IV

Jospehine wpatrywała się uparcie w swoje odbicie, siedząc przy toaletce. Jej ciemne włosy były w nieładzie, a resztka makijażu była rozmazana. Wyglądała źle, ale jeszcze gorzej się czuła. Złapała się za głowę, dalej czując jak pulsujący ból nie ustaje. Tej nocy zauważyła, że skończył się eliksir i akurat tej nocy dostała migreny. Nie mogła uwierzyć, że była tak lekkomyślna. Dodatkowo męczyła ją sprawa Deli. Już tydzień temu chciała z nią wyjaśnić tę sprawę, ale zwyczajnie obawiała się reakcji. Nie chciała zrazić jej do siebie. Chciała z kimś o tym pogadać, ale nikogo takiego nie było. Żałowała, że Daniel nie przyjął propozycji McGonagall. Był świetny z zaklęć i to on zawsze pomagał jej w tym przedmiocie. Ubolewała, że zbyt wielkie ego trzyma go przy posadzie aurora, choć byłby równie dobrym nauczycielem.

Jo dalej starała się ukryć worki pod oczami makijażem, ale szło jej kiepsko. Czuła, że musi wypić eliksir wzmacniający oraz udać się do Snape'a po eliksir na głowę. Poprawiła jeszcze raz tuszem rzęsy i podeszła do biurka. Wyciągnęła czysty zwój pergaminu, poczym złapała za pióro.

Dan, jestem obrażona, że do tej pory nie otrzymałam od Ciebie sowy. Zdaje sobie sprawę, że jesteś zajęty, ale żeby w ogóle się nie odzywać?
Co u ciebie i u Marthy słychać? Mam nadzieję, że przeszły jej humorki i jest już w porządku.
W Hogwarcie na razie jest spokojnie, choć niekoniecznie. Ostatnio ktoś próbował złamać zaklęcia ochronne. Niby nic niepokojącego. W końcu uczniowe mają różne pomysły, ale nie według mnie. Sądzę, że był to ktoś inny. Zostawił coś po sobie, ale obawiam się, że to przypadek. Nie wiem co robić. Może powinnam porozmawiać z profesor McGonagall? Z drugiej strony nie chcę, żeby ta osoba była na mnie zła.
Mam nadzieję, że odpiszesz szybko. Choć wolałabym się spotkać.

Josephine

Nauczycielka włożyła list do koperty i starannie go zamknęła. Jej sowa zjawiała się, opuszczając swój stojak. Jo zawinęła na niej list i wypuściła Nicka na zewnątrz. Ptak poderwał się do góry, poczym zniknął w mgle. Nauczycielka ruszyła zaś do Poppy, mijając po drodze uczniów. Była ciut zdziwiona, że tak wcześnie chadzają po korytarzach Hogwartu, ale szybko przestała o tym myśleć. Zapukała i weszła do pomieszczenia. Siedział tam jedynie Neville z bandażem na głowie.

- Co się stało? - Podeszła do chłopaka, a ten przywitał ją skinieniem głowy.

- Potknąłem się i uderzyłem głową o podłogę - powiedział, a dziewczyna westchnęła. - Nic już na to nie poradzę.

- Ważne, że kończy się to jedynie na guzie. - Neville uśmiechnął się delikatnie i rzucił wzrokiem na zegar.

- Jeśli szukasz Poppy to wiedz, że wróci za jakąś godzinę. - Jo przytaknęła i pożegnała się z brunetem. Pozostało jej udać się do Snape'a.

Wchodząc do lochów zawsze wspominała swoje czasy w tej szkole. Jako uczeń uwielbiała eliksiry, ale nigdy nie była z nich dobra. Natomiast odwrotnie było z transmutacją, której szczerze nie lubiła. Uśmiechnęła się nieświadomie na myśl, że teraz jej naucza. Miała szczęście, że to Slughorn był jej nauczycielem. Jo nie mogła sobie wyobrazić jak wyglądałby jej los, gdyby był to Snape. Cudem zdała je na powyżej oczekiwań, ale była to zasługa tego, że akurat trucizny i antidota szły jej najlepiej. Te pojawiły się głównie na owutemach, dzięki czemu pomyślnie zdała.

