Rozdział VII - List

Moje serce biło równo. Oddech lekko przyspieszony nadawał mi rytm biegu. Moje łapy z harmonią poruszały się jedna za druga z ogromną prędkością. Czułam się wyśmienicie. Czułam się wolna! Koniec pilnowania mnie. Koniec obserwowania, nareszcie niema koło mnie wścibskich oczu Jakuba!!

Biegłam przez las, było późno. Naprawdę późno, powinnam już być w agencji. Bieganie jednak niesamowicie mnie wciągnęło. Tak dawno nie biegałam, już doskonale wiem o co chodzi z tą całą białą krwią. Moją postacią górującą jest wilk, co sprawia że moje potrzeby w większości dotyczą właśnie tej postaci. Potrzebuje adrenaliny, którą daje mi praca w agencji. To część mnie. Rodzice to wiedzieli, dlatego nigdy nie pozwalali mi zbadać mojej krwi. Nie wiem w sumie dokładnie dlaczego, może nie chcieli by rada się dowiedziała? Nie wiem. Wszystko jest dokładnie opisane przez Kolsona w liście , który wczoraj dostałam. Jednak nie tylko to jest tam zawarte.

W tym momencie właśnie przeskoczyłam niewielki strumyk i gładko wylądowałam po drugiej stronie . Skierowałam się w stronę bazy, może Marek nie będzie mi miał za złe że się trochę spóźniłam.

Tak... wciąż nie mogę sobie poukładać wszystkich wiadomości , które przyszły do mnie w liście. W większych miastach kraju dochodzi do kradzieży. Jednak nie wygląda to na zwykłą kradzież zwykłego amatora. Włamywaczy jest wiele, wchodzą do budynków niezauważenie, zabierają co trzeba zostawiając tylko pudełko. Pudełko zawsze zawiera coś innego. Ale zawsze jest to coś śmiertelnego. Zginęło już sześcioro osób , cztery z nich otworzyły pudełka, a dwie są przypadkowe. Stały zboku widząc jak pudełko jest otwierane. Problem leży w tym że nie wiadomo jak oni umierają. Nie mam żadnych śladów. Marek miał mi o tym powiedzieć dzisiaj. Muszę też z nim porozmawiać na temat bomby , która zaskoczyła mnie i rodziców Rina, którzy tak po za tym zamierzają wyjechać za tydzień.

Dotarłam do agencji. Przed wejściem zmieniłam strój i po zeskanowaniu mnie drzwi się otworzyły. Weszłam do głównego holu i tam skierowałam się do gabinetu Marka.

Z uśmiechem na twarzy rozglądałam się po znajomych mi ścianach.

- Jeden tydzień wolnego, a ty już wyglądasz jakbyś wchodziła do raju a nie do pracy.

Zaśmiałam się widząc Eryka. Mężczyzna Uśmiechnął się do mnie miło, co odwzajemniłam.

- No co? Jestem wilkiem nie? Potrzebuję trochę ruchu , a siedzenie w domu mi go nie zastąpi.

Eryk spojrzał jeszcze na mnie zabawnym wzrokiem, zmieniając go potem na łagodny.

- Brakowało cię. Mamy już siedem zawalonych misji. Dwie się udały , to cud naprawdę. Jest ważna sprawa , Marek ci już pewnie o niej mówił?

Kiwnęłam głową i ruszyłam dalej korytarzem. Eryk mnie odprowadził.

- Mam zaraz poznać szczegóły, a powiedz jest aż tak źle? W końcu nasi agenci są najlepsi. Skąd te niepowodzenia?

Mężczyzna spojrzał na mnie ponuro. I lekko się skwasił, miałam wrażenie że zaraz powie coś co mi się nie spodoba.

- ale oni są naprawdę dobrzy. Nie umiemy ich wykryć, ani rozgryźć. Wszyscy nad tym pracują . Nikt nie śpi tylko siedzi nad tą sprawą. Nie podoba mi się, ale wierzą że tobie się uda.

Uśmiech dodający otuchy, naprawdę dodał mi otuchy. Pożegnałam się i weszłam do gabinetu szefa.

Na fotelu przed nim ktoś był, i choć nie widziałam twarzy od razu poznałam kto to.

- Rin? Co ty tu robisz?

Fotel się poruszył i teraz mogłam już dojrzeć jego zdziwioną minę.

- Jacie kręcę. Ty naprawdę jesteś cicha jak mysz w tych szpilkach.

Posłałam mu uśmiech, za to na Marka spojrzałam pytająco.

- Dobrze cię widzieć wilku. Rin zgłosił się do pomocy jak tylko usłyszał o misji dla ciebie.

Uśmiechną się do mnie. Na co ja tylko podeszłam zaciekawiona.

- Jakiej pomocy?

