Rozdział dwudziesty szósty - zazdrosna niedoszła narzeczona

Chase Lauer

Jestem RYZYKANTEM, który postawił wszystko na jedną kartę.

Jestem KRÓLEM tej rozgrywki.

Jestem ZWYCIĘZCĄ.

Jestem PIERWSZYM, któremu DUCH dał szansę się zbliżyć.

Ja pierdolę! WYGRAŁEM!

Tego uczucia nie da się łatwo opisać. Czuję się tak, jakbym latał między chmurami, czując jedynie błogi spokój. Valerie DUCH Ross dała mi szansę, a to znaczy dla mnie więcej niż koneksje majątkowe. Kobieta, która boi się bliskości mężczyzny, powiedziała: „TAK". Kurwa! Czy to nie piękna chwila?

Tak jak obiecałem – udowodnię jej, że jestem jej wart.

Być może krótko się znamy i nie powinienem składać takich deklaracji, ale łączy nas jakaś dziwna, niewyjaśniona siła, która oplata nas niczym bluszcz. Kiedy Valerie jest blisko mnie, a zapach wiśni unosi się w powietrzu, odnoszę wrażenie, że właśnie znalazłem swój prywatny dom. Nie sądziłem, że kiedykolwiek połączy mnie coś takiego z obcą kobietą, ale jeśli oboje czujemy to samo, musimy dać się temu prowadzić.

Nie jestem już nastolatkiem, który wstydzi się rozmawiać o uczuciach, ponieważ teraz wiem, że nie są słabością. To one czynią nas ludźmi, a wyrażanie emocji zawsze doprowadza nas w miejsce, w którym chcemy być. W tym przypadku otrzymałem przyzwolenie, aby zbliżyć się do kobiety, która nawiedza moje sny.

- Przyjęcia kojarzą mi się raczej z kameralną imprezą w gronie najbliższych. – stwierdza Valerie, kiedy parkuję samochód przed willą Lincolna.

- Wow. – wypowiadam sam do siebie. Najwidoczniej Wilson poważnie potraktował moją obecność na urodzinach Ruby i zaprosił do siebie chyba całą rodzinę i wszystkich wspólników. To oznacza tylko jedno. Jest przekonany, że oświadczę się jego córce i spełnię obowiązek wobec mojego ojca. Tymczasem Chase Lauer pojawia się w sali bankietowej w towarzystwie innej kobiety. To brzmi jak scenariusz na tanią produkcję filmową w Bollywood.

- Jeśli ucierpi moja sukienka, zabierasz mnie na zakupy. – stwierdza z rozbawieniem blondynka.

- Zgoda.

- Chodźmy. Pokażę tej twojej Ruby, dlaczego wybrałeś właśnie mnie.

Valerie wysiada z samochodu z gracją. Mam wrażenie, że nastąpiła w niej drobna zmiana. Mianowicie, pojawiła się w niej kobieta-spójrzcie na mnie, jaka jestem seksowna. Ja pieprzę! Pragnę ją teraz jedynie pocałować. To desperacka potrzeba, która narasta z każdą sekundą jej obecności tuż obok. Chłopie, opanuj się! Bądź cierpliwy!

Podążam jej śladem, wysiadając z samochodu, po czym mimowolnie chwytam ją za dłoń. Oboje spoglądamy na nasze złączone palce, ale żadne z nas nie zrywa tego kontaktu. Prowadzę ją dumnie wprost do paszczy lwa, choć to jej powinni się obawiać, więc w zasadzie lwicą w tej historii jest DUCH.

Kiedy mijamy tabliczkę z napisem: „Serdecznie Witamy na przyjęciu zaręczynowym Ruby Wilson i Chasea Lauera', nie potrafię pohamować swojego śmiechu.

- Jest gorzej niż myślałam. – stwierdza Valerie z rozbawieniem.

- Jeśli chcesz to możemy stąd nawiać.

Tak – zróbmy to. Uciekajmy!

- Zapomnij. – śmieje się. – Teraz to już muszę tam wejść.

- Masz ochotę na to przedstawienie? – dopytuję, kiedy chwytam za klamkę, która otworzy nam drzwi do sali bankietowej. Niech diabeł ma nas w swojej opiece!

- Gdzie twoja odwaga, mięśniaku?

Na moje oko, uderzono w moje męskie ego. Valerie sugeruje, że nie mam odwagi, aby stoczyć walkę z Ruby i jej ojcem? Co to, to nie! Jestem odważny i nie boję się napadu agresji ze strony Ruby. Wcale, a wcale.

