Rozdział trzeci - bracia
Chase Lauer
Nie jestem zadowolony, że widzę te gęby. W zasadzie jestem wkurwiony, że je widzę. Mam wobec nich dług, którego od lat nie mogę spłacić, pomimo faktu, że bardzo się staram. Pomimo mojej jawnej nienawiści do każdego palanta z osobna wsłuchuję się w ich słowa z zainteresowaniem. Pomijam już fakt, że za każde wypowiedziane zdanie mam ochotę palnąć sobie w łeb.
- Jesteś nam ponownie potrzebny. – wypowiada z nonszalancją Dallas Allen, jeden z fiutów, który trzyma mnie w garści. Niestety jego znajomości mogą mnie zrujnować, a tego bym nie chciał. – Mamy pewien problem i musisz go rozwiązać.
- Jeśli podłapałeś jakąś chorobę weneryczną to jedyną osobą jaka ci pomoże to lekarz. – kwituję zjadliwie.
- Bardzo zabawne, Lauer. – wypowiada gniewnie. – Cenię cię za jakość twoich usług, ale mógłbyś zamknąć gębę, jeśli nie masz nic do powiedzenia.
- Czego chcesz? – warczę.
- Ktoś podkopuje naszą reputację...
- Przypominam, że nigdy nie mieliście jej dobrej.
- Lauer, dość!
- Pierdol się, Connolly. Znajdujecie się na moim terytorium, gdzie każdy facet jest w posiadaniu spluwy. Jeśli jeszcze raz podważycie mój autorytet zmiotę was z powierzchni ziemi. – wstaję znad biurka i mimowolnie napinam mięśnie. Nie zamierzam tolerować ich zachowania, nawet jeśli trzymają mnie i moich braci w garści. Gdy tylko spłacę dług, splunę każdemu z osobna prosto w twarz. – Nie jesteście tutaj jedynymi skurwielami i radzę się z tym liczyć. Więc czego chcecie tym razem?
- Znajdź osobę, które może nam zaszkodzić.
- Może łatwiej będzie znaleźć osobę, które nie chce wam zaszkodzić?
- Chase, to ważne. – wypowiada Titus. – Jeśli nie zlokalizujemy osoby, która miesza, możemy mieć poważne kłopoty.
- To nie jest mój problem. – unoszę brew. – Prowadzicie nielegalne biznesy, więc macie wrogów.
- Przypominam, że kierujesz gangiem motocyklowym. – stwierdza Allen. – Wcale nie jesteś lepszy od nas.
- Zdecydowanie się różnimy. – prycham. – Jako jedyny jestem świadomy, że moje interesy są nielegalne. Wy z kolei łudzicie się, że jesteście wzorowymi obywatelami Stanów Zjednoczonych.
- Jedno moje słowo, a cały twój biznes diabli wezmą. – kwituje Allen w wyższością w głosie. – Posadzą ciebie i każdego z twoich ludzi na krześle elektrycznym, więc współpracuj albo zmierz się z konsekwencjami.
- Mów to ktoś, kto boi się własnego cienia.
- Posłuchaj, kurwa! – warczy Gordon. – znajdź skurwiela, który stwarza nam problemy, a my zapomnimy, że cię znamy.
Przez chwilę przyglądam się każdemu z nich w skupieniu. W ich oczach maluje się czysta desperacja, która w jakimś stopniu daje mi poczucie satysfakcji. Nie mam pojęcia w co są zamieszani, ale jeśli ktoś próbuje ich wykończyć to zakładam, że ktoś szuka zemsty. Tylko ktoś kto jest świadomy ich pozycji w kraju, wykazujący się przy tym odwagą i zdrowym rozsądkiem może doprowadzić do ich upadku i z chęcią zakupię popcorn, aby to zobaczyć. Jednakże, jeśli nie zacznę współpracować narażę życie moich ludzi, a są dla mnie jak rodzina.
- Potrzebuję więcej informacji. Kogoś podejrzewacie?
