Rozdział 4

Sean Ward stał w samych bokserkach w garderobie, zastanawiając się, co na siebie włożyć. Kropelki wody pozostały na jego ciele i włosach po kąpieli. Lubił wylegiwać się w wannie, więc zajęło mu to jakąś godzinę. Tym bardziej, że dziś był szczególny dzień. Dzień, w którym spotka swoją mate.

Przynajmniej taką miał nadzieję.

Sięgnął po czarny garnitur, po czym przyłożył go do ciała, przeglądając się  w lustrze. Założył elegancki strój na siebie, przeczesał czarne jak smoła pasma włosów i wyszedł.

Zszedł na parter, po czym udał się do sali balowej, gdzie krzątało się parę wilczyc. Wszystkie w ciasnych sukienkach, tonie makijażu i wymyślnych fryzurach.

Dziewczyny, które stały niedaleko niego dyskutowały o dzisiejszym wydarzeniu. Były podekscytowane tym, że jak to nazwały, znajdą swojego kochaniutkiego wilczka. Ujrzawszy go skłoniły się nisko. Był ich alfą od sześciu lat. W swoje dwudzieste urodziny przejął stanowisko ojca, który zamieszkał wraz z matką w Wilczej Stolicy, zajmując zaszczytne miejsce w radzie.

Wyminąwszy dziewczyny, ruszył korytarzem w stronę schodów. Po drodze napotkał omegę niosącą kosz z brudną pościelą. Jego łóżko było pełne resztek jedzenia i brudnej bielizny. Jeśli spotka swoją matę, nie może zaprosić jej do takiego bajzlu. Zatrzymał dziewczynę, na co ta spojrzała na niego wystraszona.

– Witaj, Alfo – dygnęła.

– Mogłabyś zmienić pościel także w moim pokoju? Albo najlepiej całego go posprzątać?

– Oczywiście – oznajmiła, chcąc jak najszybciej się oddalić.

Sean warknął groźnie.

– Mów co zrobiłaś.

Dziewczyna stanęła jak wryta. Na jej twarzy malowało się przerażenie. Schyliła głowę, wbijając wzrok w swoje buty.

– Ale ja nic...

– Przecież widzę.

– Ja... Bo ja – omega zaczęła się jąkać, unikając ostrego wzroku Alfy. – To był wypadek! Ja nie chciałam! Przepraszam!

Zaczęła cicho pochlipywać i Sean nie bardzo wiedział co ma jej powiedzieć.

Położył dłoń na ramieniu płaczącej dziewczyny.

– Na spokojnie powiedz mi co się stało – poprosił.

– Wczoraj byłam porządkować ogród - wychlipała, ocierając łzy. – Niechcący, naprawdę niechcący zbiłam rzeźbę. Ja nie chciałam! Tak bardzo przepraszam!

Sean odetchnął.

– Już myślałem, że coś się stało.

Dziewczyna zaniosła się jeszcze większym płaczem.

– Oczywiście, że się stało, Alfo! Luna Loretta zawsze kochała tę rzeźbę! Jak przyjedzie w odwiedziny i wejdzie do ogrodu, w którym jej nie ma, będzie na mnie wściekła!

Loretta... Tak, jego matka miała bzika na punkcie tych chaszczy i jak to określiła, pięknego arcydzieła, które odzwierciedla potęgę i chwałę wilkołaków. Jak dla niego to i lepiej, że została zniszczona. Była szpetna i jedyne co robiła, to straszyła dzieci. I nie tylko dzieci...

– Nie powiem jej, że to ty ją zbiłaś. Nie przejmuj się.

– Ale ja nie będę kłamać mojej dawnej Luny! Posklejam rzeźbę i przyjmę należytą karę.

– Na litość księżyca! – warknął zniecierpliwiony Sean. – Nie dostaniesz żadnej kary. Ten niedźwiedź był przerażający.

Wilczyca zaśmiała się, ocierając ręką łzy.

– Myślałam, że to koń. Ale... Alfo masz rację. Przepraszam i dziękuję za twoją łaskawość!

– Nie zapomnij o moim pokoju – przypomniał.

W jadalni Sean zastał siedem osób, które biegały z jedzeniem. Wnętrze było ustrojone, a na stołach czekały tabuny przeróżnych potraw. Zaciągnął się zapachem i westchnął. W jego nozdrza wdarł się zapach aromatycznie doprawionej dziczyzny.

Udał się do sali zebrań, stając na podium. W myślach powtarzał tekst, który wygłosi.

Sean mruknął niezadowolony, gdy do sali wszedł Christopher - wysoki, barczysty mężczyzna, o krótko ściętych, białych włosach i ciemnych oczach - jego przyjaciel, jak i prawa ręka.

