108.

Belial leciał nad morzem, wykorzystując całą siłę swych skrzydeł. Nawet sprawił by dwie pary, zrosły się w jedną, aby były silniejsze. Nie przejmował się sztormem i wysokimi falami, groźnie szumiącymi gdzieś pod nim. Nie lękał się też błyskawic wściekle tnących niebo, przez które właśnie sunął. Pierwszy raz odkąd chwycił Astaroth, spojrzał na nią, by się upewnić że żyje. Skupił się, przez co jego uszy prócz gwizdu wiatru i szumu wody, wychwyciły też bicie jej serca. Jeszcze żyła. To dobrze. Miał nadzieję, że tak pozostanie, mimo, że miał zamiar rzucić się w odmęty rozwścieczonego morza. Tam, w głębinach czekała wyrwa, prowadząca do Piekła, gdzie nie było żadnego strażnika. A przynajmniej już nie. Aktualnie to była najszybsza droga, aby dotrzeć do jego królestwa. A jemu tym razem zależało na czasie. Nie miał chwili do stracenia, zwłaszcza na walkę ze strażnikiem. W końcu dostrzegł wielki wir. Miał nadzieję, że to było właściwe miejsce, a nie wynik kaprysu pogody. Zapikował w dół, a gdy już miał się zderzyć z wodą, wziął głęboki wdech i zacisnął szpony, aby ocean nie wyrwał mu Astaroth. Nurt mocno nim rzucił, lecz szybko udało mu się wydostać z wiru. Znalazł się głęboko pod wodą i teraz dopiero musiał zacząć się spieszyć. Jego skrzydła rozdwoiły się i zaczął nimi machać pod wodą, wykorzystując je jak olbrzymie płetwy. Płynął coraz głębiej, zbliżając się do skalistego dna, usłanego wrakami statków. Cudem przecisnął się między połamanymi masztami i resztkami kadłubów, by dotrzeć do głębokiej wyrwy. Płynął dalej, w coraz gorsze ciemności i chłód. Nie wielu miało odwagę, by korzystać z tego przejścia. I nie wielu to przeżywało. Zwłaszcza demony nie żyjące naturalnie w wodzie. Tysiące metrów pod wodą, tam, gdzie powinno być dno, dostrzegł niebieskawe światło, bijące od niezwykłych wodorostów, a woda zaczęła się robić cieplejsza. Przebił się przez lustro wody i wpadł do groty. Gdyby nie refleks i skrzydła, twardo gruchnąłby o ziemię. Tu woda robiła za sklepienie jaskini. Lecz Belial nie przejmował się niezwykłością tego zjawiska, ani światłem cudownie emitującym z wody i mieniącym się po kamiennej ziemi. Po prostu leciał dalej. Mknął szybko między kamiennymi ścianami, ułożonymi w wąski tunel. Co rusz ocierał się o ostre skały, jednak się tym nie przejmował. Leciał coraz szybciej, aż w końcu wyleciał z ciemnej jaskini. Podmuch lodowatego wiatru mocno nim szarpnął, a ostry śnieg zaatakował jego ciało. Ale i to go nie poruszyło. Jego celem był pałac, gdzie czekał na niego ktoś, kogo specjalnie wybrał do swojego kolejnego etapu swego planu.

W sali tronowej, na wielkim tarasie stało dwóch mężczyzn i w milczeniu wpatrywali się w czerwone niebo. W Piekle już dawno nastał dzień. Stali i cierpliwie czekali, aż ich władca wróci, tym razem nie z pustymi rękami. Tym razem zapowiedział, że powróci z Astaroth i mieli nadzieję, że król dopnie swego. Naprawdę nie chcieli go znów widzieć wściekłego, a tym bardziej nie chcieli odczuć jego furii na własnych skórach. Z przynajmniej jeden z nich. Ten młodszy, o sinej cerze i mrocznych włosach, kontrastujących z białymi, świecącymi oczami. Nerwowo dudnił czarnymi pacami o kamienną barierkę, podczas gdy jego ojciec, stojący obok wyglądał na rozluźnionego. Stał z założonymi rękami i wypatrywał daleko przed siebie równie pustymi ślepiami. W przeciwieństwie do syna od nie był zdenerwowany. Co rusz lekko wzdychał zniecierpliwiony i znudzony, a jego mroźny oddech unosił się w powietrzu w postaci małego obłoczku. Nie bał się powrotu Beliala. Był jedyną osobą, cieszącą się szacunkiem i sympatią króla. I w przeciwieństwie do syna nie dał się wplątać w jego plany.
Simur westchnął ciężko, nerwowo się prostując, gdy nareszcie dostrzegł sylwetkę zbliżającą się do pałacu, wściekle tnąc powietrze.
W końcu Arioch opuścił ręce, spojrzał na syna, po czym nałożył kaptur swej mrocznej szaty.

- Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę na co się zgodziłeś - mruknął, po czym odwrócił się i opuścił salę, zostawiając syna samego.

Simur znów wziął głęboki wdech widząc, że sylwetka króla jest coraz bliżej. Czuł jak żołądek mu się ściska, a gardło ogarnęło dziwne uczucie, jakby mu coś w nim utkwiło. Miał ochotę szybko obrócić się i rzucić w stronę drzwi, by następnie uciec jak najdalej. Lecz już było za późno. I to o wiele za późno. Zgodził się pomóc Belialowi, a on w zamian obiecał mu, że odnajdzie jego matkę. Shanti. Znał tylko jej imię. Pragnął aby się odnalazła. Chciał jej zadać tyle pytań. Potrzebował tego, ale Arioch znacznie bardziej. Odkąd jego Vincu nagle przepadła, zostawiając go samego z małym synkiem, zmienił się. Coś w jego sercu pękło i powrócił uśpiony w nim okrutny duch zemsty. Simur chciał, aby Shanti znów sprawiła, że jego ojciec zazna szczęścia.

- Też mam taką nadzieję... - sapnął, nieco się odsuwając od barierki.

Lekko przymrużył oczy, gdy podmuch wiatru musnął jego jego twarz, gdy Belial zbliżył się do tarasu. Skupił się na wielkich, silnych łapach, które ściskały nieprzytomną dziewczynę.
Simura przeszedł dreszcz. Belial dopiął swego. Po tylu latach zdołał ją ściągnąć do Piekła.
Nagle rozluźnił chwyt i Astaroth runęła w stronę kamiennej podłogi.
Simur zręcznie chwycił ją i delikatnie opuścił na podłogę. Odgarnął jej mokre włosy z bladej twarzy, po czym przysunął policzek do jej lekko rozchylonych ust. 

- Kurwa... - mruknął do siebie, po czym spojrzał na króla i położył uszy - Nie oddycha, panie.

Belial ciężko wylądował, po czym wspierając się na skrzydłach, ciężko człapiąc, wszedł do sali, by następnie przeobrazić się w swą prawdziwą postać. Przeciągnął się spokojnie, pozwalając stawom cicho trzasnąć. Zdawał się zupełnie nie przejmować stanem siostry.

- Panie?

- Nie sądziłem, że Vepar, aż tak ją załatwi- mruknął oglądając się w ich stronę - Zrób coś. Nie obchodzi mnie co, ale ona ma żyć!

Simur położył Astaroth płasko na ziemi, po czym wziął głęboki wdech i wdmuchnął jej powietrze do płuc. Lekko ucisnął jej klatkę piersiową i szybko tego pożałował, gdy poczuł jak strzaskane żebra się uginają pod jego naciskiem. Poprzestał jedynie na wdechach. Co rusz przykładał ucho do jej piersi, licząc, że usłyszy bicie jej serca. W duchu prosił ją, aby zaczęła oddychać.
Z każdym kolejnym wdechem coraz bardziej tracił nadzieję, aż w końcu los postanowił wynagrodzić jego starania. Astaroth wzięła pierwszy samodzielny wdech, a jej serce znów zaczęło bić. Jednak było słabe, a świsty dobiegające z jej płuc, przyprawiły go o dreszcze. Było z nią źle. Nie wiedział, czy dożyje kolejnego dnia. 

- Przydałby się Uzdrowiciel - znów przesunął dłonią po jej mokrej twarzy - Albo mroczna woda...

- Zatem ją zdobądź. Miał to zrobić Saamed, ale myślę, że ten nieudacznik już nie żyje - obrócił się w stronę tronu - Niech przez ten czas Indra się nią zajmie. A ty weź Wyjca i leć, jeśli ci życie miłe.

Simur podniósł Astaroth, po czym opuścił salę tronową. Szybko pokonał kilka korytarzy, które byłby niepokonanym labiryntem, gdyby nie fakt, że dawno nauczył się ich na pamięć. W końcu dotarł do komnaty, którą Belial wyznaczył dla Astaroth. Delikatnie położył ją na wielkim łóżku, po czym przesunął dłonią po jej bladym policzku.

- Jesteś jeszcze piękniejsza, niż przed laty - szepnął tak cichutko, że tylko on mógł to usłyszeć.

- Simur? - usłyszał za sobą słaby, kobiecy głosik.

