Rozdział trzydziesty ósmy - męski świat
Chase Lauer
Nic tak nie rozbudza mężczyzny, jak telefon od jego kobiety z informacją, że ta znalazła się w niebezpiecznej sytuacji, ale kiedy jej samochód zatrzymuje się na podjeździe, oddycham z ulgą. Valerie dotarła na obrzeża Waszyngtonu w przeciągu dwudziestu minut, co oznacza, że o tej porze nie ma korków i złamała wszystkie możliwe przepisy ruchu drogowego. Prawdopodobnie po drodze minęła moich ludzi, którzy dostali rozkaz, aby złapać tego sukinsyna i liczę, że zdołają dotrzeć na miejsce zanim ten nieznajomy fagas zorientuje się, że Valerie opuściła teren apartamentowca. Świerzbi mnie ręka, aby mu przypierdolić.
- Ryzykowałaś własne życie, aby dotrzeć tutaj tak szybko. – wypowiadam karcąco. – Powinnaś poczekać tam na mnie i moich ludzi. – blondynka rzuca we mnie niezadowolone spojrzenie, aby pokazać jak bardzo nie lubi, kiedy ktoś mówi jej, co powinna, a czego nie powinna robić. Do diabła! Ta kobieta robi wszystko, abym przestał czuć się męski.
- Mam wszystko pod kontrolą. – odpowiada. Doprawdy? Będziemy udawać, że nic się nie stało?
- Gdybyś miała wszystko pod kontrolą, nikt nie czekałby na ciebie pod mieszkaniem. – kwituję, na co Valerie mruży oczy. – Nie patrz na mnie w ten sposób. Nie możesz udawać, że trzymasz ręce na pulsie, jeśli natykasz się na jakiegoś szemranego typa pod domem. W dodatku nie wiesz, kim on jest.
- Najwidoczniej mój status DUCHA uległ zmianie. – prycha. – Dlaczego się na mnie złościsz?
- Bo podjęłaś ryzyko, aby pobić rekord Guinnesa, aby dotrzeć tutaj w dwadzieścia minut! Nie mogłaś na mnie poczekać w stróżówce? Apartament ma ochronę i to całkiem niezłą, a ty wolałaś samotnie pędzić przez miasto i narażać swoje życie.
- Jesteś zły, bo uciekłam od zagrożenia? – dziwi się.
- Nie. Jestem zły, bo uciekłaś od niebezpieczeństwa, narażając własne życie nadmierną prędkością.
- Co mam ci powiedzieć? – wzrusza ramionami. – Zadziałał mój instynkt samozachowawczy. Nie pomyślałam, że opłacam ochronę i mogę prosić ich o pomoc, dobra? Musiałam uciekać, bo ostatnim razem zignorowałam swoją intuicję i już nie miałam szansy, aby uciec.
Chase, nie wyspałeś się albo nie rozbudziłeś się za dobrze. Ogarnij się! Najważniejsze, że Valerie jest już bezpieczna.
- Przepraszam. – wypowiadam ze skruchą. – Dziś wystraszyłem się dwa razy. Kiedy zadzwoniłaś, że czeka na ciebie jakiś podejrzany facet i wtedy, gdy słyszałem jak nabierasz prędkości. Mamy późną jesień, drogi są mokre i śliskie. Dlatego to ja powinienem tam być, ale mi na to nie pozwoliłaś.
- Wściekasz się, bo to ja podjęłam decyzję?
- Nie wściekam się, tylko mam ochotę cię udusić za podjęte ryzyko. To ja powinienem dla ciebie ryzykować. Nigdy na odwrót.
- To jedno i to samo. – poklepuje mnie po ramieniu. – Ale mam jutro ważną misję do wykonania, więc bądź na tyle uprzejmy i mnie nie zabijaj. Poza tym nie ryzykowałam dla ciebie, tylko dla siebie, a to spora różnica. - cmoka mnie w policzek. – Zrobisz mi coś ciepłego do picia? Jak sam zauważyłeś, mamy jesień i jest zimno.