Jo odrzuciła natrętne myśli i zapukała do drzwi Snape'a. Nie usłyszała odpowiedzi, ale nie mogła sobie iść. Potrzebowała tych eliksirów, więc nacisnęła powoli klamkę i weszła do ciemnego pomieszczenia. Na wielkim fotelu siedział Snape, który trzymał w dłoniach książkę. Uniósł znad niej swoje oczy i zmrużył je z wyraźnym niezadowoleniem. Jakby potrafił zabijać wzrokiem to McGonagall musiałaby szukać nowej nauczycielki.

- Pozwolił ci ktoś wejść? - warknął, ale Jo nie zwróciła na to większej uwagi.

- Pukałam przecież - powiedziała niepewnie, wchodząc w głąb gabinetu. Czuła się tu dziwnie. Jedyne światło jakie tu było, słabo oświetlało twarz profesora eliksirów. Według niej powinien był on zapalić kominek. Było tu nadzwyczaj zimno, a nie przypominała sobie, żeby był Jotunem.

- A ja to ignorowałem - rzucił oschle i wrócił do lektury, mając nadzieję, że irytująca nauczycielka wyjdzie.

Jo nie dawała jednak za wygraną. Oparła się o drzwi i zaczęła o nie stukać paznokciami. Snape'a wytrąciło to z równowagi i jednym ruchem zamknął książkę, wstając z fotela. Podszedł do niej bliżej wyraźnie sfrustrowany. Jo widząc jego postawę, pierwsza się odezwała:

- Przyszłam po eliksir, po dużo eliksiru - rzuciła i uśmiechnęła się delikatnie. Snape jedynie otworzył drzwi na oścież.

- Wyjdź, napisz list czy cokolwiek i nie męcz mnie więcej - powiedział, a Jo prychnęła.

- Potrzebuję go teraz - odparła, zamykając drzwi - wystarczy nawet jedna fiolka. - Snape prychnął i spojrzał na nią z politowaniem. Przypomniał sobie, jak McGonagall wspominała kiedyś, że będzie musiał robić dla nauczycielki jakieś eliksiry.

Wyszedł niechętnie z gabinetu, a za nim ruszyła Jo. Minął dobrze znane jej korytarze i ruszył w stronę sali od eliksirów. Otworzył drzwi i podszedł do następnych. Jospehine pamiętała, że znajdował się tam schowek na składniki. Jednak nie zauważyła tam żadnego kociołka, czy fiolek. Uważnie obserwowała Snape'a, który podszedł do ściany i machnął kilka razy różdżką. Cegły zaczęły się kręcić i tworzyć dziurę, dokładnie jak na murze między światem czarodziei i mugolów w Dziurawym kotle. Uformowały się one w kształt drzwi, gdzie zniknął Snape. Nauczycielka bez wahania weszła tam. Jej oczom ukazał się niewielkich rozmiarów pokój. Na środku stał jeden stół, a na nim leżał kociołek. Pod ścianami były ustawione szafki i inne kotły, w których dojrzewały eliksiry. Mistrz Eliksirów podszedł do jednej z półek i zabrał z niej jedną fiolkę.

- A teraz nie zawracaj ludziom głowy - powiedział, wręczając jej eliksir. Jo przyjęła go z uśmiechem. - Resztę otrzymasz w piątek.

- Pięć fiolek - rzuciła, a nauczyciel eliksirów przytaknął. - W takim razie do zobaczenia później.

Josephine odwróciła się i ruszyła wprost do wyjścia. Chciała już stąd wyjść i pójść do Wielkiej Sali, gdzie odbywało się teraz śniadanie. Była bardzo głodna i potrzebowała mocnej kawy. Jednak, gdy chciała przekroczyć próg coś ją odepchnęło. Czuła jak uderza plecami o zimną podłogę.

- Jeśli miał być to żart, to wyjątkowo nieśmieszny - powiedziała rozkojarzona. Snape ominął ją i podszedł do wyjścia. Przyłożył dłoń do miejsca, w którym powinny być drzwi.

- Coś ty narobiła? - warknął w jej stronę. Dziewczyna podniosła się z ziemi i fuknęła.

- Jak stąd wyjdę to przejdę przyspieszony kurs wychodzenia z pomieszczeń - rzuciła i stanęła za Mistrzem Eliksirów. Ten wpatrywał się w pustą przestrzeń. - Co się stało?

- Zaklęcie ochronne zaczęło działać, a nie powinno - mówił oschle. W pewnym momencie cegły znów zaczęły się ruszać i pojawiła się kamienna ściana.

