Rozdział 7
RAIN
6 miesięcy temu
– Zostaw ją, chodź z nami!
Kulę się słysząc te słowa. Nawet spuszczam głowę w poddańczym geście i zaczynam iść w stronę głównej ulicy. Za moimi plecami nadal trwa impreza. Kolorowe światła rzucają długie cienie na chodniki i sąsiednie budynki, a głośna muzyka napiera na szyby w oknach powodując ich dudnienie. To dwudzieste urodziny Brody'ego. Uśmiecham się smutno wspominając papierową koronę, którą ktoś wcisnął mu na głowę.
– Baw się z nami! Dawaj, pijemy!
Wbijam sobie paznokcie we wnętrze dłoni. Gdzieś pośród wstydu i żalu rodzi się we mnie gniew. Serce wali mi jak młotem, gdy odwracam się na pięcie i wracam do reszty.
– Myślałem, że już idziesz. – mówi jakiś napakowany chłopak wypalając jointa. Słodkawy zapach suszu powoduje u mnie mdłości.
– To pomyśl raz jeszcze. – warczę rozdrażniona.
Chłopak wydmuchuje dym prosto w moje rozchylone usta, a następnie cicho chichocze. To upokarzające, ale nie mam zamiaru odpuścić. Już wystarczająco wiele razy kuliłam ogon i okazywałam pieprzony szacunek osobom, które na niego nie zasługiwały. W tej minucie staje się inną wersją siebie. Jestem buntowniczką.
– Zrób to jeszcze raz, jeśli chcesz oberwać w jaja. – szepczę posyłając mu słodki uśmieszek.
– Nie wiedziałem, że tak ciągnie cię do moich jaj. – parska i wykonuje krok w przód. Szykuję się na konfrontację. Stoimy przed domem, on pijany i upalony, a ja wściekła. I właśnie teraz, w chwili, gdy chłopak chciał przyciągnąć mnie do siebie, pojawia się Brody. Trzyma w ręce butelkę urodzinowego Bourbonu, zatacza się lecz nie na tyle, aby się potykać.
– O czym gadacie? – pyta nas, a potem owija swoje ramie wokół mojej szyi. – Nawet nie próbuj jej podrywać, Danny.
– Jest z tobą? Myślałem, że to zwykła przybłęda.
– Jest przybłędą, ale moją. – oznajmia wypinając pierś. – A teraz spierdalaj nim połamię ci twoje cholerne kości.
Danny wzrusza ramionami, tak naprawdę w ogóle nie przejmuje się słowami Brody'ego i ja też nie powinnam. Jednak nadal boli mnie określenie, którego użył. Czy jestem przybłędą? Moja hardość znika, gdy pojawiają się łzy.
– Umówiłem się z kimś. – Brody nawet na mnie nie patrzy. – Trochę wypiłem, więc będziesz kierowała.
– Ja? Ja...niedawno zdałam prawko. I jest już bardzo późno, nigdy nie prowadziłam w nocy.
– Nie panikuj, Rain. Wszystko będzie dobrze. – pochyla się i całuje mnie w skroń. Jego ciężki, przesiąknięty alkoholem oddech powinien być dla mnie przestrogą. Nie jest.
Brody opuszcza ramię, wygrzebuje z kieszeni spodni kluczyki od starego jeepa i nie spuszczając ze mnie oczu wrzuca mi je za koszulkę. Czuję chłód metalu, gdy klucze lądują pomiędzy moimi piersiami.
– Dokąd jedziemy? – pytam cicho, niepewnie.
– Pokieruję cię.
Nie naciskam, godzę się na ten durny plan i wyjmując spod koszulki kluczyki wsiadam do jeepa. Kładę dłonie na wytartej kierownicy, zaciągam się zapachem tytoniu i czekam. Mam dziwne przeczucie, że nie powinnam tego robić. Nie powinnam tu być, ale ignoruję głos rozsądku i skupiam się na Brody'm. Trudno powiedzieć czym dla siebie jesteśmy. Parą przyjaciół z benefitami czy kimś więcej? Brody to pierwszy facet, z którym poszłam do łóżka. Zresztą nie tylko w seksie był pierwszy. On jedyny okazał mi zainteresowanie. Zabrał do baru, postawił piwo. Nauczył mnie jak poprawnie pić szoty z tequili i palić papierosy. Chociaż te ostatnie okazały się totalną klapą i przez kilka minut walczyłam o haust świeżego powietrza. Dzięki Brody'emu czuję, że żyje. Może i pragnęłabym większego poczucia bezpieczeństwa, czułości i troski, ale przecież nie jest aż tak źle. Jesteśmy młodzi, może kiedyś wszystko się naprostuje? Może Brody w przyszłości okaże się niesamowicie delikatnym facetem, który z zaangażowaniem wychowywałby nasze dzieci. Dzieci, które miałaby dom i najlepsze zabawki. Dzieci, które czułby się kochane i potrzebne. Które miałaby nazwisko. Jego nazwisko.