- Wejdźmy do środka. – przepuszczam ją w drzwiach, a następnie prowadzę ją do kuchni. Kiedy blondynka zajmuje miejsce na stołku przy barze, nastawiam wodę w czajniku. Jednocześnie próbuję stłumić swoją złość, ale po prawdzie nie jestem pewien, na kogo wściekam się bardziej.
Na siebie za to, że pozwoliłem Valerie na samotną przejażdżkę, czy na nią, że nie wzięła pod uwagę ryzyka? A może jedno i drugie? Albo wściekasz się bezpodstawnie, debilu! Zrobiłeś, co mogłeś.
- Przepraszam, jeśli naprawdę się wystraszyłeś. – wypowiada Valerie po chwili ciszy. – Nie wzięłam pod uwagę, że ktokolwiek może się o mnie bać. Od lat jestem skazana sama na siebie i zrobiłam to, co wydawało mi się słuszne. – wzrusza ramionami. – Uciekłam. Ale masz rację, to było nierozważne.
- Skoro mamy to wyjaśnione to jaki smak herbaty preferujesz?
- Melissa. – spoglądam na nią, jak na czubka, tańczącego nago w ogrodzie zoologicznym. – No co?
- Ta kuchnia ma ograniczony asortyment. – stwierdzam z rozbawieniem. – Mogę ci zaproponować owocową albo czarną w torebkach.
- A piwo masz?
- Tego o u nas pod dostatkiem. To męski świat i znajdziesz tutaj jedynie męskie przyjemności.
- To brzmi tak, jakbyśmy byli gejami, którzy codziennie urządzają sobie orgie. – wypowiada Diego, który nagle pojawia się w drzwiach. Spoglądamy na niego w tym samym momencie. Co on tutaj robi?
- Nie wzywałem cię. – stwierdzam z podejrzliwością w głosie. – Co tutaj robisz?
- Twoje przyjaciółki są pod opieką naszego człowieka. – wypowiada wprost do Valerie. – Nic im nie grozi. – posyła jej uśmiech, który wygląda mi bardziej na grymas. Co to ma znaczyć? – Chase, mamy problem. – daje nacisk na słowo: „problem". – A Alexander nie mógł się do ciebie dodzwonić.
Kurwa mać! To brzmi bardzo źle.
- Wiedziałem, żeby nie puszczać go samego! – warczę, po czym wybieram numer do brata. Urwę mu łeb, jeśli przez swoją nierozwagę stracił cały towar.
- Chase, ja pierdolę! – Alexander dyszy, jak stary powojenny parowóz zasilany węglem. – Gdzie byłeś, do chuja!? Mam tutaj niezły syf!
Czy ta noc to jedna wielka katastrofa? Valerie natyka się na szemranego typa pod własnym mieszkaniem, a Alex ma problem w Meksyku. Ja pierdolę! Czuję jak moje tętno wzrasta, a bicie serce przyśpiesza. Moja intuicja podpowiada mi, że wpadliśmy w duże i śmierdzące bagno.
- Co się dzieje?
- Postrzelili naszego człowieka!
CO!?
- Kto?
- Jebany Carlos Garcia! Nie spodobała mu się gęba Sebastiana, miał zły nastrój i strzelił do niego!
Czy ja dobrze zrozumiałem? Boss kartelu narkotykowego postrzelił mojego człowieka, bo miał taki kaprys!? Czy to jebany żart? Carlos Garcia miał czelność postrzelić MOJEGO człowieka?
- Co z Sebastianem?
- Ledwie żyje. Nie sądzę, że wróci do domu żywy. Kurwa! – słyszę jak Alexander uderza w coś metalowego. Prawdopodobnie jest to maska samochodu. -On ma kobietę w ciąży. Co mam robić!? Nadal jesteśmy na terytorium Carlosa. Jak mam mu pomóc? Nie jestem medykiem!
- Weźcie go do szpitala. Zapłaćcie lekarzom ile trzeba, aby go odratowali, a jeśli nie będą nam przychylni to przyłóż im broń do głowy. Sebastian ma żyć. A Carlosowi rozpętamy wojnę. Informuj mnie na bieżąco.