- Więc to moja wina? - prychnęła, a Snape ciągle stał przy pustej ścianie. Jo wyminęła go. - Bez zbędnego użalania się nad tym.

- Nie waż się... - zaczął mówić, ale Josephine wyciągnęła z kieszeni różdżkę. Wycelowała w ścianę i rzuciła zaklęcie niewerbalnie. Chciała ściągnąć ochronę. Smuga światła odbiła się od wyjścia i zaczęła frunąć w powietrzu. Jo i Snape uchylili się. Zaklęcie jeszcze przez chwilę unosiło się, ale przestało gdy uderzyło w półkę ze składnikami. Część słojów pękła, a druga część spadła na podłogę. Ku przerażeniu Snape'a kilka składników wpadło prosto do jednego z kociołków. Mikstura jedynie zaczęła bulgotać. Mistrz eliksirów nie zdążył unieść do góry swojej peleryny, gdy mieszanina prysnęła wysoko, brudząc większość rzeczy w koło. Na szczęście nie wpadła ona do innych kotłów.

- Mówił ci ktoś, że jesteś kretynką? - warknął, a Jo parsknęła śmiechem.

- Mówił ci ktoś, że takie zaklęcia ochronne to tylko w Azkabanie stosują? - odpowiedziała i próbowała pozbyć się zielonego gluta, który oblepił jej szatę. - Powiedz proszę, że nie zostają ślady. To moja ulubiona.

- Trzeba było ruszyć głową za nim wzięłaś do ręki różdżkę. - Snape podniósł przewrócony kociołek i ocalałe słoje.

- Jak teraz wyjdziemy? - zapytała zniechęcona. - Jestem głodna.

- Wyjdziemy jeśli ktoś doświadczony ściągnie zaklęcie - odparł oschle. - Tak się składa, że taką osobą jestem ja.

- Na co więc czekasz? - Mistrz Eliksirów podszedł bliżej wyraźnie sfrustrowany. Jo przypomniała sobie wszystko co wiedziała na temat zaklęć. - Dobra, pamiętam już, że musiałbyś być po drugiej stronie drzwi.

- Jestem pod wrażeniem - sarknął. Coś mu nie pasowało. Nie mógł zrozumieć, czemu zaklęcie wzięło go lub tą kretynkę za intruza. Magia nie jest głupia. Wręcz przeciwnie. Może wydaje się, że używamy ją kiedy i jak chcemy, ale ona pozostaje świadoma. Szczególnie jeśli ma służyć do obrony. Istnieje jedna możliwość. Ktoś w tym pomieszczeniu musiał mieć kontakt z czarną magią. - Pokaż kieszenie.

- W jakim celu? - zapytała zdziwiona. Mina Snape'a była jednak jednoznaczna, więc posłusznie zaczęła je opróżniać. Zatrzymała się jednak, gdy poczuła w jednej z nich pierścień Deli.

- Pospiesz się. - Jo otrząsnęła się, ale jej próba ukrycia artefaktu się nie udała. - Dawaj to.

- Ponawiam pytanie; w jakim celu? - powiedziała zawzięcie.

- Osoba, która używa czarnej magii reaktywuje zaklęcie. Tak się składa, że nie zauważyłem abyś rzuciła tu jakąś klątwę. - Snape wystawił rękę, nakazując oddanie przedmiotu. Jo jednak dalej czegoś tu nie rozumiała. Snape prychnął, błagając o rozum dla nauczycielki. - Czarna magia użyta w tym pomieszczeniu lub będąca tu obecnie reaktywuje zaklęcie obronne. Prościej się nie da.

- Ja się nie bawię w czarnoksięstwo. - odparła dumnie, więc wyciągnęła pierścionek, kładąc Mistrzowi Eliksirów go na dłoń. - Nie mam nic do ukrycia.

Snape przyjrzał mu się. Po chwili parsknął głośno, co zaniepokoiło nauczycielkę.

- Czarna magia wsiąknięta w pierścionek - mówił chłodno. - Faktycznie nie masz nic do ukrycia.

- Jak to? - powiedziała wyraźnie zaskoczona. Nie mogła zrozumieć tego co mówił do niej Snape. Wydawało się to dla niej czystą abstrakcją.

