Rozdział czwarty - podejrzenia
Valerie Ross
Zimne jesienne powietrze smaga mi twarz, rozdmuchując moje włosy na wszystkie strony. Płaszcz, który mam na sobie nie oddaje ciepła, być może dlatego, że nadaje się na wiosenne poranki. Niemniej jednak to tylko część garderoby, o której myślę, aby nie wracać myślami do wydarzeń sprzed pięciu lat. Jednakże nie jest to łatwe, kiedy moje oczy śledzą imię i nazwisko wyryte na płycie nagrobnej. Susan Horn. Przychodzę tu za każdym razem, gdy czuję pustkę w sercu i ciąży na nim poczucie winy. Chciałam ją uratować, lecz nie dałam rady. Pamiętam jej wystraszone spojrzenie, czuję uścisk jej dłoni, kiedy nasze ciała zostały zgwałcone i żałuję, że tej nocy przetrwałam tylko ja. Nawet jeśli nie miałam na to wpływu, czuję, że zawiodłam.
- Nie chcę być nieuprzejmy, ale kim jesteś? – męski głos rozlegający się tuż za moimi plecami dość mocno mnie zaskakuje. Sądziłam, że jestem tutaj sama, ale najwidoczniej moja czujność w tym przypadku zawiodła. Do diabła! Czas na plan zarezerwowany na nagłe przypadki – IMPROWIZACJA!
- Nikim szczególnym. – wypowiadam uprzejmie. – Odwiedzałam swoją babcię, kiedy zobaczyłam ten pomnik. Ta dziewczyna była bardzo młoda. – spoglądam na mężczyznę z nadzieją, że moje słowa wybrzmiały sensownie. Kiedy jego spojrzenia pada na moją twarz odnoszę wrażenie, jakby w jego oczach rozpaliło się żywe zainteresowanie, co niekoniecznie mi odpowiada, ponieważ mój wygląd zostanie przez niego zapamiętany i występuje duże prawdopodobieństwo, że będzie na tyle upierdliwy, aby poznać moją tożsamość.
- To prawda. – odpowiada z nikłym uśmiechem. – Elizabeth została zamordowana w dniu swoich osiemnastych urodzin.
- O mój Boże! – dotykam swojej klatki piersiowej, udając przerażenie. Doskonale znam jej historię, dlatego jego słowa nie wywołują we mnie pożądanej reakcji. Nie można przestraszyć się czegoś, co jest nam znajome. – To straszne!
- Minęło pięć lat, a ja wciąż za nią tęsknię. Była dla mnie najważniejszą osobą na świecie i ktoś mi ją odebrał. – w jego oczach pojawiają się łzy, więc pustka, którą nosi w sercu niczym się nie zapełniła. Myślę, że oboje wiemy, iż Elizabeth była pełna życia i chciała przetrwać wydarzenia sprzed pięciu lat. Chciała walczyć, ale przeciwnicy byli silniejsi. Nie wiem, dlaczego wszechświat dał mi szansę, aby spełnić daną im obietnicę i pozwolił mi przeżyć, ale jestem mu za to wdzięczna. Prawdopodobnie przez zemstę, której chcę dokonać, stanę się złym człowiekiem, ale nie dbam o to. Utraciłam swoją duszę, a sumienie przestało mieć znaczenie. Obdarto mnie ze wszystkiego, więc stworzono potwora, który utknął w ciele anioła.
- Nie złapano sprawcy? – dopytuję, aby podtrzymać rozmowę. W gruncie rzeczy powinnam stąd iść, ale chciałabym dowiedzieć się jeszcze czegoś o Elizabeth. Jest dla mnie kimś ważnym, pomimo że niewiele o niej wiem. Ten jeden pokrzepiający uścisk dłoni sprawił, że poczułam się za nią odpowiedzialna.
- Śledztwo zostało umorzone. – prycha. – Niekompetentny funkcjonariusz policji „przez przypadek" zanieczyścił narzędzie zbrodni, które stanowiło jedyny dowód w sprawie. Kiedy dotarła do mnie informacja, że moja Elizabeth padła ofiarą seryjnego mordercy, który wykorzystał ją seksualnie... - ucina w połowie zdania i spogląda na mnie z przerażeniem. – Przepraszam! Nie powinienem był tego mówić. Nie znamy się, ale przy tobie rozwiązuje mi się język, heh. – drapie się nieporadnie po ciemnym zaroście.