– Co tam, jak się miewa mój kwiatuszek?
Drżę, gdy Brody wsuwa się na fotel pasażera, a jego dłoń niemal natychmiast ląduje między moje uda.
– Nie tutaj.
– Nie bądź cnotką, Rain. – odpowiada lecz cofa rękę. – Chcesz łyka zanim ruszymy?
– Nie.
– Dobra. – uśmiecha się, a zieleń jego oczu staje się bardziej intensywna. – Wiesz, że kiedyś nakopałem do dupy młodemu Hallardowi?
– Tak, wspominałeś o wąskiej, szutrowej drodze.
– Jedź tam.
Zanim odpalam silnik powtarzam w głowie wszystkie czynności, które powinnam wykonać, aby dowieźć nas w jednym kawałku. Na kurs prawa jazdy oszczędzałam z pensji kelnerki w barze Shelly's przez prawie dwa lata. Zdałam za pierwszym i dopiero planowałam zakup własnego auta. Pocą mi się dłonie, w żołądku tworzy się ciasny supeł.
– Jedź, Rain. – nagli Brody.
Biorę głęboki wdech i ruszam z miejsca. Silnik nie pracuje równo, a wszystko inne w aucie dziwnie trzeszczy, ale jedziemy. Zmieniam biegi, zwracam uwagę na znaki drogowe. Nie wyprzedzam na ciągłej i pilnuję prędkości. Uśmiecham się, bo czuję się coraz pewniej. Zerkam kątem oka na Brody'ego. Siedzi wpatrzony w szybę. Zastanawiam się o czym myśli.
– Z kim się umówiłeś?
Nie odpowiada. Zamiast tego przyciska usta do szyjki butelki i bierze kilka łyków Burbona.
– To jakaś tajemnica? – parskam skręcając w prawo.
– Nie znasz jej.
– Jej? – Dziwię się. – Spotykasz się z dziewczyną? – niewidzialna ręka ściska mi serce. – Mam cię zawieźć do jakiejś laski?
– Nie rób z tego dramy.
– Kurwa, nie. Jasne. To co? Mam też patrzeć jak będziesz ją posuwał?
– Ja pierdolę. Uspokój się.
Brody wypija kolejny łyk, a ja wjeżdżam na szutrową drogę. Nie bywam na niej często z kilku powodów. Jest nieoświetlona, wąska i prowadzi donikąd. To znaczy gdzieś na pewno, ale jest z dala od centrum i raczej na jej końcu nie zobaczę tętniącego zabawą baru. Zwalniam.
– Napij się, to ci przejdzie. – Brody wciska mi butelkę.
– Przecież prowadzę.
– No i?
Szlag. Niech to wszystko szlag. Przyjmuję Burbon i wlewam do gardła kilka łyków. Mocny alkohol piecze mi gardło i podrażania żołądek. Kaszlę, a wówczas dostrzegam pewną postać. Jest w oddali i idzie poboczem.
– To ona. – Mówi pochylając się w moją stronę. – Przyspiesz.
Robię jak każe. Przyspieszam. Blade pomarańczowe reflektory padają na idącą kobietę. Ma na sobie błękitne dżinsy i białą koszulkę na cienkich ramiączkach. Blond włosy spływają kaskadą na jej plecy.
– Gdzie mam się zatrzymać?
– Podjedź bliżej.
– Co? Nie. Nie mogę.
– Możesz.
– Nie. – protestuję wciskając hamulec. – Oszalałeś?
– To ona oszalała. – warczy wbijając wzrok w szybę przed maską. – Myśli, że może się mną zabawiać? Że będę, kurwa, patrzył z boku jak ten pieprzony frajer ją całuje?
– O czym ty mówisz?
– Nienawidzę tej szmaty, Rain. – cedzi przez zaciśnięte zęby. – Nienawidzę!
Z tym pełnym jadu okrzykiem nagle odwraca się w moją stronę i łapie w obie dłonie kierownicę. Nie chcę oddać mu kontroli nad pojazdem, lecz Brody jest zbyt silny. Wpycha swoją nogę pomiędzy moje, krzyczę z bólu, kiedy naciska mi stopę. Z przerażeniem patrzę jak silnik zwiększa obroty.
– Zostaw! – Krzyczę. – Przestań!
Brody jednak mnie nie słucha. Z furią w oczach skręca kierownicę. Zaciskam palce na szorstkiej tapicerce fotela. Nie mogę oddychać. Samochód mknie prosto na nieznajomą, która jakby czując zbliżające się niebezpieczeństwo odwraca w naszą stronę. Widzę jej twarz. Widzę pełne strachu ciemne oczy. Modlę się, by odskoczyła lecz jesteśmy szybsi. Przód Jeepa uderza w ciało kobiety, słyszę okropny huk, gdy ląduje na masce, a potem kolejny kiedy pęka szyba. Siedzę sztywno, nie mogę wykonać najmniejszego ruchu. Wpatruję się w okrwawione fragmenty szkła i błagam, by zdarzył się cud.