- Odbieraj telefony! Twoi ludzie cię potrzebują, stary.
- Wiem. – biorę głęboki oddech. – Tak się składa, że mam dzisiaj dwie patowe sytuacje.
- Mamy więcej problemów? Wilson nie odpuszcza?
- Ja mam więcej problemów. Wy zajmijcie się Sebastianem. Widzimy się za dwa dni. – kiedy kończę połączenie, spoglądam na młodszego brata, który wygląda na gotowego do działania. – Carlos Garcia jest do odstrzału. – wypowiadam z naciskiem. – Wyruszymy z samego rana, gdy tylko reszta chłopaków wróci do domu. Nie informuj ich, że mamy niezłe bagno, dopóki nie wrócą. Zbierz pozostałych chłopaków i załadujecie ciężarówki. – spoglądam na Valerie, która obserwuje nas z zainteresowaniem. Nie zapomnij debilu o niej i obietnicach jakie jej złożyłeś. – Diego. – kwituję. – Zostań na miejscu i kontynuuj swoje zadanie.
- Co!? – oburza się. – To też moi ludzie!
- Potrzebuję cię tutaj na miejscu. – wypowiadam z naciskiem. – To rozkaz.
- Ale...
- Diego, kurwa! Zostajesz na miejscu i robisz to, co do ciebie należy, jasne? Potrzebuję kogoś, komu mogę ufać.
- Jak mam w pojedynkę chronić trzy wpływowe kobiety? Wybacz, Valerie, ale to nie jest wykonalne. – zwraca się bezpośrednio do blondynki. – Poza tym nie mogę zostawić was samych na polu bitwy! – tym razem spogląda na mnie. – Chase, potrzebujesz żołnierzy...
- Którzy będą wypełniać moje rozkazy. – wtrącam. – Jeśli chcę, abyś został to masz zostać.
- To może ty zostaniesz, co? – prycha.
- Jestem szefem, więc to ja podejmuję decyzję. Zostajesz na miejscu.
- Jesteś gorszy niż nasz ojciec.
- Diego, do kurwy nędzy! Nie zachowuj się jak kapryśne dziecko!
Nie mogę pozostawić Valerie bez opieki, a mogę zaufać tylko bratu. Niestety Diego jest za młody i głupi, aby zrozumieć moje motywy i nie życzę mu tego, aby kiedykolwiek znalazł się w moim położeniu. Stawia mnie pomiędzy młotem, a kowadłem, a nie mogę zostawić moich ludzi na pastwę losu. Jestem szefem i głową tego rodu i klubu, a to oznacza, że nawet Diego nie powinien się stawiać. Muszę być z moimi ludźmi w Meksyku, twarzą w twarz z Carlosem, więc Diego musi tutaj zostać!
- Nie mogę bezczynnie czekać, aż moi braci zginą z rąk meksykańskiego kutasa!
- Jeśli zginiemy, ta rodzina zyska nowego przywódcę. Natomiast nikt z nas nie zyska obrażeń, więc twoja dyskusja jest bezcelowa.
- Rozumiem, że twoja duma nie pozwoli ci na złamanie danej mi obietnicy. – wtrąca Valerie, wbijając we mnie mądre spojrzenie. – Ale nie możecie rozmawiać tak, jakby mnie tutaj nie było. Rodzina jest dla was bardzo ważna i nie każ wybierać bratu między mną, a rodziną. To nie jest sprawiedliwe.
- Nie zostawię cię tutaj bez ochrony.
- Poproszę Huntera, aby miał oko na Blair i Clarę oraz mnie.
Kim jest HUNTER?
- Diego, zostajesz. – wypowiadam ze złością. – Koniec dyskusji.
- Valerie ma już ochroniarza. – spiera się Diego. – Jadę z wami.
- Zostajesz! Nie zostawię Valerie po opieką kogoś, kogo nie znam! A to oznacza, że nie mogę mu zaufać.
- Hunter pracuje dla mnie od pięciu lat. To były żołnierz i detektyw. – wtrąca Valerie. – Będę bezpieczna i zatrzymam się w domu mojej matki. Nie wybierajcie pomiędzy mną, a rodziną.
