Rozdział dwudziesty drugi - jak wykorzystać DUCHA?

Chase Lauer - dwie godziny wcześniej

- Pierdol się, dziwkarzu! - donośny głos Kimberly rozbrzmiewa po siedzibie naszego klubu. Co ta kobieta tutaj robi? Od lat stroni od wizyt w tym miejscu, uważając to miejsce za przesiąknięte demonicznym złem. - Jak mogłeś mnie zostawiać!? Doskonale wiesz, że nienawidzę być sama w domu, zwłaszcza nocami!

- Sama wyrzuciłaś mnie z domu. - wypowiada Alex z charakterystycznym dla siebie spokojem, choć jestem pewien, że w środku jego drugie „ja" ma ochotę krzyczeć z bezradności. - Nie rozumiem twojego oburzenia, jeśli sprowadziłaś do mojego domu kota.

- To tylko zwierzę!

- OK, ale ten kot ma sierść. - głośne kichnięcie przerywa jego wypowiedź. - Poza tym... - kolejne kichnięcie. - Masz na sobie jego jebane kłaki! - kończy swoją wypowiedź atakiem kaszlu.

- Kimberly, wyjdź stąd. - wypowiadam dość chłodnym tonem. Żona mojego brata wygląda żałośnie, jakby naprawdę nie zawracała sobie głowy, aby o siebie zadbać. Jak dotąd myślałem, że Alexander wyolbrzymia cały problem, ale teraz widzę na własne oczy, że wcale nie skłamał. Kimberly ma posklejane włosy, jakby tubka z klejem zaplątała się we wszystkich kosmykach, a jej strój woła o pomstę do nieba. Jakbym nie wiedział, że jest żoną mojego brata, który posiada na swoim koncie majątek i nie boi się go roztrwaniać na swoje zachcianki i inwestować w swoją rodzinę, uznałbym, że mam do czynienia z włóczęgą.

- O proszę! - parska śmiechem. - Jeszcze braciszek ma czelność wtrącać się w naszą PRYWATNĄ rozmowę! - kolejny atak kaszlu Alexandra jest niepokojący. Kurwa. Zapomniałam, jak silne potrafi mieć ataki uczuleniowe, ponieważ w naszym domu od lat nie ma zwierząt, a jak się mogę domyślić, nie ma ze sobą leków łagodzących objawy alergii. Powinienem wysłać go do lekarza i do apteki zanim wyzionie ducha.

- Wasza rozmowa nie jest prywatna, jeśli chcesz się wykłócać w siedzibie mojego klubu.

- Nie wtrącaj się! To nie jest twoje małżeństwo!

-Kimberly, z całym szacunkiem, ale... - Alex kicha kilka razy z rzędu. - To dom mojego brata i ma prawo każdego z nas odesłać do diabła.

- Ale z ciebie cienka pała. - naigrywa się jego żona. Słucham!?

- Co ty właśnie powiedziałaś na temat mojego brata? - wypowiadam ze złością. - Jaka żona jest pozbawiona szacunku do własnego męża? - dziwię się. - Ten człowiek uratował ci życie!

- Mam prawo traktować go jak psa, kiedy sobie tego życzę, a tobie nic do tego. - śmieje się wprost w moją twarz. Co do kurwy nędzy!? - To moje małżeństwo i moje zasady. Alex nie ma nic do gadania odkąd przestał dbać o moje potrzeby.

- Kim ty kurwa jesteś, aby traktować mojego brata w ten sposób!? - Diego wpada do salonu z furią wymalowaną na twarzy. Jego wściekłość jest odzwierciedleniem moich emocji, a w jego tęczówki palą się żywym ogniem. - Wypierdalaj stąd zanim skręcę ci ten pusty łeb!

- Nawet twoi bracia muszą cie bronić, cieniasie. - prycha Alexandrowi prosto w twarz, który jedyne co może zrobić to łapać powietrzę, aby powstrzymać kolejny atak kaszlu. Jego spojrzenie ukazuje jego bezradność, ponieważ nie może się samodzielnie bronić. Po prostu alergia na sierść, którą Kimberly na sobie wniosła, nie pozwala mu na spokojną konwersację. Może taka jest jej taktyka, aby Alex się nie odzywał? Po to jest ten biedny kot? - Od zawsze jest z ciebie miękka faja i pizda! Wielki Alexander Lauer, drugi syn i oczko w głowie ojca, który nie wywiązuje się z obowiązków małżeńskich.

- Co ty pierdolisz!? - wybucha Diego. - Przestań traktować mojego brata tak, jakby cię skrzywdził!

- Ma kochankę na boku!

- Co? - prycham.

- Ty sobie jaja robisz prawda? - dziwi się Diego, śmiejąc się sarkastycznie.

- Co do chuja!? - wydusza z siebie Alex, po czym następuje kolejny atak kaszlu.

- Stracił jakiekolwiek zainteresowanie mną! - odpowiada Kimberly. - To oczywiste, że ma kogoś na boku!

- Spójrz najpierw w lustro. - parska śmiechem Diego. - Albo powąchaj swoje ciało.

