Part I.
Wstałam przed piątą, za oknem było jeszcze ciemno. Nie dziwiło mnie, że organizm buntował się przed snem. Byłam tak zestresowana, jak jeszcze nigdy. Czekałam już kilka dni na list od Tokijskiego Uniwersytetu Sztuki. Dwa lata przygotowywałam się do egzaminów wstępnych, które odbyły się w zeszłym miesiącu. Dwa lata to dużo, z drugiej strony jest to jednak bardzo mało czasu. Tylko dwa lata poświęciłam na nadrabianie tego, co sobie odpuściłam na 10 lat. Inni natomiast swoje całe życie doskonalili się, tylko po to, aby pewnego dnia mieć możliwość studiowania na wydziale muzycznym.
Pamiętałam dobrze, jak złapała mnie trema na widok tak wielu utalentowanych ludzi. Tylko połowa z nich miała zostać przyjęta. Stąd mój strach. Studia na tym wydziale, na tej uczelni były moim celem, ale nie miałam żadnej gwarancji, że zostanę przyjęta. Wiedziałam, że brakowało mi wiele, ale jednak liczyłam, że załapię się chociaż na ostatnie miejsce.
Postanowiłam, że skoro i tak już nie zasnę, jakoś ten czas wykorzystam. Nałożyłam ciepły puchaty szlafrok i zeszłam cicho po schodach, tak aby nie obudzić mojego współlokatora. Zdziwiłam się na widok blondyna leżącego na sofie. Ukucnęłam obok niego i z dezaprobatą stwierdziłam, że Heiwajima wypił wczorajszego wieczora stanowczo za dużo.
Już dwa lata dzieliliśmy ze sobą przestrzeń, ale takie sytuacje zaczęły pojawiać się dopiero w ostatnim miesiącu. Nie wiedziałam, co jest tego powodem, miałam jednak pewność, że powód istniał. Znałam Shizuo za dobrze, by tego nie zauważyć.
Złapałam za koc, leżący na fotelu obok i przykryłam przyjaciela.
- Przeziębi się w końcu, jak będzie tu spał bez żadnego okrycia. - zrzędziłam cicho do siebie, zmierzając do kuchni.
Nie byłam jego matką, ale się o niego martwiłam.
- To nie w porządku. - usłyszałam w odpowiedzi, czego nie oczekiwałam.
- Co takiego? - odwróciłam się na pięcie i szybko znalazłam się nad blondynem, patrząc na niego z góry.
Chłopak podparł się na łokciach i przez chwilę toczyliśmy walkę na spojrzenia.
- Nieważne... - wymamrotał i ponownie ułożył się do snu.
Zirytowałam się. Ostatnimi czasy w ogóle go nie rozumiałam.
- Nie dostaniesz naleśników. Zresztą, i tak by ci nie pomogły na tego kaca. - odparłam obojętnym głosem, choć fala emocji pulsowała mi pod skórą.
Jednak wiedziałam, że stresu nie mogę wyładowywać na Heiwajimie.
- Dobra! Zrozumiałem, przepraszam! - zawołał blondyn, wyraźnie ożywiony przez słowo „naleśniki".
Zaśmiałam się pod nosem. „Jak z dzieckiem", pomyślałam.
- Przemyślę jeszcze te kwestie. - mruknęłam kąśliwie i udałam się do kuchni.
Skoro już bezmyślnie palnęłam o tych naleśnikach, należałoby je zrobić.
Kończąc leniwie swoją porcje, zastanawiałam się ile jeszcze czasu muszę czekać na list, w którym i tak zostanę odrzucona. Wtedy Shizuo, stojący przy oknie i pijący swoją poranną kawę natchnął mnie nadzieją.
- Listonosz. - powiedział pomiędzy jednym łykiem, a drugim.
Wstałam od stołu i jak w amoku skierowałam się na dwór. Listonosz nie zdążył odejść od ogrodzenia, a ja w samych ciapkach i puchatym szlafroku biegłam w kierunku skrzynki na listy.
Koperta znajdująca się w moich dłoniach wywołała we mnie tak wiele sprzecznych emocji, których nie byłam w stanie pohamować. Drżącymi palcami rozerwałam niewprawnie papierową powłokę listu i czując ciężar własnej duszy, która uwiesiła się na moim ramieniu, skierowałam oczy w stronę liter. Litery, potem pojedyncze słowa zaczęły układać się w zdania, których treść docierała do mózgu z kilkusekundowym opóźnieniem.
