chapter: one
Retrospekcje i teraźniejsza akcja opisywane są naprzemiennie i oznaczane symbolem ♦
Tysiące żołnierzy stoi na nadbrzeżu, dźwigając ekwipunek na plecach i miłość do ojczyzny w sercach. Część z nich ma ponure twarze i smutne spojrzenie. Część ma oczy płonące ekscytacją, wolą walki i zapałem, który i tak zgaśnie w ciągu kilku następnych miesięcy. Brytyjski Korpus Ekspedycyjny - grupa mężczyzn i chłopców, bohaterów i tchórzy, lub po prostu ludzi, spośród których tylko garstka wróci do domu.
Jest późny wieczór, a słońce już dawno skryło się za horyzontem, gdy zapalone zostają pierwsze lampy, świecące słabym przydymionym słońcem. Hełmy żołnierzy sprawiają, że wszyscy wyglądają tak samo - jak niekończący się ocean dusz zamkniętych pod żelazną skorupą. Jedni traktują to jak wyrok, drudzy jak przykrą powinność, nieliczni jako szansę.
Dla jednego jest to wypełnienie woli dziadka, który zmarł po powrocie z pola bitwy.
Dla drugiego akt honoru i poświęcenia w szczytnym celu.
Dla Harrego Stylesa to tylko próba, której musi podołać.
♦
- Cześć.
Chłopiec, rysujący na kolanie stado rozbieganych koni podnosi wzrok i marszczy brwi na widok burzy kasztanowych loków, wiszącej nad lśniącymi, zielonymi oczami. Odruchowo zakrywa rysunek dłonią i odkłada trzymaną w dłoniach kredkę do kartonowego pudełka.
- Cześć? - odpowiada niepewnie, mierząc wzrok chłopca przed nim.
Kojarzy go. Widział go parę razy w drodze do miasta. To miejscowy chłopak. Często chodzi sam, albo w grupie swoich brudnych kolegów. Czasami wyławia drobniaki z fontanny albo wspina się na drzewa i przesiaduje na gałęziach, jedząc jabłka. Przemawia przez niego słodka beztroska młodych lat, zamknięta w tym szerokim uśmiechu, obnażającym ubytek po jednym z pierwszych mleczaków, ale Louis nadal nie ma pewności, czy powinien z nim rozmawiać.
- Masz jakieś imię? - szatyn siada obok, a jego zaraźliwy uśmiech sprawia, że wargi Louisa lekko drgają.
- Louis Tomlinson.
- Miło mi cię poznać - szatyn wyciąga w jego stronę lepką od soku z brzoskwini dłoń. - Jestem Harry Styles i nie lubię patrzeć, gdy ktoś siedzi sam.
Przez następne lata Harry Styles nadal nie może pojąć, że jego nowy kolega lubi samotność i skutecznie stara się wypełniać sobą każdą wolną chwilę Louisa. Starszy chłopczyk nie jest z tego zadowolony, ale wraz z czasem zaczyna się przyzwyczajać do męczącej obecności szatyna o lśniących oczach. Później przyzwyczajenie zamienia się w przywiązanie, a przelotna znajomość w przyjaźń, bez której Louis nie wyobraża sobie codzienności.
Harry jest przy nim, gdy Lou wychodzi przed swoją wiejską posiadłość by łapać owady. Od zawsze kolekcjonował je w słoikach - począwszy od biedronek, aż po ważki, motyle i pasikoniki. Z dnia na dzień zaraża swoją pasją Stylesa, który ochoczo towarzyszy starszemu przyjacielowi, a niedługo później łączą swoje kolekcje. Największa satysfakcja towarzyszy im, gdy pod koniec dnia wypuszczają schwytane owady na wolność.
Harry jest przy nim, gdy Lou czyta książki na ganku swojego domu w pochmurne, deszczowe dni. Towarzyszy mu, słuchając, a czasami prosi, aby starszy nauczył go płynnie czytać. I Louis uczy go. Uczy go, ponieważ nie umie odmówić tym śmiejącym się oczom.
Harry jest przy nim, gdy Lou podlewa rośliny w ogródku mamy. Czasami chlapią się wzajemnie wodą w konewki i najczęściej to starszy jest najbardziej przemoczony. Później jednak młodszy oblewa się sam, aby przyjaciel nie czuł się samotny, jako jedyny będąc w mokrych ubraniach.
Harry jest z nim zawsze i choć rodzice Louisa usiłują przekonać syna, że szatyn nie jest dla niego odpowiednim towarzyszem, ten nadal spędza z młodszym większą część swoich dni. Chadzają na spacery, puszczają latawce i zjadają czereśnie z sadu sąsiadki Tomlinsona. Louisowi zawsze imponuje beztroska Harrego. Jego brak zahamowań, odwaga, chwilami mylona z głupotą i towarzyszące mu przekonanie, że wszystko, co kiedykolwiek przeskrobią ujdzie im na sucho.
Gdy Louis zaczyna szkołę ich przyjaźń nie jest już taka jak kiedyś, ale nadal znajdują dla siebie czas. Harry bierze udział w pierwszych bójkach, wygrywa pierwsze pieniądze w ulicznych rozgrywkach parcheesi i wypala pierwsze papierosy. Louis dostaje pierwsze najwyższe oceny, wygrywa pierwsze olimpiady i pierwszy raz odkrywa pragnienie pójście śladem ojca, by zostać lekarzem.
Rodzina Louisa różni się od rodziny Harrego i są to tak drastyczne różnice, że obaj chłopacy wraz z czasem zaczynają sobie nawzajem współczuć.
Pan i pani Tomlinson są wykształconymi chrześcijanami, mieszkają w pięknym wiejskim domu na wzgórzu, a ich oczkiem w głowie są cztery córki oraz jedyny syn.
