Rozdział czterdziesty drugi - dama w bieli
Moja wizyta w biurze Benjamina O'Connora nie jest przypadkowa. W obecnej sytuacji muszę działać szybko i sprawnie, aby Chase mógł w pełni skupić się na dotrzymaniu danej mi obietnicy. Wiem, że Hunter poinformował go o sytuacji z jego siostrą. Natomiast mam nadzieję, że zapewnienia mojego człowieka o tym, że Amy jest bezpieczna, uspokoją jego emocje. Powinien wiedzieć, że nie dopuszczę do tego, aby jakakolwiek kobieta została skrzywdzona przez tego zwyrodnialca, szukającego zemsty na rodzinie Lauer za brak współpracy.
Niech cię zerżnie pies, jebany, obślizgły gnoju...
- Panna Ross? – Benjamin wstaje od biurka, kiedy zauważa mnie w wejściu. Od mojej ostatniej wizyty, jego biuro nabrało innych barw, a umeblowanie wygląda na drogie. Najwidoczniej współpraca ze mną, przyczyniła się do lepszych zarobków, a to oznacza, że O'Connor jest po mojej stronie. – Co panią sprowadza? Proszę usiąść. – wskazuje na wolne miejsce na kanapie. – Mogę zaproponować pani kawę?
- Nie mam za wiele czasu. – odpowiadam, ale tym razem silę się na uśmiech. Jeśli prokurator jest mi przychylny to nie ma sensu kreować swojego wizerunku na zimną sukę bez serca. –Niech media podadzą informację, że wznawia pan sprawę dwudziestu trzech ciał. Niech rodziny ofiar poczują ulgę, że ktoś postanowił ich wysłuchać i szuka sprawiedliwości dla ich dzieci. – Benjamin unosi brwi, jakby nie spodziewał się, że dam mu zielone światło tak szybko. Niemniej jednak, Allen musi stracić resztki swojego poczucia stabilności.
- W porządku. Jeszcze dziś się tym zajmę.
- Proszę nie podawać żadnych dowodów do mediów. Wystarczy mi jedynie informacja, że wznowił pan śledztwo. Na ten moment nie zdradzamy szczegółów.
- Jak mniemam, ma pani ku temu dobry powód?
- Aby śledztwo było rzetelne, musi trochę trwać. – sugeruję. – A ja mam jeszcze kilka spraw do wyjawienia, zanim wsadzimy tą piątkę sukinsynów do więzienia. Dam ci znać, kiedy możesz ich aresztować.
- Będzie tak, jak pani chce. – posyła mi szczery i przyjazny uśmiech. – Odkąd pojawiała się pani w moim życiu, moja kariera nabrała rozpędu, dlatego zrobię wszystko, aby spełnić oczekiwania.
- Tego się trzymajmy. – kwituję. – Do zobaczenia innym razem. Może wtedy znajdę chwilę, aby wypić z tobą kawę.
- Będę zaszczycony.
Dlaczego mam wrażenie, że O'Connor odebrał to jako zaproszenie na randkę?
- Żeby była jasność. – kwituję, utrzymując pewny siebie ton głosu. -Nie flirtuję z tobą, a związek jaki między nami istnieje jest stricte zawodowy.
Benjamin spuszcza wzrok na swoje buty, jakby poczuł się zawstydzony swoją własną nadzieją. Być może uznał, że moja miła strona wzięła się z zainteresowania nim, jako mężczyzną, w którym widzę życiowego partnera, a to oznacza, że nie powinnam zdejmować z siebie maski zimnej suki. Najwidoczniej miła Valerie wzbudza zainteresowanie wśród płci przeciwnej, a to wcale mi nie odpowiada.
- Przepraszam. – odchrząka. – To było głupie z mojej strony.
- Uznaję to za niefortunny zbieg okoliczności. – posyłam mu szczery uśmiech, ponieważ nie mogę go winić za jego prywatne myśli. Jestem w pełni świadoma tego, że podobam się mężczyznom i nie mogę ich za to linczować. O ile żadnej z nich nie chce mnie skrzywdzić, zgwałcić, wykorzystać i usiłować zamordować...
- Dziękuję. – wypowiada z ulgą. – Lepiej skupię się na naszej sprawie. Stopa zawodowa. Rozumiem. – żegnam się z nim skinieniem głowy, a następnie powracam do samochodu, gdzie czeka na mnie mój szofer i ochroniarz. Wzmocniłam swoją ochronę odkąd natknęłam się na nieznajomego faceta pod drzwiami mojego mieszkania. Liczę, że Hunter prędko znajdzie winnego i będę mogła powrócić do swoich czterech ścian. Pomimo, że uwielbiam i kocham swoją mamę, mieszkanie z nią nie należy do najprostszych. Zwłaszcza jeśli wpadła w wir internetowych randek.
