś czas - zmierzyła wzrokiem prześwitującą skórę, która złączyła rozdarte skrzydło - Jeśli nie będziesz uważać, znów może pęknąć. I postaraj się unikać kolejnych bójek. Chyba masz już dość blizn.
- Obawiam się, że to nie zależy ode mnie, księżniczko – Ibai wyszczerzył zębiska w uśmiechu – Dziękuję za ponowne uleczenie moich ran.
- Po coś mam dar uzdrawiania, prawda? Od tego jestem – odwzajemniła uśmiech – Ale naprawdę postaraj się więcej do mnie nie trafić, co? Mam przeczucie, że następnym razem skończysz znacznie gorzej.
- Jak mówiłem, to nie zależy ode mnie. Mam wykonywać rozkazy niezależnie od tego, czy przy tym zostanę ranny, czy nawet zginę.
- Aż się boję pomyśleć, jakie dostajesz rozkazy.
- Lepiej nie wiedzieć.
Nagle usłyszeli, jak ktoś gwałtownie nabiera powietrza. Obejrzeli się w stronę Indry, która zamarła tuż przy wyjściu na taras. Uśmiech Ibaia zniknął szybko, gdy jego spojrzenie spotkało się z przerażonymi ślepiami Krzykaczki. Parsknął głośno, lekko się otrzepując, jakby chciał się osuszyć.
- Pora na mnie – rozłożył skrzydła, zważając aby nie zawadzić o Astaroth – Jeszcze raz dziękuję.
Dziewczyna nie zdążyła nic odpowiedzieć, gdy nagle zeskoczył z balustrady i szybko zniknął za murem zamku.
- Czy wiesz, kto to był? – Indra spytała ostrożnie.
- Ibai. Przecież poznałam go wczoraj. Byłaś przy tym, jak mu pomogłam z rozerwanymi policzkami.
- Nie o to pytam. Chodzi mi o to, czy zdajesz sobie sprawę kim jest?
Nieco zaskoczone spojrzenie Astaroth, zdradziło jej odpowiedź.
- To demon burzy – rzekła Indra – I królewski zwiadowca.
- I co z tego?
- Jest niebezpieczny. Lepiej go omijaj.
- To był przypadek. Wpadł na balkon. Był ranny i mu pomogłam. Wcale go nie zapraszałam, na poranne pogawędki – ruszyła w stronę wejścia do pokoju - Zresztą, każdy tutaj jest groźny, Indro – minęła ją w przejściu – I z tego co wiem, Ibai niewiele zdziała bez piorunów.
- Tak, ale ma jeszcze kły i pazury.
- Chyba jak każdy z nas – Astaroth wzruszyła ramionami – Nie martw się. Potrafię o siebie zadbać, a przede wszystkim wiem jak być gotową na ewentualny atak. Przyjrzałam mu się i wyciągnęłam odpowiednie wnioski, które w razie potrzeby pozwolą mi go unieszkodliwić.
- To znaczy?
- Ma wiele blizn, a to słabsze miejsca na jego ciele. Mogłabym mu znów wyłamać szczękę, skoro już raz ktoś to zrobił. Moje pióro mogłoby bez problemu przebić się przez bliznę na żebrach, której właśnie się nabawił i dosięgnąć płuca. Uleczone skrzydło może znów się rozerwać. Po za tym ma chude łapy. Myślę, że dość łatwo byłoby je złamać. Sądząc po jego sylwetce, nie jest przystosowany do przenoszenia ciężarów – przysiadła przy toaletce, wytarła dłoń z krwi, w leżący na stoliku ręcznik, po czym sięgnęła po szczotkę i zaczęła rozczesywać włosy - Pazury służą mu raczej do wspinaczki, niż do walki. Rzeczywiście może dotkliwie zranić kłami, ale krzywo rosnące zęby choć zadają głębsze rany, to jest łatwiej je wybić. Wystarczy celne i silne uderzenie. Nie jestem pewna co do grzebienia na jego plecach. Służy tylko przyzywaniu piorunów? Czy może odpowiada też za zwrotność w trakcie szybkiego lotu? – zerknęła na odbicie Indry – Mówiłaś, że jest zwiadowcą? Czyli polega na wzroku. Co prawda ma dość małe oczy i byłoby trudno je trafić, ale roztrzaskanie kości oczodołu powinno wystarczyć – uśmiechnęła się chytrze - Widzisz? Mówiłam, że wiem jak sobie z nim poradzić.
- Jestem... - wydukała – Jestem pod wrażeniem. I chyba odrobinę mnie niepokoi twoja umiejętność tak sprawnego wyszukiwania słabości. Wybacz mi tę śmiałość, ale skąd...? Gdzie się tego nauczyłaś?
- Od przyjaciela – Astaroth wzruszyła ramionami – Nauki Myśliwych są naprawdę cenne. Kiedyś uważałam ich rady za dziwne i raczej bezużyteczne dla mnie, skoro nie jestem Myśliwym, ale się myliłam. Teraz dostrzegam sens każdego słowa.
- Myśliwi... Przyjaźnisz się z kimś z nich? Jak to możliwe? Oni są tacy... tajemniczy. Liczy się dla nich tylko Stado i nie zdradzają swoich mądrości, byle komu.
- Powiedzmy, że na swój sposób zastąpiłam pewnemu wygnańcowi Stado.
- Wygnańcowi?
- Długo by mówić. Ale wiedz, że nie byłam dla niego byle kim – odłożyła szczotkę, po czym wstała - Tak, jak on dla mnie – spojrzała na drzwi - Gdzie powinnam szukać Simura?
- Nie musisz go szukać. Przyjdzie po ciebie, gdy skończy swoje obowiązki.
- Wspominał, że zajmował się stajniami, nim zaczął robić za moją niańkę – oderwała wzrok od ciężkich wrót i spojrzała na Krzykaczkę.
- I dalej się zajmuje. Co prawda teraz ma mniej obowiązków, ale wciąż musi stawiać się tam o świcie i pomagać.
- Czyli tam go znajdę?
- Zgadza się.
- Czy mogłabym prosić o jakieś spodnie? Simur obiecał, że będzie mnie uczyć jeździć konno.
- Uczyć czego? – Indra wytrzeszczyła oczy.
- Jazdy konnej – Astaroth powtórzyła cierpliwie.
- Ależ... Czy on zgłupiał? Ma cię chronić, a nie pozwalać ci się narażać. Te stwory, Zmory, Wyjce, Kosiarze, czy co oni tam jeszcze trzymają, są potworne i bardzo groźne. Co chwila nawet ich opiekunowie kończą z poważnymi ranami. Nie rób tego.
- Nie mam zamiaru rezygnować. Wiem co robię, zaufaj mi.
- Mam tylko nadzieję, że wszyscy tego nie pożałujemy... - Indra podeszła do szafy i wyciągnęła ciemną koszulę i spodnie.
Koszula okazała się przyjemnie lekka i luźna, natomiast spodnie sięgały do połowy łydki Astaroth i ciasno przylegały. Ubrania miały wycięte dziury, na ogon i skrzydła, ledwo widoczne na pierwszy rzut oka.
Dziewczyna niedbale spięła włosy i spojrzała na swoje odbicie, dopiero wtedy powoli analizując ostrzeżenie Indry. Jednak nie wzięła go sobie zbytnio do serca.
- Proponuję, abyś owiązała stopy skórą – rzekła Indra.
- Proszę? – zdziwiła się, odrywając spojrzenie od lustra.
- To zastępuje nam buty. Owiązujemy stopy miękką skórą. W całości, bądź tylko od podbicia. Zależy, czy ma się chwytne łapy. To chroni przed ranami.
- Nie trzeba – ruszyła do drzwi - Mam zahartowane stopy.
- Co to ma znaczyć?
- To znaczy, że nie straszny mi chód, gorąc, ani rany. Przywykłam do tego. Wszędzie chodziłam boso, będąc na Powierzchni.
- Ale to nie to samo.
- Zaryzykuję – otworzyła wrota, lecz kolejne słowa Krzykaczki zatrzymały ją jeszcze w miejscu.
- A posiłek? Nie przyniosłam ci jeszcze śniadania.
- Nie jestem głodna.
- Poprzedniego również nie ruszyłaś.
- Nie martw się. Jak będę głodna, to po prostu coś zjem. Nie jestem dzieckiem. Idę do Simura. Do zobaczenia później.
Nim Indra znów zdążyła zaprotestować, zamknęła za sobą drzwi i ruszyła w stronę schodów, którymi miała zamiar zejść na parter. Szybko pokonywała stopnie, raz omal się nie przewracając na śliskim kamieniu. Żwawo pokonywała zamek, jakby była w nim już setki razy i wprawnie pokonywała niemal nieznane jej korytarze. Miała na tyle dobrą pamięć, by spamiętać drogę jaką pokonała poprzedniego dnia, u boku Simura i pamiętała co nieco ze wspomnień ojca.
Kiedy wyszła na tył zamku, mimowolnie uśmiechnęła się dumna z siebie, gdy dostrzegła stajnie. Trafiła do celu. Szybko dostrzegła Simura. Znów był nagi od pasa w górę, lecz tym razem miał na sobie ciemnobrązowe, przylegające spodnie. Stał przy studni, a konkretnie przy masywnym, drewnianym stole, jaki tam ustawiono. Astaroth z daleka dostrzegła krew ściekającą z ławy i plamiącą blade ciało młodzieńca. Co rusz słyszała huk, gdy jej opiekun uderzał ciężkim tasakiem o zmasakrowane truchło jakiegoś zwierzęcia.
Ruszyła w jego stronę, przyglądając się jak wprawnie łamie żebra i rozdziela kręgi, i niemal nie patrząc, rzuca dane części zwłok do odpowiedniego wiadra, stojących pod stołem. Po chwili dostrzegła jak wciąga na stół kolejne cielsko zwierzęcia, przypominającego jelenia. Sprawnie rozciął brzuch stworzenia i zaczął zdzierać z niego skórę. Astaroth była pod wrażeniem, gdyż cięcie było równe i nie dość głębokie, by trzewia rozlały się po stole.
- Cześć – zatrzymała się w bezpiecznej odległości.
- O, już wstałaś? – spojrzał na niebo – Ledwie dwie godziny po wschodzie? Ranny z ciebie ptaszek – przyjrzał jej się – Jaka zmiana. Nie podobało ci się poprzednie oblicze?
- Nie wyglądasz na zaskoczonego moim wyglądem. Chociaż, jakby się zastanowić, to dziwne by było, gdyby cię to zaskoczyło. Przecież widziałeś, jak wyglądam bez płonącej skóry.
- Indra się wygadała?
- Owszem. Ale dziwi mnie, że sam tego nie powiedziałeś i nie chciałeś przyznać co ci się stało – wskazała głową na bandaż przesiąknięty krwią patroszonego zwierzęcia – Widzę, że odzyskujesz czucie i siłę w tej ręce. Wczoraj ledwie chwyciłeś moją dłoń.
- Spostrzegawcza jesteś – wbił tasak w stół – Tak. Jak widzisz powoli dochodzę do siebie.
- Jakbyś był mądrzejszy, to już dawno miałbyś to z głowy. Mogłam ci to wczoraj uleczyć.
- Trochę kiepsko zaczynać znajomość od proszenia o przysługę, nie sądzisz?
- A może boisz się, że zażądam czegoś absurdalnego, abyś spłacił dług? – uśmiechnęła się słabo – Bez obaw. Uzdrawiam, bo lubię i potrafię, a nie po to, aby móc manipulować innymi i żądać od nich idiotycznych przysług – wyciągnęła dłoń w jego stronę – Daj rękę. Pomogę ci z ranami, a obstawiam, że są poważne skoro jeszcze się nie uleczyły i zadały je Nimfy.