- Bierzmy pod uwagę trzy korporacje. – odpowiada Titus. – Miller, Otzen oraz Ross.
- Dlaczego?
- Wszystkie są przeciwko nam i odmawiają współpracy.
- Nie widzę związku. – kwituję. – Taki jest biznes.
- Czy to nie jest dziwne, że na czele każdej z korporacji stoi prezes, którego nikt nigdy nie widział? – sugeruje Gordon.
- Nie bardzo. – stwierdzam. – To dość częsty zabieg, który ma na celu bezpieczeństwo.
- Być może. – wypowiada Connolly. – Ale chcemy abyś ich prześwietlił. Jeśli to nie oni, będziemy szukać dalej.
Z pozoru zadanie wydaje się łatwe. Sprawdzenie trzech korporacji nie może być trudne, ale gdzieś z tyłu głowy mam myśl: „to zadanie to pułapka". Przede mną stoją mężczyźni, którzy na pierwszy rzut oka są niezniszczalni, jakby chronił ich immunitet, a mimo to obawiają się swojego przeciwnika. Ostatnim razem sprzątałem po nich bałagan, jakiego dokonali na granicy z Meksykiem. Okradli kartel narkotykowy i ktoś musiał po nich zatrzeć ślad. Tym razem szykuje się zadanie innego kalibru i muszę je przyjąć dla dobra mojej rodziny.
- Niech będzie. – mówię. – Ile mam czasu?
- Tydzień. – odpowiada Dallas. – I ani minuty dłużej.
Kurwa. Za mało.
- Dobra. – burczę. – Teraz spierdalać! – wskazuję na drzwi, a kiedy wszyscy znikają mi z oczu biorę głęboki wdech. – Diego! Alexander! – wołam braci, którzy pojawiają się w przeciągu kilku sekund. Wychodzą z pomieszczenia obok z minami świadczącymi o niezadowoleniu. Żaden z nas nie lubi pracować dla tej parszywej piątki gnid, ale nie mamy innego wyjścia, dopóki Allen ma nas w garści.
- Mogłeś im strzelić w łeb. – wypowiada Diego, najmłodszy z moich braci.
- Miałem taką ochotę. – odpowiadam. – Ale na to przyjdzie jeszcze czas. Teraz mamy zadanie do wykonania. Diego prześwietl korporację Millera, Alexander bierzesz na siebie Otzena, a ja prześwietlę Rossa.
- Nie sądzę, aby któraś z firm chciała igrać z ogniem. – wypowiada Alexander. – Każdy o zdrowych zmysłach wie, że wojna z nimi zawsze kończy się przegraną. Nawet my jesteśmy ich chłopcami na posyłki i nie mamy jaj, aby to zakończyć.
- Może ktoś żywi do nich bardzo osobistą urazę? – sugeruje Diego. – Ktoś taki podpisze pakt z diabłem.
- Mam cichą nadzieję, że ktokolwiek to jest, zwycięży. – kwituję.
- Jestem pewny, że przegra. – wypowiada Alexander, przez którego zawsze przemawia sceptycyzm. Nie jestem pewien, czy zna takie słowa jak: „optymizm" i „nadzieja". Dla niego wszystko jest malowane w czarnych barwach, nawet jego własne życie. Może dlatego ojciec uważał, że to on powinien przejąć po nim władzę. Niemniej jednak to ja jestem najstarszy i prawo dziedziczenia otrzymałem w chwili narodzin. – Nie jeden już próbował ich zniszczyć. Są zbyt silni.
- Alex ma rację. – wypowiada Diego. – Dlatego wykorzystajmy nasz czas do samego końca. Być może ktoś w nich uderzy zanim odkryjemy kto za tym stoi.
- Na to liczę.
____
Ten rozdział jest krótki, bo ma na celu jedynie wprowadzenie głównego bohatera.
Cztery pierwsze rozdziały wprowadzają Was w fabułę i zapewniam Was, że dalej będzie równie gorąco😊
PS. Jeszcze jeden? 😂
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top