Pan i pani Styles utrzymują się z zasiłku, mieszkają w drewnianym domu otrzymanym w spadku, a choć matka Harrego troszczy się o niego jak może, dorabiając jako gosposia, jej mąż i tak przepija większość rodzinnych funduszy.
Dzielące ich różnice są widoczne, ale nie potrafią podzielić dwóch serc, bijących jednym rytmem. Nie potrafią sprawić, aby Louis posłuchał rodziców i już nigdy nie wyszedł na podwórko, by pobawić się z jednym przyjacielem, ani aby Harry opuścił choć jedno spotkanie ze starszym na jabłonce w sadzie.
- Harry?
Szatyn sennie podnosi wzrok, mrużąc powieki pod wpływem promieni zachodzącego słońca.
- Tak?
Starszy obraca się na brzuch, leżąc tuż obok swojego najlepszego przyjaciela w wysokiej polnej trawie, otoczony wonią przekwitających kwiatów i przyjemnym dźwiękiem świerszczy.
- Zdecydowałeś już, co chciałbyś zrobić jako dorosły?
Harry parska niepohamowanym śmiechem i wsuwa do ust źdźbło trawy. Po chwili poważnieje, jakby właśnie dotarło do niego coś istotnego i wzdycha, unosząc się na łokciach.
- Pieprzyć to, Lou. I tak nie mam tu żadnej przyszłości.
Uczulony na wulgarne słownictwo Tomlinson z oburzeniem podnosi się do siadu i wlepia w przyjaciela zaniepokojone spojrzenie. Wiatr kołysze wysoką trawą i czerwonymi makami, a dźwięk świerszczy z każdą chwilą staje się coraz głośniejszy.
- Zobacz - zaczyna Harry, kierując wzrok ku fioletowemu niebu. - Ty zostaniesz lekarzem. Pewnie prędzej czy później pójdziesz na Cambridge, bo nie oszukujmy się, jesteś cholernym geniuszem.
- Przestań - mamrocze Louis, szczerze nienawidząc rumieńców, które zdobią jego policzki za każdym razem, gdy młodszy raczy go komplementami.
- Tymczasem ja nadal będę grał w kości i szlajał się jak przybłęda. Nie jestem mądry, ani pracowity, ani specjalnie religijny. Jedyne co umiem, to dobrze oszukiwać w parcheesi, a to raczej nie pozwoli mi ułożyć sobie tu dobrego życia.
Pomiędzy chłopcami panuje cisza. Wzrok Louisa utkwiony jest w rozwianych kasztanowych lokach przyjaciela, plączących się na letnim wietrze wśród woni nadchodzącej nocy.
- Więc co planujesz, Harry? - pyta z takim przejęciem, jakby odpowiedź naprawdę miała zadecydować o dalszych losach jego przyjaciela.
Cykady cichną, gdy Styles wybucha śmiechem i wskazuje na jedną z pomarańczowych chmur, płynącą z wolna po ciemniejącym niebie.
- Pieprzyć to. Spójrz na tę chmurę, wygląda jak indyk w locie.
♦
Pokój spowity jest w przyjemnym półmroku. Nocą odłączane są dostawy prądu z obawy przed nalotami. Zasłony zaciągnięte. Ogień na kominku zgaszony. Cisza.
Louis Tomlinson pochyla się nad kartką, w migającym świetle świeczki jeszcze raz czytając wszystkie napisane słowa. Z każdym przeczytanym zdaniem rośnie w nim coraz większy niepokój, odbierający mu oddech.
Drogi Haroldzie,
Ostatnimi dniami moje sny przepełnione są do cna Twoją osobą i przyznam Ci szczerze, że nigdy nie tęskniłem za nikim tak bardzo, jak tęsknie teraz za Tobą. Wyjazd Twój był dla mnie jak oderwanie połowy mojej duszy i ubolewam nad faktem, że ten list pewnie nawet do Ciebie nie dotrze. Jakież to okrutne, że wraz z Twoim wypłynięciem, zostałem sam ze swoją tęsknotą.
Uczę się pilnie do egzaminów, nawet jeżeli trudno skupić mi się na książkach. Nie wychodzę z domu, aby nie tracić czasu na naukę. Ostatniej niedzieli opuściłem mszę, symulując ból zęba, żeby tylko zdążyć przestudiować więcej notatek. Sam już nie wiem, czy Cambridge jest tym, czego pragnę, ale czuję, że zmarnowanie tej okazji będzie karygodnym błędem.
Mam nadzieję, że dobrze sobie radzisz. Codziennie modlę się o Ciebie i trzymam kciuki, abyś niebawem do mnie wrócił. Mam nadzieję, że żabojady nie są tak straszne, jak pisałeś w poprzednich listach.
Uważaj na siebie.
Na zawsze Twój
Louis W. Tomlinson.
PS. Gdybym miał pewność, że list ten do Ciebie dotrze, napisałbym więcej, abyś miał o czym myśleć w trakcie pobytu na obcej ziemi. Nie wiem jednak, czy wiadomość ta nie trafi w niepowołane ręce i strach myśleć, co by wtedy było.
Dłonie Louisa drżą, gdy składa kartkę różanego papieru na pół i wsuwa ją do schludnej, białej koperty. Wie, że list nie dotrze na czas. Może nawet nigdy nie dotrze. Ale jakaś część jego duszy każe mu wierzyć, że starannie zaadresowana koperta znajdzie się w rękach Harry'ego właśnie wtedy, gdy szatyn zacznie tęsknić za domem najbardziej.
Przez chwilę pustym wzrokiem wpatruje się w czarno-białą fotografię, wsuniętą za krawędź ramki obraza Świętej Maryi Panny. Przedstawia jego, jego siostry oraz Harry'ego, szczerzącego się do aparatu z jedną dłonią na ramieniu Louisa, a drugą na głowie jego najmłodszej siostry.