- Cholera, wiesz wszystko?
- Prawie. Nie rozumiem dlaczego ryzykowałeś dla mnie życie, choć mnie nie znasz.
- Dlaczego? – zawahał się z odpowiedzią. Po chwili namysłu spojrzał w jej cierpliwe oczy. – Bo umierałaś. Zrobiłem to, co trzeba było. Nie było czasu na kombinowanie i szukanie alternatywnych rozwiązań.
- Mimo wszystko, mój los powinien być ci obojętny. Ryzykowałbyś dla każdej osoby, którą zobaczyłbyś pierwszy raz w życiu?
- Dla każdej może nie. Ale dla tej wyjątkowej... - zmierzył ją wzrokiem – Sporo o tobie słyszałem. Jesteś niezwykła i szkoda by było, gdybyś tak po prostu zginęła, choć mogłem cię ocalić.
Zacisnął zęby, nie odrywając wzroku od jej spojrzenia, badającego jego twarz, z każdym słowem. Miał nadzieję, że Astaroth uwierzy w półprawdę, którą jej powiedział. Wolał nie zdradzać, że ocalił ją między innymi ze względu na rozkazy Beliala. Lecz sam wiedział, że spróbowałby ją ocalić, nawet gdyby nie wymuszałyby tego na nim polecenia króla. Nie kłamał mówiąc, że była wyjątkowa. Czuł to za każdym razem, gdy na rozkaz Beliala wkradał się w jej sny. Czuł to tamtego dnia, gdy zobaczył ją pierwszy raz, kiedy z bezpiecznej odległości obserwował, jak oswaja się ze swoimi wyostrzonymi zmysłami. I czuł to w tej chwili, gdy stała tuż obok, na wyciągnięcie ręki i proponowała mu uleczenie ran. Napawała go dziwnym spokojem, którego nie zaznał od tak dawna.
- Dasz sobie pomóc? – przerwała chwilę ciszy i znów wskazała jego rozszarpaną rękę.
- Może później. Jestem cały we krwi. Nie chcę, abyś się ubrudziła.
- Sądzisz, że krew mnie przeraża? Babrałam się w gorszych rzeczach, niż jeszcze ciepła jucha – pokręciła głową, gdy Simur uniósł brew – Nie pytaj. Nie chcesz wiedzieć – zaczęła podwijać rękawy koszulki – Dobra, powiedz mi po co właściwie to robisz?
- Muszę to porozdzielać. Skóry zabiorą kuśnierze i rymarze. Najlepsze części mięsa pójdą do kuchni, a reszta dla zwierząt – wskazał na sześć kolejnych ciał, leżących jedno, obok drugiego - To tylko część nocnego łowu. Na całe szczęście nie muszę oporządzić wszystkiego – uśmiechnął się zadziornie - Chyba powinienem ci za to podziękować, bo mając ciebie na głowie, nie musze grzebać w takiej ilości flaków, jak wcześniej.
- Ależ nie ma za co – wyciągnęła ze skrzydła pióro, które niemal natychmiast zmieniło się w jej dłoni w ostrze.
- Niesamowite – Simur patrzył zafascynowany na pióro.
- Uważaj, bo się zarumienię – wbiła ostrze w stół, po czym schyliła się w stronę zwierzyny, chcąc ją dźwignąć na ławę.
- Mogę wiedzieć co kombinujesz?
- Mam zamiar ci pomóc.
- To nie jest robota dla...
- Nie kończ. Mówiłam ci, że już się babrałam w krwi i flakach – z trudem wciągnęła ciało na stół - Umiem patroszyć i będzie szybciej, jeśli ci pomogę.
- To moje zadanie. Idź do ogrodu i poczekaj tam na mnie. Myślę, że po wczoraj Zielarze okażą się przyjemniejszym towarzystwem. Przyjdę po ciebie, gdy skończę.
- Ależ nie pytałam cię o zdanie – chwyciła pióro i zaczęła rozcinać skórę Rogacza, który miał to nieszczęście, że natknął się na pałacowych łowców.
- Jesteś strasznie uparta.
- Wiem. Mówiłeś mi to już.
- I jeszcze to do ciebie nie dotarło?
- Dotarło, ale nie przejmuję się tym – wzruszyła ramionami, po czym zabrała się za ściąganie skóry.
- Neberius uczył cię patroszyć? – spytał, przyglądając się jak o dziwo bez trudu zrywa futro z Rogacza, a następnie zabiera się za ostrożne nacięcie, chcąc się dostać do trzewi.
- Nie. Vagirio. Uznał, że może mi się to przydać, gdyby ktoś był zbyt natrętny – uśmiechnęła się upiornie – No wiesz, jakby grzeczna odmowa nie wystarczyła.
- Co? – Simur uniósł brwi.
- Żartuję. Tak naprawdę, to po prostu uczył mnie polować i uznał, że powinnam umieć również to. I słusznie. Zwłaszcza, że mam zamiar przez jakiś czas być sama, więc muszę umieć zdobyć i przygotować pożywienie.
- Wiesz, że nie musimy gotować? W przeciwieństwie do ludzi my bez problemu trawimy surowe mięso i krew.
- Ale ugotowane lepiej smakuje i przynajmniej nie cuchnie. Krew ma taki specyficzny metaliczny posmak i zapach.
- Aż się boję spytać skąd to wiesz.
- Jak to skąd? Z doświadczenia – wzruszyła ramionami, wprawnie przy tym oddzielając mięso od kości - Zdarzyło mi się parę razy zrobić użytek z kłów. Nic przyjemnego.
- Zgadzam się – spojrzał jej na ręce – Wytnij tylko z uda i barku. Pozostałych części kończyn nie ruszaj. To może zostać dla Zmór – znów zajął się obrabianiem swojej zwierzyny - I nie musisz tak dokładnie wszystkiego wycinać. Może zostać trochę mięsa na kościach.
- Karmicie je tylko resztkami na kościach i zbędnymi trzewiami?
- Nie tylko. Kucharze przebierają mięso i ryby, które im przynosimy. Wybierają to co chcą i reszta trafia do koryt. Zwierzęta są dobrze odżywione. Niczego im nie brakuje i na pewno przy nich nic się nie zmarnuje. To czego nie przejemy, również trafia do koryt.
Uniósł wzrok, gdy usłyszał trzask kości. Spojrzał na Astaroth i przyglądał się jej przez chwilę, jak próbowała gołymi rękami ułamać żebra.
- Pomóc ci?
- Nie trzeba. Ten Rogacz ma trochę twardsze kości, niż dotąd spotykałam, ale dam radę. Daj mi tylko jakiś kamień.
Simur bez słowa schylił się i wyciągnął spod stołu spory kamień, którego czasem sam używał, gdy nie mógł sobie poradzić z rozrywaniem kręgosłupa. Uśmiechnął się pod nosem, patrząc jak Astaroth odłamuje żebra Rogacza, z pomocą ostrego pióra i kamienia, używając ich niczym dłuta.
Dalej pracowali w milczeniu. Simur jedynie co rusz zerkał na nią ukradkiem. Patrzył, jak bez skrzywienia i w skupieniu radzi sobie z patroszeniem zwierzyny. Nawet nie jęknęła, gdy musiała brudną od posoki dłonią przetrzeć swędzący policzek, zostawiając na skórze krwawą smugę.
Mimowolnie się uśmiechnął, gdy szybko skończyli pracę. Wiedział, że z jej pomocą uporali się z tym znacznie szybciej, niż gdyby robiłby to sam. Nabrał wody ze studni, rzucił Astaroth kostkę mydła i zabrał się za mycie stołu, podczas gdy dziewczyna zaczęła obmywać ręce z powoli zasychającej krwi.
- Co z tym? – wyrwał z ławy jej pióro i przetarł je ścierką.
Astaroth wzięła od niego ostrze, które nagle w jej dłoni przeistoczyło się w lekkie piórko. Dmuchnęła dość mocno, pozwalając wzbić mu się w powietrze i szokując tym Simura.
- Jak to zrobiłaś? – rozdziawił usta, patrząc jak pióro, które jeszcze przed chwilą było zabójczym ostrzem, pochwycił podmuch wiatru.
- Zabawne, prawda? – wzruszyła ramionami - Odkryłam to przypadkiem. Muszę przyznać, że to jest naprawdę przydatne. Zwłaszcza wśród śmiertelników – znów wróciła do obmywania się z krwi - Wystarczy włożyć do kieszeni parę piór i w razie kłopotów z nich skorzystać.
- Przestaniesz mnie ciągle czymś zaskakiwać?
- Mam jeszcze trochę niespodzianek w zanadrzu – uśmiechnęła się – Szkoda byłoby je zmarnować.
- Już się boję – podniósł wiadra z mięsem i kośćmi – Poczekaj, zaraz wrócę.
Jak powiedział, wrócił do niej równie szybko co odszedł. Zastał ją, jak właśnie wyciągała ze studni wiadro ze świeżą wodą. Z doświadczenia wiedział, że właśnie dźwiga nie mały ciężar, a widząc ją, jak uparcie się zapiera stopami o ścianę studni, wiedział, że trochę ją to przerasta.
- Daj, nie szarp się – podszedł do niej i złapał za łańcuch, za który ciągnęła.
- Dam sobie radę – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
- Nie wątpię, ale mimo wszystko oddaj.
- A niech ci będzie – sapnęła, oddając mu łańcuch.
- A jednak potrafisz odpuścić – zaśmiał się, wprawnie ściągając łańcuch i oplątując go sobie wokół zdrowej ręki.
Po chwili postawił duże wiadro, pełne lodowatej wody na ziemi, po czym zanurzył w nim czystą ścierkę. Wycisnął ją dokładnie, a następnie zbliżył się do Astaroth. Spojrzała na niego pytająco i w pewnym sensie ostrzegawczo, gdy uniósł wolną rękę w stronę jej twarzy.
- Spokojnie, nie zrobię ci krzywdy – delikatnie ujął palcami jej podbródek i przyłożył wilgotny materiał do jej umorusanego krwią policzka – Nie ruszaj się.
- Czy przypadkiem nie ostrzegałam cię wczoraj, abyś uważał z wyciąganiem do mnie rąk?
- Biorę sobie do serca twoje ostrzeżenia, tak bardzo, jak ty moje – uśmiechnął się pod nosem, delikatnie ścierając zaschniętą już smugę.
- A powinieneś bardziej – wyszczerzyła zęby.
- Tylko bez gryzienia, co? – spojrzał na jej powiększone kły – Bo nie zawaham się odpłacić ci tym samym.
- Nie ośmieliłbyś się – zmrużyła oczy.
- Zakład? – uśmiechnął się zadziornie.
- Podziękuję. Jakoś nie pragnę mieć odcisku twoich zębów na tyłku.
Simur parsknął śmiechem, nie wytrzymując dłużej jej udawanej powagi, przestając przy tym trzeć ścierką o jej policzek.
- Proszę, znów jesteś śliczna.
Astaroth odchrząknęła cicho, odsuwając się przy tym o krok, gdy poczuła, że przestał przesuwać materiałem po jej skórze. Przysiadła na krawędzi studni i zaczęła się przyglądać, jak Simur myje się z krwi zwierząt, które dopiero co rozczłonkował.
- Co dziś księżniczka chce robić? – zagadnął mydląc ramiona, upaprane juchą po łokcie - Chcesz pozwiedzać podziemia zamku? Czy znowu powkurwiać Zielarzy? A może pójdziemy o krok na przód i sprowokujemy kucharki? Zobaczymy jak zwinnie unikasz noży.