- Używając czarnej magii musimy się liczyć z tym, że zostawia ślady. - Mistrz Eliksirów dalej wpatrywał się w owy przedmiot. - Mogłaś kupić coś na bazie innego stopu metali.

- To nie moje! - krzyknęła szatynka. Brakowało jej jeszcze tego, żeby ktoś ją posądzał o takie rzeczy. - Znalazłam to w piątek pod drzwiami do komnaty tajemnic.

- Uznałaś więc, że najlepiej będzie to zataić. - Josephine zmrużyła oczy.

- Posłuchaj, może ty nie lubisz ludzi i chcesz, żeby oni czuli do ciebie niechęć, ale ja dbam o swoje kontakty towarzyskie - rzuciła oschle. - Nie mów Minerwie.

- Nie zamierzałem - odparł, chowając przedmiot do swojej kieszeni. - Praktykuję inne metody.

Jo przytaknęła. Parsknęła śmiechem w duchu, zauważając kilka starożytnych run, które piętnowały ścianę. Nie musiała się wysilać, żeby zrozumieć czym kierował się Snape. Zważając na jego przeszłości, można pomyśleć, że ciągle zmierzał się z demonami przeszłości. Jako podwójny szpieg musiał uważać na wszystko co robił. I nawet po wojnie nie ufa sobie ani nikomu. Przeszły ją dreszcze na myśl o wojnie. Zebrała ona potężne żniwo, ale nigdy się nie zakończyła. Nie w umysłach i sercach ludzi, którzy musieli na niej walczyć. Widok krwi, ciał bliskich oraz ruin nigdy same z siebie nie znikną.

Josephine i Snape siedzieli już chwilę czasu, cięgle wymieniając się krótkimi komentarzami. Jedyny zegar jaki tu wisiał, przestał działać w pewnym momencie. Nauczyciele nie mogli stwierdzić ile czasu tu byli. Liczyli ciągle, że ktokolwiek zainteresuje się ich brakiem obecności. Prywatna pracownia była mniej więcej posprzątana. Jo musiała zakasać rękawy i uporządkować rozbite słoje. Oczywiście nie robiła tego z własnej woli, a próbowała odpokutować za spowodowanie tego bałaganu. Snape już od pewnego czasu zaczął przyrządzać jakiś eliksir, żeby zabić nudę jaka ich ogarnęła. Jo siedziała oparta o ścianę i wpatrywała się tępo w sufit. Była przybita tym, że dzisiejszy poranek spędzała na kamiennej podłodze, głodna i dodatkowo w towarzystwie nietoperza z lochów. Czuła się w jakimś stopniu odpowiedzialna za to, że tu utknęła. Próbowała nawiązać jakąś rozmowę, ale jej rozmówca wolał milczeć. Jak dla niej lepsze było to niż jego wredne komentarze. Wpatrywała się tak długo w czerwony symbol namalowany na suficie, aż zerwała się na równe nogi.

- Wiem! - krzyknęła, co spotkało się z gniewem Mistrza Eliksirów. Zignorowała to, dochodząc do wniosku, że do jego zachowania da się przyzwyczaić. - Ja już tu kiedyś byłam. W czwartej klasie chciałam pożyczyć jeden składnik, ale Slughorn tu wparował. Uciekłam stąd, ale nie pamiętam jak.

- Stąd nie ma innego wyjścia - odparł chłodno, poczym chciał wrócić do swojego kociołka. Josephine nie dawała jednak za wygraną.

- Zakład? - rzuciła i wyciągnęła przed siebie rękę.

- Nie - uciął krótko. Josephine przyglądała się dalej pomieszczeniu. Niemożliwe, że jej się to wtedy śniło. Dostała się tu przypadkiem, kiedy jeszcze były tu zwyczajnie drzwi. Podeszła do najbliższego kąta i zaczęła przeglądać każdą cegłę po kolei. Snape obserwował zachowanie nauczycielki z nad pary, która unosiła się z kotła. Męczyła go jej obecność i w duchu zaczął modlić się, żeby faktycznie znalazła wyjście. Chciał złamać zaklęcie, wysprzątać tutaj z powrotem i zjeść śniadanie. Zielony glut dalej lepił się na półkach, a niektóre składniki walały się po podłodze. Nie znosił bałaganu, a szczególnie w swoich pracowniach. Nawet najmniejszy okruch mógł zepsuć potężne mikstury. Ciągle pamiętał skutki tego, że kichnął w czasie robienia pewnego eliksiru, co skutkowało wybuchem. Zamieszał dokładnie eliksir pieprzowy, dodając ostatni składnik. Kolor zmienił odcień na ciemniejszy, więc Snape mógł zmniejszyć ogień i odstawić naczynie pod ścianę. Dopiero po chwili zauważył, że jest tu bardzo cicho. Odwrócił się, ale nigdzie nie mógł dojrzeć irytującej nauczycielki. Potarł skronie dłonią i westchnął, gdy usłyszał głośny śmiech Josephine. Ściana zadrżała bezgłośnie, a z przejścia wychyliła się szatynka.