Louis wtedy trzynaście lub czternaście lat, a Harry dopiero wchodził w nastoletni wiek. Zaczynał swoje pierwsze dorywcze prace, stając się w międzyczasie obiektem westchnień wielu okolicznych dziewcząt, co od początku spotykało się z krytyką ze strony Lou. Zdjęcie wykonał im przejezdny fotograf, przyjaciel ojca Louisa, który uznał grupkę rozchichotanych dzieci za obraz wart uwiecznienia i tym samym podarował młodemu Tomlinsonowi najtrwalszą pamiątkę tamtych czasów.
Dziewiętnastolatek uśmiecha się pod nosem, gładząc palcem uśmiechniętą twarz przyjaciela, uwiecznionego na fotografii i wzdycha, ponieważ o wiele bardziej wolałby go zobaczyć na żywo.
♦
- Louis! Musisz coś zobaczyć!
Ilustrowana encyklopedia zwierząt wysuwa się z rąk chłopaka, gdy zdyszany Harry wbiega do jego ogródka z pomiętą kartką w dłoni. Opasłe tomisko zostaje porzucone na piknikowym kocu, gdy Louis wstaje, by przywitać przyjaciela i z zainteresowaniem przyjrzeć się znalezisku.
- Caitlin Ambler podrzuciła to do mojej kieszeni, gdy pracowałem u jej ojca, przy złomie! Jestem tego pewien - energicznie gestykulował młodszy. - Masz! Przeczytaj! Przeczytaj, Louis!
Tomlinson rzuca szatynowi cyniczne spojrzenie i przejmuje pomiętą kartkę wyrwaną z zeszytu w swoje dłonie. Zerka na pierwsze zdania, układające się w przepełniony błędami list, pisany ołówkiem i krzywi się z niesmakiem.
Najukohańszy Harry!!!
Wiem, rze nie lubisz mnie za motzno, ale ja kocam cię naj mocniej na całym świecie!! Mażę, rzebyś był mojim męszem i rzebyśmy mieli duszo cieci! (morze usemke albo siudemke). Była bym w tedy bardzo szczenśliwa! Zrub ze mnie swojom rzonę!!!
Koham Cię
Twoija tajemnicza wielbicielka!!!
PS. Morzesz częścieji przyhodzić, rzeby pomagać tacie, bo lubie patszeć na Ciebie z okna.
- Brednie - cedzi Louis, prychając kpiącym śmiechem i ignorując kipiącego z ekscytacji przyjaciela rozdziera kartkę na pół.
- Przestań! - Harry podrywa się i wyrywa z rąk przyjaciela szczątki pierwszego listu miłosnego, jaki w życiu otrzymał. - Przeczytałeś wszystko? Przeczytałeś? Ona mnie kocha!
- Powinna pokochać słownik - rzuca sarkastycznie Lou, wbijając mordercze spojrzenie w widoczny po drugiej stronie ulicy dom Caitlin Ambler.
- Co powinienem zrobić? - pyta rozgoryczony Styles, wpatrując się z nadzieją w starszego przyjaciela, którego od samego początku uważał za swój wzór do naśladowania.
- Zignorować to - mówi stanowczo Louis, czując gniew na samą myśl o piegowatej, rudowłosej dziewczynce, nieudolnie próbującej zaskarbić sobie uczucia jego przyjaciela. Cholerna Caitlin Ambler i jej cholerny list.
- Tak nie wolno - upiera się Harry. - Czy to będzie w porządku, jeżeli odpiszę i podrzucę list do kieszeni jej płaszcza, gdy następnym razem będę pracować u Amblerów?
Louis chce zaprzeczyć. Chcę wykrzyczeć głośne, stanowcze "NIE, HARRY, NAWET NIE PRÓBUJ ODPISYWAĆ NA TEN GŁUPI LIST!", ale ostatecznie jedynie wzrusza ramionami.
- Jak sobie chcesz.
Oczy młodszego lśnią ekscytacją, gdy podskakuje w miejscu, zagryzając dolną wargę z zapału.
- Pomożesz mi? Proszę, Louis, pomożesz mi? - pyta, wlepiając w przyjaciela błagalne spojrzenie. - Proszę, dobrze wiesz, że nie piszę za dobrze. Proszę, Louis!
I Louis nie umie odmówić. Zupełnie, jakby w tych dużych, zielonych oczach było coś, co odbiera mu całą asertywność.
- W porządku - mruczy z rezygnacją.
Harry nie może powstrzymać ekscytacji, gdy siada na piknikowym kocu, czekając aż jego przyjaciel przyniesie z domu pióro i papier listowy.
- W przeciwieństwie do niej napiszesz ten list tak, jak powinien być napisany. Żadnych błędów - mówi Louis, siadając naprzeciw szatyna i wręczając mu kartę oraz ołówek. - Najpierw napisz wszystko na brudno. Później sprawdzę ci błędy i przepiszesz to na papierze listowym, okay?
- Pewnie, szefie - młodszy energicznie kiwa głową i zabiera się do pisania, podczas, gdy Lou z trudem utrzymuje nerwy na wodzy. Cholerna Caitlin Ambler i jej cholerny list.
- SKOŃCZYŁEM! - zakrzykuje Harry po kwadransie żmudnego skrobania mniej lub bardziej poprawnie złożonych zdań.
Louis przejmuje kartkę z jego rąk i obiecuje sobie nie reagować zbyt gwałtownie. Caitlin to w końcu jeszcze dziecko. Ma niecałe dziesięć lat i cóż, najwyraźniej za swoją pierwszą miłość niefortunnie obrała sobie dwunastoletniego Harrego, który raz w tygodniu pracuje u jego ojca, by uciułać nieco grosza.
