Rozdział 15

Był wczesny ranek. Większość wilkołaków nadal spała, nie licząc strażników, będących na nocnej zmianie.

Pomieszczenie oświetlała lampa wisząca na suficie. Raziła, dopiero co wyciągniętego z łóżka Patricka. Przetarł oczy pięściami. Dałby wiele za jeszcze pięć minut drzemki.

— Więc... — zaczął, spoglądając na mężczyznę naprzeciwko niego. Ten miał zimny, nieprzyjemny wyraz twarzy. Jedyne co można było z niego wyczytać to, to że jest niewyspany. I to tylko dzięki podkrążonym oczom. Jego mimika nie mówiła dosłownie nic. Jak zwykle. Właśnie taki bywał. Niekiedy przerażał. — Po co mnie tutaj przysłałeś?

W odpowiedzi wilkołak jedynie sięgnął po dyktafon. Włączył go i zaczął przewijać nagranie do tyłu.

— Patrick zabrał... — po pomieszczeniu rozniósł się dziewczęcy głos. Patrick zmarszczył brwi. Coś mu świtało, ale nie miał pojęcia do kogo mógł go przypasować. — To znaczy Seth zabrał mi mój sztylet, a potem Patrick zabrał go jemu i zabił go tym sztyletem. Znalazłam się na terenie watahy, tylko dlatego, że chciałam odebrać sztylet od Patricka. —  I wtedy wszystko zrozumiał. Ta smarkula... Nie przemyślał tego wszystkiego. Nie wiedział, że tak to się potoczy. — Ale strażnicy nas złapali, a wtedy Patrick powiedział im, że to ja zabiłam Setha.

Nagranie się skończyło, dyktafon wyłączył się. Mężczyźni siedzieli w ciszy, wpatrując się w siebie. Oboje mieli zimne, nieodgadnione wyrazy twarzy.

— Co na to powiesz? — spytał Chris. Siedział swobodnie na krześle, na przeciwko Patricka, jego twarz nie wyrażała żadnych emocji.

— A co mam powiedzieć? — zaśmiał się. — Nie wiem skąd to wytrzasnąłeś i nie wiem po co mi to pokazujesz. Nie mam pojęcia co kombinujesz Chris, ale jeśli myślisz, że bycie prawą ręką Alfy daje ci prawo do oczerniania mnie i dawania mi jakiś zarzutów to jesteś w błędzie.

— Jak na razie jedyne co zrobiłem to puściłem ci nagranie z mojego przesłuchania.

— Powiadasz.

— Opowiedz mi jeszcze raz od początku, jak doszło do śmierci Setha — rozkazał Chris, włączając dyktafon.

Patrick westchnął głośno. Zacisnął dłonie na metalowym, zimnym krześle. I zaczął opowiadać. 

                            ***

Patrick po przesłuchaniu siedział jeszcze jakieś dwie godziny, czekając na Chrisa. Czas bardzo mu się dłużył.

Przez ten czas siedział, tupiąc nogą o podłogę. Przygryzał dolną wargę z nadzieją, że przydupas alfy nie znalazł żadnych dowodów. Spojrzał na drzwi. W panice myślał o ucieczce.

Chris głośno trzasnął drzwiami, kiedy wchodził. Powoli i ze spokojem usiadł na krześle. Wpatrywał się w Patricka swoim chłodnym, nieprzyjemnym wyrazem twarzy.

— I co? — rzucił w końcu zniecierpliwiony Patrick.

— Jak dla mnie to coś kombinujesz — stwierdził Chris bez ogródek. — Ale jesteś czysty, nie mogę dać ci żadnych zarzutów.

— I tak pozostanie — powiedział Patrick, wstając z krzesła.

— Jeszcze się przekonamy — usłyszał, zanim zdążył opuścić pomieszczenie. Z trzaskiem zamknął drzwi.

— Jeszcze się przekonamy — powtórzył z uśmiechem na ustach, szybkim tempem krocząc przez korytarz.

                             ***

Sean patrzył nieobecnym wzrokiem przez okno. Spoglądał na ogród, w którym przebywała Viviana. Chodziła z małą konewką i podlewała kwiaty rosnące wzdłuż ścieżki. Na myśl od razu przyszła mu matka.

Błękitna rozkloszowana suknia, która idealnie leżała na ciele Viviany, falowała pod wpływem podmuchu leciutkiego wiatru. Sean uśmiechnął się pod nosem. Nadal nie rozumiał jakim cudem mogła ona chodzić ciągle w sukniach. Nawet po ogródku.

Nigdy nie rozumiał kobiet. Od małego czuł, że pochodzą one z innej planety.

Sean westchnął głośno. Byłaby z niej dobra Luna.

— Co ja mam zrobić — pomyślał głośno.

Jego wilk nadal tego nie czuł. Sean usilnie błagał go o chociażby cień nadziei. Jego wilk jednak nie dawał mu konkretnej odpowiedzi. Ani tak, ani nie. Pozostało czekać.

A czasu miał niewiele. Wilczyce wyjeżdżały jutro.

Sean długo siedział w milczeniu. Dręczyło go nie tylko to, że strata Viviany będzie bolesna. Tu chodziło również o jej ojca. Sojusz z tak potężnym stadem, dawał wiele możliwości na przyszłość.

Nagle zerwał się z miejsca. Wybiegł z pokoju i pędem pognał do ogrodu.

— Viviano — zawołał, a ta od razu się odwróciła i podążyła w jego stronę.

— Alfo — powiedziała ucieszona, ukłoniła się nisko z gracją podnosząc suknię, aby nie otarła się o ziemie.

— Musimy porozmawiać.

Powiedział i od razu ruszył w stronę domu. Od razu go dogoniła, podążając kilka kroków za nim.

Gdy znaleźli się już w jego biurze Viviana uśmiechnęła przebiegle.

— Nie mogłeś zaczekać, aż skończę pomagać w ogródku? — zaśmiała się pod nosem.

Podeszła do niego i zaczęła go całować. Lekko gryzła jego wargi, sięgając po kraniec koszulki.

Powstrzymał ją i nakazał usiąść.

Z ogromnym niesmakiem i zdziwieniem spełniła jego żądanie.

— A więc... Alfo. O czym chciałeś ze mną porozmawiać? — spytała zmieszana.

Sean sam do końca nie był tego pewnien. Działał pod wpływem nagłego impulsu.

— Wilczyce wyjeżdżają już jutro.

Długo siedzieli w milczeniu.

Sean błagał swoje wewnętrzne ja, aby wreszcie powiedziało, że to ona.

Viviana odchrząknęła.

— Jeżeli twoja wilczyca coś czuje powiedz mi to teraz — rozkazał Sean. — Później nie będzie już okazji.

Ponownie zapadła cisza.

— Sean ja cię kocham.

Sean podbladł. Nie spodziewał się takiego wyznania.

— A twoja wilczyca? — spytał niepewnie.

— Ona...

Do pomieszczenia z impetem wpadł Chris.

— Musimy porozmawiać, Alfo — rzucił już na progu.

Oczy obojga pozostałych skierowały się na niego.

— Och przepraszam — rzucił zmieszany obecnością Viviany, wcześniej przez niego nie zauważonej. — Wrócę później.

Viviana zgrabnie poderwała się z krzesła.

— Nie, nie. I tak miałam już iść — powiedziała wesoło, po czym wyszła, pozostawiając za sobą głuchą ciszę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top