- Przynajmniej jedna osoba w tym gronie myśli trzeźwo. – kwituje zjadliwie Diego.
- Ale ja już podjąłem decyzję. – odpowiadam z goryczą. – Diego zostajesz na miejscu.
- No ja pierdolę!
Brat uderza w ścianę z pięści, ukazując mi swoją frustrację. Niemniej jednak nie zmienię swojej decyzji, nawet jeśli ten cały Hunter okaże się starcem z paralizatorem w spodniach. Poza tym, Diego jest za młody i zbyt nierozważny, abym pozwolił mu wziąć udział w wojnie z ludźmi Carlosa. Zawsze podejmuję decyzje w zgodzie ze sobą i jeśli Diego ma pozostać w Waszyngtonie to oznacza, że nigdzie się z nami nie wybiera.
- Zajmij się ciężarówkami, a potem wróć na swoje stanowisko.
- Pieprz się, Chase. – ukazuje mi środkowy palec. – Jesteś gównianym bratem i cholernie okropnym szefem. Podejmujesz decyzję fiutem, kurwa? Od kiedy jakaś kobieta jest ważniejsza od rodziny? – parska śmiechem. – A zresztą! Pieprzcie się oboje. – Diego zostawia nas samych, a kiedy drzwi frontowe zatrzaskują się z hukiem, blondynka odruchowo podskakuje. Buzująca we mnie wściekłość i adrenalina mają ochotę chwycić Diego i mocno uderzyć jego łbem o beton. Gdybym mógł rozciąć swoje ciało na pół, jedna połowa zostałaby na miejscu, aby opiekować się Valerie, a druga rozszarpałaby Carlosa na drobne części.
Głupio myślałem, że moją drugą połową będzie Diego.
- Chase. – Valerie sięga po moją dłoń. – Nie możesz wybierać pomiędzy mną, a swoją rodziną. – wypowiada z naciskiem, posyłając mi pewne siebie spojrzenie. – Jestem dorosła i poradzę sobie. Mam własnych ochroniarzy i Huntera, która dba o moje bezpieczeństwo.
Znowu ten Hunter...
- Dziś czekał na ciebie ktoś, kto prawdopodobnie chciał cię skrzywdzić. Gdzie był Hunter? – dopytuję ze złością.
- W tym samym miejscu, co ty. Spał.
No tak...
- Tak samo jak mój ochroniarz. – dopowiada. – Status DUCHA pozwalał mi zachować względne bezpieczeństwo, dlatego nie potrzebowałam ochrony dwadzieścia cztery na siedem, jasne? Od dzisiaj się to zmieni. Poza tym nie jesteś odpowiedzialny za chronienie mnie, bo nie widzę cię w roli ochroniarza w moim życiu.
- Czuję się odpowiedzialny za ciebie. – wypowiadam zgodnie z tym, co czuję. Ściskam jej drobną dłoń i łączę ze sobą nasze spojrzenia. – Jestem zobowiązany do tego, abyś czuła się bezpiecznie, dlatego nie mogę pozwolić sobie na zbagatelizowanie dzisiejszej sytuacji. Z każdym dniem stajesz się dla mnie ważniejsza, a moje myśli codziennie są przy tobie. Nie mogę wyjechać i zostawić cię pod opieką kogoś, kogo nie znam.
- Hunter stawi się na moje wezwanie dziś rano przed waszym wyjazdem. Udowodnię ci, że jestem z nim bezpieczna, a ty obiecaj mi, że nie dasz się zabić.
- Wrócę cały i zdrowy.
Tego nie możesz wiedzieć, debilu! Nie jesteś jasnowidzem.
- A ja będę bezpieczna.
- Mimo to, Diego zostaje. – wypowiadam z naciskiem. – Tej decyzji za mnie nie podejmiesz. To mój brat, moja rodzina i mój człowiek.
- On ci tego nie wybaczy.
- Ale prędzej czy później zrozumie.
A przynajmniej taką mam nadzieję.
______
Szczęśliwych walentynek, kochani❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top