- Obiecałeś mi, że nauczysz mnie jeździć konno.
- Dopiero papraliśmy się we krwi i flakach. Naprawdę chcesz się zbliżyć do Zmory, cuchnąc ich przekąską?
- Obiecałeś.
Simur westchnął ciężko, unosząc wzrok ku niebu.
- O litości... - spojrzał na nią – Naprawdę jeszcze nie zrezygnowałaś z tego potwornie głupiego pomysłu?
- Nie – uśmiechnęła się, dumnie unosząc głowę i narzucając nogę, na nogę – Obiecałeś – rzuciła mu prowokacyjne spojrzenie - A może wcale nie umiesz jeździć i boisz się przyznać? Może powinnam poprosić kogoś innego?
- Ohoho, stąpasz po cienkim lodzie, słodziutka – udał urażenie – Doskonały ze mnie jeździec.
- Udowodnij.
- Wiem co próbujesz zrobić – zbliżył się do niej niebezpiecznie blisko i schylił się, by móc spojrzeć jej w oczy.
- Czyżby?
- Próbujesz urazić moją dumę i sprowokować mnie do pokazania ci, że się mylisz, jak na ironię stawiając tym na swoim. Nie ze mną te numery, diablico.
- Przejrzałeś mnie – zrobiła uroczą minkę – Ale nie zmienia to faktu, że mi obiecałeś.
- Jak dziecko – przewrócił oczami, prostując się i splatając ręce na piersi.
- Co się dziwisz? Mam dopiero dwadzieścia lat. Zapewne dla ciebie, jestem jak niemowlę. A ile ty masz? Setkę na karku?
- Nie jestem, aż taki stary.
- Tak? To ile masz lat?
- Czterdzieści. Chyba – podrapał się po brodzie - Przestałem liczyć, jak jeszcze byłem dzieciakiem. Dla demona wiek to tylko liczba.
- Niech ci będzie, ale to nie zmienia faktu, że obiecałeś mi naukę jazdy.
- No dobra! – uniósł ręce, w geście kapitulacji – Poddaję się! Niech będzie, ale obstawiam, że odpuścisz po pierwszym... - zmierzył ją wzrokiem – ... dobra, drugim upadku.
- Nie doceniasz mnie.
- Zobaczymy – obrócił się w stronę stołu, pokazując Astaroth plecy.
Schylił się i wyciągnął spomiędzy nóg ławy, skórzany woreczek, który wcześniej umknął uwadze Astaroth. Zerkała ciekawsko zza niego, jak zaczyna rozwiązywać brudny bandaż.
- Dasz mi w końcu zrobić z tym porządek? – spytała.
- Nie ma takiej potrzeby.
- I kto tu jest uparty?
- Uczę się od ciebie.
- To głupie – wstała i podeszła do niego – Pozwól mi...
- Daj spokój, Asta – odsunął się od niej – Naprawdę nie potrzebuję twojej interwencji.
Dziewczyna zamarła, słysząc jak zdrobnił jej imię.
- Jak mnie nazwałeś? – wydukała.
- Wybacz, nie powinienem. Tak mi się wyrwało.
- To nic, po prostu... Nie ważne – wzruszyła ramionami - Możesz używać tego zdrobnienia, jeśli chcesz – usiadła z powrotem na studni – Ale pod warunkiem, że nauczysz mnie jeździć – zamyśliła się – I dasz sobie uleczyć rękę.
- To chyba jednak nie skorzystam z tego przywileju, Astaroth – odparł, kładąc szczególny nacisk na jej imię.
- I kto tu stąpa po cienkim lodzie? – mruknęła pod nosem, na co Simur nie zareagował.
Znów zajął się przygotowywaniem rozszarpanej ręki, do ponownego zabandażowania.
- Sprawdź, czy porządnie się umyłaś i czy nie cuchniesz krwią – rzekł – Jeśli Zmora wyczuje od cienie posokę, to dostanie szału. Choć chyba wiem jak zmniejszyć to ryzyko.
Wzdrygnął się, gdy nagle zimna, mokra szmata uderzyła o jego nagie plecy. Zdziwiony spojrzał na Astaroth, która dostrzegając zaskoczenie wymalowane na jego twarzy, zaczęła chichotać.
- Wybacz, nie mogłam się powstrzymać.
- Tak chcesz się bawić? – uśmiechnął się upiornie, dźwigając wiadro pełne wody.
- Simur, nie! – poderwała się z miejsca – To już przesada,
- Sama zaczęłaś – zaśmiał się, po czym machnął wiadrem, wylewając jego zawartość.
Astaroth zapiszczała, odskakując przed falą zimnej wody, lecz nie udało jej się wyjść z tego sucho. Odkleiła od brzucha mokrą bluzkę, po czym spojrzała szeroko wytrzeszczonymi oczami na Simura, który dumny z siebie, rechotał głośno i bezwstydnie, wyciągając kolejne wiadro.
- I po co zaczynałaś? – wyszczerzył kły w pełnym satysfakcji uśmiechu, unosząc przy tym wiadro na wysokość piersi.
- No wiesz co... - zrobiła smutną minkę i kuląc się, podeszła do niego -Teraz mi zimno i muszę iść się przebrać.
- Powiedziałbym, że mi przykro, ale bym skłamał – uśmiech nie schodził mu z ust – Sama zaczęłaś, więc teraz nie...
Nie zdążył dokończyć, gdy na twarzy Astaroth pojawił się cwaniacki uśmiech i wykorzystując jego nieuwagę, szarpnęła wiadrem, wylewając niemal całą zawartość prosto na niego. Teraz to ona zwijała się ze śmiechu, patrząc jak ocieka wodą i wytrzeszcza oczy zaskoczony.
- Wygląda na to, że jesteśmy kwita – puściła mu oczko.
- To było niezłe, muszę przyznać – odgarnął w tył mokre włosy – Choć dziecinne.
- I co z tego? – beztrosko wzruszyła ramionami - Ale zabawne. Nie można być wiecznie poważnym – spojrzała w stronę stajni – To co? Idziemy?
Simur skinął głową, po czym ruszył w stronę stajni, gdzie trzymano Zmory. Astaroth niemal w podskokach podążała za nim, czując jak rozsadza ją ekscytacja. Pierwsze uderzenie niepewności, pojawiło się tuż przed ciężką, drewnianą bramą, wejściem do stajni. Simur wszedł do budynku bez zawahania, w przeciwieństwie do niej. Ostrożnie zerknęła do stajni, skąd docierały rozdzierające wrzaski i ryki Zmór, rozdrażnionych wtargnięciem Simura.
- Idziesz? – zawołał.
Ostrożnie minęła dość wysoki próg i ruszyła szerokim przejściem pomiędzy boksami, uważnie pilnując się środka. Patrzyła na rozwścieczone Zmory, kręcące się nerwowo po swoich boksach, zabezpieczonych żelaznymi kratami. Nie słyszała własnych myśli przez ich rżenia i huk bramek, które stworzenia próbowały wywarzyć. Simur zniknął jej z oczu. Szła dosyć wolno, starając się nie rozjuszyć piekielnych koni jeszcze bardziej, o ile było to w ogóle możliwe.
Demon zniknął za zakrętem, gdzie za kilkoma kolejnymi boksami czekała krata, którą teraz trzymał otwartą, czekając na nią. W tej części stajni było nieco ciszej i spokojniej, choć boksy były równie rzetelnie zabezpieczone. Astaroth mimowolnie drgnęła, gdy krata trzasnęła dość głośno, zatrzaskując się tuż za nią.
- Tu trzymamy klacze i młode – rzekł, mijając kolejne boksy – Klacze robią mniej hałasu, ale są równie niebezpiecznie. W przeciwieństwie do ogierów, atakują znienacka w najdogodniejszym dla nich momencie. Chyba, że mają przy sobie źrebie. Wtedy rzucają się od razu.
Dotarł niemal na koniec stajni. W końcu zatrzymał się przy jednej z zagród i machnął zachęcająco ręką, aby Astaroth do niego podeszła. Przeszły ją ciarki, gdy spojrzała na błyszczące, ciemne oczy, wpatrujące się w nią z ciemności. Czarna, jak noc sierść stworzenia, niemal zupełnie zlewała się z kamienną ścianą, na którą padał cień. Słyszała ciche powarkiwanie i głośny, ale spokojny oddech.
- To Navy – Simur wskazał na klacz, stojącą w ocienionym kącie boksu – Jest jednym z najstarszych zwierząt tutaj. Masztalerz chciał ją ubić już dawno, ale z innymi opiekunami się nie zgodziliśmy. Mimo, że nie daje potomstwa, najłatwiej się przy niej nauczyć jak z nimi postępować i jak jeździć – sięgnął po swobodnie przerzucone przez kraty ogłowie ze skóry, ze stalowym wędzidłem i długimi wodzami, po czym otworzył bramkę - Ma kiepski węch, więc nie wyczuje od nas krwi. Będzie trochę bezpieczniej, choć to i tak ryzykowne – powoli wszedł do boksu – Zamknij za mną i nie otwieraj dopóki ci nie powiem.
Zrobiła co kazał, choć niechętnie. Z każdą chwilą docierało do niej niebezpieczeństwo, na jakie ich narażała. Gdy patrzyła, jak Simur powoli podchodzi do klaczy, serce coraz bardziej podchodziło jej do gardła. Zabrzmiało ciche warczenie i Zmora zmarszczyła kościsty pysk sprawiając, że jej kły zdawały się powiększyć. Klacz parsknęła ostrzegawczo, a gdy i to nie zniechęciło Simura, do zrobienia kolejnego kroku w jej stronę, zaatakowała. Astaroth mimowolnie krzyknęła, gdy Simur cudem uskoczył przed kłami Zmory i chwycił ją za rzadką grzywę. Klacz szarpnęła się wściekle, rycząc przy tym z furią. Kłapnęła szczękami, próbując chwycić Simura, lecz to mu tylko dało okazję, by narzucić jej ogłowie na szyję. Zwinnie odbił się od ziemi i wskoczył jej na grzbiet, przesuwając rękę bliżej karku. Chwycił mocno grzywę i odchylił głowę wierzgającej Zmory w tył. Oplótł silnymi nogami szyję klaczy i wolną ręką wcisnął wędzidło do szeroko rozwartej paszczy.
Navy nie miała zamiaru dać za wygraną. Szarpnęła się, po czym wierzgnęła i uderzyła bokiem o ścianę, wywołując tym krzyk bólu, gdy przygniotła swemu oprawcy nogę.
Simur jednak nie puścił, a wręcz przeciwnie. Przerzucił rękę przez szyję Zmory i zaczął mocno ściskać jej tchawicę, przechylając przy tym ciało na bok. Zmusił klacz by padła na ziemię. Na jego szczęście ziemia usłana sianem była miękka w porównaniu, do kamiennej ściany. Szybko wydostał nogi spod jej szyi i przygniótł jej paszczę do ziemi. Zmora nie śmiała więcej walczyć. Sapała ciężko, pozwalając, by zapiął paski ogłowia oraz dodatkowy, nieco grubszy pas, który miał skrępować jej szczęki. Simur również dyszał ze zmęczenia. Ręce mu drżały z wysiłku i strachu, że Zmora za chwilę może spróbować mu się wyrwać i chwycić go swymi wielkimi zębiskami. Na jego szczęście klacz nie próbowała więcej stawiać oporu. Podniosła się dopiero, gdy chwycił wodze i dał jej znak, że ma się podnieść.
Simur poprowadził Zmorę do wyjścia z boksu i dopiero wtedy Astaroth śmiała otworzyć ciężką bramkę.