Kątem oka zauważyłam Shizuo. Najwidoczniej zmartwił się moją kilkuminutową nieobecnością i postanowił wyjść mi naprzeciw.
- Odrzucili cię? - zapytał zmartwiony.
Patrzył na mnie wyczekująco.
- "Tak". - zdołałam wykrztusić.
- Nie martw się, dostaniesz się za rok, nape...
- Ich odpowiedź brzmi „tak". - przerwałam blondynowi.
Jego piwne oczy, aż zaiskrzyły. Złapał mnie w pasie i uniósł do góry, jakbym ważyła tyle, co piórko.
- Wiedziałem, że dasz radę! - zawołał radośnie, a ja aż rozpłakałam się ze szczęścia.
Dostałam się na wymarzoną uczelnie. To było niczym dar prosto z nieba.
Kwiecień nadszedł tak nagle, że nie mogłam w to uwierzyć. Jeszcze niedawno nie marzyłam nawet o zdawaniu na jakąkolwiek uczelnie, a dzisiaj zmierzałam na pierwsze zajęcia z pianina, który był głównym instrumentem dla wszystkich. Jako dodatkowy wybrałam sobie skrzypce, które ostatnie dwa lata opanowałam na przyzwoitym poziomie. Czym innym była gra na pianinie, co dopiero na fortepianie.
Kochałam pianino i miałam do niego talent. Było to jednak dwanaście lat temu. Na dodatek miałam wtedy więcej palców. Przez to nieco się stresowałam.
Na miejsce dotarłam odrobinę za wcześnie. W sali było raptem pięć osób z dwudziestu. Na miejscu nauczyciela, znajdującym się tuż przy oknie, siedział młody mężczyzna o kasztanowych włosach, których pasma przysłaniały mu oczy. Okulary nałożył na czoło, niczym opaskę. Moją uwagę szczególnie przyciągnęła jego okropna kamizelka w czerwoną, wręcz żarzącą się kratkę.
Mężczyzna gorączkowo układał kartki z nutami rozsypane na jego biurku.
Nie zaszczycił mnie nawet spojrzeniem, więc darowałam sobie powitanie i mijając moich rówieśników, usiadłam w samym kącie sali. Nie chciałam rzucać się w oczy. Ponadto było to miejsce z którego mogłam obserwować całą salę. Lubiłam obserwować, zapewne zostało mi to zaszczepione przez pewnego informatora.
Nie bolały mnie już wspomnienia o Izayi. Kiedyś byłam w nim zakochana, teraz nie mogłabym powiedzieć tego z czystym sumieniem. Zbyt wiele nas dzieliło. Musiałam ruszyć dalej, a on nie zamierzał mi w tym towarzyszyć. Jasno mi to zasygnalizował, uciekając z Tokio niczym tchórzofretka. Cieszyłam się nawet, że mnie od siebie uwolnił. Nie byłam taka jak on i chociaż go kochałam, nie byłabym przy nim szczęśliwa.
Pasowała mi moja teraźniejszość. I nie zamieniłabym jej na nic innego.
Bardzo się przez te dwa lata zmieniłam, nie byłam już głupią nastolatką, która była w beznadziejnej sytuacji, beznadziejnie zakochana. Miałam przyjaciół, cel i realną możliwość dążenia do niego. Choć ostatnio martwiło mnie zachowanie Shizuo. Był mi bliski, pomógł mi nie raz, znosił moje hormony i po prostu był, za co byłam mu dozgonnie wdzięczna. Dlatego bolało mnie, że coś przede mną ukrywał.
Moje przemyślenia przerwał dźwięk klaskania. Uniosłam wzrok i zobaczyłam naszego nauczyciela. Klaskał w naszym kierunku. Wszystkie miejsca były już zajęte przez studentów.
- Gratuluję wszystkim, którzy się dostali. - powiedział kasztanowo-włosy.
Miałam przez chwilę wrażenie, że dostrzegł mnie w tym ciemnym kącie i patrzył dokładnie w moim kierunku.
