10.

Shanira starała się powrócić do normalności.
Kilka dni spędziła w mieście, bo wolała nie natknąć się na żadnego demona. Zwłaszcza Vagirio.

Jednak myśli wciąż nie dawały jej spokoju. Ciągle chodziło jej po głowie imię, jak demon ją nazywał. Astaroth. Nadał jej takie diabelskie imię...

Dziewczyna potrząsnęła głową, odganiając ponure myśli. Starała się skupić na rybie, którą właśnie skrobała.
Jednak nie umiała cieszyć się samotnością, wśród gęstych drzew i strumyka, łaskoczącego ją po kostkach.

Nagle usłyszała trzask gałęzi. Gwałtownie obróciła głowę i szybko tego pożałowała. Ostry nóż drasnął ją w rękę. Syknęła z bólu, omal nie upuszczając do wody przyszłej kolacji.

- Niech to szlag - mruknęła, widząc głęboką rysę.

Poirytowanie szybko zastąpiło zdumienie. Nie raz się skaleczyła, ale czegoś takiego jeszcze nigdy nie widziała. Jej krew była... złota!
Po chwili jej dłoń ogarnęło przyjemne ciepło. Rysa powoli się zrosła, a sekundę później nie było już po niej śladu. Pozostała jedynie stróżka złotej posoki, którą wystarczyło tylko zetrzeć.

- Przydatna umiejętność, nie sądzisz? - Usłyszała za plecami.

Podskoczyła zaskoczona, natychmiast się obracając.

- Znowu ty? - mruknęła, dostrzegając przyczajonego w cieniu mężczyznę. - Śledzisz mnie?

- Ależ skąd - Wzruszył ramionami. - Jesteś na moim terytorium, więc się nie dziw, że możesz się na mnie natknąć. Choć przyznam, że rzadko o tej porze.

- A co? Demon boi się słońca? - prychnęła Shanira, odwracając się od Vagirio.

- Owszem. Choć boi, to za mocno powiedziane. Po prostu nie chcę się zmienić w proch.

- A to by była taka szkoda - mruknęła pod nosem.

- Słyszałem to, Astaroth.

- Przestań mnie tak nazywać - odparła, wychodząc na brzeg, gdzie leżały jeszcze dwie ryby - Nazywam się Shanira, a nie Astaroth.

- Czyli postanowiłaś wszystkiego się wypierać - Demon pokręcił głową. - Eh... Szybko tego pożałujesz. Twój czas powoli się kończy.

- O co ci chodzi?

- Gdy lato powoli zacznie ustępować miejsca jesieni, już nic nie będzie takie samo.

- Co ty bredzisz?

- Mam na myśli twe urodziny. Tego dnia staniesz się taka jak ja. A mamy piękny początek lata, nie sądzisz? Trochę szkoda zatracić ten czas.

- Mówże jaśniej!

- Po za zmianą barwy krwi i szybką regeneracją ran, nie dostrzegłaś żadnych dziwnych zmian?

- Na przykład?

- Wyostrzone zmysły? Napady gorąca? Widzenie w ciemnościach?

- Nie. Nie i nie - Shanira przewróciła oczami, po czym wzięła oskrobane ryby i ruszyła przed siebie. - Daj mi już spokój, Vagirio.

- Skąd wiesz jak mam na imię? - Demon, trzymając się cienia, ruszył za nią.

- Ten pająkowaty potwór zwrócił się do ciebie po imieniu.

- Kazałem ci wtedy uciekać.

- I uciekałam. Po prostu usłyszałam echo.

- Nie. Żaden śmiertelnik by tego nie usłyszał tak wyraźnie.

- Nie masz niczego do roboty? Zajmij się czymś, zamiast ciągle mieszać mi w głowie.

- Próbuję cię ratować. Nie rozumiesz tego? Jestem jedyną osobą, która pomoże ci zwalczyć żądzę krwi. Jeśli zrobisz się agresywna przy ludziach, któreś z nich może tego nie przeżyć, a w tedy marnie skończysz.

- Może tak będzie lepiej... - mruknęła pod nosem.

- O nie, moja panno - rzekł Vagirio, zagradzając jej drogę - Już raz poniosłem bolesną stratę. Nie mam zamiaru pozwolić by to znowu się stało.

- Stratę? - Shanira niepewnie spojrzała w czarne ślepia demona. - Kogoś ci odebrano? Kogoś... bliskiego?

Vagirio zbladł, choć na pierwszy rzut oka wydawało się to nie możliwe, gdyż z natury był blady, jak trup.

- Ja... - Pokręcił głową. - Nie ważne. Było, minęło. Nie ma co do tego wracać - Odchrząknął. - Posłuchaj mnie uważnie, Asta... - Ugryzł się w język. - To znaczy Shaniro. Nie chcę cię straszyć, ale drzemie w tobie coś bardzo złego. Mogę ci pomóc się z tym uporać, ale to wymaga od ciebie porzucenia dawnego życia. Rozumiesz?

- Ja... Muszę to przemyśleć.

- Jak chcesz. Bylebyś podjęła decyzję, nim będzie za późno - ruszył w stronę swojej kryjówki - Kiedy się zdecydujesz, to wiesz gdzie mnie znaleźć.