- Nie wiedziałam, że to tak wygląda – rzekła, gdy wyszedł z zagrody, prowadząc za sobą upiorną klacz - Że to jest takie... brutalne.
- Zazwyczaj wygląda to inaczej. Zwykle robimy to we trzech. Jeden odwraca uwagę, drugi trzyma za kark, a trzeci krępuje pysk. Idzie to znacznie żwawiej i spokojniej – wskazał małe drzwi, naprzeciwko ostatniego boksu – Weź jakieś siodło.
Skinęła głową i ruszyła w stronę małego składziku. Zmierzyła wzrokiem ścianę, na której wisiało kilka siodeł. Po chwili namysłu wybrała, to wiszące na wysokości jej brzucha. Z trudem je dźwignęła, nieco zaskoczona jego ciężarem. Gdy wyszła z magazynku, Simur właśnie ją mijał prowadząc klacz do bramy, kończącą tą stronę stajni. Kopnął drewniane drzwi i wyszedł na piaszczystą ścieżkę, którą otaczały kolejne wygrodzone pastwiska, lecz tym razem puste. Astaroth powoli szła za nim, licząc, że nie zmierzają nigdzie daleko, gdyż ciężar siodła z każdą chwilą doskwierał jej coraz bardziej. Ku jej zdumieniu przeszli przez o dziwo otwartą, żelazną bramę i wyszli do ciemnego lasu.
- Opuszczamy teren zamku? – obejrzała się niepewnie.
- I tak, i nie. Część lasu jest ogrodzona i teoretycznie należy do pałacu. Lecz nie otacza go mur, jaki właśnie minęliśmy, a jedynie żelazna krata. Zapewne domyślasz się na ile się zda, kiedy jakiś demon zechce tu wtargnąć.
- Powinniśmy tu być?
- A co? Strach cię obleciał?
- Raczej nie chcę, abyś miał przeze mnie problemy. Myślisz, że Belial pochwali cię za to, że wyprowadziłeś mnie poza mury jego fortecy?
- O ile nie zrobisz niczego głupiego, jak ucieczka ode mnie, to nie mam czego się obawiać. Fakt, może nie powinienem wyprowadzać się z zamku już drugiego dnia, ale nie jesteś więźniem, prawda? Dlaczego więc miałbym cię trzymać w zamknięciu? Tylko proszę, naprawdę nie próbuj przywalić mi niczym w łeb i uciec. To by się źle skończyło. Dla ciebie.
- Braciszek złoiłby mi za to skórę?
- Raczej posłużyłabyś jako przekąska dla pierwszego demona, na jakiego się natkniesz. Albo gorzej, gdybyś jakimś cudem dotarła do miasta.
Po chwili marszu dotarli do małej łąki. Astaroth spojrzała na krótko ściętą, pożółkłą trawę i mały staw, który bardziej przypominał zarośnięte bagno. Ziemia była wilgotna po ulewie, która szalała niemal całą noc. W powietrzu unosił się przyjemny, wilgotny zapach i było cudownie cicho. Słychać było jedynie szum mrocznych liści, delikatnie muskanych przez wiatr i ciężki oddech Zmory.
- Kiedykolwiek jeździłaś, prócz tej tragicznej w skutkach przejażdżki na swoim zębatym przyjacielu? Albo chociaż siedziałaś w siodle?
- Nie, nigdy. Jakoś nie miałam okazji. Vagirio nie był zadowolony już z samego faktu, że Dagon się do mnie zbliżał, a co by było, gdybym próbowała na nim jeździć. Zresztą Dagon i tak nie pozwalał mi na siebie wskoczyć. A z innymi Zmorami nie miałam styczności.
- Rozumiem. Narzuć siodło na jej grzbiet.
- Ale... - spojrzała na wystające kręgi klaczy.
- Siodło jest miękkie od spodu. Dopasuje się do jej kręgów, które i tak się trochę schowają pod skórą, pod naciskiem. Śmiało, trzymam ją.
Astaroth podeszła do Zmory i dźwignęła ciężkie siodło nad głowę, by następnie przerzucić je przez kościsty grzbiet klaczy.
- Przytrzymaj ją – wyciągnął rękę z wodzami w jej stronę - Tylko pewnie. Jeśli wyczuje twój strach, wyrwie ci się.
- Cudownie... – przejęła skórzane paski, a Simur zbliżył się do klaczy i poprawił siodło.
- Sama tego chciałaś – zaczął zaciskać pas biegnący przez wychudzony brzuch Zmory – Pamiętaj, popręg musi być mocno ściągnięty, bo inaczej siodło się przechyli. Możesz wtedy spaść, a nawet uszkodzić jej kręgi.
- A ten pas na paszczy? – spojrzała z żalem na skrępowane szczęki klaczy - Musi być tak mocno ściśnięty? – zmarszczyła brwi dostrzegając krew ściekającą po dziąsłach, okaleczonych przez jej własne kły – Krwawi. Rani się własnymi zębami.
- Tak musi być. Widziałaś co wyprawiała w boksie. Co prawda nie rozumiem dlaczego wciąż walczy, skoro mnie zna. Naprawdę nieraz próbowałem z nią po dobroci, ale jest niemal tak uparta, jak ty – rozłożył bezradnie ręce - Zatem nie pozostawia mi wyboru. Myślę, że lepsze to, niż konieczność zabicia jej w samoobronie, gdyby się na mnie rzuciła – przejął wodze – Nim na nią wskoczysz, daj jej się obwąchać. Dopasuję ci strzemiona, gdy wygodnie usiądziesz.
Astaroth skupiła się, chcąc by jej skrzydła skryły się pod jej skórą. Syknęła głośno z bólu, jednak ostatecznie zmusiła się, by wytrwać te boleści. Kiedy katusze minęły, przysunęła dłoń do nozdrzy klaczy, patrząc przy tym w upiorne, ciemne oczy. Klacz parsknęła, lekko opuszczając przy tym głowę, co nieco zastanowiło Simura, lecz nic nie powiedział.
Dziewczyna niepewnie podeszła do Zmory. Chwyciła za łęki siodła i podskoczyła, próbując wdrapać się przy tym na grzbiet konia. Klacz warknęła cicho, gdy jej się nie udało.
- Użyj strzemiona – rzekł Simur, klepiąc przy tym szyję stworzenia, chcąc je uspokoić – Będzie łatwiej.
Posłuchała go. Wsunęła stopę w zimne, metalowe strzemię i trzymając się łęków, znów odbiła się od ziemi. Tym razem zdołała przerzucić drugą nogę przez grzbiet klaczy i usiadła wygodnie.
- Trzymaj – znów podał jej wodze – Pilnuj, aby były krótkie. Navy ma wiedzieć, że to ty tu rządzisz. Ty nią sterujesz, a nie ona tobą. Nie daj jej luzu, bo to wykorzysta. Wyrwie ci wodze i zrzuci z siodła, przy pierwszej nadarzającej się okazji – mówił, dopasowując przy tym długość strzemienia – Trzymaj się nogami. Kolana blisko siodła, nogi lekko ugięte i mocno wsparte na strzemionach – przeszedł na drugą stronę - Piętę opuść w dół i lekko ją uderz, chcąc ją popędzić. Jeśli chcesz ją zatrzymać, mocno ściągnij wodze – delikatnie klepnął łydkę Astaroth, po czym się odsunął – Gotowe.
- I co teraz?
- Jak to co? Masz całą łąkę. Jedź. Tylko postaraj się nie szaleć za bardzo, już na początku.
- Tak po prostu?
- A co myślałaś? Najlepiej jest rzucić nowicjusza od razu na głęboką wodę – uśmiechnął się zadziornie – Wtedy sytuacja wymusza szybką naukę.
- Dobrze, że nie poprosiłam cię o naukę pływania, bo obawiam się, że dosłownie wrzuciłbyś mnie na głęboką wodę.
- Czytać w myślach też potrafisz? – zaśmiał się, krzyżując ramiona na piersi – No dalej. Upadek i tak cię czeka, więc nie ma co tego odwlekać.
- Zachęcające...
- Ostrzegałem – wzruszył ramionami – Ale się uparłaś, więc masz. Prowadzić cię nie będę. Nie jesteś dzieckiem. Masz dość siły, aby w razie czego ją utrzymać i zakładam, że na tyle dobry refleks, aby ochronić twarz przed pieprznięciem w ziemię – zaśmiał się pod nosem - A tak na poważnie, gdybyś naprawdę miała spaść, to uważaj, aby nie wlecieć pod łapy. W razie czego skul się i chroń kark.
Astaroth ostrożnie uderzyła piętami w boki Zmory chcąc, by ruszyła z miejsca. Klacz fuknęła cicho i mocno machnęła głową, omal nie wyszarpując wodzy z rąk dziewczyny. Ostatecznie powoli ruszyła przed siebie dodając swemu niewprawnemu jeźdźcowi nieco pewności siebie. Simur szedł równo z koniem, choć w bezpiecznej odległości i obserwował jak Astaroth nieco się chwieje.
- Nie pochylaj się do przodu. Siedź wyprostowana.
- Pochyla łeb. Nie mam siły jej utrzymać.
- Oczywiście, że masz. Pamiętaj jesteś demonem, a nie człowiekiem. Jesteś dużo silniejsza, niż sądzisz. Ściągnij wodze, skoro ciągnie cię do przodu. To znaczy, że ma wciąż za dużo luzu.
Astaroth wzięła głęboki wdech, prostując się i ściągając przy tym wodze, by owinąć je sobie wokół nadgarstków. Zmusiła tym Navy to uniesienia potężnej głowy, lecz...
- Nie owijaj wodzy wokół rąk – Simur szybko dostrzegł jej błąd - Zmory są silne, gdyby nagle coś jej odbiło i by szarpnęła głową, to mogłaby narobić ci ran i siniaków, a nawet wyrwać kość ze stawu. Trzymaj między kciukiem, a palcem wskazującym – splótł ręce za sobą – I poruszaj biodrami. Kołysz się wraz z nią. Złap jej rytm, a nie będziesz miała problemu z utrzymaniem równowagi. To jest ważne zwłaszcza podczas galopu. Nie będziesz obijać jej grzbietu, a ty się nie zachwiejesz i nie wypadniesz z siodła – zmierzył wzrokiem polanę, szukając przeszkód – Zrób kilka okrążeń. Jeśli chcesz skręcić, lekko ciągniesz wodze z odpowiedniej strony i dajesz też znak piętą. Możesz próbować ją też kilka razy zatrzymać i zmusić po ponownego chodu.
Zatrzymał się i zaczął obserwować, jak Astaroth wykonuje jego polecenia. Uśmiechnął się pod nosem, patrząc jak zaskakująco dobrze sobie radzi. Pamiętała o odpowiednim trzymaniu wodzy i utrzymywaniu opuszczonej pięty. Zaskoczył go nieco fakt, że jednak potrafi słuchać i bierze sobie do serca dawane jej rady. Jego duma i radość z sukcesu dziewczyny, nie trwała długo. Usłyszał głośne warknięcie Navy, gdy Astaroth znów ściągnęła wodze, by ją zatrzymać. Klacz nie miała zamiaru tym razem wykonać polecenia. Zmora machnęła łbem, wyszarpując z dłoni dziewczyny sporą długość wodzy. Simur żwawo ruszył w stronę Astaroth, lecz nie biegł. Wiedział, że jeśli zbyt szybko zbliży się do Zmory, ta tym bardziej zrobi coś niebezpiecznego. Jednak nie zdążył do niej dotrzeć, nim Navy z rykiem, szarpnęła się i bryknęła, zrzucając dziewczynę z siodła.
