4 ( druga część)

Widzę jak jego potężne ciało zaczyna się trząść i jak kieruje wzrok w stronę gałęzi, gdzie nadal zwisa sznur.

– To znaczy, że nie powinieneś.

– Nie masz pojęcia... – odpowiada pochylając głowę.

– Każdy w życiu ma jakąś bitwę do wygrania. Ty jeszcze swojej nie wygrałeś.

Nie wiem czy moje słowa będą na tyle przekonywujące, żeby mężczyzna zaprzestał tych okropnych działań na rzecz swojego samobójstwa, ale usilnie wierzę, że właśnie tak się stanie. Moje serce dudni w piersi jak młot. Jest nerwowe i nade wszystko potrzebuję ukojenia, a nie dostanie go dopóki tkwimy tu na tej cholernej drodze. Dlaczego wybrał akurat to miejsce?

– Moja bitwa skończyła się razem z nią. – odzywa się niespodziewanie.

– Z nią?

Nie rozumiem, ale mężczyzna wcale nie chce mi tego tłumaczyć. Patrzę jak powoli podnosi się z kolan i wlecze się w kierunku wozu. Na początku, gdy był nieco oddalony nie zdawałam sobie sprawy z tego jaki jest potężny. Niemal dwumetrowy solidnie zbudowany mężczyzna szarpie za klamkę swojego samochodu lecz nie wsiada za kierownicę.

– Widziałem cię. – mówi jakby od niechcenia. – Kilka dni temu.

Zamieram.

– Gdzie?

– Tu.

I wtedy przypominam sobie klęczącego na ziemi mężczyznę. Podobnie jak dziś nie chciałam przychodzić na to prowizoryczne miejsce pamięci, ale z jakiegoś powodu zrobiłam to i stanęłam jak wryta widząc zrozpaczonego człowieka, który w ciszy wpatrywał się w zwiędłe kwiaty.

– Znałaś ją? – pyta nie spuszczając ze mnie wzroku.

– Ja... – nie mam pojęcia co odpowiedzieć. Nie znałam jej, choć ta tragedia nie jest mi obojętna. Przeżywam ją i czuję ból, ale nie mogę powiedzieć dlaczego i to powód dla którego decyduję się na kłamstwo. Jedno, tłuste beznadziejne kłamstwo. – Tak. Znałam ją.

Mężczyzna odsuwa się od samochodu i stawia niepewne kroki w moim kierunku. Kiedy to robi dostrzegam na jego głowie wyświechtaną czapkę z daszkiem oraz odrobinę za długie, pofalowane włosy w kolorze jasnego brązu.

– Więc doskonale wiesz dlaczego postanowiłem to zrobić. – tym razem to nie jest pytanie. Podchodzi bliżej i drżę, gdy zaczyna nade mną górować.

– Ona by tego nie chciała. – szepczę przerażona swoją śmiałością.

– Jak dobrze się znałyście?

Wcale. Nie znałam jej. Nie mam pojęcia jaka była za życia. Co lubiła i jakiej muzyki słuchała. Boli mnie serce, bo brnięcie w coraz dalsze kłamstwa nie jest w moim stylu lecz nie mam odwagi przestać. Boję się, że gdy urwę temat i odejdę to mężczyzna powróci do samobójczych planów. Zasycha mi w gardle, unoszę głowę i niespodziewanie nasze spojrzenia się krzyżują. Nie powinnam, a nawet więcej, to nie jest wobec niej w porządku ale przez ułamek sekundy w duchu komplementuje oczy mężczyzny. Są naprawdę piękne. Ich barwa przypomina mi spękaną od słońca ziemię wraz z nikłymi akcentami ledwo utrzymującej się zieleni. Są znacznie intensywniejsze od moich, gdzie szarość przenika się z bladością błękitu.

– Opowiedz mi. – coś w jego głosie sprawia, że ledwie panuję nad łzami. Mężczyzna wpatruje się we mnie jakbym była jego jedyną nadzieją. Jakbym naprawdę utrzymywała go przy życiu. – Gdzie się poznałyście?