- Spójrzmy - mruczy Lou i wraz z pierwszym przeczytanym słowem zamiera.
Kochana Caitlin!
Twuj list był dla mnie serio duszym zaskoczeniem, ale nie martw się, nikomu nie powiem, rze się we mje kochasz. Muj przyjaciel poradził, rzebym ci nie odpisywał, ale ja myśle, rze chyba powinienem. Nie chce, rzebyś była mojom rzonom, a przynajmniej nie teraz, bo mam dwanaście lat i nie mam pieniendzy, rzeby mieć rzone. Może jak twuj tato następnym razem więcej mi zapłaci to o tym pomyślę. W karzdym razie siudemka dzieci to za duszo. Dfa albo jeden jak jusz. Jesteś bardzo ładna, ale niezaładna jak dla mje.
Nie obraszaj się.
Harry.
PS. W sumie twuj tato nie musi mi więcej płacić, bo i tak nie wezme cię za rzone.
- I jak? - Harry wbija w przyjaciela spojrzenie zielonych tęczówek, ciekawy jego opini.
- Cóż - zaczyna Louis, starając się powstrzymać śmiech. - Jest bardzo... oryginalny.
- Naprawdę? - młodszy podskakuje w miejscu.
- Ale trochę prostacki - chłodny ton Louisa studzi jego zapał. - Przydałoby się parę zmian.
- Och - Harry spuszcza głowę. - Szkoda, starałem się.
- Co ty na to, żebym to ja napisał ten list w twoim imieniu?
W głowie Louisa naradza się naprawdę zły plan, a niczego nieświadomy Harry ochoczo kiwa głową.
- Tak, proszę. Ty będziesz wiedział jak to ładnie napisać.
Lou uśmiecha się chytrze i układa na swoich kolanach opasłą encyklopedię, by użyć jej twardej oprawy jako podkładki pod papier listowy. Wie, że list nie może być zbyt niegrzeczny, w końcu Caitlin jak na swój wiek i tak jest dość dziecinna, a przy tym istnieje duże prawdopodobieństwo, że wiadomość trafi w ręce pana lub pani Ambler.
- Daj mi chwilę - puszcza oczko w stronę Harrego, odkręca słoiczek z atramentem i zaczyna pisać.
- Gotowe - uśmiecha się, pieczętując kopertę po paru minutach pisania.
Harry, który dotąd zajmował się obserwowaniem biedronki, spacerującej po jego dłoni podrywa się w stronę przyjaciela i z zapałem przyjmuje zapieczętowany list.
- Dziękuje, Lou. Jestem ci serio wdzięczny.
- Drobiazg - Tomlinson uśmiecha się zadowolony z siebie. - Tylko go nie otwieraj! Zniszczysz kopertę!
Późnym wieczorem po wspólnej grze w kości i łapaniu owadów Harry żegna się z przyjacielem z nabożną czcią niosąc w dłoniach list, mający być odpowiedzią dla Caitlin Ambler. Wychodzi zza bramy domostwa Tomlinsonów i biegiem mknie przed siebie, aby tylko jak najszybciej znaleźć się za zakrętem.
Gdy znajduje się już w cieniu okolicznych wiązów, przystaje i wlepia wzrok w zapieczętowaną kopertę, walcząc z samym sobą.
W końcu ciekawość bierze nad nim górę i chłopiec rozrywa starannie zapieczętowany list, który nadal przesiąknięty jest delikatnym zapachem Louisa - zapachem lawendy i świeżego prania.
Caitlin,
Piszę do Ciebie w imieniu mojego serdecznego przyjaciela, abyś zaprzestała obnoszenia się wobec niego ze swoimi uczuciami. Harold nie jest z tego powodu zadowolony i byłby wdzięczny, gdyby wasze stosunki ograniczały się do minimum (albo najlepiej w ogóle). Nalegam też, abyś zainwestowała w dobry słownik ortograficzny i poświęciła mu nieco czasu, gdyż błędy, które popełniłaś w swoim liście sprawiały moim oczom niemal fizyczny ból.
Radzę Ci wziąć moje słowa do serca i zostawić Harolda w spokoju. Zamiast snucia marzeń o zostaniu jego małżonką, zdecydowanie lepiej będzie, jeżeli weźmiesz się za naukę.
Z poważaniem
Louis W. Tomlinson.
Harry czyta całość dwa razy, zanim składa list i wsuwa go do kieszeni koszuli, napawając się delikatnym zapachem Louisa, który roztacza wokół kartka. Jego przyjaciel zawsze pachniał świeżym praniem i lawendą.
- Co za zazdrośnik - mruczy wesoło i rusza w drogę powrotną do domu, pogwizdując beztrosko pod nosem.
Stwierdza, że pozostawi list dla siebie. Caitlin i tak go nie potrzebuje.
♦
Okręt kołysze się leniwie, prując przez wzburzone morze. Część żołnierzy śpi w kajutach, część w korytarzach, a pozostali na pokładzie, pod skleconymi na szybko polowymi namiotami. Harry Styles ma na tyle dużo szczęścia, aby uniknąć spania na zimnych deskach górnego pokładu przy rwącym wietrze i wszechobecnej wilgoci. Przypadło mu godne pozazdroszczenia miejsce w głównym korytarzu, gdzie ściśnięci ze sobą śpią pozostali żołnierze jego plutonu. Wykorzystał panujące na statku zamieszanie, towarzyszące załadunkowi żołnierzy i w porę upchnął swoje oporządzenie przy ścianie, by teraz leżeć w tym samym miejscu na pośpiesznie rozłożonym śpiworze.
Mętne zielone oczy patrząc spod zmrużonych powiek na niski sufit, licząc pokrywające go przebarwienia. Mamrocze pod nosem tekst piosenki, którą zasłyszał w porcie zanim jego przełożony zwołał zbiórkę i wzdycha z rękoma złożonymi pod głową.