Tym razem Simur rzucił się biegiem. Zaczął krzyczeć i machać rękami, próbując odwrócić uwagę krnąbrnej klaczy. Zrobił unik przed jej szponem, po czym mocno klepnął ją w zad, przez co odbiegła od nich na bezpieczną odległość.
- Nic ci nie jest? – podbiegł do Astaroth.
- Wszystko w porządku – pokiwała głową – Miałam dość miękkie lądowanie – spojrzała na trawę, po czym znów skupiła się na nim – Co zrobiłam źle?
- Wyglądało na to, że wszystko robiłaś poprawnie – wyciągnął do niej rękę - Może wyczuła, że ma niewprawnego jeźdźca i wykorzystała okazję.
- Warczała za każdym razem, kiedy chciałam ją zatrzymać – przyjęła jego pomoc i wstała – Może napięte wodze sprawiały jej ból? Może nie powinna mieć spętanego pyska.
- Znowu do tego wracamy? Asta, spójrz na jej kły. Zrobiłaby ci krzywdę, przy pierwszej nadarzającej się okazji. Zresztą mają uznać naszą dominację. Odbierając im możliwość obrony, zmuszamy je, by stały się trochę pokorniejsze.
- A może to właśnie błąd, że wymuszacie na nich uległość? Nie powinniście ich tak traktować. Może właśnie takim postępowaniem pokazujecie swoją niepewność i wrogość, wzmagając u nich strach. Przerażone zwierzę, to agresywne zwierzę.
- Być może masz rację, ale nie zaryzykuję.
- Pozwól mi spróbować.
- Nie ma mowy.
- Zaufaj mi. Dam radę.
Simur zacisnął zęby, zamyślając się na chwilę. Łypnął w stronę Zmory, która uparcie, walczyła z pasem krępującym jej szczęki.
- Dobra – spojrzał na Astaroth – Ale mam warunek.
- Jaki?
- Dasz mi pióro – wskazał na jej skrzydła – Ostre. Jeśli cię zaatakuje, zabiję ją. Nie pozwolę, aby zrobiła ci krzywdę. Zaryzykujesz?
Astaroth uniosła brwi zdumiona. Jej spojrzenie stało się pełne strachu i wyrzutu, lecz po chwili pełny zgorszenia wyraz twarzy, zmienił się w zacięty grymas.
- Zgoda – wyrwała pióro ze skrzydła i podała mu je, gdy przeistoczyło się w lśniącą stal – Bo wiem, że mam rację.
- Przekonamy się – podrzucił ostrze – Hm, lekkie – spojrzał Astaroth w oczy – Mam nadzieję, że jednak nie będę musiał zrobić z niego użytku.
- Nie będzie takiej potrzeby – dumnie uniosła głowę i ruszyła w stronę klaczy.
- Zobaczymy – wzruszył ramionami, podążając za nią.
Zatrzymał się w bezpiecznej odległości, gdy klacz wbiła ich świecące furią, mroczne ślepia. Jeszcze raz zważył w dłoni niezwykłe ostrze i ustawił się w gotowości do interwencji. Miał zamiar rzucić ostrzem prosto w łeb Zmory, gdyby spróbowała skrzywdzić Astaroth. W duchu jednak liczył, że nie będzie do tego zmuszony. Było mu szkoda zwierzęcia, którym od lat się opiekował. I miał szczerą nadzieję, że jednak wiara Astaroth w łagodność Zmór nie jest tylko jej naiwnością.
Uważnie obserwował jak dziewczyna powoli, na ugiętych nogach podchodzi do rozwścieczonej klaczy. Jedną rękę miała wyciągniętą w przód, a jej kroki były delikatne i ciche, jakby się bała, że najmniejszy szelest spłoszy Zmorę. Navy warczała głucho i gwałtownie machała głową na boki, co rusz ryjąc ostrymi pazurami w ziemi.
- Spokojnie – szepnęła Astaroth, robiąc kolejne powolne kroki – Nic ci nie zrobię.
Simur z trudem powstrzymał prychnięcie. To raczej ona powinna się obawiać piekielnego wierzchowca. Lecz wstrzymał komentarz, cisnący mu się na usta i po prostu patrzył, gotowy do rzutu.
Astaroth zdołała się zbliżyć do Zmory, choć ta wciąż wściekle machała łbem i nerwowo szarpała pazurami ziemię. Wyciągnęła rękę do pyska klaczy, ignorując stojącego za nią demona, który mimowolnie się krzywił, patrząc na jej poczynania. Słyszała jego coraz bardziej nerwowy oddech i jak przyspiesza mu serce, gdy zbliżała się do Zmory.
Navy zasyczała ostrzegawczo, gdy dłoń dziewczyny spoczęła na jej kościstym pysku.
Astaroth poczuła jak mięśnie potężnej paszczy napinają się jeszcze bardziej. Patrzyła na ostre, wystające zębiska, ociekające ciemną krwią, powoli zbliżając drugą rękę do paska, krępującego potężne szczęki.
Była pewna, że usłyszała jak Simur gwałtownie nabiera powietrza, gdy zaczęła rozluźniać skórzany pasek. Gdy w końcu go rozpięła, Zmora gwałtownie poderwała głowę, szeroko otwierając paszczę i sycząc przy tym groźnie. Simur już miał zatopić ostrze w łbie klaczy, gdy ta po prostu przesunęła szorstkim językiem po skaleczonych dziąsłach, a następnie powoli zamknęła paszczę i pokornie opuściła głowę, pozwalając Astaroth znów się dotknąć.
- Dobry Stwórco... - Simur rozdziawił usta w zdumieniu, prostując się.
Aż przetarł oczy, chcąc się upewnić, że to nie sen. Patrzył niedowierzając, jak Astaroth spokojnie gładzi upiorny pysk piekielnej klaczy.
- Widzisz? Mówiłam, że to nie są potwory.
- Spędziłem wśród nich tyle lat i nigdy nie widziałem... - pokręcił głową - ...czegoś takiego. To niezwykłe.
Przyglądał się przez chwilę, jak Navy trąca pyskiem bok Astaroth, domagając się pieszczot. Widział, jak klacz głęboko i spokojnie oddycha, lekko mrużąc przy tym oczy, aż nagle go olśniło.
- Twój zapach... Że też wcześniej na to nie wpadłem!
- O co ci chodzi? – uniosła brew.
- Przecież jesteś anielicą.
- Po części, ale co to ma do rzeczy?
- Nie wiesz z czego słyną anielice? Nie bez powodu są opiekunkami. Wydzielają słodki, kojący zapach. Rozumiesz już?
- Nie bardzo.
- Jako po części demon pachniesz siarką, ale twoja woń jest znacznie słabsza, niż u normalnego demona. Jest słabszy i miesza się z twoją anielską wonią, dzięki czemu nie wzbudza niepokoju, a wręcz przeciwnie. To dlatego z taką łatwością zaprzyjaźniasz się z demonami i zwierzęta ci ulegają. Wzbudzasz poczucie bezpieczeństwa.
- Twoja teoria brzmi ciekawie i nawet sensownie, ale obawiam się, że jest błędna. Zbyt wiele demonów i stworów, próbowało mnie skrzywdzić.
- Bo dotąd robiłaś to nieświadomie. Być może tylko podczas spokojnej rozmowy, bądź sytuacji gdy musiałaś się skupić.
- A jakie to ma znaczenie? Nie wpływa to przecież na mój zapach.
- I tu się mylisz. Być może nie zwróciłaś na to uwagi, ale demony wydzielają silniejszą woń, tuż przed atakiem. Działają na wszystkie zmysły ofiary. Wyglądem na wzrok, syczeniem i rykami na słuch, gorącem ciała na dotyk, a wonią siarki na węch. To wszystko ma wzbudzić strach. Natomiast anielice robią na odwrót. Wykorzystują słodki zapach, aby podkreślić swoją delikatność. Więc, jeśli poczują się zagrożone mogą wykorzystać swoją woń, aby ukoić agresję napastnika. Przynajmniej tak zakładam. Nigdy nie widziałem anielicy. Nie mówię o Upadłych i tobie.
- Czyli to dlatego Navy pozwoliła mi się dotknąć?
- Albo po prostu przypadłaś jej do gustu, ale nie jestem zaklinaczem, ani nie znam się na... - wskazał na Astaroth – Na tych twoich dziwactwach.
- Dziwactwach? – zmarszczyła brwi.
- No normalna nie jesteś – uśmiechnął się zadziornie.
Astaroth otworzyła usta chcąc, się odgryźć, gdy nagle Simur zrobił krok w jej stronę.
- Ciekawe czy... - wyciągnął rękę w stronę klaczy.
Jednak groźny syk i wyszczerzenie ostrych kłów, sprawiły, że szybko się cofnął, rezygnując z próby pogładzenia piekielnego konia.
- Zdrajczyni – mruknął, udając urażenie, gdy Navy znów trąciła Astaroth pyskiem.
- A dobrze ci tak – Astaroth zaśmiała się złośliwie.
Po chwili podeszła do niego i chwyciła jego rękę. Pociągnęła go w stronę klaczy, jednak poczuła opór ze strony Simura.
- Spokojnie – spojrzała mu w oczy – Zaufaj mi.
Młodzieniec zmierzył wzrokiem Navy, a następnie Astaroth. Po chwili namysłu, skinął głową i pozwolił się poprowadzić w stronę piekielnej klaczy. Serce podeszło mu do gardła, gdy dziewczyna pociągnęła jego rękę w stronę pyska Zmory, przez co zabrzmiało ostrzegawcze syczenie. Cały zesztywniał, kiedy dotknął szorstkiej sierści, ale ku jego uldze. Navy nie postanowiła odgryźć mu ręki. Klacz parsknęła głośno, niechętnie akceptując jego dotyk.
Simur spanikował, gdy poczuł jak delikatna dłoń Astaroth, dotąd spoczywająca na jego ręce, zaczęła się odsuwać, by ostatecznie zniknąć.
- Co ty...?
- Ciii... - uniosła kościsty palec do ust – Spokojnie. Nie wystrasz jej.
Simur spojrzał w mroczne oczy klaczy, wpatrujące się w niego uważnie. Dostrzegł w nich nieufność. Wtedy zrozumiał, że Navy widziała w nim oprawcę. Tego, który siłą wciskał jej wędzidło do pyska i boleśnie pętał szczęki.
- Przepraszam... - szepnął niemal bezgłośnie.
W końcu oderwał wzrok od pochłaniających go ślepi klaczy i odchrząknął, zerkając na Astaroth.
- To co? Próbujesz jeszcze raz?
Skinęła głową, po czym podeszła do boku konia i wdrapała się na jej grzbiet. Tym razem Navy chętniej wykonywała polecenia.
Przez kolejne godziny Astaroth nabierała coraz większej pewności siebie. Simura fascynował fakt, że dziewczyna szybko się uczy. Z każdą chwilą coraz pewniej siedziała w siodle, choć przy szybszych chodach klaczy, Astaroth czasem traciła rytm i niezgrabnie odbijała się od siodła. Ale udało jej się więcej nie spaść, a Navy więcej nie próbowała jej zrzucić z grzbietu, ani nie miała zamiaru zatopić kłów w jej ciele.
W końcu Astaroth zatrzymała klacz i powoli zsunęła się z siodła.
- Jak wrażenia, po pierwszej jeździe? – zagadnął Simur, podchodąc.
- Było świetnie – chwyciła wodze, chcąc poprowadzić klacz za sobą – Choć trochę boli mnie tyłek od siodła.
- Poczekaj do jutra. Będziesz miała naprawdę zabawny chód. Będzie cię boleć każdy mięsień w nogach.