- Wiele osób mi to mówi. – wypowiadam uspokajająco. – Przepraszam, że zabieram twój czas. Będę się zbierać. Straszny tu ziąb.
- Wystraszyłem cię, prawda?
- Oczywiście, że nie. Po prostu muszę wracać do pracy. Moja przerwa na lunch już dawno się skończyła. – Valerie, pierwszorzędne kłamstwo. Brawo!
- Zawsze jesz lunch na cmentarzu? – unosi brew z zaskoczenia. Och codziennie mam różne kaprysy. Raz jem lunch na cmentarzu, raz na wysypisku śmieci, aby następnego dnia usiąść wygodnie w restauracji. Co za durne pytanie!
- Nie, ale lubię czasem przyjść i porozmawiać z babcią. – kłamię gładko.
- Nie sądzisz, że byłoby sprawiedliwie, abym teraz to ja obejrzał pomnik twojej babci? – tym razem co za absurdalne pytanie! Obserwuję mężczyznę z dużą dozą niepewności. To jakaś gra?
- Słucham? – tym razem moje zaskoczenie nie jest ani trochę udawane. Kto normalny chce oglądać czyjś pomnik? Niestety dla niego, właśnie zaczynam widzieć w nim kogoś, kto może stanowić dla mnie problem, a ja wiadomo, każdy problem muszę zniwelować za pomocą drastycznych środków. Jeśli okaże się, że mój rozmówca jest powiązany w jakikolwiek sposób z Dallasem Allenem i jego świtą, zniszczę go w ten sam sposób.
- Przyłapałem cię na oglądaniu pomnika mojej dziewczyny, więc chciałbym ujrzeć pomnik twojej babci, aby kupić sobie troszkę więcej czasu w twoim towarzystwie.
- Nie. – odpowiadam stanowczo. – Wracam do pracy. – próbuję go wyminąć, lecz ten chwyta mnie za przedramię, po czym głęboko spogląda w moje oczy, jakby chciał ujrzeć w nich wzajemne zainteresowanie. Tymczasem moja niechęć jest widoczna gołym okiem, lecz wydaje mi się, że nieznajomy specjalnie ją ignoruje. – Mógłbyś mnie puścić?
- Zdradzisz mi swoje imię?
- Nie.
- Chociaż pierwszą literę imienia? – naciska.
- Nie.
- Jestem John. – uśmiecha się. – A ty?
- Jesteś upośledzony? – pytam opryskliwie. – Nie jestem zainteresowana tą znajomością, dlatego proszę zostaw mnie w spokoju.
- Chcę znać tożsamość kobiety, która kilka minut stała przed grobem Elizabeth!
- Posłuchaj mnie uważnie. – na kilka sekund zaciskam szczękę. – Jestem kimś kogo wcale nie chcesz znać. Jednocześnie ja nie chcę znać ciebie. Potraktuj naszą pogawędkę jako ciekawe doświadczenie, a później wyrzuć je z pamięci.
- Uważam, że nasze spotkanie to nie jest przypadek. Nieczęsto spotyka się kogoś tak pięknego przed grobem swojej dziewczyny. Być może Elizabeth chciała, abyśmy się poznali. – pochlebstwa wcale ci nie pomagają, palancie!
- Wiesz co ja uważam?
- Co takiego?
- Jesteś świrem. – wyszarpuję swoje przedramię z jego uścisku, a siła z jaką to robię mocno go zaskakuje. Cofa się jeden krok, a na jego twarzy maluje się konsternacja. – Do widzenia! – wypowiadam ozięble, po czym pewnym krokiem idę w kierunku swojego samochodu, gdzie czeka na mnie ochroniarz.
- Pani Ross? – Milan wyskakuje z samochodu, gdy tylko dostrzega mój szybki krok. – Coś się stało?
- Na cmentarzu jest mężczyzna, który wzbudza moją podejrzliwość. Chcę mieć pełny raport o tym kim jest. – wskazuję na kamery, które znajdują się nad wejściem na teren cmentarza. – Na pewno zarejestrowały go kamery, więc to załatw.
- Tak jest. – kiwa głową.
