Rozdział 16

Argon (Lucyfer)

Lea nie jest moją córką, wiedziałbym o tym od początku, ale łatwiej jest kłamać, niż przyznać ,że mnie samego pana piekła zdradziła moja ukochana Anabell. Kochałem ją mimo to, ale mój niedoszły przyjaciel Carniveau tak ją omotał, jeszcze w niebie. Moje serce pękło na milion kawałków, byłem pewny, że dam radę pokochać Lilith, ale to było za trudne. Anabell ukryła dziecko na ziemi, a ja nie próbowałem jej szukać, dopóki nie dowiedziałem się, że ona może mi przywrócić ukochaną i dać władzę nad życiem po śmierci. 

Ten śmieszny pajac na górze nie dałby rady wtedy ze mną wygrać, musiałby się pogodzić z tym, że świat poznałby prawdę i ludzie zamiast bać się mnie przeklinali by jego. Sześć lat szukałem zarówno jej jak i mojego ,,przyjaciela" , gdy ich znalazłem zabiłem wszystkich prócz dziecka, była młoda, ale pamięta. Na adopcję czekała w sierocińcu, a ja nie chciałem jej wychowywać, chciałem by do czasu osiągnięcia pełnoletności była nieświadoma. 

Carniveau pokrzyżował mi plany, miał umrzeć, a zamiast tego wcielił się w kogoś innego, zostawiając swoje ciało na wolną śmierć. Dał jej naszyjnik ogromnej mocy, a ja kazałem Argonowi go zabrać i nastraszyć dziewczynę. Nie zrobił tego dobrowolnie, więc go zmusiłem. Luis przyniósł jego serce nieświadomie, a osłabione ciało łatwo było przejąć, szczególnie słabego demona.  

-Zwołaj wszystkich pierwszych - wydałem rozkaz do strażnika mojego biura, a on niezwłocznie zawiadomił demony.

-Jak już wiecie Lea za dwa tygodnie ma urodziny, a co za tym idzie, stanie się kluczem. - odparłem oficjalnie

-Jak chcesz to zrobić, anioły są od nas silniejsze - powiedział Abbadon obojętnym tonem.

-Może anioły są silniejsze, ale nas jest więcej i możemy grać nieczysto. To będzie wielki czas dla nas wszystkich, będziemy mogli odzyskać przywileje i panowanie nad życiem po śmierci, ludzie dowiedzą się prawdy - mówiłem dumnie patrząc na zainteresowanie moimi słowami całej reszty upadłych.

-Masz jakiś plan? - zapytał Abbadon

-Oczywiście, a Argon nam w tym pomoże - uśmiechnąłem się, a reszta towarzyszy odpowiedziała mi tym samym gestem.

Lea

Powrót do domu był okropny, ale zima zbliżała się wielkimi krokami. Jutro jest wigilia klasowa, wraz z Luisem postanowiliśmy pomóc w przygotowaniach. Nie powiedziałam jeszcze Jasmine, że mam chłopaka, ale nie powiem jej tego szybko, ze względu na to jak zareagowała na Argona. Wróciła szczęśliwa do szkoły, nie będę jej psuć dobrego humoru. Luis po powrocie, jest nadopiekuńczy, cały czas chodzi koło mnie i pyta się czy dobrze się czuje, mówiłam mu setki razy, że wszystko dobrze i , że nie ma się o co martwić, ale to chyba do niego nie dociera. 

Była siódma rano, a ja czekałam na niego przed domem i przyglądałam się spadającemu śniegowi. 

-Cześć skarbie - podszedł do mnie i ucałował w czoło 

-Hej, jedziemy? - zapytałam lekko ziewając ,chciałam pospać jeszcze chwilkę.

-Nie wyspałaś się prawda? - zapytał i uśmiechnął się do mnie lekko

-Jestem wykończona - odrzekłam 

-A ja jestem zatrudniony do przygotowania czegoś czego nie obchodzę - zaśmiał się i wziął mnie za rękę ruszając do samochodu.

-Jak to nie obchodzisz? - zapytałam ciekawa, ale zanim zdążyłam do tego dojść, Luis mi odpowiedział

-To narodziny Jezusa, po co mam obchodzić to święto. Jestem demonem i nawet jakbym chciał nie mogę, to zakaz nałożony przez szatana. Wszystkie rzeczy związane z Bogiem są jak trucizna dla istot ciemności, a dla aniołów wszystko co związane z szatanem.

-W sensie? Nie możesz jeść potraw z wigilijnego stołu? Nie możesz tego przygotowywać?

-Mogę, ale nie mogę się modlić, bo wszystko za co się pomodlimy należy w połowie do Boga, jest pod jego ochroną.

-Czego się boisz? - zapytałam widząc jego zmieszanie.

-To święto, gdy anioły są o wiele potężniejsze od nas, normalnie też, ale w tym jednym dniu są pawie nie do pokonania - odpowiedział smutno

Spojrzałam na niego, był przytłoczony zastanawiało mnie nad czym tak myśli i co sprawia ,że jest taki pochmurny.

Luis

Jeśli niebo uderzy dwudziestego czwartego grudnia, nie będę w stanie jej obronić, ona sama nie wie jaką ma moc, nie wie jaka jest cenna. Boję się o nią, Lucyfer z jednej strony, Bóg z drugiej, jak ona ma się bronić. Mnie zdołała uratować, bo w to wierzyła i mnie kocha, ale kto ma obronić ją. Nie chcę i nie mogę być z nią w to święto, mogą mnie znaleźć i zabić, zabrać moją dziewczynę. Póki jest sama ma blade i niewidoczne światło, ale gdy jestem przy niej jasność jej duszy jest  wręcz oślepiająca i mogą ją łatwo znaleźć. 

-Jesteśmy! - powiedziała, a ja lekko się wzdrygnąłem , bo wyrwała mnie z zamyśleń -Jak chcesz możemy nie pomagać i iść gdzieś indziej - dodała, widząc mnie zmartwionego

-Obiecałaś ,że im pomożesz - odparłem i wysiliłem się na uśmiech.

-Poradzą sobie, nie muszę tam być, powiem mamie ,że się źle poczułam i postanowiłam się przewietrzyć - powiedziała gładząc mój policzek, lekko chwyciła moją szczękę i zmusiła do spojrzenia w jej piękne oczy

-Lea, nie chcę cię stracić - powiedziałem na granicy załamania patrząc w jej tęczówki. 

-Nie stracisz - wtuliła się we mnie, a ja przytuliłem ją mocniej.

***

Zaskoczeni?


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top