- Zaraz ci wszystko wytłumaczę, ale najpierw powiem ci co nieco o tym facecie , którego zdjęcie dałaś nam tydzień temu.

Kiwnęłam głową i podeszłam do wielkiego ekranu wiszącego na jednej ze ścian. Marek wyświetlił na nim dane, które od razu zaczęłam analizować wzrokiem. A szef zaczął tłumaczyć.

- Nazywa się Mike Reiven był pracownikiem naszej agencji. Bardzo więc możliwe że znał twoich rodziców. Był naukowcem. Do czasu aż nie zniknął.

- Zniknął...?

Wciąż przyglądałam się zdjęciu , które było w rogu ekranu. Znał moich rodziców bo razem pracowali, ale dlaczego twierdzi że agencja jest zła? I dlaczego nagle zniknął?

- No po prostu. Zniknął. Nigdy nie udało się go odnaleźć po jednej z misji.

- Jakiej....?

Marek zwolnił tępo mówienia co oznacza że ciężko mu coś z siebie wydusić.

- Z tej samej w której zginęli twoi rodzice.

No i wszystko jasne. To znaczy nie do końca bo nadal nie wiem wszystkiego, ale na pewno nad tą sprawą popracuję.

- No dobra to już dużo. Prześlij mi to na maila. Popracuję nad tym jak wrócę do domu.

Marek kiwnął głową i chyba ulżyło mu trochę . Bał się pewnie rozmowy na temat śmierci moich rodziców. Ale to mogło poczekać. Musiałam się dowiedzieć kto wie kim jestem i kto chciał zabić tą głupią bombą rodziców mojego chłopaka.

- A co z tą bombą?

Szef zaczął lekko mruczeć coś pod nosem i usiadł do biurka. Dopiero kiedy schował kilka papierów raczył się odezwać.

- Taak. Widzisz my... przebadaliśmy tą bombę od góry do dołu po kilka razy, ale nie udało nam się nic ustalić. Niema żadnych niedociągnięć. Ten kto robił ta pułapkę jest świetny.

Teraz coś się we mnie wzburzyło.

- Jak to?!! I co teraz?

- Agato to teraz nie istotne. Musimy zając się sprawą tych włamywaczy .

- Rozumiem.

Spuściłam głowę. Mam dużo do roboty dziś w domu. Sprawa z bombą stoi w miejscu, ale ten cały facet ze zdjęcia musi mi się lepiej przedstawić. No i teraz jeszcze ci włamywacze.

- Wiemy gdzie jest ich główna grupa, która dowodzi pozostałymi.

Kiwnęłam głową, a Rin o którym już prawie zapomniałam. Tak wiem że to dziwne , ale w pracy myślę tylko o pracy. No więc wracając do mojego chłopaka to właśnie stanął za mną otaczając mnie ramieniami i kładąc swój podbródek na moim ramieniu. Mimowolnie na mojej twarzy pojawił się uśmiech.

- To dobrze. I jaka jest w tym moja rola?

Zajęłam się przez chwilę myśleniem o tym że Rin podniósł podbródek z mojego ramienia i stanął obok oplatając teraz moją talię lewą ręką.

- Musisz pojechać do tego miasta i się nimi zająć.

I czar prysł.

- Jak to! Poczekaj. Ty naprawdę sądzisz że ja teraz tak po prostu zostawię sforę , Rina i jego rodziców dla bandy jakichś tam głupków?! Jakbyś się jeszcze nie zorientował to oni prawie nie umarli przez jakąś bombę , którą wykonał jakichś psychol!!! Nie mam mowy nigdzie nie jadę!...

Marek coś chciał powiedzieć , zatrzymać moją furię ale mu się nie udawało.

- Niema mnie tydzień! Podczas którego, nie widzę się prawie w ogóle ze sforą , nie mam czasu dla chłopaka , a jego rodziców muszę przekonywać do tego by dali mi żyć kłamiąc w wynikach moich badań.!! I jeszcze ten face...

I tu przerwano mi w sposób jedyny który może do mnie dotrzeć podczas furii. A mianowicie moje wrzaski przerwał Rin namiętnie mnie całując. Cała złość ze mnie uleciała natychmiastowo, a chłopak radośnie się uśmiechnął kiedy to ja się odsunęłam.

- No dobra... już nie krzyczę.

================================================================================

Nasza bohaterka ma mnóstwo spraw na głowie. Jak myślicie wyjedzie czy nie? Tego dowiemy się jutro , a tym czasem chcę podziękować za wszystkie gwiazdki zarówno pod tą częścią książki jak i pod poprzednią , wciąż przybywa czytelników i za to bardzo , ale to bardzo wam dziękuję. Proszę komentujcie, a tym czasem ja pozdrawiam. KasiaAS.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top