- Trudno. Będzie warto. Powtórzymy to kiedyś?
- Skoro chcesz – skinął głową – Myślę, że Navy nie będzie miała nic przeciwko. Polubiła cię. Nigdy nie widziałem, żeby Zmora była tak uległa i posłuszna.
Ruszyli z powrotem w stronę pałacu. Astaroth szła pewnie, prowadząc za sobą Navy. Nie bała się, że klacz spróbuje chwycić ją zębiskami. Jedynie Simur co rusz za nich zerkał, upewniając się, że Zmora idzie za nimi spokojnie.
- Umieram z głodu – zagadnęła Astaroth - Jeszcze nic dziś nie jadłam.
- Indra nie przyniosła ci śniadania?
- Wtedy nie byłam głodna. Wczoraj zresztą też nie.
- Chcesz mi powiedzieć, że nie jadłaś odkąd tu jesteś?
- Tak jakoś wyszło – wzruszyła ramionami.
- W takim razie będziemy jadać razem. Nie pozwolę ci się zagłodzić. Będę cię pilnować, a jeśli mnie zmusisz, to nawet siłą cię nakarmię.
- Nie głodzę się.
- Czyżby? Dlatego nie jesz po kilka dni?
- Jestem do tego przyzwyczajona. Uczono mnie, że nie zawsze uda się zdobyć coś do jedzenia.
- To wyjaśnia dlaczego wyglądasz jak szkielet.
- Słucham? Nie prawda!
- I dlatego wystają ci żebra? Widziałem cię przecież, jak cię przyniosłem do twojej komnaty, po tym jak tu trafiłaś.
- Taką mam figurę – prychnęła.
- Zatem nic się nie stanie, jeśli zaczniesz jeść regularnie.
- Nie będę się obżerać. Muszę być lekka, aby szybciej latać.
- Będziesz szybciej latać, jeśli będziesz odpowiednio odżywiona. Twoje mięśnie będą silniejsze.
- Nie odpuścisz, co?
- Oczywiście, że nie. Bo mam rację. Więc przykro mi, ptaszyno, ale jesteś skazana na jadanie wspólnych posiłków ze mną.
Astaroth przewróciła oczami. Chciała zaprotestować, lecz przeszkodził jej głośny tętent kopyt, który zbliżał się do nich szybko.
- Jazda z drogi! – męski głos zabrzmiał za ich plecami.
Simur odruchowo chwycił Astaroth za ramię i pociągnął ją w swoją stronę, ratując ją przed stratowaniem przez potężnego ogiera, który minął ich galopem. Młodzieniec mruknął coś pod nosem, w stronę jeźdźca, przez którego Navy zawarczała groźnie, szarpiąc się przy tym.
- Co on powiedział? – Astaroth spytała zaskoczona.
- Kazał nam zejść mu z drogi. To był właśnie masztalerz. Nieprzyjemny typ.
Kiedy uspokoili Navy, spokojnie ruszyli dalej.
- Nauczysz mnie waszej mowy? – spytała po chwili namysłu.
- A po co ci to? To wymierający język. Bazuje na łacinie i zbieraninie dawnych dialektów. I tak jak one, powoli wymiera. Wszyscy zaczynają korzystać tylko ze wspólnej mowy.
- Jakoś wasz masztalerz go używa. I słyszałam wcześniej kilka razy, jak mówili w demonicznym języku.
- Zapewne stare demony. Oni lubią się tym popisywać, czego przykładem jest właśnie masztalerz. Uważają, że brzmią groźniej. – przewrócił oczami - No dobra, czasem się przydaje, gdy się nie chce, aby ktoś na Powierzchni zrozumiał co mówisz. Zwłaszcza jeśli chodzi o anioły, choć oni nie najgorzej sobie radzą z łaciną, więc misterny plan przechytrzenia ich na nic się zdał.
- Ale znasz tą mowę?
- Trochę. Coś tam wyłapałem w pałacu i trochę ojciec mnie uczył, ale jak zapewne zauważyłaś, nie korzystam z tego na co dzień.
- Nauczysz mnie?
- Dlaczego ci na tym zależy? Jest wiele innych rzeczy w Piekle, które są bardziej fascynujące i przede wszystkim bardziej przydatne.
- Jakby nie patrzeć, to jestem po części demonem, więc chyba powinnam się interesować waszymi tworami, prawda? Po prostu chciałabym poznać wasz świat choć trochę.
- No dobra niech ci będzie, skoro tak bardzo chcesz – przewrócił oczami, po czym spojrzał na nią – Jak w kimś tak uroczym może drzemać tyle ciekawości i uporu?
Astaroth zamrugała zakłopotana, nie rozumiejąc drugiego wypowiedzianego przez niego zdania.
- Co powiedziałeś? Mówisz tak szybko, że nie zrozumiałam nawet słowa.
- Powiedziałem, że jesteś ciekawska i cholernie uparta.
- Ile razy to jeszcze powtórzysz?
- Aż w końcu weźmiesz to sobie do serca.
- Twoje niedoczekanie – prychnęła żartobliwie.
Dalej szli w milczeniu. Wprowadzili klacz do stajni. Simur rozsiodłał Zmorę i wprowadził ją do boksu, a po odłożeniu siodła do magazynu, ruszyli do wyjścia ze stajni.
- To co? – zagadnął, gdy opuścili budynek – Pora na jakieś śniadanie, co?
- Patrząc na porę to powiedziałabym, że raczej obiad i to graniczący z kolacją – stwierdziła, wpatrując się ciemniejące niebo.
- Szczegół – machnął ręką – Idziemy?
- Jasne. Nie musisz powtarzać.
Chwilę później stali już przed wielkimi drzwiami, za którymi czekała sala, którą Simur pokazywał jej poprzedniego dnia. Astaroth mimowolnie położyła uszy, gdy zdała sobie sprawę, że tym razem wielka sala, nie jest pusta. Słyszała za drzwiami gwar, składający się z dziesiątek, a może i setek głosów. Odruchowo zrobiła krok w tył, gdy Simur otworzył ciężkie wrota, a ze środka umknęła mieszanka cudownych zapachów dań, czekających na stołach i rozmowy stały się znacznie głośniejsze.
- Śmiało – zachęcił.
Jednak widok sali pełnej demonów, siedzących przy olbrzymich stołach, wcale nie był zachęcający, dla Astaroth. Niepewnie weszła do środka i zatrzymała się tuż za wrotami.
- Nie stresuj się – Simur położył rękę na jej plecach i lekko ją pchnął, chcąc ją zachęcić, aby ruszyła w głąb Sali.
Po chwili zatrzymali się przy pierwszych wolnych miejscach, jakie dostrzegli.
- Wolisz przy osobnym stole? – wskazał na miejsce, gdzie podczas przyjęć jadał Belial.
- Nie trzeba – zajęła wolne miejsce, na ławie, przy której stali.
Od razu spuściła wzrok, pamiętając nauki Neberiusa. Żadnego zbędnego kontaktu wzrokowego. To było dla demonów, jak prowokacja, wręcz zaproszenie do walki.
Zerknęła jedynie na Simura, który niczym się nie krępując sięgnął po talerze. Jeden postawił przed Astaroth, a drugi zostawił sobie, by następnie zacząć go napełniać po trochu z każdej z potraw, czekających na stole.
- Na co masz ochotę? – spytał, dostrzegając, że Astaroth nie ośmieliła się nic sobie nałożyć.
- Obojętnie – rozejrzała się szybko, po czym znów wbiła wzrok w stół.
Tyle demonów w jednym miejscu. Nawet nie była w stanie rozpoznać wszystkich typów stworów, obecnych w sali. Dostrzegła kilku Krzykaczy, Myśliwych i być może także Zmiennokształtnych, a nawet Koszmary. Lecz nie była niczego pewna.
- Gdzie są Zielarze?
- W ogrodzie. Nie jadają z nami. Żywią się tym, co sami wyhodują.
- A ci tutaj? Kim są?
- Pytasz o...?
- Jakim są typem? Nie jestem w stanie wszystkich rozpoznać.
- Trafniej byłoby spytać kogo tu nie ma. Cieniści, Krzykacze, Nekromanci, Ogniści, Pustelnicy, Koszmary, Zmiennokształtni, Myśliwi, Iluzjoniści i wielu innych. Nie sposób zliczyć i wymienić wszystkich.
- Cieniści? Nekromanci? Pustelnicy? Nie znam tych typów.
- Z czasem ich poznasz. Jest wiele odmian demonów, które się zalicza do jednego typu. Na przykład Wężownicy. To demony o gadzich cechach, zazwyczaj cholernie jadowite. Ale to wszystko poznasz z czasem – podsunął jej talerz – Teraz skup się na posiłku. Nic dziś nie jadłaś.
- To może poczekać – jeszcze raz rzuciła okiem na obecnych w sali – Kim są Cieniści?
- Są dość specyficzni. Oddają cześć pierwszemu z nich i ożywiają cieniste upiory. Rozmawiają z nimi, a te ich stwory o zgrozo chętnie im odpowiadają. Wciąż coś szepczą i snują się za swoimi panami, niczym wierne psy. I te ich oczy – wzdrygnął się – Puste, białe i lodowate. Czasem przed atakiem, jedyne co jesteś w stanie zobaczyć, to te ich potworne ślepia – nabrał na widelec kęs mięsa – Ale trzeba też przyznać, że Cieniści są fascynujący. Potrafią sprawić, że dosłownie pochłonie ich mrok, albo noszą te swoje cieniste stwory jak drugą skórę. Niektórzy, nawet są wstanie się przenieść z jednego miejsca, do drugiego. Puf i są na drugim końcu Piekła, albo i gdzieś dalej.
- Chyba znam jedną Cienistą. Rash... - nie dokończyła, gdyż dłoń Simura zasłoniła jej usta.
Odruchowo się odsunęła, marszcząc brwi. O mały włos, a zatopiłaby kły w ręce demona, chcąc mu dać nauczkę, lecz zrezygnowała, gdy się do niej przysunął.
- Nie mów głośno tego imienia – szepnął jej niemal do ucha - Wszyscy ją tu znają. Była jego nałożnicą. Lecz nie cieszy się tu teraz dobrą sławą, a wręcz przeciwnie. To zdrajczyni.
- Zdrajczyni?
- Nie ważne – wskazał na talerz - Zacznij zajadać, albo sam cię nakarmię.
- Ale...
- Jedz. Mamy dużo czasu na rozmowy.
Astaroth przewróciła oczami, po czym w końcu zainteresowała się kawałkiem mięsa, spoczywającym na stalowej, okrągłej tacy. Simur uśmiechnął się pod nosem, widząc, jak po chwili zaczęła ze smakiem spożywać wybrany przez niego rarytas.
- Co to? – spytała, zainteresowana nowymi smakami.
- Ryjec duszony w wywarze na jego kościach z dodatkiem jego własnej krwi i odrobiną wina.
- Ryjec?
- Tutejszy odpowiednik dzika z Powierzchni. Tylko mniej przyjazny i znacznie niebezpieczniejszy.
- Chyba jak wszystko tutaj.
- Taki urok tego miejsca – Simur wzruszył ramionami, nalewając wina do stojących przy nich kieliszków.
Umilkli na chwilę, znów skupiając się na posiłku. Nie przejmowali się ciekawskimi spojrzeniami, ani szeptami dotyczącymi Astaroth.
- Więc to ma być ten słynny Czarnoskrzydły Anioł? – zabrzmiało kobiece, pełne pogardy prychnięcie – To jest uosobienie chaosu i zagłady?