– Kurwa. – Brody szepce drżącym głosem.
Oboje nie wiemy co robić, ale zdaje się, że tylko mnie lęk skuwa kręgosłup, ponieważ Brody wysiada z samochodu. Wspina się na maskę, bierze w ramiona bezwładne, zakrwawione ciało i idzie w kierunku rowu. Mijają sekundy, moje głowa i serce są bliskie eksplozji. Z niemal nadludzkim wysiłkiem wygrzebuje się z auta i podchodzę do Brody'ego.
– Czy my ją... – dygoczę ze strachu. – Czy ona...
– Żyje. – odpowiada krótko. – Wsiadaj do samochodu, musimy stąd uciekać.
– Nie! Musimy jej pomóc! – krzyczę padając na kolana. – O boże, Brody, musimy jej pomóc!
Moje dłonie trzęsą się, gdy przykładam je do brzucha nieprzytomnej kobiety z nadzieją, że w ten sposób powstrzymam krwotok. Unoszę głowę, spoglądam w migoczące gwiazdy i zaczynam krzyczeć. A potem płakać. Wszystko z cholernej bezradności. Uciskam rozległą ranę, czując jak moje palce toną w gorącej, lepkiej czerwieni.
– Nie umieraj. – jęczę. – Proszę, walcz.
– Rain! Musimy jechać!
– Nie zostawię jej tutaj, Brody! Ona musi trafić do szpitala. Zadzwoń po karetkę.
– Kurwa! Kurwa! Ja nie chciałem! Nie chciałem jej zabijać!
– Wciąż żyje! No dalej, dzwoń po karetkę!
Niespodziewanie powieki rannej kobiety unoszą się. Z jej bladych, okrwawionych ust wydostaje się głęboki, przerażający skowyt. Boję się na nią patrzeć. Boję się tak bardzo, że cofam dłonie i podbiegam do oniemiałego Brody'ego.
– Moje dziecko! – krzyczy chwytając się za brzuch. – Moje dziecko!
– Dziecko? – zamieram. – Boże, czy ona jest w ciąży? Brody! Ona...
– Zamknij się, Rain!
Odsuwam się od niego i podchodzę do kobiety, która znów jest nieprzytomna. I bledsza. Jej usta zastygły w grymasie, a ręka, która jeszcze parę minut temu spoczywała na jej brzuchu, teraz leży na kępce trawy.
– Brody...
– Morda!
– Brody, ona nie żyje!
– Co? Przecież...
– Mogliśmy ją uratować! Dała nam czas! Boże, dlaczego tego nie zrobiliśmy!? Prosiłam zadzwoń po pogotowie! Dobrze wiesz, że nie mam telefonu! Czemu zwlekałeś?!
– Nie wiem! Kurwa, Rain! Co teraz zrobimy?! Co teraz?!
– Pójdę do więzienia. – szepcę patrząc na ciało kobiety. – Co i tak nie wydaje się wystarczającą karą za to co zrobiłam.
– To moja wina. – Brody krąży wokół samochodu. – To moja wina, Rain! To ja ją zabiłem!
– Oboje to zrobiliśmy.
– Nie pójdziesz siedzieć. Jesteś za młoda. Zresztą, kurwa, gdybym cię posłuchał... Spanikowałem, Rain. Nie chciałem jej skrzywdzić, ja tylko...Tak mnie wkurwiła! Tak bardzo pragnąłem dać jej nauczkę, ale nigdy nie chciałem jej zabijać. – jęczy upadając na kolana. – Nie jestem mordercą. Nie jestem.
– Wiem. – mówię klękając obok.
– Zakochałem się w niej. – przyznaje szlochając. – Spotykaliśmy się, mówiła, że zostawi dla mnie swojego faceta, ale czas mijał. Potem dowiedziałem się, że przespała się z Wheelerem. Byłem wściekły. Tak bardzo wściekły, ale nie chciałem jej krzywdzić.
Pęka mi serce. Kawałek po kawałku. Cierpnie miesza się z lękiem. Czuję odrazę i żal do mężczyzny, który klęczy i zanosi się płaczem, lecz nie potrafię odejść. Nie umiem. Unoszę ramiona, przygarniam jego drżące ciało i przytulam, choć w tej chwili nic nie jest w stanie przerwać naszej męki.
– To dziecko może być moje.
– Powiedziałaby ci, gdyby było twoje.
– A jeśli nie?
– A jeśli jest Wheelera?
Brody milknie. Ja też.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top