- Dokąd teraz? – dopytuje mój szofer, kiedy zajmuję miejsce na tylnej kanapie mercedesa.
- Kawiarnia Lick your fingers na obrzeżach miasta. Złam przepisy, jeśli to konieczne. Mamy mało czasu.
Do zobaczenia twarzą w twarz, sukinsyny...
~***~
Dallas Allen
Siostra Chasea jest bardzo młoda i piękna. Zdecydowanie urodę odziedziczyła po swojej matce, ćpunce, ponieważ w niczym nie przypomina swoich braci. Blondynka wygląda mi na kogoś, kto nie został skażony rodzinnym gównem, o czym może świadczyć chociażby jej praca w obskurnym barze na obrzeżach Waszyngtonu. Nie potrafię wyjść z podziwu, że Lauer ukrył istnienie Amy i pozwala jej pracować jako kelnerka. Nie stać go na utrzymanie siostry? Kobiety są dla niego za drogie?
- Proszę się uśmiechnąć. – wypowiadam zalotnie, kiedy nachylam się nad barem, spoglądając na dziewczynę z uznaniem. Co prawda, uwiedzenie kogoś tak młodego nie powinno stanowić żadnego wyzwania. Od lat stosuję tą samą taktykę i jeszcze nigdy mnie nie zawiodła. – Ktoś tak piękny, nie powinien się smucić.
- Proszę zostawić swoje tandetne teksty dla kogoś, kto ma nastrój, aby z panem rozmawiać. – odpowiada i posyła mi jadowite spojrzenie. Nie da się ukryć, że to pomiot starego Lauera. Wygląda może anielski, ale charakter ma po ojcu i nadętych braciach. – Coś podać? Może zaproponuję nasz sernik pistacjowy?
- Poproszę o cztery kawałki do stolika przy oknie. – wskazuję na miejsca, które zajmuje Gordon, Jonas i Corey. Niestety adwokat Titusa, nie zdołał go wyciągnąć zza krat i ominie go cała, dobra zabawa. – Choć wolałbym dostać od ciebie numer telefonu.
- Nie podaję danych obcym ludziom. – kwituje, siląc się na sztuczny uśmiech. – Za moment podam zamówienie.
- Naprawdę zależy mi na tym, aby się z tobą umówić na randkę. Masz czas po pracy? Mogę na ciebie poczekać, aż skończysz swoją zmianę.
- Nie mam pojęcia, kim jesteś ani czego ode mnie chcesz, ale nie jestem tobą zainteresowana, jasne? - spogląda wymownie na mój garnitur, a następnie na zegarek na lewej ręce. – Jesteś dla mnie za stary i nie jesteś w moim guście. – odwraca się i po chwili znika na zapleczu, więc powracam do chłopaków, czując porażkę. No ja pierdolę! Czy ta rodzina wiecznie musi sprawiać opór?
- Dziewczyna chyba cię nie polubiła, co? – parska śmiechem Jonas. – Wyglądała na wkurzoną.
- Może wie, kim jesteś. – sugeruje Corey. – Media o nas piszą.
- Nie każdy jest zainteresowany polityką, aby kojarzyć mnie z mediów. – sugeruję. – Poza tym uznała mnie za starca, którego nie zna.
- Niech zgadnę. – stwierdza Jonas. – Nie jesteś w jej typie?
- Bingo. – odpowiadam z goryczą.
- Trzeba poczekać, aż skończy zmianę. – wypowiada Gordon. – Zaatakujemy ją później. Jeśli nie chce zapoznać się z tobą po dobroci, to użyjemy siły.
- To oczekiwanie jest dołujące. – kwituje Corey. – Od pięciu lat DUCH blokuje nasze ruchy, a teraz mamy okazję, aby powrócić do starych nawyków.
- Nie dziwi was to, że DUCH stracił czujność? – dopytuje Jonas.
Ma rację – to dziwne. Gdzie podziała się ochrona DUCHA?
- Może w końcu natknęliśmy się na bar, w którym DUCH nie zatrudnił swoich ludzi. Cały Waszyngton i okoliczne miasteczka, posiadają jego obstawę. – odpowiada Gordon. – To świadczy o jego ogromnych zasobach finansowych i determinacji, aby uprzykrzyć nam życie.
- Moim zdaniem, ten Atkinson uprzykrzył mu życie swoim felietonem. – stwierdza Corey. – Od dwóch dni DUCH nie daje o sobie znać.
- Atkinson zrobił nam przysługę. – sugeruje Gordon. – Podejrzewam, że opisał prawdę. Hayes nie żyje, bo poznał jego tożsamość, a w moim kasynie, narkotyki pojawiły się za sprawą wróżki zębuszki.
- Trzeba go zwerbować do współpracy. – kwituję.