~***~
- Wróciłaś. – wypowiada Amanda, kiedy kroczę przez korytarz, idąc do swojego gabinetu. Moje szpilki odbijają się echem od granitowej podłogi, co od zawsze irytuje moją przyrodnią siostrę. Jako jedna z nielicznych ma dostęp do tego piętra mojej firmy, ale szczerze mówiąc nie mam pojęcia, co strzeliło mi do głowy, aby go udzielić. Miałabym święty spokój, gdybym zamknęła ją w gabinecie na piętrze dla pracowników z biura obsługi klienta, gdzie zwariowałaby od ciągłego dźwięku dzwoniących telefonów. Amanda nienawidzi hałasu, ponieważ jest odpowiedzialny za jej częste migreny.
- Cudownie, prawda? – odpowiadam zjadliwie. – Obie wiemy, że wolałabyś, aby mnie coś rozjechało na pasach.
- Czekam na ten dzień z utęsknieniem, ale złego licho nie bierze.
- Amando, czego chcesz? – pytam opryskliwie. – Nie mam teraz czasu na twój zazdrosny ból płaskiego tyłka. Zajmij się czymś pożytecznym. Chcesz może nowy zestaw kredek, abyś mogła je poobgryzać?
- Doskonale wiesz, że obgryzam wszystko, gdy się denerwuję! Nie musisz stroić sobie z tego żartów.
- Czego chcesz? – powtarzam.
- Kilku dni wolnego. – prycha. – Do czego to doszło, abym musiała żebrać o wolne we własnej firmie.
- Chcę ci przypomnieć, że nasz ojciec przepisał ją mnie, bo wiedział, że sobie nie poradzisz. Nie muszę cię tutaj trzymać, a jednak to robię z dobroci serca, bo uważam, że coś ci się należy.
- W takim razie oddaj mi swoje udziały.
- To tak nie działa. Musiałabyś wykupić sto procent moich udziałów, a obie wiemy, że ta firma jest warta więcej niż jesteś w stanie to zliczyć.
- Jesteś tylko głupim bękartem, którego ojciec ukrywał przez dwadzieścia jeden lat! Myślałam, że jestem jego jedyną córeczką, która odziedziczy jego imperium, aż tu pewnego dnia pojawia się pewna suka, która dostaje to wszystko bez żadnego wysiłku. Co najciekawsze, ojciec przygotował cię do przejęcia firmy, a ze mną nigdy nawet nie usiadł, aby porozmawiać, czym się dokładnie zajmuje! Tak jestem zazdrosna! I tak, nienawidzę cię.
- To co tutaj jeszcze robisz?
- Nie mam dokąd pójść.
- Czyli żyjesz na mojej łasce. – uśmiecham się cynicznie. – Jeśli chcesz wolne to je po prostu weź. Nie jesteś mi tutaj potrzebna. Nie musisz nawet wracać.
- Podła dziwka! – krzyczy, kiedy wycofuje się w stronę windy. – Zniszczę cię!
- Powodzenia. – mamroczę pod nosem, a potem wchodzę do swojego gabinetu i od razu sięgam po butelkę wody, która znajduje się na moim biurku. Upijam kilka łapczywych łyków, aby uspokoić swoje galopujące myśli. Moje relacje z Amandą nigdy nie były bliskie, ponieważ między nami panuje niezdrowa rywalizacja. Odziedziczyłam całe imperium Valeriana Rossa jako jego nieślubna córka, którą ukrywał przed całym światem. Mimo to zawsze był przy mnie blisko, żywiąc nadzieję, że stanę się taka jak on. Jego niewierność wyszła na jaw w momencie, w którym ogłosił swojej żonie i córce, że Ross Enterprise przejmie Valerie Ross. Tego dnia rozpadło się jego małżeństwo i rozpoczęła się jego najlepsza podróż w życiu. Zostawił za sobą przeszłość i wyjechał do Europy, aby tam podbijać serca kobiet swoją charyzmą i urokiem osobistym.
Kiedy dowiedziałam się, jakie plany ma wobec mnie ojciec, chciałam odmówić. Wiedziałam, że odebranie Amandzie wszystkiego jest podłością, a wtedy moje serce było czyste i pełne dobra, więc chciałam usunąć się w cień. Potem jednak rozpoczął się mój koszmar i żeby spełnić daną obietnicę musiałam przyjąć warunki ojca, tym samym stając się osobą, którą znienawidziła cała rodzina Valeriana Rossa. Nawet fakt, że nie odcięłam ich od pieniędzy nie zdołał naprawić naszych stosunków.
_____
To ostatni rozdział tego dnia... Chyba 🤭
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top