Co mam mu powiedzieć? Czy zauważy, że kłamię kiedy będę się długo zastanawiała nad odpowiedzią? Stres zbiera mi się w żołądku i sunie coraz wyżej.

– U kosmetyczki.

– Masz na myśli Hannah?

Hannah? Czy to możliwe, aby znał kosmetyczkę o tym imieniu? Serce niemal wyrywa mi się z piersi.

– Tak, to była Hannah.

– Addie uwielbiała do niej chodzić. Dlaczego wcześniej cię nie widziałem?

– Wyjechałam. – Tym razem to prawda. – I... właściwie to niedawno wróciłam.

– Pewnie na pogrzeb. – stwierdza smętnie. – Nigdy tego nie zrozumiem, nigdy nie zaakceptuje tego, że odeszła.

Stoję jak słup i chłonę jego słowa wypełnione bólem. Nic nie przychodzi mi do głowy, nie jestem w stanie dłużej rozmawiać o zmarłej kobiecie. W tej ponurej ciszy uciekam wzrokiem w stronę drzew, a on niespodziewanie robi krok w przód i znajduje się tuż przy mnie. Wstrzymuję oddech, gdy unosi swoje silne ramiona, a potem z całych sił tłumię łzy kiedy przygarnia mnie do swojej szerokiej piersi. Nie wiem co się dzieje. Czemu mnie przytula? Czy to ja potrzebuję pomocy? Zastygam w jego objęciach. Mężczyźnie to jednak nie przeszkadza. Wtula policzek w materiał mojego szala i delikatnie gładzi dłonią moje plecy. Serce bije mi jak oszalałe, ledwo łapię oddech. I dopiero po paru sekundach słyszę jak cicho pociąga nosem. Płacze.

– Przykro mi. – szepczę nie radząc sobie z nadmiarem cierpienia, które go przytłacza.

– Wiem. – odpowiada zduszonym głosem.

– To nie powinno cię spotkać.

– Wiem. – powtarza ściskając mnie coraz mocniej w swoich objęciach.

Jego cichy szloch łamie mi serce i zanim się spostrzegam po moich policzkach spływają łzy. Stoimy na środku szutrowej drogi, pośród opadającej porannej mgły i ciasno przytuleni płaczemy nie umiejąc poradzić sobie z otaczającym nas bólem. Nie wiem ile czasu tak trwamy ale kiedy mężczyzna wreszcie się odsuwa czuję nieprzyjemny chłód i dziwną pustkę.

– Przepraszam. – mówi nerwowo pocierając zarost. – Przyjechałem tu w jednym celu, a potem zobaczyłem ciebie i... – urywa łapiąc oddech. – To wszystko jest takie popierdolone.

– Straciłeś bliską osobę, to normalne, że czujesz się w ten sposób.

– Nie tylko ja. – wbija we mnie swoje spojrzenie. – Wszyscy ją kochaliśmy, prawda?

– Tak. – To jedno proste słowo niemal rani mi krtań.

Okłamywanie człowieka w żałobie jest okrutne i czuję ciężar tego paskudnego czynu na swoich barkach. Nie mam pojęcia jak to odkręcić, więc wciąż stoję bezruchu i wpatruję się w mężczyznę, który chyba podobnie jak ja nie wie co począć. Odwiodłam go od samobójstwa, przez parę chwil dzieliliśmy łzy, a teraz? Co powinno nastąpić teraz?

– Będę już jechał. – odzywa się zerkając za siebie, na swój otwarty wóz.

– Bezpieczniej jazdy.

– Mógłbym cię podwieźć. – oferuje szybko. – Jeśli oczywiście potrzebujesz i...chcesz.

– Nie, ja...

Nie dokańczam, to rozpoczęte zdanie wisi między nami i kiedy wydaje mi się, że będzie nalegał abym je skończyła, on jedynie kiwa głową, a potem odwraca się na pięcie i odchodzi. Zdumiona patrzę jak stawia długie, sprężyste kroki. To chód kogoś kto nie boi się fizycznej pracy i posiada siłę. Mężczyzna nie odwraca się w moim kierunku. Wsiada do samochodu, zatrzaskuje drzwi i odjeżdża stając się w ten sposób ulotnym wspomnieniem. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top