W sali w jednej chwili zapadła cisza. Setki upiornych o nienaturalnych barwach, zwierzęcych, bądź pustych oczu wlepiły się w kobietę, o drobnej, kociej sylwetce. Stała ze skrzyżowanymi ramionami i wpatrywała się zielonymi ślepiami, o wąskich kreskowych źrenicach, w plecy Astaroth. Jej skórę pokrywała krótka, jasnobrązowa sierść, zdobiona przez drobne cętki. Fuknęła niecierpliwie, gwałtownie strzygąc dużymi uszami i poruszając puszystym ogonem.
Jednak Astaroth ją ignorowała. Do czasu.
- Nie masz dość odwagi, aby spojrzeć na osobę, która śmie ci wygarnąć kim tak naprawdę jesteś? – syknęła kocica, gdy Astaroth w końcu zerknęła przez ramię – I to ma być ta potężna przyrodnia siostra naszego władcy?
- Zamknij się, Marlea – warknął Simur.
- Daj spokój – mruknęła Astaroth, skupiając się na dźganiu widelcem zawartości swojego talerza – Nie warto wszczynać awantur.
- Co za tchórzliwość – prychnęła Marlea – Nie masz nawet odwagi spojrzeć mi w twarz?
Astaroth westchnęła zniecierpliwiona, po czym rzuciła widelec na talerz i niechętnie się odwróciła w stronę krzykaczki.
- Widzę, że masz jakiś problem z moją osobą – mruknęła, narzucając nogę na nogę – Tylko nie rozumiem jaki.
- A taki, że wszyscy cię tu zachwalają, wciąż o tobie szepcą, gadają jaka to jesteś potworna i potężna. Ale to bzdury! Wiesz co widzę? Drobną i tchórzliwą małolatę, która nigdy nie powinna się tu znaleźć! Jesteś tylko brudnym mieszańcem! Nie powinno cię tu być!
- Wierz mi, nie jestem tu z własnej woli – Astaroth wzruszyła ramionami, starając się zachować spokój – Wybacz, że zawiodłam twoje wyobrażenia. Masz rację nie wyglądam jak uosobienie chaosu i śmierci, za które wszyscy mnie mają – sięgnęła do kieliszka i upiła łyk wina, po czym odstawiła naczynie i wstała, skupiając wzrok na kobiecie.
Astaroth okazała się być od niej wyższa. Podeszła niebezpiecznie blisko kocicy, by podkreślić swoją przewagę. Dostrzegła w jej zielonych ślepiach, że zaczęła powoli tracić pewność siebie. Jej mały nos drgnął lekko, gdy dostrzegła jak oczy Astaroth pociemniały znacznie.
- Tylko, że ja przynajmniej nie wyglądam jak puchata maskotka – dziewczyna warknęła głośno, tak aby wszyscy wokół słyszeli, jak upokarza swoją rywalkę.
Przez salę przemknęły śmiechy, a na twarzy Marlei zagościła furia.
- Zdzi... - wzięła zamach, chcąc zrobić użytek z ostrych pazurów, lecz nie zdążyła.
Nagle poczuła jak zapiera jej wdech. Opadając na kolana, chwyciła się za gardło, z którego zaczęła tryskać czarna, gęsta krew.
- Asta... - Simur chciał się podnieść, lecz silna dłoń dziewczyny pchnęła go z powrotem na ławę.
Astaroth syknęła głośno, nagle wysuwając skrzydła spod skóry i rozkładając je tak szeroko, jak była w stanie. Zignorowała ból, jaki ogarnął jej obolałe kości i mięśnie. Mimo, że jedno ze skrzydeł nie rozłożyło się w pełni, przez dotąd cichą salę, przeszły pomruki i westchnięcia, towarzyszące gwałtownemu nabieraniu powietrza. Oczy Astaroth zalśniły czerwienią, gdy wyciągnęła kościstą dłoń, zakończoną ostrymi pazurami w stronę bezradnej kocicy. Nie dotknęła jej, lecz głębokie rany po pazurach na szyi kobiety zaczęły się powoli zasklepiać, choć nie w pełni. Astaroth umyślnie zatrzymywała krwotok, lecz nie pozwalała, by rozcięta krtań się zasklepiła i umożliwiła Marlei złapanie tchu.
- Astaroth... - Simur poderwał się z miejsca i chwycił ją za ramię – Przestań. Nie warto.
- Ciii – uniosła wolną rękę – Jeszcze nie skończyłam – uśmiechnęła się okrutnie, patrząc Marlei w oczy – Na twoim miejscu uważałabym, do kogo wyskakujesz z obelgami – wyszczerzyła ostre zęby w jeszcze większym, podłym uśmiechu - Teraz lepiej pasuję do waszych wyobrażeń i plotek?
Łza spłynęła po policzku kobiety, balansującej na krawędzi śmierci. Była bliska utraty przytomności, gdy w końcu rana na jej szyi zagoiła się powoli, pozostawiając po sobie widoczny, głęboki ślad. Marlea z ulgą nabrała głęboko powietrza, jednak świszcząc przy tym żałośnie.
- Mam nadzieję, że po raz ostatni ze mną zadarłaś – Astaroth uniosła jej podbródek czubkami ostrych pazurów – Obraź mnie raz jeszcze, a więcej nie okażę ci łaski. Wydrę ci ten długi jęzor, gołymi rękami – warknęła głośno, powoli składając skrzydła – Liczę, że się zrozumiałyśmy.
Przygnębiająca cisza ustała dopiero, kiedy Astaroth zwróciła się ku drzwiom i ruszyła, chcąc opuścić salę.
- Straciłam apetyt – mruknęła, gdy Simur ją dogonił.
- Co to było? – zignorował jej komentarz, wciąż nerwowo się oglądając w stronę pomieszczenia, z którego wyszli.
- Pokazałam kotce, gdzie jej miejsce – wzruszyła ramionami.
- Prawie ją zabiłaś – chwycił ją za ramię i szarpnął nieco za mocno, przez co odwróciła się ku niemu z ostrzegawczym grymasem na twarzy.
- To ona zaczęła.
- Nie sądziłem, że potrafisz być tak... - urwał, kładąc uszy w tył i uciekając spojrzeniem gdzieś w bok.
- No jaka? – uniosła brew - Śmiało dokończ.
- Taka okrutna – mruknął, niepewnie ośmielając się spojrzeć w jej z powrotem niebieskie oczy – Nie spodziewałem się, że ktoś taki jak ty...
- Taki jak ja? Czyli jaki? – obróciła się gwałtownie chcąc ukryć urazę, jaka zagościła w jej ślepiach - Brudny mieszaniec?
- Nie to miałem na myśli – szybko pojawił się przed nią – Po prostu nie sądziłem, że ktoś o takim pochodzeniu, potrafi być też tak bezwzględnym. Zaskoczyłaś mnie i tyle.
- Właśnie przez takie myślenie tutejszych stworów, muszę potrafić być okrutna i zabójcza. Wszyscy uważają mnie za łatwy cel. Wiesz ile już obelg tego typu usłyszałam? – zacisnęła powieki, nie chcąc pokazać, że zaszkliły jej się oczy, na wspomnienie licznych potyczek z demonami z ostatnich lat - Albo ile stworów tobie podobnych próbowało mnie zabić? – zmarszczyła brwi, otwierając oczy i skupiając się na Simurze - Ale to nie ważne. Zostałam nauczona wszystkiego, co konieczne, bym przetrwała samodzielnie – minęła go i ruszyła w stronę schodów, którymi miała zamiar dostać się na górne piętra, by ostatecznie wrócić do swojej sypialni - Mówiłam ci, że nie potrzebuję demona-stróża.
- W to nie wątpię – ruszył za nią – I nigdy nie sądziłem, że jesteś łatwym celem. Czułem, że drzemie w tobie wielka siła, jednak nie sądziłem, że masz w sobie też tyle złości. Powiedz mi... - zrównał się z nią, by móc widzieć wyraz jej twarzy – Mówiłaś poważnie? Zabijesz ją, jeśli znów ośmieli się cię obrazić?
- Nie obrazić. Zaatakować. Gdyby nie spróbowała mnie zranić, nie rozdarłabym jej gardła – spojrzała na niego – Pytasz, czy ją zabiję przy następnej takiej sytuacji? Tak, jeśli znów spróbuje zrobić mi krzywdę. Nie zawaham się. Nawet nie mrugnę i nie będzie mi też żal. Przestałam żałować tych, których zabijam w swojej obronie.
Dalej szli w milczeniu, aż minęli wielkie, delikatnie uchylone drzwi.
- Co tam jest? – Astaroth zatrzymała się.
- Biblioteka. Chcesz zajrzeć?
Dziewczyna zawahała się. Powoli się cofnęła i zajrzała przez szparę do środka.
- Śmiało – Simur pchnął drzwi – To ogólnodostępne pomieszczenie. Możesz tu zaglądać, kiedy zechcesz.
Kiedy weszła do środka, zaparło jej dech w piersiach. Sala była ogromna i bardzo wysoka. Olbrzymie okna, zajmujące niemal całą ścianę, naprzeciw drzwi, teraz osłaniały ciężkie, ciemne zasłony, sięgające do niemal od samego sufitu, po podłogę. Pozostałe ściany były przerobione na masywne regały, wypełnione księgami. Łącznie miała trzy piętra, na które można było się dostać po stromych, drewnianych schodach. Tu o dziwo były delikatne, wręcz licho wyglądające balustrady, które z pewnością nie uchroniłyby przed upadkiem. Zdawały się robić raczej za ozdobę. Na środku pomieszczenia stało kilka starych, długich stołów, ma których zaległo dużo kurzu.
- Chyba nikt tu nie zagląda, co? – Astaroth zagadnęła, nie odrywając wzroku od tysięcy ksiąg.
- Z tego co wiem, to nikt. Każdy jest zajęty swoimi obowiązkami.
- Więc po co biblioteka?
- Powstała za czasów Vagirio. Demony znosiły z Powierzchni wszystkie księgi, jakie wpadły im w ręce. Zwłaszcza twórczość aniołów, która wpadła w łapska ludzi. Vagirio nie chciał, by budowali swoją cywilizację na osiągnięciach inteligentniejszych stworzeń. Śmiertelnicy zostali praktycznie z niczym. Stracili księgi z opisami chorób i przepisy na skuteczne leki. Plany budynków i machin, które kiedykolwiek powstały, bądź miały powstać. I ogólnie spisy, mówiące jak wykonywać wszelkie prace. Vagirio zadbał, by ludzie stracili wszystko, co należało do nas. Nawet nasze legendy i twórczość, która powstała dla zabawy. Wszystko co wyszło spod anielskiego pióra i udało się znaleźć, trafiło tu. Z czasem doszło też kilka dzieł demonów, ale wielu z nas szybko zapomniało, że ma w sobie coś więcej, niż mordercze instynkty.
- Czy mogłabym coś stąd pożyczyć?
- Oczywiście. Bierz, co chcesz. Jak sama stwierdziłaś i tak nikt tu nie zagląda, więc nikt nie będzie miał pretensji, jeśli coś stąd zniknie.
- A... - w jej głosie zabrzmiała nuta niepewności - Umiesz czytać?
- Umiem. A co?
- Poduczyłbyś mnie? – na jej policzki wkradł się rumieniec wstydu.
- Vagirio cię nie nauczył?
- Trochę umiem, ale do perfekcji mi daleko – wzruszyła ramionami – Nie ważne. Zapomnij.
- Jeśli chcesz, to poduczę cię też tego. To żaden problem. Może nawet poćwiczymy pisanie. Co ty na to?
- Chętnie – uśmiechnęła się nieśmiało.
Opuścili bibliotekę i tym razem zatrzymali się przed drzwiami komnaty Astaroth.