Shanira obejrzała się. Vagirio spokojnym krokiem powoli się oddalał.
Dziewczyna niemal biegła z powrotem do domu.
Postanowiła w końcu dowiedzieć się prawdy.

Kiedy wpadła do chatki, w duchu się ucieszyła. Była tam tylko Marisa. Kobieta nuciła cicho pod nosem, znów spędzając każdą chwilę na zaszywaniu ubrań sąsiadów.
Uśmiechnęła się łagodnie, dostrzegając Shanirę.

- Musimy porozmawiać - nastolatka zaczęła niepewnie.

- O czym, kochanie?

- Czy...? - urwała.

Zaklęła w duchu, czując, że jednak chce się wycofać. Zganiła się w myślach.

Ale stop. Nie czas na strach i niepewność. Teraz albo nigdy. W końcu jak sądził Vagirio jej czas powoli się kończył. Cokolwiek by to nie znaczyło...

- Czy jestem adoptowana? - spytała, choć chyba już znała odpowiedź.

Marisa zamarła. Nawet nie zwróciła uwagi na igłę, która zraniła jej palec.

- Słucham? Skąd ci to przyszło do głowy?

- Ja... Od jakiegoś czasu się nad tym zastanawiam, bo... Bo nie jestem podobna do was, więc pomyślałam, że może... może mnie przygarnęliście...

- Bzdura. Jesteś naszą córką, skarbie.

- Kłamiesz - mruknęła Shanira, choć wcale tego nie chciała. 

Te słowa same umknęły jej z ust.

-  Co?

Oczy Shaniry znacznie pociemniały. Serce zaczęło jej tłuc tak szybko i silnie, że aż zaczęło ją boleć. Krew krążąca jej w żyłach, zdawała się wrzeć. Rzuciła na ziemię worek ze złowionymi rybami, po czym zacisnęła pięści, tak mocno, że kości jej trzasnęły.

- Znam prawdę - warknęła - Nie pytaj skąd, bo i tak ci nie powiem. Zresztą nie uwierzyłabyś - Jej głos stawał się coraz bardziej surowy i pełen gniewu. -  Ale chcę to usłyszeć. Chcę byś w końcu przestała łżeć!

Marisa wlepiła pełne zdumienia oczy w nastolatkę. Nie poznawała jej.

Shanira nigdy się tak do niej nie odzywała.

Po chwili serce dziewczyny znacznie zwolniło, a oczy odzyskały żywą, błękitną barwę. 

- Proszę... - znów zaczęła mówić niepewnie i łagodnie - Chcę tylko to od ciebie usłyszeć...

- Tak - Marisa z trudem się odezwała - Przygarnęliśmy cię. Ktoś cię zostawił pod drzwiami kościoła - Spuściła wzrok. - Byłaś taka maleńka. Miałaś ledwie kilka godzin...

Łza spłynęła po policzku Shaniry. Resztka nadziei, że nie jest córką demona, właśnie zniknęła. 

W ciągu sekundy była już w swoim pokoju. 
Marisa chwilę później przyszła do niej z małym pudełkiem. Przysiadła przy nastolatce.

- Co to? - spytała Shanira, ocierając łzy.

- Drobiazgi, które zbierałam, gdy byłaś mała. Twoje ząbki. Pióra, które kiedyś zbierałaś i takie tam... - Otworzyła wieko, po czym wyciągnęła śnieżną lotkę. - Ale to nie jest twoja zdobycz.

- Nie rozumiem...

- To pióro miałaś przy sobie, gdy ksiądz znalazł cię pod drzwiami kościoła. Ktoś zostawił ci tylko to. Nie wiem dlaczego. I nie pytaj co to za pióro, bo nie mam pojęcia. Nikt z wioski też nie wie do jakiego stworzenia należy.

Shanira przejęła lotkę i zaczęła jej się dokładnie przyglądać. Czuła dziwne mrowienie w palcach, gdy muskała nimi krawędzie miękkiego piórka. 

Nagle przeszedł ją dziwny dreszcz. 

- Mogę zostać sama? - spytała, nie odrywając wzroku od lotki.

- Skoro tego chcesz - Marisa pogłaskała nastolatkę po głowie. - Tylko pamiętaj, że dla nas nie ma znaczenia kto porzucił. Jesteś i zawsze będziesz naszą córeczką.

 Shanira prychnęła w myślach.

  Ciekawe, czy to samo byś powiedziała, gdybyś wiedziała kim tak naprawdę jestem...  

- Od kiedy masz czarne pasmo? - spytała Marisa.

- Słucham?

- Masz czarne pasemko - odparła kobieta, przeczesując palcami jej włosy - Tylko od kiedy? Jakoś nigdy go nie widziałam.

Shanira wzruszyła ramionami, znów skupiając się na piórze. Miała dość rozmów. Chciała pobyć sama i w spokoju pomyśleć.
Marisa westchnęła ciężko, po czym opuściła pokój, wreszcie zostawiając nastolatkę samą.
Dziewczyna jeszcze siedziała na łóżku i wpatrywała się w śnieżną lotkę, spoczywającą w jej dłoniach.  Miała wiele pytań, ale tym razem odpowiedzi musiała szukać u Vagirio...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top