- Zastanów się, czy twoje zachowanie go nie odstrasza. - dodaję. - Może nie pociągasz go ani fizycznie ani psychicznie.

- Jestem idealna! Jestem sobą! - spiera się hardo. - Nikogo nie udaję.

- Teraz jesteś sobą, a ja najwidoczniej zakochałem się w tej nieprawdziwej Kimberly. - odpowiada Alex. - Spójrz na siebie. - wskazuje na jej brudne i wyciągnięte ubrania. - Nie myjesz się tygodniami, a potem oczekujesz, że doprowadzę cię do orgazmu moim językiem. Wyglądasz na bezdomną, a to sprawia, że nie reprezentujesz mnie jako dumna żona. W oczach całej społeczności związanej z moją rodziną wypadam na faceta, który nie dba o swoją żonę. - parska śmiechem. - Odbierasz mi moją męskość. Twoje szafy pękają w szwach od ubrań, które ci kupuję. Szafki w łazienkach ledwie się trzymają od ciężaru markowych kosmetyków, jakie ci sprezentowałem, ale ty wybierasz to - ponownie wskazuje na nią. - Brzydzę się tobą.

- Brzydzisz się mojego ciała!? - dziwi się. - No tak...Twoja kochanka na pewno jest chudsza!

- Ja pierdole! Nie mam żadnej kochanki!

- Ogólnie dziwię się, że jej nie ma. - podsumowuje Diego. - Ale najwidoczniej poważnie traktuje przysięgę małżeńską.

- Nie zmienię się tylko dlatego, że ty tego chcesz! Jako żona oczekuję, abyś spełniał obowiązek małżeński!

- Nie zamierzam wsadzić swojego fiuta w gniazdo bakterii. - wypowiada zjadliwie. - Już mnie nie pociągasz fizycznie, brzydzę się dotknąć nawet twoją dłoń. Traktujesz mnie gorzej od psa, nie okazujesz mi szacunku i oczekujesz, że postawię cię na piedestale. Jedynie, gdzie cię chcę teraz postawić to przed sądem na rozprawie rozwodowej.

- Słucham!? Co z twoją obietnicą!?

- Cóż...Nie każdą obietnicę można dotrzymać.

Brawo! Kurwa! Alex! W końcu!

Spoglądam na Diego z ulgą wymalowaną na twarzy, a ten klepie Alexa po ramieniu.

- Jesteś skończonym draniem! Miałeś być mój na zawsze!

- Gdybyś traktowała mojego brata z należytym szacunkiem i zadbałabyś o swój wizerunek, byłabyś jego żoną na zawsze. - kwituję, po czym mój telefon daje mi znać o przychodzącym połączeniu. Zerkam na wyświetlacz. Kurwa. Lincoln Wilson. - A teraz wybaczcie, ale muszę to odebrać. - szybkim krokiem powracam do swojego gabinetu, po czym naciskam zieloną słuchawkę. - Witam i w czym mogę pomóc?

- W sobotę Ruby kończy dwadzieścia sześć lat. Mam nadzieję, że zaszczycisz nas swoją obecnością na przyjęciu urodzinowym i spełnisz swój obowiązek. Ruby czeka na pierścionek zaręczynowy odkąd skończyła dwadzieścia lat. - no to sobie jeszcze trochę poczeka. - Twój ojciec dał mi swoje słowo.

- Mój ojciec nie żyje od dwóch lat. - kwituję. - Ta umowa byłaby wiążąca, gdyby istniał na niej mój podpis. Nie oczekuj ode mnie oświadczyn.

- Chase. - wzdycha z frustracją. - Dla dobra naszych interesów powinieneś rozważyć połączenie naszych rodzin.

- Już to zrobiłem. - wypowiadam z pewnością w głosie. - Nie potrzebuję biznesowego małżeństwa w swoim życiu ani w interesach.

- Twój ojciec uważał inaczej. Wiedział, że połączenie naszych rodzin to jedyny sposób na rozwój w naszych interesach.

- Nie jestem zainteresowany twoją córką.

- Dlaczego? Ruby jest urocza.

Gdybyś tylko choć raz spojrzał na DUCHA. Gdybyś choć raz zasmakował jej ust. Gdybyś choć raz dotknął jej ciała...

- Być może. - stwierdzam. - Ale nie jest tą kobietą, której pragnę.

- Jest bezpiecznym wyborem!

- Zdecydowanie wybieram ryzyko. Umowa z moim ojcem jest nieważna, więc wystaw Ruby na rynek matrymonialny.

- Jeśli nie oświadczysz się mojej córce w sobotę, staniemy się wrogami. Przemyśl to.

- W sobotę pokażę ci jak bardzo mam to w dupie.

Uśmiecham się do własnego odbicia w oknie, a następnie kończę połączenie. Jednocześnie dostaję wiadomość od DUCHA, która idealnie wpasowuje się w mój plan. Tym razem to ja wykorzystam Valerie do tego, aby cmoknąć Ruby w tyłek.

Duch: Przyjedź do Ross Enterprise.

Jadę.

____
Ciąg dalszy nastąpi 😊

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top