– Alfo, wszystkie samice zostały przywiezione – zameldował. – Zaraz tu przyjdą.

Sean kiwnął głową.

I rzeczywiście, nie minęła minuta, a cały szereg wystrojonych wilczyc wpadł do sali. Szmerom i stukotom szpilek nie było końca. Kiedy już każda zajęła miejsce, Sean wszedł na podium. Omiótł wzrokiem gości, którzy uważnie się mu przyglądali.

– Witam was bardzo serdecznie – przywitał się, obdarowując wilczyce szerokim uśmiechem. – Jestem Sean Ward. Alfa tego stada. Zebraliśmy się tu dziś w jednym celu. Abyście mogły znaleźć swoich przeznaczonych. Jak nie każdy wie, z więzią mate, to nie jest tak prosto. Pewnie słyszałyście nie raz te historie, gdzie dwa wilkołaki spotykają się i od razu wiedzą, że są sobie przeznaczone. Tylko, że to nie do końca tak wygląda. Takie sytuacje to rzadkość. Więź mate to cenny skarb. Rzecz bardzo wyjątkowa, która potrzebuje czasu, aby nasz wewnętrzny wilk na pewno wiedział. Więc nie martwcie się drogie panie, kiedy nie będziecie pewne. To normalne. Mam nadzieję, że znajdziecie i pokochacie swojego wybranego. A na to warto poczekać. Zostaniecie z nami przez dwa tygodnie i mam nadzieję, że będziecie się tu czuć jak w domu. A teraz zapraszam wszystkich do jadalni. Po kolacji tu wrócimy i odbędzie się bal. Życzę miłej zabawy i smacznego!

Sean zszedł ze sceny, stając obok Chrisa. Samice zaczęły powoli wychodzić z sali, udając się na posiłek. Sean starał się wypatrzeć w tłumie córkę Richarda Lancastera - alfy, którego to wataha była jedną z silniejszych. Mieć jego córkę za mate to by było coś. Nie obawiałby się wtedy ataku ze strony Richarda. Ba! Miałby zapewniony sojusz. Tym bardziej, że jako pierwsza córka była dla niego najważniejsza. Pierwsze dzieci alf, zawsze miały za mate alfy, dlatego często były pupilami wśród rodziców. Sean też był pierwszym dzieckiem swoich rodziców. Miał jeszcze trzy siostry, z których dwie najmłodsze mieszkały w stadach swoich przeznaczonych.

Sala zaczęła pustoszeć, więc obaj mężczyźni ruszyli do wyjścia. Drogę zastała im wysoka, blond włosa piękność. Sean i Chris oniemieli, gdy uśmiechnęła się do nich promiennie. Miała na sobie czerwoną sukienkę przed kolano, odsłaniajcą jej długie zgrabne nogi. Rękawy sukienki i pokaźny dekolt były zrobione z delikatniej koronki. Miała usta pomalowane krwistą szminką i złoty cień na powiekach. Błękitne oczy podkreślone tuszem do rzęs, wydawały się ogromne.

– Witaj, Alfo – skłoniła się zgrabnie, a brzuch Seana ścisnął się z podniecenia. Dziewczyna była piękna i do tego miała dźwięczny głos. – Twoje przemówienie było takie niesamowite. Nikt wcześniej nie opowiadał o więzi mate tak jak ty. Jestem pod wrażeniem. To zaszczyt móc spędzić te dwa tygodnie z osobą, która ma takie zdanie o więzi. Nie będę ukrywać, że liczę na to, że nasze losy są splecione.

I wtedy do niego dotarło, że anielica przed nim to córka Richarda Lancastera. Miał szczęście, niebywałe szczęście. I nie miał nic przeciwko, żeby porwać ją teraz w objęcia i ogłosić luną.

– Eeem... – wybąkał, starając się wypowiedzieć jakieś sensowne zdanie.

– Och, przepraszam. Gdzie moje maniery. Nazywam się Viviana Lancaster.

– Sean Ward – powiedział, ujmując jej dłoń. Złapał ją pod ramię, prowadząc w stronę jadalni. – Cieszę się, że będę miał zaszczyt spędzić czas z kobietą, o której słyszałem nie jedno dobre zdanie.

Viviana zaśmiała się dźwięcznie, zakrywając usta wolną ręką.

– Dziękuje, Alfo.

– Mów mi Sean.

W jadalni czekała na nich grupa głodnych wilkołaków. Sean zajął swoje miejsce, a Viviana usiadła obok niego na krześle Luny. Posłał jej uśmiech, po czym ogłosił rozpoczęcie kolacji. Miał szczerą nadzieję, że dziewczyna już na stałe zajmie te miejsce.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top