Rozdział dwudziesty czwarty- łączenie kropek

Chase Lauer

Na samą myśl o Allenie mam ochotę naładować rewolwer, a widok jego parszywej gęby w moim gabinecie powoduje we mnie chęć mordu. Nie potrafię zapanować nad własną mimiką twarzy ani udawać, że nie znam prawdy. Przez lata ukrywałem ślady po jego zbrodniach, ale nie byłem świadomy, że dopuszczał się zbiorowych gwałtów i morderstw na bezbronnych kobietach. Do posprzątania tego bałaganu nigdy mnie nie zatrudnił, zgrabnie ukrywając swój najmroczniejszy sekret. Jebany skurwysyn.

- Czego chcesz? – pytam zjadliwie. – Nie mam dla ciebie czasu.

- Pracujesz dla mnie. – wypowiada z wyższością Allen. Ja dla niego pracuję? Dobre sobie...Od jakiegoś czasu jestem wolnym skrzatem, który co najwyżej podlega pod władzę DUCHA. – Chyba nie chcesz, abym wsadził ciebie i całą twoją zgraję gnid do pierdla, co?

- Rób, co chcesz. – wzruszam ramionami.

- Od kiedy przestało ci zależeć na rodzinie? - dziwi się, jakby moja zmiana nastawienia była czymś niespodziewanym. Zakładam, że dla Valerie, najlepiej byłoby, gdybym w dalszym ciągu sprawiał wrażenie, że współpracuję z Dallasem, ale w świetle odkrycia prawdy, nie jestem w stanie tego robić. To kwestia zasad i własnej godności.

- Jestem zmęczony pracą dla kutasa z przerośniętym ego. – odpowiadam nonszalancko. – Dlatego wypierdalaj z mojego życia i zabierz ze sobą swoje groźby.

- Mogę zniszczyć ci życie na twoich oczach. – odgraża się.

- Śmiało. – parskam śmiechem. – Chętnie to zobaczę.

Dallas posyła mi cyniczny uśmiech, a następnie wyjmuje komórkę i szybko wystukuje kilka liczb na ekranie. To, co jest najpiękniejsze w tej chwili to fakt, że gówno może mi zrobić, a moje akta już dawno zniknęły z biurka prokuratora i z policyjnej kartoteki. Od ponad tygodnia jestem nieskazitelnym obywatelem Stanów Zjednoczonych, który na swoim koncie nie ma nawet mandatu za złe parkowanie.

- O'Connor. – kwituje Allen na powitanie swojego rozmówcy. – Chase Lauer jest do odstrzelenia. – następuje chwila ciszy, podczas której Dallas marszy brwi i zaciska usta. – Jak to, zgubiłeś akta Lauera!? – wydziera się. – To była twoja przepustka do lepszego życia, a ty po prostu zgubiłeś jego akta? – parskam śmiechem. Idealny plan tego sukinsyna właśnie zaczyna się sypać jak domek z kart. Szach i mat, popierdolony chujku. – O'Connor, nie wkurwiaj mnie! – warczy. – Dałem ci zielone na światło na rozpoczęcie śledztwa, a ty mówisz mi, że nie jesteś zainteresowany!? Co z tobą? Kto cię przekupił?

Gdybyś chwilę pomyślał, wiedziałbyś kto za tym stoi, palancie. Tylko DUCH sieje destrukcje w twoim idealnym świecie.

- Na pewno ktoś ci zapłacił za zgubienie tych akt! Jesteś sprzedajną krową, która za dolara zeżre gówno z ulicy. – w przeciągu kilku sekund Allen blednie, jakby cała krew odpłynęła z jego twarzy, a złość, jaką w sobie miał zniknęła w mgnieniu oka. – Grozisz mi? Ty? Mam ci tylko jedną rzecz do powiedzenia! Pierdol się! – rozłącza się, po czym spogląda wprost w moje piękne oczy. – Wiedziałeś o tym, że nic nie mogę ci zrobić, prawda?

- To chyba oczywiste. – prycham. – Moja rodzina jest bezpieczna, więc mogę zgrywać cwaniaka.

- Jak to się stało?