Jest zmęczony, ale nie może spać. Zupełnie jakby nie chciał zasnąć z obawy przed tym, że przegapi coś wartego uwagi.
Rozstanie z ojczyzną wydawało się dużo łatwiejsze, gdy planował je przed wstąpieniem do armii. Nigdy nie podejrzewał, że kiedykolwiek będzie tęsknił za swoim brudnym, rodzinnym miasteczkiem, dorywczą pracą u sąsiadów, wiecznie pijanym ojcem i smrodem rozkładających się, długo niewynoszonych śmieci. Teraz jednak, leżąc w brunatnym mundurze otoczony dźwiękiem oddechów zupełnie obcych ludzi wie, że dałby wszystko, aby na moment znaleźć się w domu.
- Miałeś rację, Lou - mamrocze pod nosem, przypominając sobie słowa najdroższego jemu sercu mężczyzny. - Cholernie chciałbym już wracać.
♦
Siostry Louisa zazwyczaj trzymają się w swoim towarzystwie i nie spędzają zbyt wiele czasu ze swoim jedynym bratem. Wyjątkiem są sytuacje, gdy dom Tomlinsonów odwiedza Harry, a dźwięk jego zaraźliwego śmiechu zwabia dziewczęta jak ćmy do światła.
Louis nigdy nie jest z tego powodu zadowolony. Być może zgodnie ze słowami Harry'ego od zawsze był cholernym zazdrośnikiem, ale po prostu kieruje nim chęć zatrzymania przyjaciela tylko dla siebie. Dlatego tak bardzo nie lubi, gdy Styles plecie Phoebe warkoczyki, bawi się klockami z Daisy, zbiera kwiaty z Fizzy czy też gra w karty z Lottie.
Cholernie nie podoba mu się również to, że parę lat później wszystkie jego siostry zgodnie przyznają, że to właśnie Harry Styles był ich pierwszą miłością.
Krótko po ukończeniu piętnastu lat Harry rzuca szkołę. Jego stopnie i tak są słabe, a w nim samym trudno znaleźć jakąkolwiek chęć do nauki. Louis potępia go za tę decyzję i na każdym kroku wyzywa od idiotów, lecz skrycie odpowiada mu fakt, że dzięki braku szkoły Styles ma dla niego więcej czasu.
Lou jest w trakcie nauki do ważnych szkolnych olimpiad, gdy Harry rozpoczyna pracę u jego ojca. Do jego obowiązków należy koszenie trawnika, rąbanie drewna i wszystkie tym podobne zajęcia. Czasami naprawia także różne usterki w domu Tomlinsonów, za co dostaje bonusową zapłatę, albo po prostu w przerwie między pracami odwiedza Louisa, by potowarzyszyć mu przy nauce.
- Louis!
Pióro Louisa Tomlinsona odrywa się od kartki, gdy młodzieniec podnosi głowę, słysząc wołanie zza okna. Dobrze wie, kto go woła. Wstaje z krzesła i odsuwa koronkową firankę, by wyjrzeć na zewnątrz i zobaczyć stojącego w dole młodzieńca.
Styles nie jest już małym chłopcem z ubytkiem po pierwszym mleczaku. Nie, teraz jest dorastającym mężczyzną, górującym nad nim wzrostem z rozwianymi kasztanowymi lokami, przenikliwymi oczyma i tym samym zniewalającym uśmiechem. Ma na sobie pocerowane spodnie z szelkami oraz nieco znoszony podkoszulek, odsłaniający jego imponująco wypracowane ramiona, które napinają się, gdy odkłada sekator do kosza na narzędzia, stojącego przy werandzie.
- Idź stąd, idioto - zbywa go Louis. - Jestem zajęty.
- Naprawdę jesteś? - oczy Harry'ego śmieją się, gdy rzuca przyjacielowi przekorne spojrzenie.
Louis spuszcza wzrok, nie mogąc nic poradzić na to, że jego usta rozciągają się w uśmiechu. I uświadamia sobie, że naprawdę lubi tego niepokornego szatyna bardziej niż przypuszczał.
I zdecydowanie bardziej, niż powinien.
♦
Dzień jest deszczowy i chłodny, gdy Louis wraca do domu ze skórzaną torbą, pełną książek. Zatrzymuje się przy skrzynce na listy i długo zastanawia się, czy odpowiedź zwrotna mogła nadejść tak szybko. Jego serce przyśpiesza, gdy pochyla się i zagląda do skrzynki, a jego spojrzenie natrafia na idealnie białą kopertę, zalegającą w jej wnętrzu.
Gubi oddech, upuszczając trzymany w dłoniach parasol, by wydobyć tajemniczy list, modląc się przy tym, aby pochodził od Harry'ego. Jego palce drżą, gdy obraca kopertę i zalewa go fala rozczarowania.
Nadawcą listu wcale nie jest Harold Styles, lecz sekretarz Uniwersytetu Cambridge, pragnący oświadczyć mu, że właśnie został przyjęty do najbardziej prestiżowej uczelni w kraju.
Louis uśmiecha się pod nosem, wiedząc, że list od ukochanego ucieszyłby go dużo bardziej.
♦
Mija rok, zanim Louis przyznaje przed samym sobą, że jego uczucia względem Harry'ego dalece wykraczają poza granice przyjaźni. Kocha go, lecz nie tak, jak te wszystkie dziewczęta z sąsiedztwa, zostawiające listy miłosne w kieszeniach koszuli młodszego. On kocha Harry'ego prawdziwie, począwszy od dnia ich spotkania, aż po dzień pożegnania, którego obaj nie są jeszcze świadomi.