Obejrzał się szybko i dostrzegł młodą kobietę, która na pierwszy rzut oka wyglądała na śmiertelniczkę. Lecz zdecydowanie nią nie była. Miała spiczaste uszy. Chude nogi, zakończone łapami, przystosowanymi do wspinaczki i swobodnego biegania po drzewach. Między krótkimi, nastroszonymi włosami, których barwa przechodziła od czubka głowy z czerwieni, do głębokiej czerni, wyrastały cienkie, półprzezroczyste kolce, które drgały, gdy chciała ostrzec przed atakiem. Miała też chudy ogon, który oplatała wokół nogi zawsze, gdy się stresowała. I robiła to nawet w tej chwili. Była Krzykaczem. Chociaż tylko z wyglądu. Choć wyglądała jak Krzykacze i potrafiła też rozdwoić żuchwę, to nie miała z tego pożytku. Urodziła się bez potężnego głosu, przez co została wyklęta przez rodzinę i porzucona. Tylko cud ocalił ją przed śmiercią. A tym cudem był Arioch, który przypadkiem, podczas towarzyszenia Belialowi w rozmowach z Myśliwymi, znalazł ją na ich terytorium. To on przekonał Beliala, aby mogła zostać w pałacu i mu służyć. Król początkowo był przeciwny, lecz w końcu uległ przyjacielowi. Przynajmniej miał pewność, że nie stanowi zagrożenia. Bez śmiercionośnego głosu mogła go co najwyżej ugryźć w palec, co z pewnością nie zrobiłoby na nim wielkiego wrażenia.
Wlepiła duże jaskrawozielone oczy w Simura, po czym zerknęła na leżącą w łóżku kobietę.

- To ona? - rzekła cichutko, nie mając sił podnieść głosu - To Astaroth?

- Tak. Ale ona umiera, Indra. Opiekuj się nią, dopóki nie wrócę.

- Co chcesz zrobić?

- Zdobędę dla niej mroczną wodę.  Czuwaj nad nią. Jeśli umrze, to Belial nas wszystkich rozszarpie gołymi rękami, a zacznie od naszej dwójki. 

- Ale... Nie jestem Uzdrowicielem...

- Po prostu nie pozwól, aby znów przestała oddychać. Będę z powrotem dosłownie za chwilę.

Gdy Simur wybiegł z komnaty, Indra niepewnie podeszła do Astaroth i zmierzyła ją wzrokiem. Patrzyła na jej czarne włosy, spomiędzy których wystawały smukłe rogi i jej bladą skórę. Po chwili zerknęła na olbrzymie czarno-białe skrzydła. Szybko dostrzegła, że jedno z nich jest ułożone pod nienaturalnym kątem. Z pewnością było złamane. Niepewnie podeszła od drugiej strony łóżka i co rusz zerkając na drzwi, jakby bała się, że ktoś wejdzie, wdrapała się na posłanie. Jeszcze jedno ostrożne zerknięcie w stronę drzwi i zabrała się za delikatne uciskanie skrzydła. Chciała wyczuć, w którym miejscu pękło. Gdy w końcu tak się stało, wykorzystując brak świadomości Astaroth, z głośnym trzaskiem przestawiła kość na właściwe miejsce. Liczyła, że poprawnie je nastawiła. Naprawdę byłoby jej żal patrzeć, jak Astaroth nie może nigdy więcej skorzystać z tak pięknych skrzydeł. 
Delikatnie przesunęła dłonią po jej miękkich piórach. Nie była Uzdrowicielem, ani nawet wyuczonym medykiem. Ale nie raz nastawiała kości strażnikom, a czasem nawet samemu Belialowi. Co prawda zazwyczaj były to nosy, albo palce, a w ekstremalnych przypadkach nastawiała wybite barki. Umiała też robić najprostsze opatrunki. Nauczyła się tego od innych mieszkańców pałacu. Lecz nigdy nie miała okazji nastawiać skrzydła. Słyszała za to, że gdy kość zacznie się źle zrastać skrzydła stawały się bezużyteczne i najlepszym wyjściem było po prostu ich odcięcie. Dość makabryczne, ale przynajmniej ból trwał tylko kilka tygodni, a nie lata. 
Indra niepewnie sięgnęła do dłoni Astaroth i tak siedząc obok niej, zaczęła czekać, aż i Astaroth spotka cud...

Tymczasem Aasan z trudem zmusił się do wstania. Zdyszany i obolały, powoli podszedł do Neberiusa. Oparł dłonie na żebrach Egzekutora i mocno nim wstrząsnął, a gdy demon jęknąwszy z bólu, otworzył oko, ruszył w stronę Rimmone'a. Przykucnął przy mieszańcu po czym poklepał go po policzku, próbując nie patrzeć na krew spływającą mu po skroni.

- Ej, Rimmone - poklepał chłopaka po twarzy - Obudź się.

Chłopak nie reagował. Aasan przez ułamek sekundy myślał, że nie żyje. Z przerażeniem przycisnął palce do jego szyi, ale szybko odetchnął z ulgą, czując puls. Mocniej klepnął Rimmone'a w twarz, aż w końcu chłopak powoli otworzył oczy.