- Dobra wróżka wypowiedziała zaklęcie i za pomocą swojej magicznej różdżki, napluła ci prosto w twarz. – odpowiadam z udawaną słodyczą.

- Co ty pierdolisz?

- Kurwa. – wzdycham. – Nie mam pojęcia, co się stało, że moje akta zniknęły, jasne? Tak po prostu się stało, a ja nie szukam odpowiedzi. – wzruszam ramionami. – Zniknęły to zniknęły. Po co mam drążyć temat?

- Wiesz kim jest DUCH, prawda?

- Nie mam zielonego pojęcia. – kłamanie prosto w twarz tego sukinsyna jest banalnie proste. Nawet nie muszę się zbytnio starać, aby wyglądać na autentycznego. Allen jest rozkojarzony, więc nie dostrzega oznak kłamstwa. – Przestałem go szukać, kiedy usunięto moje akta z policyjnej kartoteki.

- Dlaczego?

- Bo to nie jest mój problem. – śmieję się. – I nigdy nie był moim problemem, a jako że jestem inteligentną istotą, nie wchodzę DUCHOWI w paradę. Cholera wie, czego od was chce, ale to już nie jest mój problem.

- Ile chcesz?

- Co?

- Ile mam ci zapłacić za pracę dla mnie?

- Nie możesz beze mnie żyć, co?

- Potrzebuję cię. To oczywiste.

- A ja potrzebuję, abyś stąd wypierdalał i nie zatruwał powietrza twoją obecnością. Trafisz do wyjścia, czy mam cię wyprowadzić?

- Ile chcesz? – powtarza zniecierpliwiony.

- Naprawdę uważasz, że możesz mnie kupić? – drwię. – Groziłeś mojej rodzinie od lat, a teraz oczekujesz, że wejdę z tobą we współpracę?

- Każdego można kupić za odpowiednią cenę.

- Moja rodzina już nigdy nie będzie podlegać twojej władzy. – wypowiadam hardo. – Nie chcę twoich pieniędzy, bo stanowisz dla mnie ogromny problem.

- Chase...

- Wypierdalaj stąd zanim właduję ci kulkę w łeb. – zaciskam szczękę i pięści, a wzrok Allena momentalnie ląduje na pistolecie, który spoczywa na moim biurku. Pierwszy raz trafnie ocenia swoje szanse w starciu z bronią palną, więc wycofuje się i ucieka, a ja w końcu mogę odetchnąć z ulgą. Rozluźniam pospinane mięsnie i ciężko opadam na fotel. Ja pierdolę! Co za popierdolony poranek.

- Chase! – do mojego biura wpada zdyszany Diego. Do diabła! Co tym razem? – Musisz mi pomóc.

- To znaczy?

- Do tej pory nie udało mi się zlokalizować naszych tancerek. – unoszę brew. Co? – Musisz użyć swój urok osobisty i zgadać do tej kobiety, co organizowała nam show. Może tobie zdradzi ten sekret.

- Ty tak na poważnie? – unoszę kąciki swoich ust.

- Sam powiedziałeś, że mam odnaleźć te kobiety. – odpowiada posępnie. – A teraz nie chcesz mi nawet udzielić małej braterskiej pomocy? Rozumiem, że nasz duszek zrobił na tobie piorunujące wrażenie i ta rudowłosa tancerka przestała mieć dla ciebie znaczenie, ale pomóż mi odnaleźć te dwie pozostałe kobiety. Proszę!

- Diego, ale...

- Nie chcę tego słuchać! Żadnych wymówek. Po prostu pomóż mi w tej sprawie, a będę sprzątał po sobie przez miesiąc!

- Rudowłosa tancerka i duszek to jedna i ta sama osoba.

- Co?

Dosłownie dostrzegam jak w umyśle mojego brata pojawia się kółeczko z ładowaniem i przetwarzaniem danych. Być może właśnie aktualizuje swoje oprogramowanie do najnowszych usprawnień i może w końcu połączy ze sobą wszystkie kropki.

- Chcesz mi powiedzieć, że DUCH jest jedyną osobą, która zna tożsamość pozostałych tancerek?

- Brawo.

- Dzwoń do niej. – podskakuje z ekscytacją. – Natychmiast!

- Po co ten pośpiech? – droczę się. – Valerie zapewne jest zajęta i ma masę spotkań.