- Sama tego chciałaś. – kwituję, a następnie wprowadzam nas do środka. Pierwsze, co dostrzegam to dekoracje w kształcie białych serc, które zwisają z wysokiego sufitu, a dopiero później skupiam swój wzrok na tych wszystkich ludziach, którzy bez najmniejszej oznaki skrępowania, obserwują i oceniają mnie i Valerie. Pierdolcie się, wszyscy! Mocniej ściskam dłoń blondynki, po czym prowadzę ją w głąb sali bankietowej. Co chwilę uderzają w nas szepty i komentarze gości.

Lauer przyprowadził ze sobą kobietę?

To przyjęcie zaręczynowe Ruby i Lauera?

Co za piękna kobieta! Co ona robi w towarzystwie narzeczonego Ruby?

Lauer ma kochankę!? Co za tupet, aby przeprowadzić ją ze sobą na własne przyjęcie zaręczynowe!

Ciekawe, gdzie ta dziewczyna kupiła tą sukienkę.

Lincoln wie, że Lauer przyprowadził ze sobą „koleżankę"?

Jaka piękna z nich para! Tak coś czułam, że Chasea stać na więcej niż Ruby Wilson.

Mój Boże! Ta kobieta to chodzący ideał. Chase, podziel się, HA HA!

OMG! Ruby się wścieknie!

Dlaczego nigdy wcześniej jej nie widziałem?

- Co to ma znaczyć!? – głośny wrzask Ruby ucisza wszystkie szepty. Muzyka zaprzestaje grać, a wokół nas zrobiło się cicho, jakbyśmy znajdowali się w dźwiękoszczelnym pomieszczeniu. – Kim jest ta wywłoka i co robi na naszym przyjęciu!

Muszę przyznać, że inaczej zapamiętałem sobie wygląd Ruby. Ostatni raz, gdy ją widziałem, miała osiemnaście lat i nastoletnie rysy twarzy. Dziś stoi przede mną kobieta, która mogłaby zwojować świat mody, gdyby była wysoka i szczupła. Ciemnowłosa jest ładna, ale nic poza tym. Po prostu jest ładna, ale nie budzi we mnie żadnych męskich instynktów.

- Zostałem zaproszony na twoje urodziny, a na miejscu dowiaduję się, że to nasze przyjęcie zaręczynowe. – odpowiadam. – Co za niefart.

- Czekam na pierścionek od ciebie od lat!

- Od lat powtarzam twojemu ojcu, że umowa, jaką podpisał z moim ojcem, nadaje się jedynie do podtarcia dupy po ostrej sraczce.

- W naszym świecie, taka umowa jest wiążąca!

- Żadna umowa nie jest wiążąca, jeśli jedna ze stron była zmuszona do zawarcia umowy pod przymusem, groźbą lub w wyniku oszustwa bądź nie była świadoma jej zawarcia. – wtrąca Valerie. – Choć tą umowę można podważyć w inny sposób, a mianowicie jeśli jedna ze stron wprowadziła drugą w błąd co do swoich intencji, umowa może być uznana za nieważną.

- To znaczy? – dopytuje Ruby.

- Chase cię oszukał. – odpowiada jej Valerie z wyższością wyczuwalną w głosie. – Czyli zerwał warunki waszej umowy przedmałżeńskiej.

- Chase nigdy nie oszukałby mnie!

- Tak? – prycha blondynka. – W takim razie, co tutaj robię?

Ja pierdolę! To zagięło nawet mnie.

- Kim dla niego jesteś? -głos Ruby załamuje się, jakby docierało do niej, że jej marzenia o małżeństwie ze mną pozostaną jedynie marzeniami.

- To nie jest istotne. – wtrącam. – Nie mam obowiązku, aby zdradzać ci jej tożsamość. Przyszedłem tutaj, aby zakończyć ten platoniczny związek. Nigdy nie zostaniesz moją żoną. Nie zamierzam wywiązać się z warunków tej przeklętej umowy. Ona – spoglądam na Valerie. – ma rację. Złamałem warunki tej umowy. Pieprzyłem się z innymi kobietami, kiedy ty uczyłaś się z książek, czym jest układ rozrodczy. Zasługujesz na kogoś, kto da ci szczęście, bo ze mną miałabyś gówniane życie.

- Byłabym dobrą żoną!