- Masz więcej szczęścia, niż rozumu, głąbie - wysapał Aasan - Belial mógł cię przegryźć na pół jednym kłapnięciem szczęk.

- Na szczęście tylko postanowił rzucić mną o drzewo - prychnął nieco przytomniejąc.

 Wciąż trochę oszołomiony, powoli wstał z pomocą Aasana. Rozejrzał się. Saameda i Vepara nie było. Tak samo Beliala i... Astaroth...
Nagle dostrzegł sylwetkę Vagirio leżał niedaleko nich, pod drzewem, o które Belial o mało nie złamał mu kręgosłupa. Utykając podszedł do demona. Zbladł znacznie, gdy jego stopy zanurzyły się nie w błocie, a kałuży czarnej krwi. Położył uszy, patrząc na Vagirio, leżącego we własnej posoce. Jego ciało było całe w głębokich ranach po pazurach i kłach Beliala. Porozrywane skrzydła nie nadawały się już do lotu, a ich połamane kości przebijały się przez skórę, na wylot. Jednak znacznie gorzej wyglądała jego pierś. Była w niej wielka dziura, przez którą Rimmone mógł zobaczyć jego strzaskane żebra, a nawet trzewia. W tym serce, które mieniąc się niczym rozżarzony węgiel, niestety powoli przygasał z każdą chwilą. Jego oddech był wolny i świszczący, i nie miał sił nawet otworzyć oczu.
Rimmone nie wiedział jakim cudem Vagirio wciąż żył. Powinien umrzeć przez odniesione obrażenia niemal od razu po starciu z Belialem. Jednak coś wciąż trzymało go przy życiu.

- Ale cię załatwił, staruszku... - szepnął Rimmone, klękając przy nim i kładąc dłoń na jego poranionym pysku.

Belial nie oszczędził nawet paszczy ojca. Przez oko biegły głębokie rysy po pazurach, a część skóry i mięśni została wyrwana, przez co Rimmone mógł teraz w całej okazałości oglądać kości czaszki, odkryte dziąsła i kły.

- Astaroth... - wychrypiał, otwierając oko.

Jednak zamiast białego ślepia mieszaniec dostrzegł krwawą miazgę, jaka pozostała po jego oku.

- Przykro mi... Mają ją... Nie daliśmy im rady... My... - spuścił głowę - Zawiedliśmy... Tak mi przykro, staruszku...

Vagirio zamknął oko, choć i tak nic na nie nie widział. Sapnął ciężko, a niektóre z jego mięśni rozluźniły się jeszcze bardziej, stając się wręcz bezwładne. Jego serce zaczęło zwalniać. Poddawał się...

- Zobaczysz, wyrwiemy ją z rąk Beliala. Aasan wydostał ją z Niebios, to ja dam radę sprowadzić ją z Piekła. Zobaczysz.

- Obawiam się, że on już nic nie zobaczy... - wtrącił Neberius powoli się do nich zbliżając - On się poddaje, Rimmone. Tylko patrzeć, gdy jego serce się zatrzyma i...

Mieszaniec uniósł rękę, jakby niemo chciał go prosić, aby nie kończył myśli. Ze łzami w oczach spojrzał na swą drżącą dłoń, ubabraną błotem i krwią Vagirio. To nie mogło się tak skończyć. Nie tak. Nie teraz. 

- Musimy go uratować - rzekł w końcu, zerkając na Aasana.

- Niby jak? - Upadły rozłożył bezradnie ręce.

- Ja... - Rimmone spuścił wzrok. - Nie mam pojęcia... Gdyby Astaroth tu była, to... - nagle go olśniło - Rashidi! Rashidi może mu pomóc!

- Pani cieni? - Neberius skrzywił się sceptycznie - Jak chcesz ją znaleźć? I co ważniejsze, jak chcesz ją skłonić do współpracy? 

- Ostatni raz pojawiła się w miasteczku kawałek stąd. Może wciąż tak koczuje. Nie wiem jak, ale jakoś ją przekonam.

- A jak chcesz go do niej zanieść? - mruknął Aasan - Ja mam chyba strzaskane skrzydła, a ty sam go tam nie zaciągniesz.

- Sprowadzę ją tutaj - poderwał się do lotu - Utrzymujcie go przy życiu, dopóki nie wrócę!

Neberius spojrzał na Aasana, po czym łypnął na zmasakrowane ciało Vagirio.

- Ciekawe kurwa jak mamy to zrobić...

***
Mam nadzieję, że rozdział się podobał i choć trochę umilił wam czas, jaki spędzacie w domu z powodu pandemii. Śmiało piszcie co myślicie, a ja postaram się w najbliższym czasie dodać kolejne rozdziały.
Trzymajcie się, z góry życzę wam zdrowych, wesołych świąt i żebyście nie umierali z nudów przez kolejne dni, siedząc w domu.
Do nexta kochani

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top