Pewnego upalnego popołudnia siedzi przy oknie i obserwuje swój trawnik, koszony właśnie przez spoconego szatyna, ubranego w ten sam odsłaniający umięśnione ramiona podkoszulek, co zwykle. Rozmarzonym spojrzeniem śledzi każdy ruch Harry'ego i uśmiecha się pod nosem, za każdym razem, gdy chłopak przeczesuje gęste, kasztanowe włosy palcami.
W pewnym momencie zauważa przy drodze cień rudych loków, wystających spod słomianego kapelusza, co może oznaczać tylko jedno. Caitlin Ambler. Cholerna Caitlin Amber, która nie jest już niską, zdziecinniałą szczerbatą dziesięciolatką, a poważną, dorastającą kobietą o rudych lokach, kilku niewinnych piegach na nosie i dużych, ufnych oczach o barwie mlecznej czekolady. Uczy się u sióstr Miłosierdzia, aby w przyszłości zostać pielęgniarką i nadal poświęca Harry'emu zdecydowanie zbyt dużo uwagi, co wyjątkowo irytuje Louisa.
Na sam widok zbliżającej się Caitlin, jego dłoń zaciska się w pięść, po czym Lou wstaje, tknięty niespodziewaną myślą. Wychodzi z pokoju, przygładzając swoją białą koszulę z rękawami wywiniętymi do łokci i zbiega po schodach. W kuchni porywa dzbanek lemoniady i napełnia nią jedną ze szklanek, by następnie zabrać ją ze sobą, ponieważ cholerna Caitlin Ambler właśnie rozmawia z Harry'm, a on nie może na to pozwolić.
Gdy wychodzi z domu, pierwszym co widzi jest Styles, rozmawiający przez płot ze stojącą po drugiej stronie Caitlin. Dziewczyna śmieje się głośno z żartu opowiedzianego przez szatyna, a jej błękitna sukienka trzepocze na wietrze, gdy wyjmuje z wiklinowego koszyka butelkę soku i podaje ją towarzyszowi. Louis przypatruje się tej scenie z zaciśniętymi zębami, ponieważ, bądźmy szczerzy, prawda jest taka, że od zawsze był cholernym zazdrośnikiem.
Gdy Harry żegna Caitlin, Lou postanawia wyjść z cienia. Podchodzi do Harry'ego i próbuje walczyć z rumieńcami, które rozlewają się na jego policzkach za każdym razem, gdy młodszy chociaż na niego spojrzy.
- O, przyniosłeś lemoniadę - ożywia się Harry na widok wysokiej szklanki w dłoni Tomlinsona.
- Nie jest dla ciebie - odpowiada chłodno Lou, sugerująco zerkając na butelkę soku, trzymaną przez młodszego. - Widzę, że masz już coś do picia.
Harry zerka to na sok, to na Louisa, po czym wybucha gromkim śmiechem i wyciąga dłoń, by zacisnąć ją na jednej z szelek przyjaciela. Przyciąga oniemiałego chłopaka do siebie i zabiera z jego dłoni szklankę, wcześniej upuszczając trzymany sok na trawę. Upija długi łyk i wzdycha zadowolony.
- Twoja lemoniada i tak jest dużo lepsza od wszystkiego innego, cholerny zazdrośniku - chwali, oblizując smakujące cytryną wargi, a Louis rumieni się i uderza go w ramię z udawanym oburzeniem.
I wie, że jest paskudnie zakochany w tym pozbawionym manier chłopaku.
♦
Harry boi się tego, co zobaczy po opuszczeniu okrętu. O ile widok spokojnego morza koi jego skołatane nerwy, o tyle majaczący w oddali zarys lądu napawa go nieuzasadnionym lękiem. Opiera się o burtę, trzymając pomiędzy wargami pomiętego papierosa, zapożyczonego od jednego z towarzyszy broni i usiłuje pogodzić się z myślą, że nie ma już odwrotu.
- Tęsknisz za mamą, szczeniaku?
Odwraca się, zerkając na stojącego obok mężczyznę o policzkach pokrytych tygodniowym zarostem. Czuć od niego nieprzyjemną woń tanich cygar i wilgoci, a jego skóra ma chorobliwy, blady odcień, gdy podchodzi bliżej i wyciąga swoją małą, szorstką dłoń w stronę Harry'ego. Ale Harry nie chce nawiązywać nowych znajomości. Nie teraz, kiedy wszystkie obawy niemal pożerają go od środka, powodując drażniący ból głowy.
- Nie - odpowiada tylko. I mówi prawdę, bo tylko Louis jest osobą, za którą może tęsknić.
- Więc za kim? - drąży dalej mężczyzna. - Za dziewczyną?
Harry wzdycha cicho i wybucha krótkim, pozbawionym wesołości, suchym śmiechem.
- Coś w tym rodzaju.
Oczy nieznajomego żołnierza błyszczą.
- Była ładna? - pyta z wyraźną ciekawością.
W wojsku trudno o jakiekolwiek ciekawe tematy do rozmów, więc najlepiej rozmawiać o codziennych rzeczach. W taki sposób można zatrzymać w życiu choć odrobinę normalności.
- Najpiękniejszy - odpowiada półszeptem Harry, nim grupa pozostałych żołnierzy, stojących na górnym pokładzie zaczyna z entuzjazmem wykrzykiwać "Ląd na horyzoncie!".
- O nic się nie martw, chłopcze - nieznajomy opiekuńczo poklepuje ramię Harry'ego. - Wrócisz do niej szybciej, niż ci się wydaje. Jestem tego pewien.
Styles uśmiecha się ze wdzięcznością, zerkając w mętne, niebieskie oczy bladego mężczyzny i usiłuje uwierzyć w jego słowa. Gdyby okoliczności były inne być może poczęstowałby tego mężczyznę papierosem. Może zostaliby dobrymi kumplami, grającymi razem w parchessi. Ale wojna nie daje ludziom wyboru.