- Proponuję, abyśmy następne posiłki jedli na twoich salonach – zagadnął Simur, gdy Astaroth otworzyła drzwi od pokoju - Co ty na to? Chyba jeszcze za wcześnie, byś przebywała z resztą. Lepiej, abyś się nie pakowała w kolejne awantury.
- W jednym przyznam ci rację. Zdecydowanie lepiej będzie jadać tu, w spokoju.
- Przyjdę jutro rano. Zjemy razem śniadanie. Myślę, że na dziś już masz dość wrażeń. Odpocznij.
Astaroth skinęła głową, po czym weszła do komnaty.
- Do jutra – rzekła, zamykając za sobą drzwi.
Simur wepchnął ręce w kieszenie spodni i pogwizdując ruszył korytarzem, w stronę schodów. Sam miał zamiar udać się na spoczynek i wypocząć przed kolejnym dniem, który miał spędzić z Astaroth. Jednak jego plany musiały zaczekać.
- Simur – usłyszał za sobą nieśmiały głos Indry – Belial cię wzywa. Jest w sali tronowej.
Westchnął ciężko, zawracając. Szybko dotarł pod ogromne wrota, dzielące go od pomieszczenia, w którym czekał na niego władca Piekła. Odgarnął włosy w tył, po czym ignorując strażników, pchnął wrota i wszedł do sali tronowej. Jednak ku jego zdziwieniu Belial nie oczekiwał na niego, siedząc na przyprawiającym o ciarki tronie. Olbrzymie okno było otwarte i właśnie tam, na wielkim tarasie stał Belial.
Simur szybko i bezszelestnie pokonał całą salę, ale zatrzymał się tuż przed wyjściem na taras. Władca stał zgarbiony, zwrócony tyłem do niego. Wygodnie się opierał o ciężką, kamienną balustradę. Jego długi ogon wił się wolno po podłodze, zdradzając rozluźnienie właściciela.
Simur z trudem przełknął ślinę, po czym wziął głęboki wdech, wypiął dumnie pierś i z udawaną pewnością siebie, wkroczył na olbrzymi balkon. Odchrząknął cicho, wpatrując się w przecięte licznymi bliznami, plecy króla, który nawet nie zerknął przez ramię, choć doskonale słyszał kroki sługi.
- Wzywałeś mnie, Panie – ukłonił się nisko – W czym mogę służyć?
- Jak się miewa Astaroth? – uniósł coś do ust i po chwili pojawiła się gęsta chmura siwego dymu.
Simur z trudem powstrzymał się od kaszlnięcia, gdy gryzący dym o ostrej, duszącej woni, omiótł jego twarz. Belial właśnie się raczył wyjątkowo mocnym tytoniem, wychodowanym na tych przeklętych ziemiach. W smaku był przyjemnie słodki, ale ciężko było wciągnąć dużą ilość do płuc, przez nieprzyjemnie gryzące uczucie, jakie opanowywało trzewia. A wtedy działał najlepiej. Pozwalał się odprężyć i głęboko zasnąć, choć przedawkowanie groziło paskudnymi halucynacjami, a czasem nawet paraliżem całego ciała i bezdechem, podczas którego jest się w pełni świadomym i bezradnie czeka na potworną, powolną śmierć.
- Dobrze, mój Panie – Simur oderwał wzrok od źródła dymu, tlącego się między palcami króla. - Chyba zaczyna się do mnie przekonywać. Zainteresowała ją biblioteka i...
- Doszły mnie słuchy o waszej wycieczce poza teren zamku – Belial obrócił się w stronę sługi i swobodnie oparł się o kamienną balustradę. - Nie sądzisz, że powinienem wiedzieć o tym, że już pierwszego dnia zabrałeś ją poza strzeżony teren? – znów się zaciągnął.
- Wybacz mi, Panie – spuścił głowę – Byłem temu przeciwny, lecz się upierała. Chciała się nauczyć jeździć konno. Zapewniam, że nie odeszliśmy zbyt daleko.
- To, że mówiłem, iż masz spełniać każdą jej zachciankę, nie znaczy, że masz jej umożliwiać ucieczkę – Król zmarszczył twarz, efektownie wypuszczając dym nosem – Doniesiono mi też o pewnym krwawym incydencie z Astaroth w roli głównej. Wyjaśnisz mi to?
- Zapewniam, że waszej siostrze nic się nie stało, mój Panie. Marlea nie ugryzła się w język, gdy powinna i zapłaciła za to bolesną nauczką, ale...
- Słyszałem, że Astaroth rozerwała jej gardło pazurami i pozwoliła, by ta dziewczyna... - skrzywił się specyficznie, gdy w uderzonym przez narkotyk umyśle, zabrakło mu imienia niedoszłej ofiary jego siostry.
- Marlea – Simur podsunął ostrożnie.
- A tak, Marlea – Splunął za siebie. - A więc Astaroth pozwoliła, by Marlea niemal się udusiła, aż w końcu łaskawie zaleczyła jej rany.
- Tak, Panie. Właśnie tak było, ale...
- Świetnie – Belial znów mu przerwał, a jego słowa wyraźnie zdumiały jego sługę – Skoro Astaroth jednak nie jest taką świętoszką, za jaką ją uważałem, to może jednak nie będzie problemu, by zatrzymać ją w Piekle.
- Fakt potrafi pokazać charakterek... – Simur powiedział pod nosem - ...i pazury.
- Twoja w tym głowa, aby stała się jedną z nas – Belial zignorował jego mruknięcie – Zrób wszystko, aby spodobało jej się tu i żeby chciała tu zostać. Najlepiej na stałe. Ma poczuć, że tak naprawdę nie należy do Powierzchni. Tylko do Piekła.
- Oczywiście, Panie – Sługa ukłonił się lekko.
- Może nawet wycieczki poza zamek to nie taki głupi pomysł – władca zamyślił się na chwilę – Być może uda się szybciej zdobyć jej zaufanie, pokazując jej, że ma swobodę i że nie jest tu więźniem – spojrzał na Simura – Niech będzie. Przymnę oko na te wasze wycieczki poza pałac. Tylko pamiętaj, że jeśli spadnie jej włos z głowy, bądź ucieknie, to zapłacisz za to życiem.
- Oczywiście, Panie – Młodzieniec pokornie skinął głową.
- Idź już.
Simur ukłonił się nisko, po czym szybko opuścił taras, a następnie salę tronową. Odetchnął z ulgą, kiedy ciężkie wrota się za nim zatrzasnęły. A jeszcze większy spokój ogarnął go, gdy ruszył korytarzem, mając zamiar udać się do swojej komnaty i w końcu zakończyć ten intensywny dzień.
Tymczasem Rimmone rozglądał się nerwowo po lesie, w którym szybko robiło się coraz ciemniej. Dawno stracił orientację i nie miał pojęcia czy nie krążą bez sensu cały dzień. Spojrzał na swoją bladą rękę. Wolał nie wzywać cienistego upiora, drzemiącego mu pod skórą. Za każdym razem, gdy Ivo schodził z jego ciała i krył się głęboko, w jego trzewiach, czuł się coraz bardziej wyczerpany. Miał wrażenie, że cień w zamian za pomoc, wyniszcza jego ciało.
- Dobrze idziemy? – spytał cicho, mając nadzieję, że duch nie postanowi się ukazać – Mam wrażenie, że łazimy w kółko.
- Spodziewałeś się, że czeka cię godzinny spacerek? – złośliwy szept zabrzmiał mu w głowie.
- Raczej, że po dwóch dniach ciągłej wędrówki dotrzemy na skraj lasu, albo chociaż wyrwiemy się na jakąś łąkę. Mam wrażenie, że ciągle mijamy te same drzewa – obejrzał się - Czy ty w ogóle znasz drogę?
Lekko zmarszczył brwi, patrząc na Vagirio, który o świcie wykrzesał z siebie resztki sił, by przybrać formę piekielnego łowcy. Teraz powoli szedł, utykając, daleko w tyle. Zębatą paszczę miał spuszczoną ku ziemi, a z czarnych kłów ściekała gęsta ślina, wymieszana z krwią. Nawet pomimo odległości, mieszaniec słyszał świst, towarzyszący ciężkiemu oddechowi rannego demona.
- Oczywiście, że znam. W przeciwieństwie do ciebie, mieszańcu, ja zrodziłem się wśród tych cieni. I wraz ze swą panią, przemierzyłem każdy skrawek tych przeklętych ziem.
- Wybacz. Nie chciałem cię urazić – Rimmone przetarł zmęczone oczy. – Jestem wykończony. Stąd wątpliwości...
- Nie tłumacz się. Nie interesują mnie powody twoich humorków. Zresztą mnie nie można urazić. Nie mam uczuć. Nie czuję żalu, złości, ani radości. Jestem cieniem. Moim celem jest służyć Cienistemu, który powołał mnie do życia. I tylko to się liczy.
Rimmone otworzył usta, chcąc coś odpowiedzieć, jednak nie zdążył wydusić z siebie słowa, gdy nagle Vagirio padł na ziemię. Chłopak nie ośmielił się krzyknąć. Przerażony podbiegł do demona. Stęknął z wysiłku, próbując go podnieść, jednak Vagirio się nie podniósł.
- Jest taki słaby – głos Ivo, zabrzmiał w głowie Rimmone'a – Zostaw go i ratuj siebie.
- Nie porzucę go tu – warknął chłopak, znów próbując dźwignąć wychudzone ciało Vagirio.
- Warto dla niego tak ryzykować? Warto poświęcać własne życie dla starego, umierającego demona?
- Tak, warto! Nie zostawię go, tak jak on nie zostawił mnie, kiedy byłem chłopcem!
- Nie ma sił. Nie podniesie się.
- Więc tu przenocujemy – sapnął zmęczony, po czym usiadł zrezygnowany obok wyczerpanego demona.
- Zdajesz sobie sprawę, jak ryzykujesz? Jesteście tu podani, jak na tacy.
- To nie ważne – Otulił się skrzydłami. – Ruszymy, gdy będzie miał dość sił, aby wstać i iść.
- To głupota. Szansa, że przeżyje noc jest nikła.
- Zaryzykuję.
***
Hurej!!! W końcu się doczekaliście kolejnego rozdziału 😅🤣 Mam nadzieję, że się cieszycie. Starałam się Wam wynagrodzić tak długie czekanie, myślę, że równie długim rozdziałem. Mam nadzieję, że się Wam podobało. No i liczę, że łowcy literówek tym razem nie mieli zbyt wiele roboty, ale jak coś to dawajcie znać 🤣😅
Zachęcam, abyście się podzielili swoją opinią w komentarzach.
Chciałabym podziękować wszystkim wytrwałym, którzy doczekali, aż rozdział się pojawi, a także ogólnie, Wam wszystkim za to, że czytacie moje prace, zostawiacie gwiazdki i bardzo miłe komentarze.
Jednym słowem, chciałabym bardzo podziękować za kolejny, świetny rok z Wami, na Wattpadzie.
Ponieważ już się nie pojawię w 2020r, życzę Wam Szczęśliwego Nowego Roku!!! Aby 2021r był spokojny i dużo lepszy niż obecny. Życzę Wam zdrowia, spełnienia marzeń, szybkiego powrotu do normalności. Ogólnie życzę Wam wszystkiego co najlepsze i każdemu z Was, którzy próbują swoich sił w pisaniu, abyście mieli nieskończone pokłady weny, by wasze prace odnosiły sukcesy i żebyście trafiali tylko na równie życzliwych czytelników, jakich udało mi się "poznać" na Wattpadzie.
Do zobaczenia w 2021r, kochani!!!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top