- Jakbyśmy się założyli, to bym wygrała - powiedziała rozradowana. Mistrz Eliksirów ruszył w jej stronę, wyciągając po drodze różdżkę.

Weszli do wąskiego korytarza. Kiedy Snape poczuł, że są w miejscu, gdzie nie sięgają żadne zaklęcia ochronne, rzucił niewerbalnie Lumos. Oświetlone przejście ciągnęło się w dół. Na ścianach wisiało wiele pajęczyn, ale ku uldze Jo były one stare. Korytarz zwężał się coraz bardziej, więc nauczycielka miała wątpliwości, czy kiedykolwiek się skończy.

- Jeśli okaże się, że to ślepa droga to pożałujesz tego - rzucił, otrzepując swoją pelerynę, która była teraz szara od nadmiaru kurzu. Josephine parsknęła, gdy zauważyła, że kilka pajęczyn wplątało się w jego włosy. Ściągnął je szybko, jednak nagle stanął. Jo wpadła na jego plecy, klnąc po cichu. Przed nimi były kolejne dwa korytarze. Jeden bliżej, drugi dalej.

- Najpierw tamten. - Snape wskazał na ten dalszy. Jo przytaknęła.

- Nie sądziłam, że Hogwart jest taki ogromny - powiedziała. Nie mogła zorientować się, gdzie teraz jest. Poza tym sam fakt, że ukryta była tu kiedyś komnata tajemnic, którą odnaleziono niedawno, sugerował, że może jest więcej tego typu pomieszczeń.

- Według Dumbledore'a sekretnych korytarzy i pokoi jest więcej niż tych znanych - rzucił oschle. Jo nieświadomie wzdrygnęła, słysząc nazwisko byłego dyrektora. Nigdy za nim nie przepadała. - Osobiście sądzę, że to nieprawda.

- Ale sam przyznasz, że jesteś tu pierwszy raz, a ja powiem szczerze pamiętam tylko jeden korytarz, a tu proszę są dwa. - Snape przewrócił oczami. Doskonale wiedział, że Hogwart jest w dalszym ciągu niezbadanym miejscem, ale nie zamierzał przesadzać z liczbą takich odchyleń.

Kiedy doszli do końca poczuli ulgę. Przed nimi stały potężne drzwi, które powinny były prowadzić do wyjścia. Josephine miała dość ciemności i różnych niespodzianek w postaci gryzoni, a Snape zaś chciał jak najszybciej uwolnić od irytującej go nauczycielki. Pociągnął za klamkę, ale te nawet nie drgnęły. Rzucił zaklęcie otwierające zamki i po chwili drzwi otworzyły się. Pierwsze co rzuciło im się w oczy to ciemność. Nie potrafili dostrzec niczego. Snape zauważył, że za progiem nie ma nic, jest jedynie dół. Rzucił kolejne zaklęcie, a wielka kula światła wleciała do pomieszczenia. Byli mocno zdziwieni, widząc to miejsce. Zdecydowanie znajdowali się w górze. Pod nimi układały się w rzędach wysokie kolumny, które zakończone były rzeźbami głów węży. W centrum tych zdobień znajdowało się kolosalne popiersie. Przedstawiało mężczyznę, który był łudząco podobny do portretów Salazara Slytherina. Był tak realistycznie wykuty w kamieniu, że Jo zdawało się, że jest prawdziwy. Wszystko było utrzymane w zielonych odcieniach. Dostrzegli również, że pomieszczenie jest zalane w koło wodą, która na pierwszy rzut oka wydawała się głęboka. Nie musieli długo zastanawiać się, gdzie są. Bez wątpienia znaleźli kolejne wejście do komnaty tajemnic.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top