Ten sam mężczyzna zginie pare dni po przybiciu do brzegu, zabity odłamkiem hitlerowskiego granatu.
♦
Okrutna zimna przychodzi równie szybko, jak szybko odchodzi upalne lato i nie jest okrutna tylko ze względu na drastyczne temperatury, lecz głównie dlatego, iż zabiera Tomlinsonom element spajający całą rodzinę.
Matka Louisa odchodzi przegrawszy zażartą walkę z chorobą, osieracając przy tym piątkę rozżalonych dzieci. Jej mąż pod wpływem presji popada w przelotny alkoholizm, a pozostawione same sobie córki odcinają się od świata zewnętrznego, całymi dniami przesiadując za zamkniętymi drzwiami pokojów. Tylko Louis stara się utrzymywać życie rodziny w normie. Spadają na niego wszystkie domowe obowiązki oraz opieka nad młodszym rodzeństwem, lecz daje radę w większej mierze dzięki Harry'emu, który oferuje mu swoje wsparcie i pomoc.
I tak Harry przesiaduje w domu Tomlinsonów, pocieszając czwórkę szlochających dziewczynek, pomagając Louisowi przy przygotowywaniu posiłków, rozpalając w kominku i pilnując, aby nietrzeźwy ojciec piątki dzieci bezpiecznie trafiał do łóżka po powrocie z baru.
W dniu pogrzebu to Harry jest tym, który łapie Louisa, gdy ten niemal mdleje nad grobem matki i to w jego ramiona jedyny syn Tomlinsonów wypłakuje swoje łzy. Noc po pogrzebie jest tą nocą, kiedy są bliżej siebie, niż kiedykolwiek. Leżą w łóżku Louisa, zaplątani w swoich objęciach i oddychają równym tempem. Harry próbuje pocieszać przybitego chłopaka, lecz wie, że żadne pocieszenie nie sprawi, że Louis poczuje się lepiej. Zamiast tego po prostu trzyma go mocno w swoich ramionach i scałowuje łzy z jego policzków, do czasu aż obydwaj zasypiają - Harry opiekuńczo wtulając w siebie drobne ciało starszego i Louis z twarzą ukrytą w klatce piersiowej szatyna.
♦
Cambridge nie jest tym, czego Louis naprawdę chce, lecz tym, czego wszyscy od niego oczekują. Stara się być pilnym studentem, zawsze ma zeszyty pełne notatek, nocami zgłębia pisma medyczne, lecz i tak czuje się niespełniony, powracając myślami do Harry'ego, który w tym samym czasie przeżywa najcięższe chwile jego krótkiego życia.
Wie, że młodszy jest już na drugim brzegu. Z pewnością już dawno dotarł do Belgii. Może już nawet oddał pierwsze strzały w stronę oddziału wroga. Może zabił już pierwszego człowieka.
Myśli o tym, choć kompletnie nie może wyobrazić sobie Harry'ego z bronią. Jego uśmiechniętego, wiecznie zadowolonego Harolda Stylesa z załadowanym karabinem szturmowym, stojącego w nocnej poświacie gwiazd z pełnym oporządzeniem na plecach w brunatnym, cuchnącym prochem strzelniczym mundurze. Jak ktoś tak niewinny i słodki w swym poczuciu beztroski mógłby zabić drugiego człowieka?
Jest słoneczna niedziela, gdy siedzi w oknie pokoju i wpatruje się w trawnik, który dawno zarósł i pożółkł. Od wyjazdu Harry'ego nikt go nie kosi.
♦
Po okrutnej zimie nadchodzi upragniona wiosna, mająca być nowym początkiem w życiu całej rodziny. Pan Tomlinson powoli staje na nogi po utracie żony, a Harry rzadziej widzi go pijanego podczas odwiedzin u Louisa. Wszystko zdaje się wracać do porządku. Siostry Lou częściej wychodzą z domu i całymi dniami grają w klasy na chodniku, a sam Louis sprawia wrażenie do końca pogodzonego ze śmiercią rodzicielki.
Jest piątkowy wieczór, kiedy leżą na kocu nad stawem sąsiadów w otoczeniu przyjemnego dźwięku cykad, które przynoszą na myśl wspomnienia słodkich lat dzieciństwa. Harry trzyma w dłoniach wędkę, Louis podręcznik rozszerzonej biologii. Nie patrzą na siebie, lecz obydwaj czerpią przyjemność ze swojej obecności.
- Będziesz miał najlepszą średnią w klasie? - pyta Harry, zerkając na Louisa skąpanego w pomarańczowych błyskach zachodzącego słońca.
- Cóż - Lou wsuwa zakładkę między grube stronice i zamyka książkę. - Mam taką nadzieję.
- Na pewno będziesz miał - upiera się Harry. - Jesteś najmądrzejszą osobą, jaką znam.
Louis śmieje się, z lekka onieśmielony pochwałą z ust młodszego.
- Nie znasz zbyt wielu mądrych osób, więc poprzeczka nie jest zbyt wysoko ustawiona.
Harry parska i wysuwa z ust niezapalonego papierosa. Patrzy prosto w niebieskie oczy Tomlinsona i wzdycha, jakby właśnie przypomniał sobie o czymś niezwykle istotnym.
- Zawsze byłeś taki ponury? - pyta z cynicznym uśmiechem.
- Zazwyczaj - odpowiada Lou. - Po prostu przerwałeś mi w lekturze.
- Pieprzyć książki.
- Harry.
- Ciągle czytasz - szatyn bezwiędnie rozkłada ręce. - Czuję się ignorowany.
Louis wywraca oczami i czule gładzi palcami oprawę podręcznika.
- Muszę czytać. Dobrego stypendium nie dostaje się za nic.