- Nazywam się Yamamoto Hisui. Mam nadzieję na owocną współpracę. - dodał, uśmiechając się w stronę uczniów zachęcająco.
Później zaczął mówić o swoich oczekiwaniach, wymaganiach i licznych konkursach, w których mamy możliwość wzięcia udziału. Jednym uchem słuchałam, drugie wsłuchiwało się w śpiew ptaków za oknem. Muzyka tak inna od tej, którą ta szkoła reprezentowała, a jednak tak miła dla duszy.
- A teraz rozdam wam fragmenty, które chciałbym, abyście opanowali do przyszłego tygodnia. Każdy fragment jest inny, dobrany specjalnie do konkretnej osoby. Nie możecie się wymieniać pomiędzy sobą, czy to jasne? - mężczyzna podchodził do wybranych uczniów i wręczał im nuty.
Niektórzy narzekali pod nosem, inni triumfowali. Kiedy jednak nadeszła moja kolej, byłam pewna, że to była jakaś pomyłka.
- Pan się chyba pomylił. - zaczęłam niepewnie.
- To żadna pomyłka. - odparł zaskoczony ciemnooki. - To tylko trzyminutowy fragment.
- Ale... - bąknęłam przerażona. „Nie zagram tego dobrze na dziewięć palców", dokończyłam w myślach.
- Heh, kaleka już liczy na specjalne względy. - usłyszałam gdzieś z przodu sali.
Krew się we mnie zagotowała.
- Cisza. - rozkazał Yamamoto-sensei.
Nikt nie odważył się więcej odezwać. Ja także. Po lekcji jednak postanowiłam zamienić słowo z nauczycielem. Musiałam wiedzieć, czy to jakiś nieśmieszny żart.
Niektórzy podostawali fragmenty utworów Disneya, a ja dostałam jedną z najtrudniejszych do zagrania symfonii. Nie rozumiałam tego.
Po zajęciach zostałam, tak jak zmierzałam. Niepewnie podeszłam do nauczyciela, skrobiącego coś na kartkach w pięciolinie.
- Yamamoto-sensei. - zagadnęłam go, chcąc zwrócić jego uwagę.
- Słucham cię. - mężczyzna natychmiast skierował na mnie swoje spojrzenie.
- Nie rozumiem czemu dostałam fragment niemal niemożliwy do zagrania na dziewięć palców. Nienawidzi mnie pan? Chce mi pan uświadomić, że nie powinno mnie tu być? - zalałam go lawiną pytań.
Wiedziałam, że może trochę przesadziłam ze szczerością. Taka jednak była moja natura.
- Jest wręcz odwrotnie Naki-chan. Możesz to uznać za faworyzowanie. - odparł nauczyciel spokojnie.
Widząc moją minę westchnął ciężko.
- Z wami kobietami to łatwo nie jest. - mruknął, przeczesując palcami swoje kasztanowe włosy. - Pamiętam twój występ na egzaminach wstępnych. Jako jedyna nie wybrałaś utworu klasycznego, czym mnie bardzo pozytywnie zaskoczyłaś. „River flows in you" wyszło ci fenomenalnie. Każdy z jury poczuł twoją miłość do grania. Ale to nie wystarczy, żeby utrzymać się na pierwszym miejscu pośród pierwszorocznych. Musisz im pokazać, to co pokazałaś nam w lutym. Udowodnij, że zasłużyłaś by tu być, pomimo tej małej przeciwności, która ci towarzyszy.
Zastanawiałam się nad słowami Hisuiego i jedna myśl nie dawała mi spokoju.
- Jakie pierwsze miejsce? Byłam pewna, że ledwo co się dostałam. - bąknęłam.
Musiałam mieć przy tym niesamowitą minę - dziecka uświadamianego pierwszy raz, że dzieci nie są darem od bocianów – bo nauczyciel roześmiał się na ten widok.
- Masz ci los. To nie kłamstwo. Wzbudziłaś największą uwagę naszego grona nauczycielskiego. Nie dziw się tak, potrafimy rozpoznać prawdziwy talent. - mówił, ocierając łezkę wywołaną śmiechem. - Zrobisz nam ten zaszczyt i zagrasz ten fragment za tydzień? - poprosił życzliwie.