- Moim zdaniem, DUCH już go dopadł. – stwierdza Jonas. – Atkinson ostatni raz logował się na swoim blogu trzy dni temu, a niegdyś robił to codziennie.
- No to mamy następnego trupa. – parskam śmiechem. – Co za jebany syf.
- To prawda. – zza pleców odpowiada mi siostra Lauera. – Wasz stolik wygląda jak śmietnik. – zerkam na kubki po kawie i serwetki walające się po drewnianym blacie. – Wasz sernik. Smacznego. – Amy stawia przed nami talerze z ciastem. Każdy z nas spogląda na nią z pragnieniem i pożądaniem. Ta dziewczyna jest naprawdę piękna i będzie stanowić piękne trofeum w naszej kolekcji. Nie mogę doczekać się chwili, kiedy zedrę z niej te wszystkie warstwy ubrania.
Jestem pewien, że będzie błagać nas o litość. Na samą myśl o tym, muszę poprawić swojego kutasa w spodniach. Już jest twardy i gotowy do ataku, a przed nim jeszcze kilka godzin oczekiwania.
- Jeśli wszystko pójdzie gładko, ta dziewczyna będzie mi się śniła po nocach. – wyjawia Gordon z zachwytem, kiedy kelnerka pozostawia nas samych. – Widzieliście jej proporcje ciała? To czysta perfekcja.
Obserwujemy ją jak lwy, które polują na swoją ofiarę. Amy dostrzega nasze zainteresowanie, a po mimice jej twarzy, wiem, że nie jest tym faktem zadowolona. Najwidoczniej jest odporna na nasz urok osobisty albo gra trudną do zdobycia. Co by to nie było, zdobędziemy ją.
- Panowie... - szepcze Jonas. – Kurwa. Czy ja dobrze widzę?
- O chuj ci chodzi? – dopytuje z dezorientacją Gordon. Jonas wskazuje na coś palcem, więc odwracamy się w tym kierunku.
Do kawiarni właśnie weszła kobieta ubrana cała na biało. Jej luźne, garniturowe spodnie, poruszają się zgodnie z ruchem jej kroków, a blond włosy tworzą aureolę nad jej głową. Nie dostrzegam jej twarzy, ponieważ jest skierowana do nas plecami, ale biżuteria na jej nadgarstkach i charakterystyczna marka kobiecych szpilek pozwalają mi myśleć, że mamy do czynienia z kimś bogatym. Obskurna kawiarnia i szykowna kobieta? Do kurwy nędzy!
Nie mam pojęcia, dlaczego bicie mojego serca przyśpiesza, ale moja intuicja głośno krzyczy, aby uciekać.
- Dama w bieli? – szepcze Corey.
- Nie dajmy się zwariować. – kwituje Gordon. – Ustaliliśmy, że Sara Moore nie żyje.
- Sara była blondynką, prawda? – dopytuję.
- I to wysoką. – dopowiada Corey.
Siostra Chase uśmiecha się promiennie, kiedy dostrzega tajemniczą kobietę. Znają się? Skąd? Kurwa, Chase Lauer! Wychodzi zza kontuaru baru, aby się z nią przywitać, a wtedy dama w bieli nachyla się nad jej uchem. Wzrok jaki rzuca Amy w naszym kierunku, mógłby zabijać na odległość, co daje nam jasną odpowiedź – to DUCH.
W dniu, w który, wasze życie zamieni się w koszmar, wypatrujcie kobiety w bieli. To ona was wykończy...
Kiedy tajemnicza blondynka odwraca się w naszym kierunku, ukazując nam swoją twarz, niemal dławię się własną śliną. Sara Moore, żyje. Kobieta posyła nam pewne siebie spojrzenie, a mimika jej twarzy nie ujawnia żadnej myśli. Natomiast to nie jej twarzy zwraca moją uwagę, a jej odkryta klatka piersiowa i miejsce, w które wbiłem ostrze noża. Ta blizna to mój podpis i mój bilet w jedną stronę do piekła.
Sara idealnie dobrała swój strój, jakby starannie zaplanowała spotkanie z nami. Ma na sobie spodnie i marynarkę, a bluzka pod spodem to jedynie pasek, który osłania jej piersi. W ten sposób prezentuje nam dzieło, które pozostawiło bliznę na jej ciele. Jak to możliwe, że przeżyła?
A kiedy mój wzrok unosi się na telewizor znajdujący się nad jej głową, dostrzegam jedynie nagłówek wiadomości...
Prokuratura wznawia śledztwo w sprawie niewyjaśnionych morderstw sprzed lat. Rodziny ofiar w końcu odnalazły sprawiedliwość.
Sara Moore uśmiecha się, dając nam jasny znak. Obietnica została spełniona. Kurwa mać.
____
Ciąg dalszy nastąpi 😎
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top