- Jesteś jej sekretarką, palancie? Dla mnie na sto procent znajdzie czas. W końcu pomogłem jej zeskoczyć z okna.

- Gdzie twoja peleryna, bohaterze?

- Dzwoń do niej zanim strzelę ci z procy w jaja. Pozbawię cię ojcostwa raz na zawsze.

Z rozbawieniem wymalowanym na twarzy, wybieram numer do Valerie, a na jej reakcję nie trzeba długo czekać, ponieważ obiera po dwóch krótkich sygnałach. Od razu przerzucam rozmowę na video, aby zobaczyć jej anielską twarz.

- Za chwilę mam ważne spotkanie. – wypowiada rzeczowo. – Jeśli potrzebujesz mojej odpowiedzi na zaproszenie na urodzinowy bal do Ruby to moja odpowiedź brzmi: „tak", a teraz muszę kończyć. Pa!

- Ej! – woła Diego. – To ja chcę z tobą rozmawiać! – doskakuje do mnie z prędkością błyskawicy, zaglądając mi przez ramię. – Cześć! Tu Diego. Ten sam, który pomógł ci zejść z okna.

- Wybacz, ale mam dosłownie parę sekund. Nienawidzę się spóźniać.

- Jak nazywają się twoje koleżanki?

- Zakładam, że masz na myśli tancerki z przedstawienia?

- Dokładnie! Co za przenikliwa kobieta. – szepcze do mojego ucha. – Proszę o dane dla blondynki z kolczykiem w pępku i szatynki z okrągłymi kolczykami w uszach. – wypowiada w kierunku Valerie, która obserwuje go z wesołością w oczach.

- Nie zamierzam ułatwiać ci zadania. – kwituje. – Miłego dnia! – rozłącza się zanim Diego zdąży zaprotestować, co wywołuje w nim reakcję mocnego zaskoczenia. Stoi nade mną i wpatruje się w ciemny ekran mojego telefonu z rozwartymi ustami. Och, chyba właśnie zaskoczyła w nim funkcja ERROR.

- Jak ona tak mogła? – szepcze. – To bestia w anielskiej postaci.

- Przynajmniej wiesz, że Valerie je zna.

- I co mi po tym?

- Bądź dla niej miły, a może zdradzi ci ten sekret. – puszczam do niego oczko, przez co obrywam w tył głowy.

- Oboje jesteście siebie warci. – kwituje z niezadowoleniem, a następnie odsuwa się i powraca na swoje poprzednie miejsce naprzeciwko mnie. – Poza tym zaprosiłeś ją na urodziny Ruby? – przytakuję. – Geniusz! – klaszcze w dłonie. – Nasz duszek zje ją na przystawkę. To dwa inne światy.

- Liczę, że ojciec Ruby w końcu da mi spokój. Nie obchodzi mnie nawet fakt, że nasz ojciec podpisał z nim umowę. Przestała obowiązywać w dniu jego śmierci.

- Obstawię zakłady z Alexandrem. – stwierdza. – Dziesięć dolców za każdy wybredny komentarz ze strony Ruby w kierunku duszka. Dwadzieścia dolców za agresję fizyczną ze strony niedoszłej narzeczonej. Pięćdziesiąt dolców za zniszczenie sukienki twojej towarzyszki i sto dolarów za zmiażdżenie Ruby przez Valerie. Co ty na to?

- Dopisz jeszcze: „dwieście dolarów za groźby ze strony Lincolna".

- I sto pięćdziesiąt za wyzwiska jego żony.

- Być może nawet postraszy mnie lufą pistoletu.

- Na to postawię pięćset dolarów. Coś czuję, że będę bogaty, a hazard jest mi pisany.

- Jedno jest pewne. – stwierdzam. – Jeśli Lincoln obrazi DUCHA, dostanie w mordę.

- Stawiam na to trzysta dolarów.

Ręka świerzbi mnie na tyle mocno, aby przeczuwać, że czyjaś twarz zostanie roztrzaskana. Nie mogłem uderzyć Allena to może chociaż Lincoln da mi powód do wyładowania swoich emocji. Proszę! 

____
Miłego wieczoru☺️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top