- To żaden zaszczyt jeśli nawalę, ale spróbuję. - odpowiedziałam szczerze.
- Powinnaś się pospieszyć, zaraz zaczną wam się zajęcia z emisji głosu. - ostrzegł mnie Yamamoto.
Skinęłam głową na pożegnanie i udałam się na kolejną lekcje.
Do końca dnia jedyne o czym myślałam, to fragment IX Symfonii. Kiedy tylko dotarłam do domu, od razu zabrałam się do ćwiczeń. Byłam zbyt podekscytowana, żeby przestać, przez co zasnęłam nad ranem, twarzą śliniąc klawisze pianina.
Zbudziły mnie dopiero promienie słoneczne, muskające moją twarz. Leniwie podniosłam się do siadu. Koc niewiadomego pochodzenia zleciał z moich ramion na podłogę. Byłam zdrętwiała i obolała.
Odwróciłam się do okna i wtedy zobaczyłam Shizuo siedzącego spokojnie na kanapie. Obok stała jego walizka.
- Hej. - mruknęłam.
Atmosfera pomiędzy nami była gęsta. Powietrze można by pociąć nożem.
- Miałam wczoraj niezłą akcję, wiesz? Dowiedziałam się, że jestem najzdolniejszą pianistką na pierwszym roku. - palnęłam, chcąc tylko rozładować napięcie.
- Wyprowadzam się. - szepnął blondyn.
Spuściłam głowę, chcąc zakryć oczy grzywką.
- Znalazłeś sobie kogoś? Jeśli tak, to życzę szczęścia... - powiedziałam bez entuzjazmu.
Wcale nie życzyłam mu szczęścia. Chciałam żeby został ze mną.
- Tak będzie lepiej dla nas obojga. - tłumaczył się Heiwajima.
Odwróciłam się z powrotem do pianina i zaczęłam ze złością stukać w klawisze. Pierwszy raz od dawna byłam tak wściekła i smutna zarazem. Nie obchodziła mnie zbyt wczesna godzina, ani nawet to, że tak mocnym i dynamicznym graniem mogłam nawet rozstroić ukochane pianino matki.
Przestałam dopiero, gdy poczułam silne dłonie Shizuo na moich ramionach.
- Masz teraz cel, możesz się na nim skupić. Mam dość bycia ciężarem, proszę zrozum. - szeptał.
Nie miałam odwagi ponownie spojrzeć mu w twarz. Nie udało mi się powstrzymać łez. Zaczęły spływać na moje dłonie bez opamiętania.
- Dlaczego wszyscy, których kocham, mnie zostawiają? - zaszlochałam.
Shizuo, słysząc te słowa cofnął się kilka kroków do tyłu. Wyszedł bardzo szybko, nie zapominając o swojej walizce.
Nie miałam siły, aby go zatrzymać. Nie miałam już do niczego siły. Chciałam się zapaść pod ziemię i zostać przez wszystkich zapomnianą chociaż na kilka chwil. Dopiero co zaczął się mój rok studencki, dopiero co sobie zdołałam wszystko poukładać i znowu Los mi boleśnie przypominał, że nie mogę być szczęśliwa.
Przez cały tydzień myślałam tylko o studiach. Skupiłam na nich całą moją uwagę. Nie odpisywałam na sms'y Celty, nie oddzwaniałam do Anri. Wiedziały zapewne, że Shizuo się wyprowadził, a ja nie miałam ochoty o tym rozmawiać. Ważniejsze sprawy miałam na głowie. Na dodatek po zajęciach cały czas starałam się ćwiczyć fragment, który miałam zagrać przed wszystkimi. Teraz trochę mnie to bawiło. Trafił mi się fragment utworu zwanego także „Symfonią radości", a wesoło nie było mi wcale.
- Witam wszystkich!. - zawołał Yamamoto-sensei, kiedy klasa była już pełna. - Mam nadzieję, że jesteście przygotowani. - szatyn usiadł za swoim biurkiem, zakładając nogę na nogę. - Ktoś zgłasza się jako pierwszy na ochotnika?
Ciszę przerwały szepty i szemrania uczniów, rozlegające się po całej sali, kiedy to właśnie moja ręka poszybowała do góry.
Zaryzykowałam i nie było już odwrotu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top