- W tym problem. – uśmiechem się w kącikach ust. – Nie chcę mieć dobrej żony. Chcę mieć ją. – ponownie zerkam na Valerie, która ukazuje mi swoje dwa dołeczki w policzkach.

- Lauer! – wrzask Lincolna mógłby obudzić mojego ojca z grobu, ale na całe szczęście ten bez aparatu słuchowego nic nie usłyszy. – Co to za przedstawienie!? Wszyscy was obserwują!

- Nic dziwnego, skoro znajdujemy się na samym środku sali bankietowej. – stwierdzam.

- Dlaczego moja córka ma łzy w oczach, a żaden brylant nie ozdabia jej dłoni?

- Zgubiłem się w drodze do jubilera. – odpowiadam z przekąsem.

- I trafiłeś do burdelu? – pyta ze złością, obserwując Valerie. – Przyprowadziłeś ze sobą pierwszą lepszą dziwkę, a masz pewne zobowiązania względem mojej córki! – niemal natychmiast zrywam się do przodu i dopadam do Wilsona z mordem w oczach. Nawet nie wiem, w którym momencie zrobiłem zamach, ale moja pięść trafia prosto w oczodół Lincolna, a druga ręka odbija się od jego nosa. Krew tryska ze złamania niemal od razu, a głośny jęk bólu karmi mojego wewnętrznego demona.

- Chase! – woła za mną Ruby. – Chase! Odsuń się od mojego ojca! Puszczaj go! Zabijesz go! – zaciskam pięści ponownie i wymierzam kolejną serię uderzeń, aż w końcu ktoś odciąga mnie od Wilsona. Kiedy odzyskuję ostrość widzenia, podążam wzrokiem do Valerie, która nie ruszyła się z miejsca nawet o milimetr. Nie próbowała mnie powtrzymać. Wybrała opcję cichego obserwatora i nie mam pojęcia, czy to dobrze, czy źle. Szlag! Ale musiałem to zrobić! Nikt nie ma prawa nazywać Valerie Ross, dziwką!

- Nasza umowa została unieważniona. – wypowiada Lincoln, kiedy z wysiłkiem wstaje z podłogi. Jego twarz jest cała we krwi, a oczy wyrażają czystą furię. – Nie chcę, aby ktoś, kto nie panuje nad własnymi zapędami, opiekował się moją córką.

- Ale, tato... - wtrąca Ruby.

- Chase Lauer nie jest już przyjacielem rodziny, a tym bardziej nie zostanie twoim mężem.

- To wszystko wina tej szmaty! – Ruby rzuca się w kierunku Valerie, więc próbuję wyrwać się z silnego uścisku jednego z ochroniarzy Lincolna. Jednakże, kiedy ciemnowłosa dobiega do blondynki zderza się z jej chłodnym i opanowanym spojrzeniem, które może mrozić krew w żyłach. Wszystko wokół zamiera.

- Zrób mi krzywdę, a zmiotę cię z powierzchni ziemi w przeciągu jednej chwili. – wypowiada Valerie.

- To zwykła groźba bez pokrycia. – śmieje się Ruby.

Nie, kiedy wypowiada ją DUCH.

Uśmiech Valerie jest złowieszczy. Tak wygląda kobieta, która szykuje się do ataku.

- Chase wcale nie jest miłością twojego życia. Małżeństwo z nim byłoby dla ciebie wygodną transakcją. Przyznasz się tacie, kogo kocha twoje młodziutkie serce? Z kim spotykasz się w tajemnicy? Tatuś zapewne to zrozumie. – posyła jej przesłodzony uśmiech. – Albo i nie. – wzrusza ramionami. – W końcu wróg zawsze pozostanie wrogiem, prawda?

- Przestań! Proszę... - wypowiada błagalnie Ruby.

- Odwróć się i odejdź. – rozkazuje blondynka, a ciemnowłosa bez najmniejszego protestu wykonuje jej żądanie. Mogłem się tego domyślić, że Valerie stworzy kolejną teczkę na Ruby Wilson i jej rodzinę. Ta kobieta zawsze jest dwa kroki przed każdym.

- O czym mówi ta kobieta? – pyta Lincoln w kierunku swojej córki. Wykorzystując jego nieuwagę, wyrywam się z żelaznego uścisku ochroniarza i prędko powracam do Valerie.

- W porządku? – szepczę.

- Zabierz mnie stąd, a potem pocałuj.

O ja pierdolę! 

____
Dobranoc😍

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top