- Ale nie musisz tego robić przez dwadzieścia cztery godziny na dobę - prycha z pogardą młodszy, wlepiając puste spojrzenie w trzymaną przez towarzysza książkę. - Jeżeli jej nie zostawisz, wyrzucę ją.
Louis wybucha śmiechem, a jego oczy formują się w dwa błękitne półksiężyce.
- Nie zrobisz tego.
- Jesteś pewien?
Spojrzenie Harry'ego przewierca Lou na wylot. Na wargach starszego gości przepełniony pewnością siebie uśmiech, gdy mocniej zaciska dłonie na grubej oprawie, w stu procentach pewien, że Harry nigdy nie dopuści się czynu, którym mu groził. Jeszcze nie wie, że się mylił.
- HARRY!
Dłonie Stylesa zręcznie obierają starszemu książkę i gruby podręcznik po ułamku sekundy lotu z pluskiem ląduje w stawie. Obydwaj chłopcy zamierają, cicho wpatrując się w miejsce, gdzie ostatnim razem widzieli cień tonącego tomu, a następnie ciszę spokojnego wieczoru przerywa napad niekontrolowanego śmiechu szatyna.
- Zwariowałeś?! - Louis z rozmachem uderza ramię Harry'ego.
Młodszy zanosi się jeszcze większym śmiechem, rozmasowując miejsce uderzenia, po czym nagle poważnieje, zauważając, że jego towarzysz opuszcza koc.
- Lou, co ty...?
Tomlinson rzuca mu przepełnione gniewem spojrzenie i odpina swoje szelki, aby następnie z rumianymi policzkami zdjąć przez głowę swoją starannie wyprasowaną koszulę.
- Zanurkuję po nią.
Oczy Stylesa rozszerzają się w niemym szoku, gdy podrywa się z miejsca chcąc zatrzymać przyjaciela.
- Hej, przestań. I tak jej nie wyłowisz - przekonuje go, jednocześnie odwracając wzrok, onieśmielony widokiem Louisowej bielizny. - Lou, naprawdę. Po prostu...
- Zamknij się - cedzi starszy i odkłada resztę ubrań na koc, pozostając w samych bokserkach.
Harry czuje jak parzą go policzki, więc czym prędzej spuszcza wzrok, następnie wnosząc go ku niebu. Szuka jakiekolwiek szczegółu, w który mógłby się wpatrywać, ale widok półnagiego przyjaciela z dziwnych powodów i tak działa jak magnes na jego oczy.
- Jeżeli tam wskoczysz... - mówi z zakłopotanym uśmiechem, wznosząc spojrzenie ku pomarańczowemu niebu. - ...będę musiał po ciebie płynąć.
- Nie zrobisz tego - odpowiada chłodno Louis i z premedytacją staje na samym brzegu, nieco ponad zbiornikiem ziemnej, smolistej wody.
- Jesteś pewien? - prycha w odpowiedzi Harry, jedną ręką w pośpiechu odpinając pierwsze guziki koszuli. Jeszcze nie wie, że nie zdąży jej zdjąć.
Louis posyła mu cyniczny uśmiech, po czym z pluskiem upada do wody, mocno zaciskając powieki. Oniemiały Harry zdąża jedynie zsunąć ze stóp buty i skarpetki, po czym skacze w ślad za przyjacielem, czując jak jego serce zaczyna gubić rytm w obawy.
Harry od zawsze pływał lepiej i szybciej. Jego technika pływania była o wiele bardziej dopracowana niż bezowocne machanie słabych ramion Louisa. Nic więc dziwnego, że po paru niezauważalnie przemijających chwilach para przemoczonych do suchej nitki chłopców wynurza się, głośno nabierając powietrza. Silnie ramiona Harrego, teraz tak widoczne pod lepiącą się do ciała, szarą koszulą obejmowały szczelnie szamotającego się Tomlinsona, który nawet w najśmielszych wieczornych wyobrażeniach nie wyśnił sobie tam intymnej sytuacji, łączącej go z jego przyjacielem.
- Mam cię - mruczy łudzącym półszeptem Harry, czując przy sobie ciepło ciała Louisa.
Ich policzki płoną czerwienią, a oczy igrają ze sobą w tajemniczej grze spojrzeń, gdy Lou zaprzestaje bezsensownej szamotaniny i pozwala, aby woda uniosła ich splecione ze sobą ciała. Być może już dawno zdążył pokochać sposób, w jaki oplatają go ramiona Harry'ego.
- Harry - szepcze na bezdechu, a jego dłonie same z siebie wsuwają się na ramiona młodszego chłopaka, szukając jakiekolwiek oparcia.
Z ust szatyna dawno spełzł cwaniacki uśmiech, zastąpiony surową powagą, tak typową dla mężczyzn, pozostających w pełnej zgodzie z savoir vivrem i ideą hojnej dżentelmenerii. Jego duże, spracowane dłonie ostrożnie przesuwają się po nagiej skórze Louisa, który nagle płonie przyjemnym, odbierającym zmysły gorącem i namiętnością.
- Lou - szepcze niby w odpowiedzi na wcześniejsze słowo starszego i przymyka oczy, czując zimną, wilgotną dłoń przyjaciela na swoim kłującym od pierwszego zarostu policzku.
Ich usta stapiają się w jedno w pierwszym, przepełnionym czułością pocałunku właśnie w taki sposób, w jaki niebo nad ich głowami stapia się w jedno z blaskiem zachodzącego słońca.
I nawet jeżeli jest to tylko chwila, zanim Louis odskakuje i zakrywa swoje usta dłonią, patrząc na przyjaciela ze łzami szklącymi się w oczach, obydwaj już wiedzą, że nieme wyznanie, dzielone w pocałunku było cichym "Kocham Cię".
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top